Zrodzony z Ognia

Date
maj, 19, 2011

Prolog

Grace i Lethan byli bardzo biedni. Mieszkali w dwuizbowym mieszkanku w ubogiej dzielnicy miasta. Grace spodziewała się dziecka, była coraz bliżej rozwiązania. Jej mąż podejmował się każdej pracy jaką zdołał znaleźć. Pracował od świtu do zmierzchu, ale i to nie wystarczało by w tym ponurym, pełnym złych ludzi mieście zapewnić utrzymanie rodzinie.

Pewnego upalnego dnia na progu ich niewielkiego mieszkania stanęła niesamowitej urody dziewczyna. Wyglądała zupełnie jak księżniczka, tylko ubogi strój wieśniaczki przeczył temu wrażeniu, ale i w nim nosiła się dumnie. Jej falujące, jasne włosy sięgały do pasa,  nawet, tak jak teraz, splecione w gruby, dobierany warkocz. Różowe usta unosiły się w kącikach uśmiechając nieśmiało. Chabrowoniebieskie oczy patrzyły śmiało przed siebie jakby chciały zaprzeczyć trwożliwemu uśmiechowi. Jej alabastrowa cera i nieskalane pracą dłonie świadczyły przeciwko słowom dziewczyny, lecz Grace była dobrą kobietą. Zachwycona, że może gościć kuzynkę męża, nie zwróciła na szczegóły najmniejszej uwagi.

Kiedy Lethan wrócił znużony do domu, obie kobiety były już najlepszymi przyjaciółkami. Nieznajoma przedstawiła się jako Marry Loren, kuzynka Lethana z Morningdale, wioski której pochodził.

– Maleńka Marry! – wykrzyknął Lethan – Nie widziałem cię od 15 lat!

Ponieważ on również był dobrym, rodzinnym człowiekiem, ze szczerym zachwytem wziął dziewczynę w ramiona i powitał równie ciepło jak jego żona. Przygotowali dla Marry posłanie przy kuchennym palenisku. Od tej pory zamieszkała razem z nimi w ich ubogim domu. Pomagała Grace jak tylko mogła. Okazała się być bardzo pracowitą i zaradną dziewczyną, jednak to nie odjęło im zmartwień. Poród zbliżał się nieubłaganie, a z pieniędzmi było tylko coraz gorzej.

Marry wychodziła codziennie w poszukiwaniu pracy i każdego dnia wracała z niczym. Po dwóch tygodniach, z zachwyconą miną oznajmiła Grace, że będzie pracowała jako kelnerka w bogatej dzielnicy miasta. Miała pracować na wieczorną zmianę, w dobrej sławy, oberży „Pod Gryfem”. Obiecała kobiecie, że nie da jej dziecku umrzeć z głodu. Obie płakały ze szczęścia tuląc się nawzajem i marząc o tym, jak to jest nie żyć w biedzie. Niecierpliwie czekały na powrót Lethana by podzielić się z nim radosną nowiną.

Rodział I – Ogród Rozkoszy

O tak! dobrze znała swoją wartość, zdawała sobie sprawę, że jest piękna i dokładnie wiedziała dokąd pójść. Włożyła na siebie odświętną niebieską sukienkę, której dekolt więcej odsłaniał niż zasłaniał i wyszła z domu niespiesznym krokiem.

Marry? Co za głupie imię! Dziewczynie bardzo się nie podobało, w ogóle nie pasowało do jej osobowości. Trudno, niech będzie Marry, skoro musi… pomyślała niechętnie.

– Marry Loren – zanuciła pod nosem w takt skocznej ballady – Marry Loren, dziewczyna z plebsu, Marry Loren wstająca o świcie, Marry Lorem idąca na pole, Marry Loren utonęła w jeziorze – uśmiechnęła się do siebie idąc dalej ulicą.

Po niezbyt długim spacerze dotarła wreszcie do celu. Teraz stała w wykładanym czerwoną boazerią holu, naprzeciwko eleganckiej starszej kobiety, równie pewna siebie jak królowa rozkazująca pałacowej służbie.

– Tak Madame Marigold, chciałabym tu pracować. Jestem pewna, że sobie poradzę – oznajmiła gorliwie.

– Oh dziecko! Naprawdę piękna z ciebie dziewczyna, ale czy jesteś pewna, że to właśnie droga, którą chcesz obrać – zapytała właścicielka „Ogrodu Rozkoszy” z niemal matczyną troską w głosie.

Marry uśmiechnęła się do siebie w duchu. Czy ona chce, żeby się przed nią płaszczyć? Niech będzie i tak… Dziewczyna zawsze uważała się za dobrą aktorkę. Natychmiast postanowiła obrać inną taktykę.

– Proszę, pani Marigold! – zawołała ze łzami w oczach. – Moja rodzina głoduje, moja kuzynka jest bliska rozwiązania. Tylko na mnie mogą liczyć! Musi mi pani pomóc!

Starsza kobieta westchnęła z rezygnacją. Dłonią przygładziła wysoko upięty, skomplikowany, siwy kok. Skinęła na dwie urocze dziewczyny plotkujące przy okrągłym stoliku w rogu wielkiego, usłanego grubym, wiśniowym dywanem holu.

– Dalia, Hortensja nauczcie nową koleżankę naszych reguł. Od dzisiaj kochanie, na imię będziesz miała Stokrotka – powiedziała kierując te słowa do Marry. – Pasuje do twojej niewinnej buzi. Jesteśmy tu jedną, wielką rodziną – uśmiechnęła się z przekąsem.

Marry? Stokrotka? Właściwie co za różnica. Dziewczyna uśmiechnęła się ładnym, nieśmiałym uśmiechem. To także doskonale jej wychodziło. Kobiety wstały roześmiane. Każda przywitała ją jak dawno nie widzianą siostrę. Nie była dla nich konkurencją, była ich nową „rodziną”, cokolwiek to słowo miałoby oznaczać.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

„Ogród rozkoszy”, bo taka była nazwa najlepszego przybytku rozpusty w mieście, cieszył się dobrą sławą. Były tam tylko najpiękniejsze dziewczęta, a za każdą spędzoną chwilę z jedną z nich trzeba było słono zapłacić. Mimo to klientów nigdy nie brakowało. Słońce jeszcze nie chyliło się ku zachodowi, kiedy Deamon Maes przekroczył próg królestwa pani Marigold.

– Madame – ukłonił się grzecznie i ucałował dłoń starszej kobiety.

– Deamonie! Jak miło cię widzieć – uśmiechnęła się do młodzieńca, a jej zadowolenie było zupełnie szczere.

Deamon Maes pojawił się na dworze królewskim zaledwie przed miesiącem, ale już całe miasto znało i uwielbiało tego czarującego młodzieńca. Jego wygląd przyciągał spojrzenia kobiet, aksamitny głos uwodził, a nienaganne maniery sprawiały, że nigdzie nie miał wrogów. Chłopak był blondynem, miał szczupłe ciało i sposób chodzenia pantery szukającej zdobyczy. Cechowała go niemała pewność siebie i przekonanie o własnej atrakcyjności. W „Ogrodzie Rozkoszy” był już wiele razy, nigdy jednak nie zamawiał żadnej z dziewczyn dla siebie. Zawsze stawiał któremuś ze swoich licznych przyjaciół, którzy otaczali go tłumnie, niczym dworzanie króla. Zdążył już zostawić w przybytku niewielką fortunę, ponieważ osobom, nazywającym go przyjacielem, nigdy nie odmawiał.

– Na dzisiejszy wieczór potrzebuję czegoś specjalnego – powiedział swoim niesamowitym, aksamitnym tembrem głosu. – Mój przyjaciel jest bardzo nieśmiały, to będzie jego pierwszy raz. Dziewczyna musi być bardzo łagodna i wyglądać niewinnie, najlepiej gdyby nie była jeszcze za bardzo doświadczona.

– Oh! Idealnie się składa – zaśpiewała Pani Marigold.

Zbliżyła się do kontuaru. Zadzwoniła niedużym, blaszanym dzwoneczkiem i już chwilę później pojawiła się, odziana w biały fartuszek, służąca.

– Pani, wzywałaś mnie? – odezwała się cienkim, lekko piskliwym głosem.

– Każ Dalii przyprowadzić Stokrotkę – rozkazała właścicielka.

Służąca skinąwszy głową, oddaliła się spiesznym krokiem. Po krótkiej chwili w holu pojawiły się dwie dziewczyny, obie niezwykłej urody. Kasztanowo-włosa piękność ubrana w czerwoną, wyzywającą suknię, z dużym, wyciętym w rąb dekoltem, uwydatniającym bujne piersi, oraz delikatna, jasnowłosa dziewczyna w śnieżnobiałej luźnej szacie z szerokimi rękawami i długą rozciętą z boku spódnicą.

– To nasza Stokrotka – pani Marigold wskazała na odzianą w biel, niewinnie wyglądającą dziewczynę.

Deamon zmierzył dziewczynę wzrokiem. Coś błysnęło w jego przyciągających uwagę, szmaragdowych oczach. W końcu uśmiechnął się z uznaniem.

– Myślę, że będzie odpowiednia. Zapłacę za całą noc, Madame.

Właścicielka „Ogródka” szybko ukryła zdumienie, jej przybytek naprawdę nie należał do tanich i nawet Deamon zazwyczaj wynajmował dziewczyny dla przyjaciół, jedynie na godziny.

– Oczywiście, jak sobie życzysz Deamonie. Twój przyjaciel musi być kimś naprawdę wyjątkowym, skoro dostaje takie prezenty. Zdradzisz mi kim on jest? – zapytała nieudolnie ukrywając swoje zainteresowanie.

– Wszystko w swoim czasie – odpowiedział młodzieniec z szelmowskim uśmiechem.

Zrezygnowana kobieta nie naciskała więcej, mimo, że wyraźnie było widać, jak dręczy ją własna ciekawość. Przysłuchująca się rozmowie Dalia, spróbowała wykorzystać okazję.

– A ty panie, nie potrzebujesz towarzystwa? – uśmiechnęła się do niego kusząco i pokazała zgrabną nogę podwijając sukienkę.

– Nie dzisiaj kwiatku – odparł Deamon z leniwym uśmiechem na twarzy. – Wybaczcie drogie panie, na mnie już czas. Skłonił się madame Marigold i opuścił budynek niespiesznym, pełnym gracji krokiem.

Rozdział II – Pierwsza Noc

Stokrotka stanęła przy drzwiach. Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że „przyjaciel” Deamona już na nią czeka. Zadrżała na całym ciele. Tak naprawdę wcale tego nie chciała. Wiedziała jednak, że zrobi to, co będzie musiała, dla dobra lepszej sprawy. W końcu sama się na to zgodziła. Zebrała się na odwagę, pchnęła drzwi, po czym weszła do środka.

Młody chłopak, a obecnie jej klient, siedział na łóżku. Był wyraźnie spięty. Ciemnobrązowe włosy opadały mu niesfornie na czoło, nasuwając na myśl lwią grzywę. Kiedy weszła spojrzał na nią dużymi, kasztanowymi oczyma, ocienionymi wachlarzem czarnych rzęs. Co taki facet robi w ogródku? – przeszło jej przez myśl. Była przekonana, że wiele kobiet chętnie zabiłoby dla tego spojrzenia. Deamonowi najwyraźniej nie brakowało daru przekonywania. W każdym razie na pewno nie tego się spodziewała. Z trudem powstrzymała się, żeby nie zamruczeć. No cóż, może uda się tej nocy nie zaliczyć do najgorszych w jej życiu…

Podeszła do niego pełnym gracji krokiem. Odgarnęła mu z twarzy kosmyk opadających na oczy włosów, po prostu nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się do chłopaka delikatnie, nieśmiało.

– Połóż się – powiedziała prawie szeptem.

Chłopak posłuchał i zajął łóżko opierając się plecami o stertę białych poduszek. Wyglądał na niepewnego, ale nie wystraszonego. Przyglądał się jej uważnie. Uklęknęła przy jego prawym boku. Rozpięła czarną koszulę młodzieńca, odchyliła jej poły i przesunęła dłonią po jego torsie i płaskim brzuchu. Znów miała ochotę zamruczeć. Zsunęła mu koszulę z ramion i zrzuciła ją na podłogę. Jego umięśnione ramiona oplatały tatuaże przedstawiające węże. To upewniło ją w przekonaniu, że to naprawdę był on. Wiły się z ramion aż do nadgarstków. Wyglądały jakby były żywe. Dziewczyna z ciekawości pogładziła dłonią jednego z gadów. Jego skóra była aksamitna w dotyku, nie była nieprzyjemna czy oślizła, ale zdecydowanie nie była też ludzka. Nie zwróciła na to uwagi zbyt zaabsorbowana chłopakiem. Ubrany w luźną, czarną koszulę nie prezentował się aż tak doskonale. Był wysoki i szczupły w talii, spodziewała się więc kogoś… no cóż na pewno nie tak dobrze zbudowanego. Wcześniej zmyliły ją te duże, kasztanowe oczy i była pewna, że jest jej rówieśnikiem. Teraz, oglądając jego ciało, uznała, że bliżej mu raczej do dziewiętnastu, niż siedemnastu lat. Tak czy owak, było na co popatrzeć. Zadowolona z siebie zerknęła na rysującą się w jego spodniach wypukłość. Sięgnęła ręką, żeby rozpiąć chłopakowi rozporek. Kiedy tylko dotknęła jego spodni gwałtownie chwycił ją za nadgarstek.

– Jeszcze nie teraz – powiedział cichym, zachrypniętym z podniecenia głosem.

Patrzył jej prosto w oczy. Nie puszczał jej ręki, jakby nie zdając sobie sprawy, że w ogóle ją trzyma.

– Jak się nazywasz? – spytał po chwili ciszy.

– Jestem Stokrotka – odpowiedziała zgodnie z przyjętymi w ogródku zasadami.

– Niech więc tak będzie, Stokrotko – uśmiechnął się do niej łagodnie – ja jestem Aedan.

Dziewczyna, zrezygnowana, westchnęła w myślach. Skoro chce najpierw porozmawiać, ona oczywiście da mu to czego potrzebował.

– Miło mi cię poznać, Aedan – uśmiechnęła się niewinnie.

– Jesteś piękna – powiedział wprost, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.

Stokrotka, jak na zawołanie, oblała się delikatnym rumieńcem. Spod długich rzęs, nieśmiało spojrzała na chłopaka. Pomyślała, że dobrze zrobi, jeżeli będzie z nim szczera.

– Nie rozumiem czemu tu przyszedłeś – mówiła cicho, powoli, jakby się namyślając – sądzę, że mógłbyś mieć każdą, której byś zapragnął i na pewno żadnej nie musiałbyś płacić.

– Pragnę ciebie – powiedział otwarcie.

Serce dziewczyny zatrzepotało, kiedy szybkim, zwinnym ruchem położył ją obok siebie. Jego twarz znalazła się tuż nad jej twarzą. Pocałował ją namiętnie, z pasją. Z jej piersi wyrwał się cichy jęk rozkoszy i pragnienia. Wplotła palce w jego gęste włosy, przysuwając go jeszcze bliżej siebie. Poczuła wilgoć między nogami. O tak! Skoro i tak musiała to robić, to zamierzała czerpać z tego tyle przyjemności, ile tylko się da.

Aedan powoli zdjął suknię z jej ramion, piersi, a wreszcie i talii. Zsunął się niżej całując szyję dziewczyny i nagie ramiona. Może i nie miał wielkiego doświadczenia, ale z pewnością wiedział, co robić. Leciutko dotknął dłonią jej odsłoniętych piersi, cały czas patrząc dziewczynie w oczy. Zaczął je delikatnie pieścić. Zapragnęła go całą sobą. Zawrócił jej w głowie na tyle, że zapomniała, iż to ona miała zapewnić mu rozkosz. Nie mogła doczekać się kiedy w nią wejdzie, ale on się nie spieszył. Jego palce z piersi zsunęły się na brzuch, uda, pośladki. Pocałował ją po raz kolejny. Dotknął jej jedwabistych drobnych loczków i zanurzył palce w wilgotne ciepło. Nie przestawał całować. Stokrotka myślała, że zwariuje z podniecenia. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek było jej tak dobrze, żeby jakiś mężczyzna w ten sposób o nią dbał. To nie miało znaczenia, nie to było najważniejsze, upomniała się w myślach.

Aedan szybkim ruchem pozbył się spodni. Niespodziewanie znalazł się nad nią. Utonęła w oceanie pocałunków. Potem znowu spojrzał na nią. Jego kasztanowe oczy zalśniły. Delikatnie, powoli wszedł w jej wnętrze. Wypełniał ją całą, czuła go każdym kawałkiem swojego ciała. Jęknęła cicho z nieudawanej rozkoszy. Chłopak bezustannie patrzył jej w oczy. Poruszał się niespiesznie, jakby bojąc się, że ją zrani. Położyła dłonie na jego plecach, przyciągnęła go do siebie, pragnąc by był jeszcze bliżej. Nie trwało to specjalnie długo. Jego płynne ruchy dawały jej rozkosz. Poczuła spełnienie. Czy tak wygląda niebo? Oplotła go nogami. Aedan skończył niemal w tym samym momencie. Poruszył się jeszcze kilka razy, we wnętrzu dziewczyny. Wyszedł z niej i położył się obok, bardzo szybko oddychając. Przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami. Złożyła głowę na jego piersi, drżała. Wbrew wszystkiego, co do tej pory myślała, to było niesamowite przeżycie. Zupełnie inne od tego co znała. Po kilku minutach spostrzegła, że chłopak znowu jest gotowy. Wyswobodziła się z jego objęć i wypięła do niego pupę patrząc zalotnie spod burzy jasnych włosów.

– Nie – powiedział stanowczo chłopak – nie w ten sposób.

Dziewczyna poczuła konsternację. Przecież oni… on… najbardziej lubił właśnie w ten sposób. Aedan chwycił ją i posadził na sobie. Stokrotka zachłysnęła się powietrzem.

– Tak jest za duży – wyrwało jej się, zanim pomyślała, że przecież nie powinna protestować.

Chłopak usiadł i przytulił ją mocno do siebie. Oplotła ramionami jego szyję. Zaczął całować jej kark. Odchyliła głowę do tyłu, odsłaniając smukłą szyję. Aedan poruszał się wolno i rytmicznie. To było naprawdę przyjemne. Nawet bardziej niż tylko przyjemne! Wreszcie poczuła jak chłopak dochodzi. Wyraźnie nie był długodystansowym graczem, nie to co on… Ruch jego członka w jej wnętrzu spowodował, że ona także, lekko zaskoczona tym faktem,  ponownie skończyła. Chłopak wyszedł z niej. Wyciągnął się na łóżku. Położył ją plecami do siebie, wtulając twarz w jej włosy. Delikatnie gładził dłonią jej brzuch, wyraźnie omijając intymne miejsca.

– Śpij – szepnął jej do ucha – jesteś zmęczona.

– Nie wolno mi – odpowiedziała sennie dziewczyna, ponownie pewna, że lepiej to rozegra, jeżeli będzie mówiła mu prawdę.

– Nie martw się, obudzę cię o świcie. Tylko ja będę o tym wiedział.

Stokrotka odetchnęła głęboko. Póki co wszystko szło zgodnie z planem. Osiągnie w życiu to, o czym zawsze marzyła. Po kilku, długich minutach, ufnie zasnęła wtulona w ramiona Aedana, już nie wyobrażając sobie nawet, że jest zupełnie z kim innym.

Rozdział III – Książę z bajki

Zdziwiła się, jak szybko zaczęło bić jej serce, kiedy następnego dnia dowiedziała się, że Aedan chce ją zobaczyć ponownie. Tym razem także zapłacił za całą noc. Spodziewała się, że tak będzie, a mimo to poczuła w sobie jakąś dziwną, rozpierającą ją radość. Wszystkie jej zmysły reagowały na samo wspomnienie o tym chłopaku, a przecież znała go ledwie jeden dzień, a raczej noc i zdecydowanie nie tracili czasu na to, żeby rozmawiać. Pani Marigold zapłaciła jej za poprzednią noc, zadowolona, że Marry tak dobrze się spisała. Dziewczyna nie tracąc czasu wybrała się na targ, żeby kupić zapasy dla Grace i jej męża. Była w siódmym niebie. Jej plan jak na razie działał bez zarzutów. Kuzynka powitała ją jak bohaterkę. Szczęśliwe ugotowały obfity obiad dla siebie i Lethana. Dziewczyna chodziła przez cały dzień mocno podniecona, nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Nie mogła już doczekać się powrotu do Ogródka, żeby znów zobaczyć się z Aedanem.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Tym razem to ona czekała. Biała, atłasowa narzuta na łóżko pokryta była płatkami róż tak jak i śnieżnobiały, wełniany dywanik. Leżała podparta na łokciu i czytała jakąś książkę na której treści i tak nie potrafiła się w tym momencie skupić. Przeciągała się właśnie kiedy wszedł do pokoju. Roześmiał się na ten widok.

– Uroczo wyglądasz, jak mały kociak – powiedział rozbawiony.

– Więc może dołączysz do mnie – uśmiechnęła się zalotnie do chłopaka.

Aedan chętnie skorzystał z zaproszenia. Zniknęła cała jego nieśmiałość z poprzedniego wieczora. Błyskawicznie znalazł się przy dziewczynie. Pocałował ją na powitanie. Wtuliła się w niego całą sobą, a on delikatnie gładził jej włosy i ramiona. Była przekonana, że nie tak traktuje się dziwki. Aedan naprawdę był wyjątkowy.

– Dlaczego tu jesteś? – spytał po dłuższej chwili milczenia.

– Mój kuzyn Lethan i jego żona Grace spodziewają się dziecka. Głodowali. Musiałam im pomóc – oznajmiła stłumionym przez jego tors głosem.

– Przyjaciel mówił, że jestem twoim pierwszym klientem, czy to prawda? – zadał drugie pytanie.

Dziewczyna skinęła głową. Chłopak westchnął. Nie chciała dłużej o tym rozmawiać. Nie miała gotowych odpowiedzi. Pocałowała go w usta. Całowała długo i namiętnie, tak, żeby nie chciał już o nic więcej pytać. Nagle w powietrzu rozbrzmiał czyjś krzyk. Aedan zerwał się z łóżka i wybiegł na korytarz zobaczyć co się stało. Stokrotka niepewnie, zmartwiona, że coś im przerwało, poszła za nim.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

W sąsiednim pokoju, okazałej sypialni, gdzie ciemne, dębowe drewno mebli mieszało się z krwistą czerwienią poduszek, boazerii oraz dywanów swą pracę wykonywała Róża, najpiękniejsza z kobiet w „Ogródku” i ich nieoficjalna królowa. W obecnej chwili, był tam też krępy mężczyzna. Musiał być wysoko urodzony, bo tylko takich przyjmowała hebanowowłosa afrodyta. Teraz leżała na podłodze z posiniałym od uderzenia policzkiem, a mężczyzna zamierzał się na nią pięścią. Róża zasłoniła się przed ciosem, który jednak nie nadszedł. Aedan złapała mężczyznę za przygotowaną do ciosu rękę. Wykręcił ją do tyłu z taką siłą, że trzasnęła kość. Mężczyzna pobladł, drugą ręką próbował uderzyć chłopaka, ale ten był znacznie szybszy i najwyraźniej także silniejszy. Uderzył mężczyznę w twarz, precyzyjnie łamiąc mu nos. Tamten, uwolniony z uścisku Aedana, zatoczył się i upadł na podłogę. Chłopak podniósł go za włosy. Pochylił się tak, że jego twarz znajdowała się na wysokości twarzy tamtego.

– Wiesz kim jestem? – zapytał.

Oczy mężczyzny rozszerzyły się z przerażenia. Pojawiło się w nich rozpoznanie. Zupełnie pobladł na twarzy. Powoli, niechętnie skinął głową.

– Więc wynoś się stąd i nigdy więcej nie wracaj. Przed wyjściem zapłacisz potrójnie za usługi tej pani – mówił powoli, cedząc każde słowo – jeżeli jeszcze kiedyś cię zobaczę, skręcę ci kark, zrozumiałeś?

Kiedy go puścił, przerażony mężczyzna wybiegł na korytarz, zapominając nawet o własnym ubraniu. Stokrotka stała wyglądając zza framugi. Z zaskoczeniem i podziwem oglądała całe wydarzenie. W międzyczasie Róża już zdążyła dojść do siebie. Uśmiechnęła się zalotnie prezentując bujne piersi, które wyglądały, jakby zaraz miały wyskoczyć z czarnego stanika sukienki.

– Dziękuję ci, byłeś bardzo odważny, panie – powiedziała podchodząc i ocierając się biodrem o bok chłopaka. – Jesteś moim wybawcą, możesz zażyczyć sobie czego tylko zechcesz. Spełnię twoje marzenia – obiecała kuszącym głosem.

Przesunęła się tak, żeby widział jej obfity biust. Marry poczuła skurcz w żołądku. Jej myśli przeszyła strzała zazdrości. W oczach miała łzy. Teraz, po raz pierwszy zwątpiła w sens tego co robi. Cały jej misterny, długo przygotowywany plan, pójdzie na marne. Wiedziała, że nigdy nie mogłaby konkurować z Różą. Może i była ładna, ale tamta kobieta była boginią!

– Może innym razem – powiedział chłopak, ku wielkiemu zaskoczeniu obu kobiet. Odsunął się od niej stanowczo – teraz jestem zajęty.

Nie patrząc na nią wyszedł z pokoju. W tym momencie spojrzeniem Róża mogłaby ciskać błyskawice. Nikt nigdy jeszcze jej nie odrzucił. To ona wybierała sobie klientów. Aedan chwycił oszołomioną Stokrotkę za rękę i pociągnął za sobą do białej sypialni. Posadził ją delikatnie na łóżku, a sam usiadł obok niej, nie wypuszczając z ręki jej drobnej dłoni.

– Przykro mi, że musiałaś to oglądać – powiedział szczerze. Dziewczyna spuściła wzrok wpatrując się w swoje kolana. Chłopak ogarnął ją smutnym spojrzeniem. – Nie potrafiłem się zachować inaczej, przepraszam.

Stokrotka przecząco pokręciła głową.

– Nie o to chodzi, uważam, że postąpiłeś słusznie.

– Więc o co? – spytał nie rozumiejąc.

Dłonią delikatnie uniósł podbródek dziewczyny i zmusił ją, żeby na niego spojrzała.

– Dlaczego odmówiłeś Róży? – odważyła się zapytać, nie rozumiała tego i po prostu musiała wiedzieć.

– Ponieważ jestem z tobą… – wyraźnie się zmieszał.

– Mężczyźni płacą niesamowite sumy, żeby się z nią spotkać – powiedziała cicho. – Ty mogłeś mieć ją tak po prostu. Nie rozumiem, czemu odrzuciłeś jej ofertę.

Aedan zaśmiał się głośno.

– Czy jesteś o nią zazdrosna? – spytał niedowierzająco, nawet nie próbując ukryć rozbawienia.

Stokrotka zarumieniła się zawstydzona. Ponownie spuściła wzrok. Chłopak usiadł za nią oplatając ją ramionami.

– Wiesz, że jestem Illi’andin, prawda?

Skinęła głową potakująco. Od siódmej ery zapanował pokój miedzy rasami zamieszkującymi królestwa a demonami i teraz często spotykało się je w różnych zasiedlanych przez ludzi miastach. Co prawda potrafiły zmieniać formy, ale w swojej zwyczajnej skórze, z wyglądu niczym nie różniły się od ludzi. Były znacznie szybsze i silniejsze, ale po za tym wcale nie koniecznie musiały wyróżniać się z tłumu.

– U niektórych z nas, tych czystej krwi, działa to trochę inaczej niż u ludzi – stwierdził. – Przechodzę przez coś, co na siłę można by nazwać dojrzewaniem. Budzi się we mnie ogromna energia. Jeżeli jej w jakiś sposób nie wyzwolę, nie będę mógł kontrolować swoich przemian. Stanę się niebezpieczny. Będę zabijał. Jedyna znana droga, żeby pozbyć się nadmiaru tej energii to współżycie. Tyle, że moje ciało nie reaguje na ludzkie kobiety. Nie ważne jak ładne by były według waszych standardów. Przyjaciel przyciągnął mnie tutaj, twierdząc, że to miejsce pozbawi mnie tych problemów. Okazuje się, że miał rację. Stokrotko, jak głupio by to nie zabrzmiało, jesteś pierwszą kobietą, która obudziła we mnie pożądanie. Taka Róża równie dobrze mogłaby być dla mnie kłodą drewna.

Po tym wyznaniu Marry poczuła ogromną ulgę. Więc jednak miał rację. Zresztą, to żadna nowość, prawie zawsze ją miał. To tylko ona sama nigdy do końca mu nie ufała. Odwróciła się do chłopaka, oplotła go ramionami i przewróciła na łóżko. Objął ją czule odwzajemniając jej natarczywe pocałunki.

Rozdział IV – Propozycja

Następnego ranka już wiedziała, że Aedan przyjdzie znowu. Tylko czemu czuła się tak paskudnie, skoro o to jej przecież chodziło? Kiedy otworzyły się drzwi białej sypialni, siedziała przy pięknie zdobionej, malunkami kwiatów róż, białej toaletce i szczotkowała swoje długie, złociste włosy. Odwróciła się by go przywitać. Uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zobaczyła, że to nie Aedan stoi w drzwiach.

– Deamon – wyszeptała cicho – co tu robisz?

– Twój książę dziś się spóźni, pomyślałem, że skorzystam z okazji – powiedział uśmiechając się drwiąco.

W przeciągu ułamka sekundy znalazł się przy niej. Kiedy próbowała go odepchnąć chwycił ją za nadgarstki. Stanął za nią i przyciągnął ją do siebie, tak, że nie mogła się poruszyć. Jego usta znalazły się tuż przy niej. Pocałował najpierw jej szyję, potem płatek ucha.

– Nie broń się tygrysico – wyszeptał tym swoim aksamitnym głosem.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, Stokrotka krzyknęła, Deamon ją puścił. Odskoczyła od niego jakby właśnie ktoś przyłapał ją na czymś niewłaściwym. Do pokoju wszedł Aedan. Omiótł przyjaciela gniewnym wzrokiem.

– Wynoś się stąd! – warknął ledwo nad sobą panując.

Kiedy tylko tamten opuścił pomieszczenie wziął dziewczynę w ramiona.

– Przepraszam – powiedział łagodnie – nie powinienem był się spóźnić. Musiałem coś załatwić. Proszenie Deamona o przysługę to był zły pomysł. Nie sądziłem, że tu przyjdzie…

Marry zamknęła mu usta pocałunkiem. Odsunął ją delikatnie od siebie, posadził na brzegu łóżka, a sam usiadł koło niej.

– Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział poważnie, patrząc jej w oczy. Spojrzała na niego swoimi migdałowymi, niewinnymi, chabrowymi oczami. – Muszę stąd wyjechać, pojedziesz ze mną? – nadzieja w jego głosie mieszała się z jakąś rozpaczliwą potrzebą.

Tak! To było właśnie to na co czekała!

– Wiesz, że nie mogę – odpowiedziała dziewczyna, spuszczając wzrok.

Aedan zmusił ją, żeby ponownie na niego spojrzała.

– Twój kuzyn dostał dzisiaj pracę w biurze handlowym. Jutro wraz z żoną przeprowadzą się do nowego domu.

Stokrotka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Musiała mu przyznać, że zgrabnie to rozwiązał.

– Pomyślałem, że tak będzie lepiej niż jeżeli po prostu dostanie pieniądze… – ciągnął chłopak. – Nie zrani to w żaden sposób jego dumy. Jeżeli natomiast chodzi o Madame Marigold, to pałac zrekompensuje jej materialne straty. Kocham cię Stokrotko, nie mogę cię stracić, teraz gdy wreszcie cię odnalazłem. Proszę, pojedź ze mną. – Jego słowa już nawet nie były prośbą, były błaganiem.

Miłość? On wyznawał jej miłość? Z trudem powstrzymała się, żeby się nie roześmiać. Miała nadzieję, że go zauroczy, że będzie chciał seksu, ale w życiu nie przyszło jej do głowy, że powie jej, że ją kocha! Musiała być lepszą aktorką niż sądziła. Dziewczyna wtuliła się w niego całą sobą. Gorące łzy ciekły po jej bladych policzkach. Przyciągnął ja bliżej, chowając w swoich ramionach.

– Pojedziesz? – wyszeptał w jej włosy.

– Tak – odparła zduszonym głosem.

Odetchnął z ulgą i przytulił ją jeszcze mocniej.

Rozdział V – Pułapka

Rankiem Marry pożegnała się z Grace i Lethanem życząc im powodzenia. Była pewna, że teraz sobie poradzą. Nie mówiła im dokąd jedzie. Oznajmiła tylko, że skoro nie jest im już potrzebna, wraca do domu. Miała na sobie luźną zieloną tunikę, wygodne bryczesy i wysokie, miękkie, skórzane buty, stój podróżny, który podarował jej Aedan. Czekała przed „Ogródkiem” aż się pojawi. Znalazł się tam w niedługim czasie. Siedział na olbrzymim, karym ogierze, a ze sobą prowadził smukłą siwą klacz. Zeskoczył z siodła i przytulił ją na powitanie.

– Gotowa? – spytał wesoło.

Kiedy skinęła głową podsadził ją na siodło i ruszyli razem do bram miasta. Było bardzo ciepło, ale już nie tak parnie jak kilka dni wcześniej. Wiał lekki, przyjemny wiatr. Idealna pogoda do podróżowania. Kiedy wyjechali za bramę dołączył do nich Deamon, siedzący na pięknym jabłkowitym wałachu.

– Co on tu robi? – wyrwało się Stokrotce zanim zdarzyła pomyśleć.

Młodzieniec roześmiał się, jak zwykle, zadowolony z siebie.

– Jadę z wami, Stokrotko – oznajmił z aroganckim uśmiechem.

– Nie nazywaj mnie tak – syknęła.

– Dobrze, jak sobie życzysz, Marry – odpowiedział z wyraźnie słyszalną drwiną w aksamitnym głosie.

Zgromiła go gniewnym wzrokiem, ale już nic nie powiedziała. Aedan przysunął się do niej najbliżej jak się dało.

– Wiem, że się nie lubicie – powiedział cicho. – Przykro mi, że musimy z nim jechać. Nie martw się, to potrwa tylko kilka dni, później będziemy sami.

Stokrotka obdarzyła go swoim najmilszym, najładniejszym uśmiechem.

– Tylko proszę, trzymaj go ode mnie z daleka.

– Uwierz mi, nie będzie niczego próbował – oczy Aedana pociemniały groźnie.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Wieczorem zatrzymali się na jakiejś opuszczonej farmie. Tutejsi ludzie obchodzili akurat święto plonów, obrzęd związany z kultem roślin i drzew. Urządzano je dla żniwiarzy w nagrodę za wykonaną pracę przy żniwach i zebrane plony. Całe rodziny wraz z inwentarzem udawały się do oddalonej o dwa dni drogi wozem posiadłości. Był ciepły, wrześniowy wieczór. Wypełniona sianem stodoła wydawała się idealnym miejscem na spędzenie nocy. Deamon wprowadził do środka konie. Aedan i Marry zostali sami. Zjedli wspólnie kolację, a później wtuleni w siebie spacerowali po terenie farmy, oświetleni jasnym światłem białego księżyca. Aedan patrzył na dziewczynę z uwielbieniem w oczach. Nie mógł się nadziwić temu, że ona naprawdę istnieje. Nigdy dotąd na niczym mu jeszcze nie zależało. Nigdy jeszcze nie był szczęśliwy. Ona zmieniła cały jego świat. Stała się jego światem. I to wszystko zaledwie w przeciągu jednego tygodnia. Nie miał pojęcia jak to możliwe. Wiedział tylko jedno – naprawdę ją kocha.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Stokrotka wdrapała się na stryszek z sianem i rozłożyła tam dwa koce. Odetchnęła z ulgą, Deamona nigdzie nie było. Nie miała pojęcia dlaczego w ogóle z nimi jechał. Chciał jej wszystko utrudnić? Podgarnęła pod jeden z nich trochę siana, żeby stworzyć coś w rodzaju poduszki. Wymacała dłonią jakiś chłodny, metalowy przedmiot, ukryty pod słomą. Z trudem przełknęła ślinę. Więc jednak, ma to się stać dzisiaj – pomyślała. Odegnała tą myśl ze swojej głowy. Nie miała ochoty jej rozważać. Pragnęła teraz tylko znaleźć się w ramionach Aedana. Ze strachem i zaskoczeniem, zdała sobie sprawę, że naprawdę tego właśnie pragnęła.

Jakby na jej życzenie chłopak wdrapał się na górę. Powitała go uśmiechem. Kiedy znalazł się na kocu, tuż przy niej, objęła ramionami jego szyję. Skończy to dzisiaj! Musi! Pocałowała go. Jego ręce błądziły po jej ciele. Zdjął z niej tunikę, potem spodnie. Pragnęła go całą sobą. Czuła pojawiającą się między nogami wilgoć. Pożądała jego dotyku, jego ciała. Zaczęła całować jego twarz, szyję, tors. Była namiętna, nieokiełznana.  Zsunęła z jego ramion czarną koszulę, przejechała palcami po wężowych tatuażach wijących się na jego rękach. Aedan pozbył się spodni i położył na kocu, ciągnąc ją za sobą. Usiadła na nim okrakiem. Poczuła pod sobą jego sztywny członek. Wygięła się w łuk, ocierając się o niego przez chwilę, podczas gdy on, delikatnie pieścił jej piersi. Nasunęła się na jego męskość, głaszcząc dłońmi klatkę piersiową chłopaka. Delikatnie przesunął dłonią z jej piersi na ramiona, plecy, pośladki. Położyła się na nim, całując jego usta. Przyspieszyła powolne, rytmiczne ruchy. Ramionami oplotła mu szyję, uniósł się odrobinę. Poczuła, że zaraz dojdzie. Teraz, albo nigdy! To mogła być jej jedyna szansa. Nie przerywając pocałunku wymacała palcami metalowy przedmiot. Była to obroża wiążąca magiczne istoty i wykorzystująca ich magię przeciwko nim. Tylko garstka specjalnie wyszkolonych kobiet potrafiła się nimi posługiwać, a ona właśnie  była jedną z nich. Illi’andin, demony, zwłaszcza te czystej krwi, posługiwały się magią by dokonywać przemian w swą silniejszą formę, często także w różnego rodzaju drapieżniki oraz by leczyć i regenerować swoje ciało. Z tego co wiedziała, Aedan również władał ogniem. Dziewczyna poczuła, że jej partner kończy. Również ją samą ogarnęła  nieopisana fala rozkoszy. Ciągle całując go w usta, szybkim ruchem, włożyła obrożę na jego szyję, a ta natychmiast się zatrzasnęła. Doszła wraz z nim do taktu cichego jęku rozkoszy..

Rozdział VI – Więzień

Aedan spojrzał na Stokrotkę nic nie rozumiejącym wzrokiem. Dziewczyna wstała, jej twarz wykrzywiał brzydki grymas. Spojrzała na niego z nienawiścią. Otuliła się starannie drugim kocem. Dlaczego ten pieprzony chłopak tak na nią działał? Czuła się nie fair, nie fair wobec ukochanego i całą sobą nienawidziła tego uczucia.

– Deamon! – zawołała.

Chwilę później drugi młodzieniec pojawił się na stryszku. Spojrzał na dziewczynę z uznaniem. Uśmiechnął się leniwie.

– Udało ci się! Jesteś niesamowita – powiedział aksamitnym, nasuwającym skojarzenie z gwiaździstym niebem, głosem.

Podszedł do dziewczyny i objął ją czule. Pocałowała go delikatnie. Aedan, dalej oszołomiony, rzucił się na Deamona. W ułamku sekundy na ziemię powalił go niesamowity ból. Drżąc zwinął się w pozycję embrionalną. Z trudem oddychał. Dziewczyna podeszła do niego, chwyciła go za włosy odginając mu głowę tak, żeby musiał na nią spojrzeć.

– Zostawię was samych, jeżeli chociaż pomyślisz o tym, żeby go skrzywdzić, ból wróci, a mnie tu nie będzie, żeby go powstrzymać – powiedziała miłym głosem.

– Ty też uważaj – zwróciła się do Deamona, wiedząc, że chłopak będzie chciał zemsty – musi być w stanie z nami podróżować, nie uszkodź go za bardzo.

Zebrała swoje ubrania i zeszła na dół. Magiczny ból zniknął. Aedan łapczywie chwytał powietrze. Deamon roześmiał się głośno. Z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Naprawdę myślałeś, że to normalna ludzka dziewczyna tak tobą zawładnęła? – w jego głosie dalej wyczuć można było nutkę rozbawienia.

Pierwszy cios wymierzył w plecy chłopaka. Kopnął go z całej siły. Potem w mostek. Aedan odwrócił się z jękiem. Deamon kopał go po brzuchu i klatce piersiowej. Ostatni cios zadał w żebra. Chłopak zwinął się w kłębek. Nawet nie próbował się bronić. Powoli opuszczało go oszołomienie, docierała do niego okrutna rzeczywistość. Jego ukochana i jego przyjaciel, ale dlaczego? Po co zadali sobie tyle trudu? Był przekonany o więzi, która łączyła go ze Stokrotką i wiedział, że nie mógł się co do tego pomylić.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Dziewczyna starannie wypłukała włosy w wywarze z kory dębu. Kiedy wyschły stały się zupełnie czarne, przez co jej piękne, chabrowe oczy stały się jeszcze większe. Wiedziała, że Deamon woli ją właśnie taką. Był wczesny ranek. Demony właściwie nie musiały spać, ale ona czuła się naprawdę zmęczona, po prawie nieprzespanej nocy. W końcu, tak naprawdę, nie była jedną z nich. Właściwie nie do końca wiedziała kim jest. Jej ojciec był demonem, matka driadą. Magicznym prawem dziedziczenia poprzez płeć powinna mieć swoje drzewo i mieszkać w lesie – zakpiła w myślach. Tak się jednak nie stało. Przez wiele lat była powodem sporów między elfią rodziną matki, a krainą w której rządził jej ojciec. Wszystko dlatego, że nie stała się driadą. Nie była też demonem, elfem ani tym bardziej człowiekiem. Była po prostu sobą.

Dzieciństwo spędziła wraz z dziadkiem w lesie elfów, nastoletnie życie w ponurej twierdzy Manhaim, w krainie demonów. Tam właśnie poznała Deamona. Od początku zaimponował jej swoim uporem i determinacją, mimo, że był w połowie człowiekiem. Zadrżała na wspomnienie tego w jaki sposób go poznała. Gisbern, prawa ręka jej ojca, zmusił ją by uczyła się posługiwania obrożą. Deamon, jak to miał w zwyczaju wpakował się w jakieś kłopoty i został ukarany. Bardzo surowo ukarany. Stał się obiektem ćwiczeń, a raczej czymś w rodzaju „kukły treningowej” młodej księżniczki. Nie chciała o tym dłużej myśleć, nie były to przyjemne wspomnienia.

– Victorique, pospiesz się – usłyszała ponaglające wołanie Deamona.

Uśmiechnęła się na dźwięk swojego prawdziwego imienia. Tak dawno już go nie słyszała. Każdą cząstką swojego ciała nienawidziła tej całej, cholernej Marry! Niespiesznie ruszyła w stronę wołającego. Stanęła przed nim i okręciła się wokół własnej osi.

– Jak ci się podobam?

Deamon w odpowiedzi przycisnął ja do pnia starej gruszy, pod którą czekał. Unieruchomił jej ręce swoimi i zaczął namiętnie całować. Złapał jedną dłonią za oba nadgarstki dziewczyny, a wolną ręką podwinął jej tunikę. Roześmiała się.

– Przestań, podobno nie mamy na to czasu.

– Na to zawsze znajdzie się czas – mruknął, ale mimo swoich słów puścił dziewczynę. – Myślałem, że zwariuję, kiedy pomyślałem o tym, co z nim robisz.

– Przecież wiesz, że nie mieliśmy innego wyboru – powiedziała cicho, delikatnie muskając dłonią jego policzek. – Dla mnie istniejesz tylko Ty.

Uśmiechnął się do niej kocim uśmiechem. Ponownie przyciągnął ją do siebie, całując namiętnie, tym razem jednak szybko wypuścił dziewczynę z objęć. Wzięła go za rękę i razem wrócili do stodoły.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Aedan siedział na podłodze, przywiązany do słupa podtrzymującego stryszek. Lina krępująca mu nadgarstki była śliska od krwi. Kiedy weszli podniósł opartą o belkę głowę i spojrzał na nich smutnym wzrokiem.

– Co się stało z twoimi włosami? – spytał. – Bardziej podobałaś mi się jako blondynka.

– Zamknij się – warknął Deamon.

Podszedł i uderzył chłopaka w twarz. Z rozciętej wargi popłynęła stróżka krwi. Aedan roześmiał się usatysfakcjonowany, że ciągle ma możliwość go zdenerwować. Jak ta dziewczyna mogła aż tak go zauroczyć? A jednak, mimo tego co zrobiła, ciągle czuł, że ją kocha i każdy jej kontakt z Deamonem sprawiał mu niemal fizyczny ból.

Aedan nie był w najlepszym stanie. Miał pocięte nożem ręce, posiniaczoną i pozrywaną skórę. Deamon nieźle się bawił katując go za każdym razem kiedy tylko dziewczyna zostawiała ich na chwilę samych. Wyraźnie nie mógł wybaczyć mu tego, że dotykał w jakikolwiek sposób Victorique. Ona była jego. Tylko jego! Tym razem jednak, z przyjemnością zdał sobie sprawę, że gdy kopnął Aedana w brzuch, dziewczyna beznamiętnie patrzyła, jak chłopak cierpi. Wiedza, że to zapewne zabolało go jeszcze bardziej, dawała mu mściwą, mroczną satysfakcję . Aedan kaszlał i wymiotował krwią. Deamon nie szczędził mu kolejnych razów. Z przyjemnością obserwował jak tamten zwija się z bólu. W końcu, po ciągnących się w nieskończoność minutach, dziewczyna podeszła do Deamona. Oplotła go od tyłu ramionami i przytuliła się do jego pleców.

– Wystarczy już – mruknęła pojednawczo. – Zmuś go lepiej, żeby coś zjadł, bo nie będzie w stanie się zregenerować. Im szybciej wyruszymy tym lepiej. Pójdę przygotować konie.

Deamon zrobił minę naburmuszonego dziecka.

– Jak sobie życzysz, pani – skłonił się drwiąco, ani trochę nie zadowolony, z faktu, że popsuła mu tak świetną zabawę.

Rozdział VII – Trudy podróży

Victorique podeszła do czarnego ogiera. Był niespokojny. Położyła mu dłoń na wspaniałej, muskularnej szyi i zajrzała do jego umysłu. Odskoczyła przerażona. To nie był zwykły koń. Był jednym z tych rzadkich, magicznych stworzeń, których tajemnicy Illi’andin tak pilnie strzegą, czymś w rodzaju ducha uwięzionego w ciele zwierzęcia… i był związany z Aedanem. Teraz martwił się o swojego pana, gotowy bronić go za wszelką cenę. Nie zaatakował jej tylko dlatego, że czuł na niej jego zapach, co go mocno dezorientowało. Victorique odwiązała go i zdjęła mu uprząż.

– Uciekaj stąd – powiedziała – jeżeli tu wrócisz, mój towarzysz skrzywdzi twojego pana.

 Jakby już tego nie zrobił, pomyślała. Mimo wszystko nie chciała zabijać ogiera. Wolała, żeby odszedł. Najwyraźniej to wyczuł, bo ruszył galopem i po chwili zniknął jej z oczu. Odetchnęła z ulgą. Trudno, poradzą sobie mając tylko dwa konie. Osiodłała swoją klacz i konia na którym jeździł Deamon. Potem wróciła do stodoły, zastanawiając się jak wytłumaczy ukochanemu fakt, że mają już tylko dwa wierzchowce.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique… Victoria… Vicky… Tak, to imię zdecydowanie bardziej do dziewczyny pasowało. Marry było jakieś nie na miejscu, jakby obce, zupełnie nie jej. Aedan przymknął oczy. Dlaczego nie potrafił jej znienawidzić? Victorique, Victoria, Vicky… Stokrotka… Dlaczego nie potrafił przestać o niej myśleć w ten sposób? Przecież nienawiść do Deamona przychodziła mu z tak wielką łatwością. Doskonale wiedział, jak bardzo jest naiwny i łatwowierny. Był pewien, że pomaga zwykłej, ludzkiej dziewczynie! Chociaż… Deamon udawał jego przyjaciela przez prawie rok. Był doskonałym aktorem. Obydwoje byli.

– Wstawaj – warknął stojący nad nim blondyn.

Przeciął nożem krępujące go więzy, tylko po to, by za chwilę znów związać poranione nadgarstki chłopaka, tym razem jednak z przodu.

– Czemu zadaliście sobie tyle zachodu? – spytał cicho Aedan, ignorując ból.

– Och, zapewniam cię, że jesteś tego wart – roześmiał się Deamon, z powrotem popychając chłopaka na ziemię. – Myślisz, że nie wiem z kim mam do czynienia? Illi’andin nie układają się z wiedźmami, nie giną w obronie śmiertelników. Ty i twój lud książę – zadrwił blondyn – wszyscy jesteście banitami wyjętymi spod prawa. Sądzę, że kiedy do stóp władcy demonów rzucę syna przywódcy rebeliantów, znacznie przychylniej spojrzy na moje pretensje do ręki swojej córki.

Aedan niedowierzająco podniósł na niego wzrok. Skoro Deamon był półkrwi, jakim cudem osiągnął w społeczeństwie tak wysoki stopień by pretendować do ręki księżniczki? Uświadomił sobie, że nie osiągnął. To właśnie on miał być kartą przetargową… ale… oczy Aedana rozszerzyły się jeszcze bardziej. Księżniczka! Victorique Avrieel, córka Lorda Richarda Avrieel, obecnie panującego władcy demonów! Jak mógł być tak głupi, żeby tego nie skojarzyć? Więc ona była jedną z nich? Była Illi’andin czystej krwi? Tylko dlaczego w takim razie jej nie rozpoznał?

Przez lekko uchylone drzwi do stodoły weszła dziewczyna. Aedan mimowolnie odwrócił się w jej stronę. Nawet z czarnymi włosami, w prostym stroju do jazdy konnej, wyglądała zjawiskowo, wręcz obłędnie. Ignorując obecność klęczącego na podłodze chłopaka, który wodził za nią wzrokiem, podeszła prosto do Deamona. Oplotła ramionami jego szyję, pocałowała go delikatnie. Blondyn z zadowoloną miną kota, który opił się śmietanki, przygarnął ją do siebie zaborczo. Aedan miał ochotę wrzasnąć, odepchnąć ich od siebie, zrobić cokolwiek, nie zrobił jednak nic. Masochistycznie siedział na drewnianej podłodze, wpatrując się w stojącą niedaleko parę. W klatce piersiowej poczuł ból, coś, czego do tej pory nigdy nie znał. Tak bardzo pragnął jej nienawidzić!

– Deamon – mruknęła Vicorique zwinnie wyplatając się z objęć blondyna – jest pewien problem – odezwała się patrząc mu w oczy. – Uciekł mi jeden koń – oznajmiła spokojnie – zresztą i tak na nic by się nie przydał, ponieważ był w nim uwięziony duch.

Usłyszawszy to Aedan odetchnął z ulgą. Przynajmniej o Shiredana nie musiał się już dłużej martwić. Czarny ogier nie był po prostu zwykłym zwierzęciem. Był jego przyjacielem. Deamon uśmiechnął się paskudnym uśmiechem, obrzucając pogardliwym spojrzeniem klęczącego na podłodze chłopaka.

– Myślę, że jakoś sobie poradzimy – mruknął całkiem zadowolony z zaistniałej sytuacji. – Przyprowadź te dwa tutaj – zasugerował. Wyraźnie zauważył, że Aedan nie może oderwać wzroku, od znikającej za drzwiami stodoły Victorique. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie martw się – powiedział niemal przyjacielskim tonem – czar, który nad tobą roztoczyła powinien rozwiać się za kilka dni. No cóż, do tego czasu będziesz w niej w każdym razie obłędnie zakochany – roześmiał się pogardliwie, brutalnie podnosząc z ziemi poranionego chłopaka.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Niebo było ponure i ciemne, a powietrze duszne i upalne. Zanosiło się na burzę. Dziewczyna dosiadła swojej siwej klaczy. Wcale nie była zadowolona z rozwiązania, które wymyślił Deamon, ale nie skomentowała niczego, ponieważ to była tylko i wyłącznie jej wina, że wypuściła sobie beztrosko, czarnego jak noc ogiera.  Blondyn zadowolony z siebie, z pełnym okrucieństwa uśmiechem, przywiązał ręce Aedana do łęku własnego siodła. Victorique mimowolnie skrzywiła się na widok śliskich od krwi nadgarstków chłopaka, a zdawała sobie sprawę, że będzie tylko jeszcze gorzej. Kiedy ruszyli, Deamon z lubością popędzał Aedana mocnymi kopniakami. Nie szczędził mu też wbijania w plecy ostróg, których zawsze używał podczas jazdy konnej. Tego również Victorique nienawidziła.

Zatrzymali się dopiero po kilku godzinach drogi. Wyczerpany forsownym, niewygodnym marszem, Aedan, upadł na ziemię, kiedy tylko Deamon odwiązał mu ręce. Jego podarta w wielu miejscach koszula była naznaczona krwią. Blondyn kopnął go po raz kolejny.

– Wstawaj – warknął.

Chłopak posłuchał, nogi jednak pod nim zadrżały i chwilę później ponownie upadł w przydrożne błoto. Zagrzmiało. Victorique westchnęła.

– Zostaw go – mruknęła do Deamona. – Lepiej byśmy się gdzieś schowali – zasugerowała.

Blondyn wzruszył ramionami. Ponownie dosiadł konia.

– Poszukam czegoś, pilnuj go – powiedział, poganiając wierzchowca do galopu, by po chwili zniknąć z oczu zniechęconej Victorique.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Dziewczyna stanęła nad ubrudzonym błotem Aedanem. Trzymała za wodze swoją klacz. Spojrzała chłodnym wzrokiem na chłopaka. W końcu to wszystko i tak było jego winą. Nie tylko Deamon nie potrafił mu wybaczyć, ona sama także. Nie chciała mu zapomnieć, że z nim spała, a jeszcze gorszy był fakt, że się jej podobało. Czuła się tak, jakby w ten sposób zdradzała ukochanego. Wiedziała, że nie mieli innego wyjścia, a Aedan był zbyt potężnym przeciwnikiem i w uczciwej walce, Deamon nie miałby z nim szans, mimo to, za każdym razem, gdy na niego spojrzała, ogarniała ją bezsilna złość.

– Rusz się – rozkazała leżącemu na ziemi chłopakowi.

Spojrzał na nią ponuro. Jego orzechowe oczy, były jeszcze większe niż to zapamiętała. Splątane, brązowe włosy, podarta i zakrwawiona koszula oraz brudne spodnie, sprawiały, że wyglądał naprawdę żałośnie. Z trudem podniósł się z ziemi. Zachwiał się, ale tym razem nie przewrócił. Victorique odwróciła się i zaprowadziła konia na bujną, zieloną trawę. Spojrzała w niebo. Ciągle nie padało, ale zanosiło się na to, że za chwilę będzie. Wolałaby, żeby Deamon się pospieszył. Aedan usiadł na trawie. Pozwoliła mu na to. Rzuciła mu bukłak z wodą. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, nie skomentował jednak tego w żaden sposób, a po prostu zaczął chciwie pić. Wyciągnęła długi, myśliwski nóż. Podeszła do niego. Wzdrygnął się, ale nie odsunął. Przecięła nożem koszulę, która przykleiła się do otwartych ran na ciele chłopaka. Skrzywiła się. Deamon sobie nie żałował „rozrywki”. Oprócz morza siniaków i krwawych śladów po ostrogach, na ciele Aedana widniały podłużne blizny, ślady po zabawie z nożem. Nie było tam jednak nic, co mogłoby mu poważnie zaszkodzić. Deamon znał się na rzeczy.

Chłopak siedział w milczeniu, wpatrując się w nią intensywnie. Victorique poczuła zirytowanie. Nie chciała, żeby tak na nią patrzył. Mimo to zdjęła z niego strzępy koszuli i przemyła rany czystą wodą. Aedan syknął, kiedy chwyciła jego rękę. Złapał ją za nadgarstek i gwałtownie od siebie odsunął. Natychmiast upadł na trawę, wijąc się z zadawanego przez obrożę na szyi bólu. Dziewczyna pozwoliła mu przez chwilę pocierpieć, a potem podeszła znowu. Ból zelżał. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej. Victorique ponownie sięgnęła po jego rękę.

– Nie! – zaprotestował stanowczo Aedan.

Roześmiała się, wyciągając dłoń. Chłopak cofnął się gwałtownie.

– Przestań! – zażądała – nie mam ochoty się z tobą bawić.

– Nie rozumiesz – powiedział gorączkowo Aedan, patrząc jej w oczy. Wyciągnął ku niej ramię. Zaskoczona zauważyła, że przedstawiający węża tatuaż wyglądał teraz, jakby zwierzę owijało się dookoła ręki chłopaka. Rany, które zadał mu Deamon zniknęły pod wijącym się ciałem, a jednak, wąż w dalszym ciągu wyglądał jak rysunek na skórze. Spojrzała na niego pytająco. – Zabije cię, jeżeli go dotkniesz – mruknął niechętnie chłopak. Jestem zbyt osłabiony, nie panuję nad nim.

Dziewczyna wzdrygnęła się. Nie znała takiej magii, ale słyszała o niej. Cieszyła się, że na Aedana w dalszym ciągu działa jej czar, bo w innym wypadku zapewne byłaby już martwa. Będzie musiała uprzedzić o tym Deamona.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Zaczynało padać, kiedy Victorique ujrzała w oddali, zbliżającego się w ich stronę, jabłkowitego konia. Nareszcie! Nie chodziło nawet o to, że zmoknie. Po prostu nie mogła już dłużej znieść milczącej obecności Aedana. Deamon przyprowadził ze sobą także trzeciego konia, uznając zapewne, że w ten sposób będą poruszali się znacznie szybciej. Grzmiało coraz bardziej, a na niebie widać już było jasne, rozświetlające półmrok, w którym się znaleźli, błyskawice.

– Nieopodal jest leśniczówka – oznajmił spokojnie blondyn, podjeżdżając bliżej. – Schowamy się tam przed burzą, a rano ruszymy dalej.

Victorique skinęła głową i dosiadła siwej klaczy. Deamon kazał Aedanowi dosiąść deresza, którego przyprowadził i we trójkę ruszyli w stronę leśniczówki.

Rozdział VIII – Pikowa Dama

Domek był ciepły i przytulny. Nie było w nim żadnych wygód, tylko palenisko i dwa, proste sienniki. Deamonowi to odpowiadało. Miał tylko nadzieje, że ciało leśniczego, zostawił dość daleko, by Victorique go nie odkryła. Był przekonany, że dziewczyna będzie się złościć. No cóż… miała dopiero siedemnaście lat, jeszcze przez jakiś czas będzie można jej wybaczyć niektóre rzeczy, takie jak na przykład skrupuły. W każdym razie wieczór zamierzał spędzić bardzo przyjemnie. Zadowolony zerknął na klęczącego w kącie Aedana. Chłopak był w samych spodniach, więc teraz wyraźnie było widać na jego ciele podłużne blizny. Niewiele jadł, więc regenerował się znacznie wolniej niż powinien. Cóż, Deamonowi to jak najbardziej odpowiadało. Jego, związane w nadgarstkach ręce, przywiązane były, do przywieszonej przez, znajdującą się pod sufitem belkę, liny. Blondyn specjalnie zrobił to tak, żeby chłopak nie mógł nawet porządnie usiąść, nie mówiąc już w ogóle o jakimkolwiek położeniu się. Uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że tego wieczora, Victorique nie będzie protestowała.

Dziewczyna weszła do drewnianego domku. Z pogardą spojrzała na Aedana. Deamon, z zadowoleniem przyjął, że w żaden sposób nie skomentowała tego, co mu zrobił. Usiadła na sienniku tuż przy blondynie. Tak blisko, że stykały się ich kolana. Spojrzał w jej błękitne, jak bławatki oczy. Wplótł palce w hebanowo czarne włosy. Tak, taka zdecydowanie mu się bardziej podobała. Dziewczyna zamruczała cicho, kiedy pocałował jej szyję, potem płatek ucha, a w końcu usta. Zaczął zsuwać z niej tunikę. Spojrzała na niego lekko speszona. Zobaczył jak jej wzrok wędruje, ku klęczącemu w kącie Aedanowi.

– Nie przejmuj się nim – wyszeptał tuż do jej ucha. – Zbyt długo na ciebie czekałem.

Rozpiął białą koszulę, zdjął ją z ramion i przyciągnął do siebie Victorique. Nigdy nie potrafiła mu się oprzeć. Nie protestowała więc i tym razem. Poczuł jej drobne dłonie, a potem paznokcie na swoich plecach. Przeszył go przyjemny dreszcz. Była jak niesforny kociak. Pocałował ją. Odwzajemniła jego pocałunek. Gorąco, namiętnie, łapczywie. Całym sobą czuł, jak bardzo dziewczyna go pragnie. To sprawiało mu satysfakcję. Wdychał cudowny zapach jej włosów. Zdjął najpierw swoje, a potem jej spodnie. Odrzucił na bok. Zaczął delikatnie dotykać jej kształtnych, schowanych pod cienkim materiałem, piersi. W końcu pozwoliła mu odrzucić na bok swoją ciemnozieloną tunikę. Teraz została w samych, delikatnych, mocno wyciętych majteczkach. Deamon błądził dłońmi po jej gładkiej, bardzo jasnej skórze. Ukradkiem spojrzał na Aedana. Chłopak pobladł, miał zacięty wyraz twarzy i ze wszystkich sił starał się odwrócić wzrok. Nie potrafił. Blondyn zauważył jego cierpienie. Z rozbawieniem zanotował też wypukłość malującą się w jego spodniach. Uśmiechnął się leniwie. Więc będzie czerpał z dzisiejszego wieczoru podwójną przyjemność.

Delikatnie ułożył Victorique, na przygotowanym wcześniej posłaniu. Zaczął całować jej ciało, począwszy od szyi i schodząc z każdą sekundą coraz bardziej w dół. Dziewczyna wiła się pod jego dotykiem. Przesunął językiem po jej piersiach, wziął do ust sterczące sutki. Zamruczała, wplatając palce w jego jasne włosy. Zszedł jeszcze niżej. Zaczął całować jej płaski brzuch, co jakiś czas przesuwając po nim językiem. Delikatnie zsunął z niej bieliznę, sam zagłębiając się pomiędzy nogi dziewczyny. Jego dłonie znalazły się na jej jędrnych pośladkach. Językiem zaczął przesuwać po jej intymnym miejscu. Victorique jęknęła. Zacisnęła dłonie, na brązowym kocu. Niespiesznie wsunął w nią palec. Była już tak cudownie wilgotna! Z zewnątrz dochodził odgłos uderzających o dach kropli deszczu. Musiała być niezła ulewa. Co jakiś czas grzmiało, a w niewielkich, pokrytych błoną oknach, widać było światło coraz częstszych błyskawic. Deamon uwielbiał taką pogodę. Była idealna. Tak samo jak jego księżniczka.

Wolnym, pełnym gracji ruchem, podniósł się tak, że teraz był nad nią. Szerzej rozsunął jej nogi. Wpatrywała się w niego pełnym uwielbienia wzrokiem. To także Deamonowi odpowiadało. Wsunął się w nią niespiesznie, ale od razu do samego końca. Gwałtownie wciągnęła powietrze. Uśmiechnął się, poruszył. Jeszcze raz, ukradkiem, spojrzał na Aedana. Dodatkowo podniecał go wyraz cierpienia, na twarzy klęczącego w kącie chłopaka. W jego wielkich, orzechowych oczach, był tylko ból. Deamon zaczął poruszać się szybciej. Victorique co jakiś czas cicho pojękiwała. Oplotła go ramionami, wbijając paznokcie w jego plecy. Zamruczał. Pochylił się i nie zaprzestając rytmicznych ruchów, zaczął całować jej szyję.

– Jesteś piękna – wyszeptał uwodzicielskim, aksamitnym głosem – uwielbiam twoje ciało.

– Kocham cię – odpowiedziała mu dziewczyna, wpatrując się w jego jasne, wiosennie zielone oczy.

O tak, był o tym przekonany.

– Ja ciebie też, księżniczko – odpowiedział mrucząc.

Powoli wysunął się z dziewczyny. Sprawnie odwrócił ją na brzuch. Klęczała teraz, podpierając się rękami i wypinając w jego kierunku zgrabne pośladki. Niemal mógł usłyszeć, pełne rozpaczy, bolesne myśli Aedana. Wszedł w nią ponownie, tym razem mocniej, gwałtowniej. Victorique zachłysnęła się powietrzem, jęknęła. Położył ręce na jej biodrach. Przyciągnął ją do siebie. Posadził dziewczynę tak, że teraz opierała się o niego niemal wyprostowana. W dalszym ciągu poruszał się w niej, ale teraz miał lepszy dostęp do jej ślicznego ciała. Jedną dłonią pieścił jej pierś, a drugą przesuwał po łechtaczce. Zaczęła szybciej oddychać. Jej mięśnie gwałtownie zacisnęły się na jego członku. Nie panując nad sobą, z całej siły wbiła paznokcie w jego twarde, wytrenowane ramiona. Znów poczuł satysfakcję. Na jego twarz powrócił leniwy uśmiech. Z powrotem położył dziewczynę na kocu. Nie wysunął się z niej ani na milimetr. Poruszał się w niej rytmicznie jeszcze przez kilkanaście minut, potem gwałtownie przyspieszył. Jej mięśnie ponownie zaczęły zaciskać się na jego członku. Victorique zamknęła oczy. Jej serce biło bardzo szybko. Z trudem łapała oddech. Tym razem Deamon też wreszcie doszedł, zostawiając ciepły płyn, we wnętrzu lekko drżącej dziewczyny.

Chętnie by to powtórzył, ale zdał sobie sprawę, jak jego księżniczka jest bardzo zmęczona. Położył się przy niej, oplatając dziewczynę ramionami. Wtuliła się w niego, ciągle odrobinę drżąca. Zamknęła oczy.

– Jesteś cudowny – szepnęła.

– Wiem – nie zaprzeczył przekornie Deamon. – Śpij maleńka – powiedział kołysząc usypiającą dziewczynę w swoich ramionach.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Przestało padać. Deamon cicho, pełnym gracji ruchem, podniósł się z posłania. Nie chciał obudzić śpiącej przy jego boku dziewczyny. Aedan uniósł głowę. W dalszym ciągu targało nim w środku uczucie beznadziei i rozpaczy. Całym sobą nienawidził tego mężczyzny, człowieka, który przez prawie rok, udawał jego przyjaciela. Deamon podszedł do niego. Myśliwskim nożem przeciął krępującą jego nadgarstki linę. Gestem nakazał mu milczenie, a potem wyprowadził go na dwór.

– Jeżeli chociaż piśniesz – wyszeptał głosem, w tonie przyjacielskiej pogawędki – odetnę ci język. Nie chcę, żebyś obudził mi Victorique.

Aedan postanowił się nie odzywać. Zdawał sobie sprawę, że Deamon nie żartuje. Przypomniał sobie z goryczą, jak bardzo kiedyś go lubił. Blondyn był dla niego jak starszy brat. Był otwarty, przyjaźnie podchodził do ludzi, wszyscy go zawsze uwielbiali, zupełne przeciwieństwo cichego, skrytego w sobie Aedana. Kiedy go poznał, był przekonany, że tamten jest jednym z popleczników jego ojca. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jakikolwiek Illi’andin, nie podzielający tych poglądów, mógłby w tak przyjazny sposób odnosić się do zwykłych ludzi. Zwłaszcza, że Deamon był pół krwi. To także tylko upewniło chłopaka, w przekonaniu, że jego przyjaciel całym sercem jest za pokojem i sojuszem wszystkich, żyjących w Starym Świecie ras.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Deamon poprowadził chłopaka za, niewielkich rozmiarów, myśliwski dom. Z tej strony nie było okien, także nie musiał obawiać się, że zobaczy ich Victorique. Aedan poczuł ukucie ciekawości czy dziewczyna zaprotestowałaby przeciwko zabawom swojego towarzysza, czy raczej czekałaby, przyglądając się lodowato zimnym wzrokiem. Doskonale wiedział, że potrafiłaby zrobić i to i to. Z przykrością zdał sobie sprawę, że był dla niej po prostu nikim. To Deamona, a nie jego kochała.

Blondyn popchnął go na mokrą po deszczu trawę. Aedan upadł, ale po chwili zerwał się z ziemi i rzucił na swojego, niedawnego jeszcze, przyjaciela. Natychmiast tego pożałował. Ból wybuchnął w jego umyśle, niczym wulkan, zalewając całe jego ciało. Więc jednak obroża działała, nawet kiedy dziewczyna spała… no tak, tego właśnie mógł się spodziewać, ale i tak warto było spróbować… Osunął się na kolana, zakrywając głowę dłońmi. Błagał w myślach o to, żeby jego ciało, pozwoliło mu stracić przytomność. Nic z tego. Deamon stanął nad nim, uśmiechając się drwiąco.

– Postanowiłeś uatrakcyjnić mi rozrywkę? – zapytał swobodnie, wcale nie oczekując odpowiedzi. – Mam dla ciebie zadanie – mruknął kusząco. – Położysz się na trawie, na plecach, a za każdym razem, kiedy się poruszysz, ból będzie wracał w większym natężeniu. Co ty na to? – uśmiechnął się przyjaźnie, jakby proponował przyjacielowi dobrą zabawę.

Aedan z pobladłą twarzą, wykonał jego polecenie. Nie wiedział, co zaplanował Deamon, ale chyba nic nie mogło być gorsze od bólu, który zadawała ta przeklęta obroża! Blondyn ukucnął nad nim, w ręku ciągle trzymając nóż. Powoli, starannie, zaczął nacinać skórę na torsie chłopaka, tworząc w ten sposób zawiły, czerwony wzór. Aedan z całej siły starał się nie ruszać, ale momentami po prostu nie dawał rady i wtedy dopadał go rozchodzący się promieniście po całym ciele, ból, pochłaniającej magię Illi’andin, obroży. Kiedy Deamon wreszcie skończył, Aedan z trudem łapał oddech. Nie, nie krzyczał, z trudem też powstrzymywał się od płaczu, żeby nie dać mężczyźnie tej satysfakcji. Otworzył, kurczowo zaciśnięte do tej pory, powieki. Dookoła leżało kilka kępek wyrwanej przez niego trawy. Zobaczył złowieszczy uśmiech, goszczący na przystojnej twarzy Deamona. Poczuł, jak jakiś czarny, piekący proszek, zagłębia się w świeże, podłużne rany.

– Płoń – wymruczał blondyn, miękkim, aksamitnym głosem, takim samym, jakim zwracał się do Victorique.

Aedan myślał, że nie może już być gorzej. Mylił się. Poczuł jak czarny proszek ogarnia ogień. Niebieskie płomienie. Nie rozchodził się nigdzie dalej, trawił jedynie dziwne symbole, wyrysowane wcześniej przez Deamona, na jego ciele. Aedan z całej siły zagryzł zęby, żeby nie krzyczeć. Nie potrafił się jednak nie rzucać, a wtedy dodatkowo dopadł go psychiczny ból, zadawany przez założoną na jego szyję obrożę. Tym razem los był litościwy, bo pozwolił mu, po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach, stracić przytomność.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Przez kolejny tydzień podróżowali po niemal bezludnej części kraju. Mijali lasy i zarośnięte chwastami pola. Victorique wiedziała, że mimo żyzności tych ziem, ludzi wygnała stąd wojna i teraz wracali garstkami, by mieszkać samotnie, w niewielkich, ustawionych na skraju lasu domkach. Dziewczyna przez cały ten czas próbowała ignorować zarówno Aedana, jak i to, co Deamon mu robił. Wiedziała, że czar, którym go omotała już dawno stracił swoją moc, a mimo to, chłopak i tak bezustannie wodził za nią smutnym, pełnym żalu wzrokiem. Wolałaby nigdy już nie musieć oglądać tych orzechowych oczu.

Szerokim łukiem omijali miasteczka, przydrożne zajazdy i gospody. Jeszcze nie byli u siebie, na ziemiach Illi’andin. Ludzkie, nawet te przygraniczne,  tereny, były im wrogie. W dalszym ciągu trwała wojna. Wojna, którą wygraliby bez problemu, gdyby nie ojciec Aedana. To właśnie on zbuntował niektórych Illi’andin przeciwko Lordowi, Richardowi Avrieel. To on zawarł sojusz z czarownicami, u boku których stanęli w obronie ludzi. Był poszukiwanym przestępcą i utrapieniem całej ich rasy.

Pod wieczór zatrzymali się po prostu w lesie. Victorique jak zwykle podeszła do Aedana. Bez słowa opatrzyła jego rany. Ciała Illi’andin regenerowały się znacznie szybciej niż u ludzi. Rysujące dziwaczny wzór blizny na torsie chłopaka, były już tylko cienkimi, białymi liniami, mimo to dziewczyna czuła lodowate zimno, gdy na nie patrzyła. Deamon podszedł do niej. Podniósł ją z miękkiej murawy, na której przykucnęła.

– Zostaw go – zamruczał.

Wyraźnie drażniło go to, że zajmuje się Aedanem. Nie zamierzała jednak odpuścić. Potrzebowali chłopaka żywego, a jej ukochany, niepilnowany przez nikogo, zapewne niechcący by go zwyczajnie zabił. Victorique przytuliła się do niego. Pocałowała go w usta.

– Ledwo doszedł do siebie, po tym co mu zrobiłeś wczoraj – powiedziała z pretensją, mimowolnie zerkając na pręgi i sine ślady, na ciele chłopaka.

– Nie przejmuj się tym – powiedział ni to poirytowany, ni to rozbawiony Deamon, przyciągając dziewczynę bliżej siebie. – Jest silniejszy niż ci się wydaje.

Aedan nagle się ożywił. Victorique mignął błysk niepokoju, w jego pięknych, brązowych oczach. Deamon też to zauważył. Rozejrzał się dookoła, a potem błyskawicznym ruchem pchnął dziewczynę na ziemię, zasłaniając ją swoim ciałem. Syknął wściekle. Spod ramienia wystawał mu opierzony promień strzały. Zza drzew wysunęli się ludzie. Nie był to plebs, a zawodowi żołnierze. Było ich około dwudziestki. Victorique wiedziała, że Deamon poradzi sobie z nimi, o ile oczywiście ona nie będzie mu przeszkadzała. Schowała się za grubym pniem, jednego z pobliskich drzew. Spojrzał na nią z aprobatą, a potem ruszył w ich stronę. Mimo, że jego matka była ludzką kobietą, blondyn poruszał się nadspodziewanie szybko. Jego ruchy były płynne i pełne gracji. Dwa, zakrzywione ostrza, jakby znikąd, same pojawiły się w jego rękach.

– Rozwiąż mi ręce – usłyszała cichą prośbę Aedana.

– Zwariowałeś – mruknęła, nie odrywając wzroku od rozmazanej sylwetki Deamona.

– Zrób to, zanim będzie za późno – poprosił ponownie chłopak.

Zbyła go prychnięciem. Wszędzie tam, gdzie pojawił się Deamon, leśną ściółkę znaczyły ślady krwi i martwe ciała żołnierzy. On nie zadawał śmierci. On sam był śmiercią, a walka w jego wykonaniu była jak taniec. Victorique obserwowała go zafascynowana. W pewnym momencie poczuła, że nie jest w stanie się poruszyć. Deamon osunął się na kolana. Natychmiast otoczyli go pozostali przy życiu żołnierze. Stali nad nim z wyciągniętą bronią, nie dotykając go jednak.

Na polanę weszła, a raczej wpłynęła, ponieważ jej ruchy były tak pełne gracji, odziana w czerwoną, aksamitną suknię, przepięknej urody, kobieta. Nie była ani młoda, ani stara, zwyczajnie nie dało się określić jej wieku. Długie pukle, kasztanowych włosów, upięte miała w lekko niesforny kok. Jej usta były jak płatki róż, a oczy jak leśne fiołki. Unosiła się wokół niej lekka mgiełka o zapachu kwiatów bzu.

– Aedan Voilà – odezwała się srebrzystym głosem, podchodząc bliżej, do siedzącego na ziemi chłopaka. Jej usta ozdobił delikatny, błąkający się w kącikach ust, uśmieszek. – Cóż za interesujące spotkanie.

Aedan podniósł na nią spojrzenie orzechowych oczu. On także się uśmiechnął.

– Witaj, Violette – powiedział spokojnym głosem. – Jeszcze bardziej niż zwykle, cieszę się, że cię widzę.

Kobieta spojrzała na zapiętą, na szyi chłopaka obrożę. Przeniosła swój wzrok na stojącą przy drzewie Victorique. Uśmiechnęła się odrobinę szerzej. Dziewczyna poczuła narastający w dole brzucha ból. Oparła się dłonią o pień drzewa, z trudem utrzymując się na nogach.

– Co będę musiała zrobić tobie i twojemu towarzyszowi, żebyś zdjęła tą obrożę? – zapytała słodkim głosem brunetka.

Victorique spojrzała na nią chłodno. Milczała. Violette nawet nie odwróciła wzroku. Deamon krzyknął. Skulił się na ziemi. Dziewczyna zadrżała.

– Zostaw go – szepnęła.

– Obroża… – ponagliła ją kobieta.

Niechętnie, powoli, Victorique podeszła do Aedana. Nie mogła patrzeć jak Deamon cierpi. Dotknęła dłonią metalowej obręczy, a ta otworzyła się z głuchym trzaskiem. Chłopak zdjął ją szybkim ruchem, odrzucając od siebie z obrzydzeniem. Więzy z jego nadgarstków opadły. Wstał zwinnie z ziemi. Chwycił za rękę, odsuwającą się od niego dziewczynę. Victorique spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem. Potem odwróciła się w stronę, podnoszonego z murawy, przez strażników Deamona. Nie taki był plan. Kim, na bogów, była ta przeklęta kobieta?

Rozdział IX – Łowy

Violette i jej żołnierze zaprowadzili ich do przydrożnej, bogato urządzonej gospody. W środku było elegancko i schludnie. Ciemne drewno, mieszało się z zielenią puszystego dywanu. Kobieta szła przez salę, ciągnąc za sobą delikatny tren ciemnoczerwonej sukni, a wszyscy w pomieszczeniu, oczarowani, odwracali ku niej wzrok. Aedan mocno zaciskał dłoń na przedramieniu Victorique, idąc tuż za brunetką. Po schodach weszli do jej prywatnych apartamentów – gabinetu z dębowym stołem, wygodnymi fotelami i regałami pełnymi oprawionych w skórę książek. Kiedy tylko doszli na miejsce, Violette niedbałym gestem odprawiła swoich żołnierzy.

– Nie! – krzyknęła Victorique, kiedy zauważyła, że zabierają dokądś Deamona.

Spróbowała się wyrwać. Aedan jeszcze mocniej, boleśnie, ścisnął jej ramię. Z korytarza dobiegły ich odgłosy walki i szamotaniny.

– Victorique! – dziewczyn usłyszała swoje imię.

Violette, ze znudzonym wyrazem twarzy, wyszła na korytarz. Aedan, prowadząc ze sobą dziewczynę, wyszedł za nią. Deamon leżał na drewnianych deskach podłogi, z trudem łapiąc oddech, prowadzący go wcześniej żołnierze już jednak nie żyli. Brunetka spojrzała obojętnie na ich ciała.

– Myślałam, że to nie będzie konieczne – mruknęła rozbawiona. – Przecież on jest tylko pół krwi…

Podeszła do Deamona. Ukucnęła przy nim i zapięła mu na szyi obrożę, tą samą, którą wcześniej miał na sobie Aedan.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique siedziała skulona, pod ścianą, na podłodze eleganckiego gabinetu. Aedan, wykąpany i w czystym ubraniu, rozparł się wygodnie na jednym z miękkich, skórzanych foteli. Violette stała, opierając się o blat biurka.

– Księżniczka? Córka Lorda Avrieel? – spytała niedowierzająco kobieta. – No, no, w jakim interesującym towarzystwie cię zastałam, Aedanie.

– Trafiło się, przypadkiem – mruknął niechętnie chłopak.

– W każdym razie dziewczyna się przyda, ale rozumiem, że chcesz się na niej zemścić – dodała z okrutnym uśmiechem. – Moi żołnierze zapewne też będą chcieli zemsty, za śmierć swoich towarzyszy – dodała pogodnie. – Czeka cię trochę niezapomnianych przeżyć, ptaszyno – zwróciła się kobieta, do obserwującej uważnie ich ruchy, Victorique. – Zacznijmy od czegoś prostego – stwierdziła stając przed dziewczyną. – Najpierw sie rozbierzesz.

Victorique spojrzała na nią zaskoczona, a już w następnej chwili na twarzy pojawiły się jej łzy bólu. Kobieta nie zamierzała sobie brudzić rąk. Do wszystkiego używała magii. Dziewczyna wstała, kryjąc się za zasłoną z długich, prostych, hebanowych włosów. Jej niebieskie oczy lśniły od łez. Powoli, niechętnie, zaczęła zsuwać z siebie ubranie, aż w końcu została w samej bieliźnie. Violette podeszła do niej z zadowolonym uśmiechem. Była od dziewczyny niemal o głowę wyższa. Obejrzała ją ze wszystkich stron.

– Jesteś całkiem ładniutka – wymruczała unosząc dłonią jej podbródek.

Victorique wyszarpnęła się, cofając pod samą ścianę. Kobieta uderzyła ją w twarz. Aedan wstał z fotela, na którym wcześniej siedział.

– Mogę? – zapytał podchodząc powoli do Violette.

Skinęła głową. Odsunęła się. Chłopak przyciągnął Victorique do siebie. Wsunął dłoń pod przezroczystą, delikatną koszulkę dziewczyny. Zadrżała. Spróbowała sie wyrwać, on jednak unieruchomił ją stanowczo, przytrzymując jedną ręką jej nadgarstki, drugą natomiast błądząc po odsłoniętym ciele dziewczyny. Spojrzała w brązowe oczy Aedana i znów zadrżała. Nigdy nie spodziewałaby się, że te wielkie, orzechowe oczy, potrafią być aż tak lodowato zimne! Nie puszczając jej nadgarstków wykręcił ręce dziewczyny do tyłu.

– Role się odwróciły – powiedział beznamiętnym głosem.

Pchnął ją na stojący w pokoju, dębowy stół o zdobionych pazurami łapach, zamiast nóg. Przytrzymał ją przy nim tak, że leżała na nim na brzuchu. Siłą rozsunął jej nogi. Nie fatygował się nawet tym, żeby zdjąć z niej majtki. Jego dłoń znalazła się na jej łonie. Palce na siłę zagłębiły się do środka.

–  Nie – szepnęła odwracając ku niemy głowę. Po policzkach dziewczyny spływały słone łzy. – Proszę…

Zamiast odpowiedzi poczuła siarczystego klapsa na swoich pośladkach.

– Zamknij się – odezwał się chłodno.

Ściągnął Victorique ze stołu i zmusił, żeby uklęknęła przed nim na podłodze. Kobieta w czerwonej sukni, jak prawdziwa dama, usiadła na drewnianym, prostym krześle, lekko tylko krzyżując nogi. Z zainteresowaniem przyglądała się poczynaniom Aedana. Chłopak niespiesznie rozpiął spodnie, uwalniając swój, na wpół stojący członek. Przysunął go do twarzy dziewczyny.

– Aedan… – szepnęła błagalnie.

Chłopak prychnął.

– Jestem pewien, że wiesz, co z nim zrobić – oznajmił bezwzględnym, zimnym głosem.

Przytrzymał dziewczynę za włosy i wsunął go do jej ust. Zakrztusiła się. Zignorował to, poruszając na nim, trzymaną za czarne, splątane włosy, głową dziewczyny. Jego członek stał się twardy i sztywny. Po chwili Aedan znów podniósł dziewczynę, popychając ją na dębowy stół. Przesunął dłonią pomiędzy jej nogami. Victorique poczuła niechcianą wilgoć. Chłopak nie czekał dłużej. Rozsunął jej nogi jeszcze szerzej i wszedł w nią brutalnym, mocnym pchnięciem. Zachłysnęła się powietrzem. Teraz jej twarz była już cała mokra od łez, a ona sama, nie potrafiła powstrzymać łkania. Chłopak poruszał się w niej ostro, szybkimi, płytkimi pchnięciami. Potem uniósł ją odrobinę i wszedł do samego końca. Jęknęła.

– O co chodzi? – zapytał drwiąco. – Myślałem, że tak właśnie lubisz… W końcu twój kochanek, Deamon, to sadysta, prawda?

– Nic o nim nie wiesz! – warknęła w odpowiedzi.

Chłopak pchnął jeszcze mocniej, brutalniej wykręcił jej ręce.

– Wiem aż za dużo – odwarknął.

Puścił jej nadgarstki, a ona natychmiast, podparła się rękami o drewniany stolik. Chłopak zwolnił, zaczął poruszać się płynniej. Poczuła jak jego członek pulsuje, a potem wysunął go z dziewczyny, zalewając ciepłą spermą jej pośladki i plecy. Brutalnie szarpnął jej ramię i pchnął Victorique na podłogę. Dziewczyna usiadła, kuląc się i zasłaniając długimi włosami. Violette wstała z fotela.

– Jeżeli jesteś już usatysfakcjonowany – powiedziała słodkim głosem – to zawołam moich ludzi, żeby zajęli się dziewczyną.

– Nie – oznajmił Aedan, zatrzymując ją, zanim dotarła do drzwi. Kobieta spojrzała na niego chłodnym, nieprzyjaznym wzrokiem. Chłopak natychmiast się zreflektował. To ona tu rządziła, a on nie miał prawa do żadnych roszczeń. – Violette, oddaj mi ją na całą noc – poprosił cicho, przysuwając się bliżej do kobiety. Jego głos był miękki i aksamitny, uwodzicielski. Była w nim także niewypowiedziana obietnica. Victorique mogłaby przysiąc, że w tym momencie Aedan idealnie naśladuje zachowanie i sposób mówienia Deamona. – Twoi żołnierze poczekają do świtu – zamruczał niemal do ucha kobiety.

Stał na tyle blisko, by czuła jego oddech, a jednocześnie na tyle daleko, by jej nie dotykać. Jego orzechowe oczy zalśniły. Usta wydęły sie w kuszącym grymasie, rozkapryszonego chłopca. Violette spojrzała na niego odrobinę zaskoczona. Dotknęła jego policzka, wierzchem zgrabnej dłoni. Chłopak złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie. Aksamitna, wiśniowa suknia, zatańczyła wokół jej nóg.

– Głuptasie – powiedziała łagodnie, wyswabadzając się z objęć Aedana i odsuwając od niego delikatnie.

Patrzyła jednak na niego, zaintrygowanym wzrokiem. Spod czarnych rzęs rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie. Wyglądało na to, że w tym momencie jest gotowa oddać mu znacznie więcej, niż tylko siedzącą u nóg stołu Victorique.

– Za to co mi zrobiła, chcę, żeby cierpiała – odezwał się cicho chłopak. – To będzie dla niej bardzo długa i niezbyt przyjemna noc – podkreślił.

Violette skinęła głową.

– Zrób z nią co chcesz, tylko jej nie skrzywdź za bardzo – mruknęła. – Może się nam przydać. Oddam ją moim ludziom, kiedy z nią skończysz.

 ~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Sypialnia, którą otrzymał Aedan, nie była tak luksusowo urządzona, jak pokoje Violette, ale niczego jej nie brakowało. Victorique, w dalszym ciągu jedynie w bieliźnie, siedziała skulona w rogu wielkiego, drewnianego łoża. Skrępowane w nadgarstkach ręce, miała sztywno przywiązane do wezgłowia. Wszystkie cieplejsze uczucia, jakie do tej pory żywiła do Aedana, cały żal i wyrzuty sumienia, związane z tym, co mu zrobili, prysły jak bańka mydlana. Chłopak wyraźnie wcale nie był lepszy od nich i na wszystko to sobie zasłużył.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę, z tego, że jej sytuacja jest beznadziejna. Zarówno wiedźma, jak i chłopak zbuntowanych Illi’andin, zrobią z jej ciałem, co tylko będą chcieli, a była przekonana, że nie będzie to nic przyjemnego. Najgorsze było jednak to, że nie miała pojęcia, co dzieje się z Deamonem, a to właśnie dla niego, gotowa była poświęcić całe swoje życie. Po raz pierwszy, od kiedy się urodziła, Victorique tak naprawdę się bała.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Stłumione światło podkreślało bladość jej skóry. Niekłamane przerażenie, na jej ślicznej twarzy, kiedy na niego patrzyła, sprawiało mu niemal fizyczny ból. Podszedł do niej. W dłoni ściskał myśliwski nóż. To samo narzędzie, którym ból, z taką satysfakcją i niekłamaną przyjemnością, zadawał mu Deamon. Odsunęła się najdalej jak mogła. Jej oddech przyspieszył. Aedan zbliżył się bez wahania. Przytrzymał ją, żeby przypadkiem się nie szarpnęła. Nie chciał zrobić jej krzywdy. Wprawnym ruchem rozciął, krępujący jej nadgarstki, sznur. Potem się odsunął. Z płóciennej, podróżnej torby wyjął ubranie dziewczyny. Rzucił jej na łóżko.

– Ubieraj się – rozkazał chłodno. Spojrzała na niego pytająco, ale wykonała polecenie. Podał jej także wysokie buty. – Idziemy – warknął, kiedy je również włożyła.

Z gospody wyszli tylnym wyjściem. Chłopak szedł szybkim krokiem, ciągnąc za sobą Victorique. Zatrzymał się dopiero na skraju lasu. To była niepisana granica, między dwoma, wrogimi terytoriami. Z cienia, między drzewami, pełnym galopem, wybiegł, czarny jak bezgwiezdna noc, koń. Dziewczyna rozpoznała ogiera, ducha zaklętego w zwierzęciu, którego wcześniej tak bezmyślnie wypuściła. Zarżał cicho i stanął przy boku swojego pana.

– Zabierzesz ją, dokąd będzie chciała, a potem do mnie wrócisz – rozkazał mu poważnym głosem Aedan.

Koń trącił go pyskiem, dając mu do zrozumienia, że pojął polecenie. Victorique stanęła zaskoczona. Spojrzała pytająco na Aedana.

– Tak po prostu mnie wypuścisz? – zapytała nie rozumiejąc. – Przecież mój urok już dawno na ciebie nie działa, więc dlaczego?

Chłopak uśmiechnął się kwaśno.

– Nie działa i nigdy nie działał. Dzięki runom zaklętym w tatuażach, jestem odporny na magię. Zupełnie.

– Więc jesteś głupcem – zezłościła się Victorique, patrząc w jego orzechowe oczy.

– Być może – odpowiedział spokojnie. Sprawnie pomógł jej dosiąść, nieosiodłanego ogiera. – Odejdziesz i nigdy więcej tu nie wrócisz – powiedział cicho.

Dziewczyna przecząco pokręciła głową.

– Nie zostawię go tutaj – odezwała się ostro.

– Więc umrzesz razem z nim – odpowiedział jej chłodnym tonem Aedan. Potem zaklął szpetnie. Jego czuły słuch, wyłapał z lasu, niepokojące go odgłosy. Gwałtownie, bez zapowiedzi wskoczył na konia, siadając za plecami dziewczyny. Objął ją w pasie, popędzając Shiredana do galopu. – Łowcy – wypowiedział, to jedno, jedyne słowo, które napawało Illi’andin prawdziwym przerażeniem. – Co oni tu do cholery robią?! Dlaczego są tak blisko granicy?!

Victoriqua nie odpowiedziała. Nigdy nie miała z nimi styczności. Ci ludzie byli dla niej postaciami z legend. Gdyby nie to coś w głosie Aedana, co kazało jej się dwa razy zastanowić, nigdy nie uwierzyłaby w ich istnienie. W tym momencie, czarny ogier pędził już cwałem, lawirując między gęsto rosnącymi drzewami. Dziewczyna przytuliła się do jego szyi, czując obejmujące ją, silne ramiona Aedana. W pewnym momencie poczuła nieznaczne ukłucie, przywodzące jej na myśl, dużego komara, a potem natychmiast zapadła w sen, czule wtulona, w końską grzywę.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique obudziła się, ale nie otwierała oczu. Ból głowy był nie do zniesienia. Leżała na czymś wyjątkowo twardym. Czuła kołysanie. W końcu odetchnęła głębiej i postanowiła się podnieść, jednocześnie rozglądając po pomieszczeniu. Wokół siebie zobaczyła deski. Zakręciło jej się w głowie.

– Spokojnie – usłyszała łagodny głos Aedana.

Spojrzała na niego czując ulgę, że wzrok wreszcie przestał jej się rozmazywać. Chłopak siedział obok niej na drewnianej podłodze. Był w samej koszuli, a ona zdała sobie sprawę, że pod głową zwiniętą miała jego tunikę.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała.

– Chyba na statku – wzruszył ramionami. – Obudziłem się może pół godziny przed tobą – wyjaśnił.

Odetchnęła głębiej, ponownie zamykając oczy. Musiała się stąd wydostać i… uratować Deamona.

– Jak stąd uciekniemy? – zapytała rzeczowo.

– Uciekniemy? – sprawiał wrażenie rozbawionego. – Cokolwiek wymyślimy, nie sądzę, żeby nam się udało, przynajmniej nie na pełnym morzu – dodał nieco ciszej.

Warknęła na niego. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie. To wszystko jego wina! To przez niego się tu znaleźli! Gdyby nie próbował… jej pomóc, uświadomiła sobie niechętnie dziewczyna. W dalszym ciągu nie mogła pojąć dlaczego to zrobił. Gwałtownie wstała, ale natychmiast poczuła jak miękną jej nogi. Chłopak chwycił ją, nie pozwalając upaść na podłogę. Zadrżała z zimna, bezsilności i wyczerpania. Przez chwilę poczuła się jak mała dziewczynka.

– Będzie dobrze – westchnął, przyciągając ją do siebie, a ona wtuliła się w niego zbyt słaba, żeby protestować. – Wydostaniemy się stąd, obiecuję.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

To nie miało sensu. Nic go teraz nie miało. Łowcy, postacie z legend, istnieli naprawdę. I, co najgorsze, nie byli ludźmi. Dobrze zbudowane, krępe i mocno umięśnione ciała mieli w zielonkawym odcieniu leśnego mchu. Bujne, przypominające strzechę włosy, nosili w różnych kolorach i dziwacznych fryzurach. Większość z nich miała przy sobie bojowe młoty lub topory. Nieliczni, z kosturami, musieli władać magią. Victorique widziała, że byli tylko nieco od niej wyżsi. Natomiast mówili innym językiem i traktowali więźniów jak zwierzęta. Każdy niepożądany ruch spotykał się z natychmiastową karą. Dziewczyna nie śmiała się poruszyć w ich obecności, po tym, jak już kilkakrotnie Aedan osłonił ją przed uderzeniem bata. Chłopak próbował udawać spokój, ale Victorique wyraźnie widziała, jak bardzo się boi. Najwyraźniej wiedział na ich temat znacznie więcej niż ona sama, a wiedza ta nie wiązała się z niczym dobrym. Kiedy przycumowali do nadbrzeża, do pomieszczenia, w którym Aedan i Victoriqua spędzili kilka dni, weszło kilka humanoidalnych istot. W przypadku tej rasy, niewiele różniło kobiety od mężczyzn. Rozkazali cos gardłowymi głosami i czekali na wykonanie polecenia. W końcu, zniecierpliwiona postać o zielonej skórze, chwyciła wielką rękę dziewczynę. Aedan zareagował błyskawicznie, ale coś, jakby niewidzialna bariera, natychmiast go odrzuciło. Na drewnianej podłodze ustawiono balię oraz wiadra. Brudne ubranie przerażonej Victorique opadło na podłogę. Silne ręce posadziły ją na dnie sporej, drewnianej misy. Skuliła się naga i drżąca. Została starannie umyta, a potem przyszła kolej na Aedana. Chłopak z kamiennym wyrazem twarzy spełniał wszystkie żądania. W pewnym momencie zmuszono nagą dziewczynę, żeby uklęknęła, a jego posadzono naprzeciwko niej. Przyciągnął ją do siebie, widząc jej pobladłą z przerażenia twarz. Wtuliła się w niego, a on objął ją ramionami. Łowcy nie protestowali, przynajmniej tak długo, dopóki nie chcieli zmienić pozycji. Najwyraźniej odpowiadało im to, że klęczą naprzeciwko siebie. Aedan poczuł się podle, kiedy mimo sytuacji jego członek stwardniał, opierając się na brzuchu wtulonej w niego Victorique. Dziewczyna jednak nie zwróciła na to uwagi, nie odsuwając się od niego ani na milimetr. Nagle chłopak zachłysnął się powietrzem, czując, jak ktoś wsuwa w niego długą rurkę. Ze wszystkich sił zwalczył potrzebę szarpnięcia się, wiedział, że walka im na razie nie pomoże, a może jedynie zaszkodzić. Zauważył, że Victorique robią to samo. Rozsunęli jej pośladki i włożyli między nie wężyk, którym polała się ciepła woda. Płakała. Przytulił ją do siebie mocniej, starając się być silnym, za nich obydwoje. Teraz, kiedy była taka bezbronna, tym bardziej nie potrafił jej nienawidzić. Kiedy Łowcy skończyli, pokazali im miski. Aedan zacisnął usta. To było upokarzające, jeszcze bardziej niż rzeczy, które robił mu Daemon. Kiedy było po wszystkim, Victorique ubrano w luźną, białą sukienkę, a chłopak dostał lniane spodnie i koszulę. Szli boso. Ich własne ubrania zniknęły. Związano im ręce, a na szyje założono pętle z surowego sznura. Gdy tylko sprowadzono ich po trapie, Aedan spróbował się przemienić. Nie mógł. Wyczuł to niemal natychmiast. To była wyspa, a otaczało ją jakieś dziwne pole, które musiało działać jak obroża, tylko na większą skalę, tłumiąc całą, możliwą magię. Byli uwięzieni pod niewidzialną kopułą i nic nie mogli z tym zrobić.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Deamon zwinął się z bólu. Stojąca nad nim Violette patrzyła wściekłym wzrokiem. Kiedy ból minął, mężczyzna gwałtownie zaczął chwytać powietrze. Otworzył oczy, odważnie wpatrując się w czarownicę.

– Gdzie oni są? – ponownie zadała wściekłym głosem pytanie.

Deamon roześmiał się. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Nie mógł uwierzyć, że mająca zapewne kilkaset lat wiedźma była aż tak ślepa i naiwna. Nie widziała tego, co on zauważył na samym początku i wykorzystywał by brutalnie torturować Aeadana. Syknął, kiedy go znowu znienacka uderzyła, tłumiąc jego śmiech.

– Jeżeli chcesz ode mnie odpowiedzi, to może pozwól mi ich udzielić – odezwał się uprzejmie.

Natychmiast zmienił się jej wyraz twarzy.

– O tak – zamruczała – chcę od ciebie wielu odpowiedzi. Na przykład jak to się stało, że demon pół krwi jest aż tak silny, żeby związany powalić dziesięciu moich doborowych strażników?

– Z twoją magią nie mam najmniejszych szans – odpowiedział wymijająco – więc może mnie uwolnisz? – zaproponował. – Zgubiłaś moją księżniczkę, więc teraz mamy wspólny cel. Ja chcę odnaleźć Victorique, a ty zapewne syna generała Voilà.

Violette przykucnęła przy nim.

– Jak to się stało? Jakim cudem udało jej się go porwać i dlaczego nie wróciła po ciebie?

Leżący na ziemi mężczyzna znowu nie potrafił pohamować szyderczego śmiechu.

– Porwać? – zakpił. – Czy ty nie widziałaś jak ten dzieciak na nią patrzył? Uciekli razem i to Aedan zorganizował ucieczkę, tego jestem pewien. Natomiast po mnie nie wróciła, bo zapewne jej nie pozwolił.

Kobieta patrzyła niedowierzająco. Jej oczy płonęły. Czyżby pojawił się w nich cień zazdrości? Deamon doskonale znał kobiety i nigdy nie miał problemu z tym, żeby nimi manipulować.

– Co takiego jest w tej smarkuli? – zapytała zirytowana. – Co w niej widzicie?!

Blondyn uśmiechnął się, a jego uśmiech był zupełnie szczery.

– Czy to nie oczywiste? Jest jedyną córką władcy Illi’andin. To chyba jasne, że ten kto zdobędzie jej rękę, stanie się również następcą tronu.

Rozdział X –Targ Niewolników

Znaleźli się na pustym, rozległym, otoczonym przez domy placu. Na środku, niczym scena, górowało zbite z desek podwyższenie. Miejsce wyglądało jak targ. Jeden z Łowców poprowadził Victorique na drewnianą konstrukcję.

– Aedan! – krzyknęła rozpaczliwie, nie chcąc się z nim rozdzielać.

Chłopak szarpnął się, ale to nic nie dało. Byli od niego silniejsi i było ich zbyt wielu. Przerażenie dławiło go w gardle. Bał się tego, co mogą jej zrobić. I rzeczywiście, na placu zaczął zbierać się tłum. Rozpoczęła się licytacja. Dopiero teraz Aedan uzmysłowił sobie, że Łowcy byli handlarzami niewolników. Bezsilnie obserwował transakcję. Ktoś ją kupił, została zabrana z placu, a potem przyszła jego kolej. Przestał zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół. Zaczął intensywnie myśleć. Nawet, jeżeli uda mu się stąd wydostać, to przecież nie zostawi Victorique. Nie mógł jej zostawić. Nie potrafił. Ktoś go kupił. Gdzieś go zabierali. Posłusznie szedł, od czasu do czasu popychany przez swoich strażników. Wprowadzili go do jakiegoś budynku. Zostawili w zakratowanej celi. W pomieszczeniu panował półmrok. Było tu sucho i ciepło, jak na całej tej wyspie. Rosła na niej nieznana mu, tropikalna roślinność. Zdał sobie sprawę z kolejnego problemu. Nawet jeżeli się wydostaną, nie miał pojęcia jak dotrą na stały ląd. Rozejrzał się po sąsiednich celach. W niektórych również tkwili więźniowie. Wszyscy byli Illi’andin. Powierzchownością nie różnili się od ludzi, ale łatwo można było rozpoznać ich aurę, zwłaszcza, gdy było się jednym z nich. Aurę, której nie posiadała Victoriqua. Aedan na chwilę przymknął oczy. Dziewczyna nie miała również innych cech swojej rasy. Fizycznie była tak samo słaba, jak ludzie. Nie wiedział co każą im robić, ale był pewien, że ona tego nie wytrzyma. Z zamyślenia wyrwał go rozdzierający krzyk. Po nim nastąpiły kolejne. Rozejrzał się wokół.

– Pora karmienia – wyjaśnił mu usłużnie wpatrujący się w niego obojętnie, leżący na podłodze sąsiedniej celi, starszy mężczyzna. – Ciebie też to czeka. Walczymy na arenie, a kiedy się im znudzimy lub zrobimy coś nie tak, zostajemy karmą dla zwierząt.

– Jakich zwierząt? – zainteresował się chłopak.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Jest ich cała gama, od krokodyli, po lwy. Obecnie w modzie są wilki.

– Wilki? – Aedan zaczął się śmiać.

Wilki… Mimo makabrycznej sytuacji, nie potrafił pohamować własnej wesołości. Śmiał się jak szaleniec. Nieznajomy patrzył na niego jak na wariata. Wszyscy wokół patrzyli. Chłopak nie mógł przestać myśleć o tym, co zrobią Łowcy, kiedy zaatakują ich własne zwierzęta.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Deamon pobladł na twarzy. To nie było możliwe, nie miało sensu, nie tutaj. Violette była wściekła. Cieszył się, że nie na niego.

– Jesteś tego pewna? – zapytał.

– Tak, moi ludzie znają się na rzeczy. Oni są martwi. Obydwoje. Już żadne do niczego nam się nie przyda.

Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści. Było dobrze, od kiedy zawarł układ z czarownicą. Jeżeli jednak miała rację, jego przyszłość powoli się rozsypywała. Nie należał jednak do tych, którzy poddawaliby się tak łatwo.

– W takim razie trzeba ich stamtąd wyciągnąć – oznajmił obojętnie, w duchu mając nadzieję, że przy odrobinie szczęścia Aedan umrze, broniąc księżniczki, a on będzie mógł sobie przypisać za to zasługi.

Violette była zaskoczona jego zuchwałością.

– Rozumiem, że wpadł ci do głowy jakiś genialny plan? – zapytała z sarkazmem.

– Z twoją pomocą, to nie powinien być żaden problem, madame – oznajmił uśmiechając się czarująco.

– Obyś tylko nie przeceniał moich możliwości – westchnęła nieco udobruchana.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

W celi, do której ją wepchnięto, unosił się nieprzyjemny zapach. Dziewczyna z trudem powstrzymywała łzy. Rozejrzała się w półmroku. Trochę siana, jakieś wiadra i rozłożony na ziemi barłóg, a na nim potężnie zbudowany mężczyzna, który podniósł się leniwie na jej widok.

– Kim jesteś? – szepnęła, widząc, jak obcesowo się jej przygląda.

– Proszę, proszę – odezwał się zachrypniętym głosem. – Zasłużyłem sobie na to, żeby się zabawić. – Lekko zmarszczył krzaczaste brwi. – Człowiek? Interesująco… Nie sądziłem, że Łowcy łapią również ludzi.

– Czego ode mnie chcesz? – odsunęła się pod samą kamienną ścianę.

Roześmiał się nieprzyjemnie.

– Tu panują zasady – wyjaśnił. – Jesteśmy niewolnikami. Walczymy między sobą na arenach. Jeżeli któryś z nas się spisuje, właściciel go nagradza. Lepszym jedzenie, czasem alkoholem no i oczywiście panienkami. Nie mam zamiaru cię krzywdzić, mała, jeżeli będziesz grzeczna, to nie będzie bolało.

Victorique z trudem przełknęła ślinę. Więc to ją teraz czeka? Gwałt? Zamknęła oczy. Jeżeli wytrzymała tamto, co zrobił jej Aedan, to i to wytrzyma. Tyle, że… Aedan ją pociągał, fizycznie, wcześniej sypiała z nim również z własnej woli, natomiast ten mężczyzna napawał ją obrzydzeniem. Podszedł do niej, zsuwając z ramion dziewczyny białą sukienkę. Łzy zaczęły spływać po jej bladych policzkach. Wahała się. Nie miała pojęcia czy poddać się czy walczyć. Czy ból, który jej z pewnością zada, będzie gorszy od bierności? Zamknęła oczy, mając nadzieję, że zdarzy się cud i nie będzie musiała odpowiadać sobie na to pytanie.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Nareszcie się doczekał. Gdy tylko otwarto jego celę, natychmiast zaczął się szarpać i wyrywać. Miał nadzieję okazać się na tyle irytującym, żeby Łowcy postanowili go zabić.

– To nie jest zbyt mądre, chłopcze – odezwał się spokojnie, stojący za kratami, we własnej celi, mężczyzna.

Aedan nie przestawał. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał czasu na żaden inny plan. Przynajmniej nie dopóki nie upewni się czy Victoriqua jest bezpieczna. Ci dziwni pół-ludzie byli wyjątkowo silni. Silniejsi od Illi’andin. Już sama szamotanina sprawiała mu problem, a bójki sobie nawet nie wyobrażał. W końcu rzeczywiście się zdenerwowali. Zaciągnęli go w głąb korytarza i wepchnęli go jakiegoś pomieszczenia. W ciemności zobaczył żółte oczy. Usłyszał warczenie. Wydał bezgłośny rozkaz. Wyczuł zaskoczenie, wahanie, a w końcu posłuszeństwo. Wilki wyrwały się na wolność. Przestały bać się trzymających je w niewoli Łowców. Wymknął się za nimi, by niezauważony, wydostać się z zagród niewolników. Instynktownie wiedział dokąd iść. To nie była magia, więc nie mogli mu tego odebrać. To było jak podświadome wołanie, a on teraz, wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd, wyczuwał strach Victorique.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Ugryzła go, a on ją uderzył i to z taką siłą, że upadła na pokrytą zgniłym sianem podłogę. Po chwili znalazł się na niej, ściągając z niej lnianą sukienkę. Skuliła się, kiedy spadł na nią kolejny cios. Twarz mężczyzny wykrzywiała wściekłość. Nie spodziewał się żadnego oporu. Twarde dłonie ugniatały jej ciało, sprawiając ból. Zamknęła oczy, nie mając już siły dłużej walczyć. Nagle ciężar zelżał. Usłyszała charczenie. Wilk! Najprawdziwszy, co prawda mocno wychudzony, ale jednak wilk. Rzucił się na mężczyznę, przegryzając mu gardło. Wtedy zobaczyła Aedana. Podniosła się z podłogi. W jednej chwili był już przy niej. Przygarnął ją do siebie. Wtuliła się w niego mocno, dopiero teraz pozwalając sobie na łzy.

– Nic ci nie jest? – spytał, odsuwając się od niej i przyglądając uważnie dziewczynie. Przecząco pokręciła głową. Chwycił ją za rękę. – Nie możemy tu zostać – oznajmił, ciągnąc ją za sobą.

Biegła najszybciej jak się dało, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa. W wiosce szalały wilki, zauważyła również kilkanaście martwych, zwierzęcych ciał. Aedan zaczął przeklinać.

– Za szybko giną – mruknął – pospiesz się!

Ktoś zagrodził im drogę, ale chłopak nie zwalniał. Wilk zwalił z nóg kolejnego Łowcę. Kiedy usłyszeli śmiertelny skowyt zwierzęcia, byli już kilkadziesiąt metrów dalej i ciągle biegli. Victoriqua czuła, jak palą jej płuca. Znaleźli się w lesie, wśród tropikalnej roślinności. Przedzierali się przez krzaki. Za nimi słychać było pościg. Kiedy jednak zagłębili się w dżungle, wszelkie odgłosy ucichły. Zwolnili.

– Nie gonią nas – stwierdziła dziewczyna, z trudem łapiąc oddech.

– Wiem i to mnie właśnie niepokoi – mruknął.

Zachłysnęła się powietrzem, kiedy tuż przy nich, pojawił się szary, wychudzony wilk. Aedan objął ją uspakajająco. Pod i nad okiem zwierzęcia przebiegała podłużna blizna, futro miał zmierzwione i poszarpane, ale poza tym nie wyglądał na rannego.

– Więc tylko ty przeżyłeś? – Aedan zwrócił się do wilka, a potem przez chwilę milczał, jakby oczekując odpowiedzi.

– Co robimy? – zapytała w końcu zniecierpliwiona.

– Idziemy dalej. Musimy jakoś wydostać się z tej wyspy – stwierdził. – Kiedy miniemy tę cholerną kopułę, damy już sobie radę.

– Nie możemy ich tam zostawić! – oznajmiła stanowczym głosem Victoriqua.

– Kogo? – spytał nie rozumiejąc.

– Illi’andin! Są niewolnikami… Widziałeś, co z nimi… co z nami robią!

Aedan spojrzał na nią zaskoczony. Tego się po dziewczynie nie spodziewał. Więc jednak przejmowała się losem innych… Poczuł, jak jeszcze bardziej boli go to, że on sam jej kompletnie nie obchodził. Nie ważne. To przecież nie stanowiło problemu.

– Zginiemy, jeżeli postanowimy tam teraz wrócić – powiedział wprost.

– Więc kiedy? – szepnęła cicho, a w jej oczach znowu zalśniły łzy.

Zastanowił się przez chwilę. Nie chciał jej okłamywać, to jednak mógł jej przecież obiecać.

– Kiedy skończy się wojna – oznajmił. – Jeżeli przestaniemy się nawzajem zabijać, wrócimy, żeby rozprawić się z Łowcami.

Skinęła tylko głową, puściła jego rękę i ruszyła przed siebie, coraz bardziej oddalając się od zagród niewolników i wioski. Westchnął i podążył za nią, a wilk szedł tuż przy jego boku.

Rozdział XI – Tropiki

Mimo, że wyspa wydawała się naprawdę mała, to jednak oni chodzili w nieskończoność. Już dawno powinna pojawić się plaża i brzeg oceanu, a jednak… nigdzie ich nie było. Victorique zawsze do tej pory sądziła, że jest silna, odporna, wytrzymała i stanowcza. Wiele przyprawiających o dreszcze rzeczy potrafiła robić z zimną krwią. Tak jak zwabienie w pułapkę Aedana. Teraz jednak czuła się bezbronna i bezradna, niczym mała dziewczynka. Wreszcie się zatrzymali.

– To nie ma sensu – stwierdził chłopak. – Muszę pomyśleć – oznajmił siadając pod drzewami, wygniatając rosnącą między nimi, wysoką trawę.

Wilk gdzieś zniknął. Victorique opadła w milczeniu na ziemię.

– Czy ta dżungla ma jakikolwiek koniec? – westchnęła, podartym rękawem wycierając pot z czoła.

Było gorąco i wilgotno. Dziewczyna czuła się, jakby ktoś próbował ją ugotować.

– To nie ma sensu – powtórzył Aedan. – Zbyt łatwo dali nam uciec. Coś tu musi być.

Victorique wzruszyła ramionami.

– Przecież jesteśmy na wyspie. Otoczeni morzem. Pewnie uznali, że i tak nie uda nam się uciec.

– Nie – mruknął chłopak. – To nie to.

W milczeniu obserwowała jego skupioną twarz. Przez moment przemknął po niej grymas bólu, który szybko ukrył pod maską obojętności. Mniej więcej po kwadransie wrócił wilk. Niósł w pysku jakieś zabite stworzenie, którego nie byli w stanie rozpoznać. Rzucił zdobycz pod nogi Aedana, patrząc wyczekująco. Chłopak podrapał drapieżnika za uszami, niczym dużego psa.

– To bardzo miło z twojej strony, ale nie sądzę, żebyśmy byli w stanie to zjeść. Zwłaszcza nie na surowo.

Wilk obrzucił go obojętnym spojrzeniem, a potem ułożył się wśród traw, sam, powolnymi ruchami łap i szczęki, obskubując swoją zdobycz. Victorique położyła się obok nich, zwinięta w kłębek. Burczało jej w brzuchu. Była też wykończona. Sama nie wiedziała kiedy, odpłynęła w sen.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Obudziła się zaniepokojona. Aedan nie spał. Siedział oparty o pień drzewa. Mimo wieczornego chłodu, który nastał po upalnym dniu, po jego czole spływały krople potu. Victorique podniosła się i podeszła do niego.

– Coś się stało? – spytała klękając przy nim.

– Odsuń się ode mnie – poprosił nieco zachrypniętym głosem.

– Aedan, co się dzieje? – chciała wiedzieć dziewczyna.

– Po prostu się odsuń – jęknął błagalnie – jak najdalej.

Przyjrzała mu się uważniej. Dotknęła jego rozpalonego czoła.

– O matko nocy, ty się przemieniasz – szepnęła przestraszona. – Jak to możliwe, przecież to miejsce blokuje naszą magię…

– Wiem – odpowiedział z trudem przełykając ślinę. – Dlatego właśnie nie mogę się przemienić. Czuję się, jakby coś rozsadzało mnie od środka.

– Nie kontrolujesz się – mruknęła i nagle ją olśniło.

Wiedziała dlaczego. Przypomniała sobie po co w ogóle Aedan jej potrzebował i dlaczego tak genialny był plan jej i Deamona. Od nocy, którą spędzili w karczmie z Violette, tego nie miał. Przysunęła się do niego bliżej. Pocałowała go w usta. Zachłysnął się powietrzem. Odsunął ją od siebie gwałtownie.

– Nie – z jego ust wydobyło się jedno słowo, które jednocześnie było błaganiem.

– Dlaczego? Przecież tego właśnie potrzebujesz, prawda? – spytała skonsternowana.

– Stokrotko, proszę cię… – jego głos był pełen bólu i rozpaczy.

Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz nazwał ją imieniem z ogródka. Zirytowała się jeszcze bardziej.

– Nie bądź dzieckiem – warknęła na niego. – Jak mamy się stąd wydostać, jeżeli ty nie będziesz w stanie stanąć na nogach?

– Nie chcę tego robić z osobą… dla której nic nie znaczę.

– Ostatnio ci to nie przeszkadzało – prychnęła.

Chwyciła za poły lnianej koszuli i przyciągnęła go do siebie. Pocałowała go ponownie, tym razem mocniej, bardziej stanowczo, a on jej nie odepchnął.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique już zdążyła zapomnieć jak przyjemne jest ciepło jego dłoni. Tonęła w smaku jego ust. Był czuły, dotykał jej delikatnie, zupełnie inaczej niż… Deamon. Nie, o nim zdecydowanie teraz nie chciała myśleć. Wpatrywała się w orzechowe oczy Aedana. Chłopak przyciągnął ją do siebie. Powoli zaczął zsuwać podartą, lnianą sukienkę z jej ramion. Palcami przesunął po jej piersi. Mruknęła zadowolona. On również na nią patrzył. Przyglądał się jej uważnie. Mimo tego, że była brudna, miała potargane włosy i podarte, workowate ubranie, on i tak patrzył na nią z zachwytem. Nawet nie zauważyła, kiedy zupełnie pozbyli się lnianych okryć i teraz leżeli na nich na trawie. Aedan przesuwał dłońmi po jej ciele, rozkoszując się dotykiem jedwabistej skóry pod palcami. Victorique z rozmarzeniem muskała jego wężowe tatuaże, w tym miejscu nie musząc obawiać się, że będą niebezpieczne. Po kilku, pełnych wzajemnej fascynacji, minutach, chłopak zaczął przesuwać się w dół. Całował jej szyję, piersi, potem brzuch, aż wreszcie zszedł na uda. Delikatnie rozsunął jej nogi. Językiem zaczął pieścić jej intymne miejsce. Dziewczyna jęknęła. Nie tego się spodziewała. Kiedy proponowała mu seks, liczyła na to, że chłopak po prostu się nią zaspokoi. Nie podejrzewała, że on również postanowi dać jej rozkosz, że obydwoje naprawdę będą tego chcieli. Poczuła jak całe jej ciało przeszywa cudowny dreszcz zaspokojenia. Wtedy on znalazł się nad nią. Wszedł w jej pulsujące, ciepłe i wilgotne wnętrze. Victorique objęła go za szyję, przymykając oczy. Czuła go w środku całą sobą. Każdy jego ruch sprawiał jej dodatkową przyjemność. To było coś, czego jeszcze nigdy do tej pory nie zakosztowała.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Leżała odwrócona do niego plecami, okryta jego koszulą. Tulił ją w swoich ramionach. Od początku, do końca nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Teraz też nie. Jednak czułość w jego gestach mówiła sama za siebie.

– Powinieneś mnie nienawidzić – szepnęła w pustkę.

Nie zobaczyła jego uśmiechu, ale wiedziała, że się uśmiecha. Czuła to.

– Powinienem – przyznał, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej.

– Ja dalej tego nie rozumiem… – mruknęła.

Nie miała pojęcia dlaczego chciał jej pomóc w ucieczce, czemu się nią opiekował. Gdyby to ona była na jego miejscu, prawdopodobnie chciałaby po prostu go zabić. Odwróciła się w jego stronę. Chciała znów na niego spojrzeć.

– Ja też nie – westchnął. – Victorique, twoje czary na mnie nie działają. Od początku nie działały.

– Przykro mi – wyznała szczerze.

Zobaczyła na jego twarzy grymas bólu. Coś bardzo smutnego pojawiło się w jego oczach.

– Tak… – mruknął niechętnie. – Chyba powinienem powiedzieć, że mi też.

Rozdział XII – Pozory

Poczuła jak wraca do niej magia. Wizja powaliła ją na kolana. Była zbyt realna, zbyt silna i zdecydowanie zbyt bolesna. Fiołkowe oczy błyszczały w przyćmionym świetle świec. Burza kasztanowych włosów opadała na ramiona i plecy Violette. Jej nagie ciało wiło się z rozkoszy. Natomiast sprawcą takiego stanu był… Deamon. Victorique zamknęła oczy, ale to nie pomagało. Nigdy nie mogłoby pomóc, a rzeczy, które widziała, nie ważne czy już się wydarzyły, czy dopiero miały się wydarzyć – zawsze się sprawdzały.

– Stokrotko, nic ci nie jest? – Aedan opadł przy niej na ziemię i tym razem nie zirytowało jej nawet imię, jakim ją nazwał.

Kiedy dotknął jej ramienia, zaskoczona zdała sobie sprawę, że to co robił Deamon z Violette nagle przestało mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.

– Wszystko w porządku – mruknęła, podnosząc się z powrotem, do pozycji stojącej.

Chłopak wstał razem z nią. Chwycił ją za rękę.

– Magia, magia Illi’andin wróciła. Wynośmy się stąd dopóki mamy taką możliwość – oznajmił, ciągnąc ją za sobą.

Victorique bez protestów pobiegła za nim. Miał rację. Teraz mieli szansę dostać się przynajmniej nad brzeg oceanu. Tylko, że wcale nie była pewna, co tam ich czeka…

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Po kwadransie znaleźli się na plaży. Po szalonym biegu zatrzymali się zaskoczeni. W oddali widniała smukła sylwetka statku. Natomiast nad brzegiem oceanu czekała niewielka armia. Aedan wypuścił dłoń dziewczyny, zasłaniając ją sobą. Żołnierze stali, niczym marmurowe posągi. Żaden z nich się nie poruszył. Żaden też nie spuścił z przybyszy czujnego wzroku. W ich kierunku ruszyła smukła postać. Jasnowłosy mężczyzna w skórzanych spodniach i białej, jedwabnej koszuli.

– Deamon – jęknęła Victorique, mając pewność, że skoro on tu jest, będzie również i Violette.

Kiedy podszedł bliżej, Aedan syknął z bólu, osuwając się na piasek. Deamon uśmiechnął się pogodnie. Wysunął przed siebie dłoń, w której ściskał na wpół przezroczysty, biały kamień.

– Kamień księżycowy – odpowiedział na pytające spojrzenie dziewczyny. – Odszukał was i zrobił dla was przejście w kopule Łówców, a teraz blokuję magię Aedana. – Teraz jego uśmiech stał się pogardliwy – to dość bolesny proces.

– Co tu robisz? – spytała Victorique, starając się nie pokazywać po sobie zaskoczenia.

– Miałem nadzieję, że podejdziesz do mojej obecności z większym entuzjazmem – skarcił ją, a ona dopiero teraz dostrzegła chłód w jego spojrzeniu.

– Nie chciałabym znowu spotkać czarownicy – odpowiedziała mu odważnie, nie spuszczając wzroku z jego zimnych oczu.

– Nie spotkasz – uśmiechnął się aroganckim, leniwym uśmiechem. – Wracamy do twierdzy, czas porozmawiać z twoim ojcem.

Zaskoczył ją. Nie była na to gotowa. Deamon gestem dłoni przywołał dwóch żołnierzy, którzy podnieśli z piasku z trudem chwytającego powietrze Aedana i zaciągnęli go do łodzi.

– Nie cieszysz się na mój widok… – to nie było ani do końca stwierdzenie, ani pytanie, ona jednak wiedziała, że Deamon oczekuje odpowiedzi.

Tym razem spuściła wzrok. Nie mogła mu powiedzieć prawdy. Przynajmniej nie całą.

– Widziałam was. Ciebie i Violette. Miałam wizję.

Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego. Potem skrzywił się nieznacznie. Wreszcie wzruszył ramionami, postanawiając zbagatelizować sprawę.

– Na tym polega polityka – wyjaśnił gładko. – W końcu dostałem to czego chciałem. Ludzi, statek i możliwość działania na własną rękę.

Dziewczyna powoli skinęła głową. Jego tłumaczenie było marne. Powinna się wściekać. Powinna zrobić mu awanturę. Nie potrafiła jednak w żaden sposób zareagować. Była zbyt zaskoczona faktem, jak mało ją to co robił Deamon obchodzi.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Aedan przymknął oczy. Znajdował się pod pokładem, w ładowni. Jego nadgarstki były skrępowane i podwieszone na zwisającej z sufitu linie. Z trudem stał na palcach. Był przekonany, że po chłoście, którą zapewnił mu Deamon, w ogóle nie miał już na plecach skóry. Na dodatek księżycowy kamień w dalszym ciągu blokował jego magię. Nawet regenerację. Zresztą i tak prawdopodobnie by nie zadziałała, bo był upiornie głodny. On i Victorique nie jedli od ponad doby, a wcześniej karmiono ich bardzo niewiele. Nie rozumiał czemu Violettet go zdradziła, czemu zdradziła jego ojca i inne czarownice. Nie miał pojęcia co zrobił Deamon, żeby dostać tak potężną zabawkę. Jedno jednak wiedział na pewno. Po raz kolejny znalazł się w sytuacji bez wyjścia i tym razem nikt i nic mu nie pomorze. Drzwi się otworzyły, tworząc jedynie wąską szparę, a potem natychmiast zamknęły. Spojrzał w ich kierunku, mrużąc zapuchnięte oczy, kolejny ślad po zabawie Deamona. Victorique. Nie był pewien czy wytrzyma, jeżeli i ona zacznie się nad nim znęcać. Na pewno nie psychicznie. Dziewczyna podeszła do niego bliżej. W dłoni ściskała nóż. Zmusił się, żeby otworzyć oczy i spojrzeć na nią. Położyła palec na ustach, nakazując mu milczenie. Z trudem przełknął ślinę, ale ona podeszła nie do niego, a do naprężonej, ukośnej liny, która trzymała go w górze, a potem przecięła ją ostrym nożem. Upadł na podłogę. Podbiegła do niego zwinnie.

– Dasz radę chodzić? – szepnęła pytanie. – Musimy się stąd wydostać, teraz. Stoimy w porcie. Następny przystanek będzie w twierdzy, a kiedy znajdziemy się pod władzą mojego ojca już nie będzie żadnej drogi ucieczki.

Niezbyt przekonany skinął głową i spróbował wstać. Chwyciła go za rękę, a on bezwiednie przyciągnął ją do siebie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, z tego co zrobił, ale ona nie protestowała. Wyczuł jak szybko bije jej serce. Jak usta dziewczyny rozchylają się by pocałować jego spierzchnięte wargi. Victorique… Przyszła tutaj. Po niego… Nie mógł w to uwierzyć. Nie wierzył, ale naprawdę chciał.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Poczuła jak ktoś ciągnie ją za włosy. Jęknęła z bólu. Napotkała jego wściekły wzrok. Aedan upadł na deski pokładu, zwijając się w pozycji embrionalnej. Z trudem łapał oddech.

– Zawsze wiedziałem, że jesteś małą dziwką – syknął Deamon, przytrzymując ją jeszcze mocniej.

Odepchnął ją z taką siłą, że uderzyła o ścianę tuż przy drzwiach, upadając na podłogę. Mężczyzna stanął nad Aedanem. Odwrócił go kopniakiem na plecy. Postawił mu na gardle obutą stopę. Wyjął z pochwy przy pasie długi, myśliwski nóż.

– Wydaje mi się, że co nieco powinienem ci obciąć – uśmiechnął się paskudnie. – A może również wydłubać oczy, żebyś nie mógł na nią patrzeć…

– Błagam, nie, nie krzywdź go! – krzyknęła spanikowana Victorique. Wiedziała, że kto jak kto, ale on nie rzucał gróźb na wiatr. – Deamon, proszę…

Blondyn na chwilę stracił zainteresowanie chłopakiem. Spojrzał na nią chłodnym wzrokiem.

– Tak ci na nim zależy? – syknął, podchodząc bliżej i podnosząc dziewczynę z podłogi.

Jęknęła, kiedy wykręcił jej do tyłu rękę. Łzy bólu same napłynęły jej do oczu.

– Deamon… – błagalnie wyszeptała jego imię.

Pchnął ją na podłogę.

– Rozbieraj się! – rozkazał.

– Co? – spojrzała na niego zdezorientowana.

– Rozbieraj się, do naga – powtórzył.

Z trudem przełknęła ślinę, ale posłuchała. Dopóki skupiał się na niej, przynajmniej nie interesował się Aedanem, a ona nie potrafiła znieść myśli o tym, że go jeszcze bardziej skrzywdzi. Chłopak z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, podpierając się dłońmi.

– Stokrotko – szepnął rozpaczliwie.

– Uklęknij i spleć dłonie na karku, jeżeli spróbujesz się wtrącić, ona tego pożałuje – oznajmił Deamon spokojnie, rozkoszując się każdym słowem.

Był sadystą. Znalazł się w swoim żywiole. Zwłaszcza teraz, gdy poznał więcej słabości, które mógł wykorzystać. Aedan posłuchał, z trudem klękając. Przepraszająco patrzył na Victorique.

– Nie zrobisz tego, nie ośmielisz się! – drżącym głosem zażądała dziewczyna, kiedy wiązał jej ręce w nadgarstkach.

– Zrobię z tobą co będę chciał – zamruczał tuż przy jej uchu. – Teraz to już nie ma większego znaczenia.

Poczuła na pośladkach kilka mocnych uderzeń. Jego ręka znalazła się między jej nogami. Potem sięgnął po bat. Przywiązał ją w tym samym miejscu, w którym wcześniej przywiązany był Aedan. Kiedy zaczął ją bić, zachłystywała się własnym oddechem. Nie była w stanie krzyczeć, ani powstrzymać spływających po policzkach łez. Razy skończyły się tak samo szybko jak zaczęły. Deamon nie chciał jej skrzywdzić. Chciał sprawić jej ból. Chciał ją upokorzyć. Odwiązał ją i pchnął na podłogę. Zaczął dotykać jej piersi, pieścić intymne miejsce. W końcu zmusił dziewczynę, żeby klęknęła, podparta na rękach. Szarpnął jej włosy, zmuszając, by patrzyła na Aedana. Ból i przerażenie widoczne w orzechowych oczach były nie do zniesienia. Deamon wszedł w nią. Brutalnie, od tyłu. Jęknęła. Jego ruchy były energiczne i silne. Sprawiał jej w ten sposób ból, a jednocześnie dawał przyjemność. Kiedy nie była w stanie więcej znieść, doprowadził ją do orgazmu. Zwinęła się na podłodze, z trudem oddychając.

– Teraz twoja kolej – oznajmił Deamon, pełnym okrucieństwa głosem.

Aedan spojrzał na niego zaskoczony.

– Nie – szepnęła Victorique błagalnie.

– Ruszaj się – pogonił go Deamon. – Przecież widzę, że tego chcesz – wymownym wzrokiem obrzucił wypukłość w podartych spodniach chłopaka. – Jeżeli tego nie zrobisz – dodał – to zawołam strażników. Z pewnością znajdzie się kilku chętnych – zakpił.

Aedan przysunął się do dziewczyny. Kiedy odwróciła się na plecy, łagodnie rozsunął jej nogi.

– Przepraszam – szepnął, pochylając się nad nią.

Kiedy w nią wchodził, oplotła ramionami jego szyję. Jej mięśnie w dalszym ciągu były rozedrgane po orgazmie, do którego doprowadził ją Deamon. Zamknęła oczy. Seks z Aedanem nawet w takiej sytuacji sprawiał jej przyjemność. Gdyby nie obecność Deamona i piekący ból pleców… Chłopak jęknął. Nie zdążył się z niej wysunąć, zalewając jej wnętrze falą swojego nasienia. Przyglądający się temu Deamon wyglądał na zadowolonego.

– Skończ co zacząłeś – rozkazał. – Językiem.

Usiadł na podłodze obok Victorique i oparł ją o siebie. Dłonie położył na jej piersiach.

– Podoba ci się to, prawda? – szepnął aksamitnym głosem, przygryzając płatek jej ucha. – Korzystaj póki możesz, bo kiedy zostaniesz moją żoną, postaram się o to, żebyś już nigdy w życiu nie spojrzała na innego mężczyznę.

Deamon był pewny siebie. Zbyt pewny. Victorique bała się nawet myśleć jaki układ zawarł z Violette. Umowa, dzięki której przestała mu być potrzebna. To musiało być coś wielkiego, skoro był pewien, że bez wysiłku i jej dobrej woli, przekona do siebie jej ojca. Zamknęła oczy. Deamon był potworem. Nie mieściło jej się w głowie, jak kiedykolwiek mogła go kochać.

– Wystarczy – zmusił Aedana, żeby położył się na plecach, a ją, żeby usiadła na nim.

Jego członek znowu był gotowy do akcji. Victorique była obolała i wykończona. Nie miała pojęcia, kiedy Deamon wreszcie odpuści. Co jeszcze zamierzał zrobić? Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Aedan nie poruszał się w niej. Po prostu leżał, a ona siedziała na nim. Objął ją ramionami, przyciągając do siebie, kiedy Deamon palcami rozsunął jej pupę. Pisnęła z bólu. Mężczyzna, nie przejmując się niczym, po prostu wtargnął do środka. Nie był ani trochę delikatny. Boleśnie czuła w sobie dwa, duże członki. Mimo, że chłopak pod nią się nie poruszał, ona sama przesuwała się na nim pod wpływem ruchów Deamona. Widząc jej rozszerzone oczy, Aedan przytulił ją do siebie jeszcze bardziej. Pocałowała go w usta, a on odwzajemnił jej pocałunek, starając się w ten sposób, odwrócić jej uwagę od bólu, który powodował w jej ciele Deamon. Kiedy wreszcie po długich, wlokących się w nieskończoność chwilach, wysunął się z niej, Victorique marzyła tylko o tym, żeby zwinąć się w kłębek i umrzeć. Deamon chwycił ją za ramię i podniósł z podłogi, wpychając w jej objęcia podniesione z podłogi ubrania.

– Wynoś się stąd! – warknął. – Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że kręcisz się w jego pobliżu, to nie gwarantuję, że dostarczę go twojemu ojcu w jednym kawałku.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Deamon nie zamierzał czekać. Po dotarciu do twierdzy, natychmiast zażądał audiencji u władcy Illi’andin. Wieść o pojmaniu syna generała Voilà, dowódcy rebeliantów, z prędkością błyskawicy rozniosła się po warownym zamku. Było to śmiałe i ryzykowne posunięcie, a jednak, ojciec Victorique, zgodził się bez żadnych obiekcji. Okazja była zbyt kusząca, żeby jej nie wykorzystać. Poza tym Deamon nie był głupcem. Jeżeli stawiał żądania, musiał mieć jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Poza tym, w ten sposób, nie dawał najmniejszej szansy na to, żeby Victorique mogła się w jakiś sposób wtrącić… Dziewczyna, stojąc za kamiennym tronem ojca, patrzyła jak strażnicy brutalnie popychają skutego łańcuchami Aedana na posadzkę. Ze stoickim spokojem obserwowała arogancki uśmiech, zdobiący twarz Deamona. Mężczyzna oświadczył, że oprócz syna przywódcy buntowników, przynosi jeszcze propozycję od czarownic. Zdradzą buntowników i nawiążą sojusz z Illi’andin, gdyż tak samo jak oni, nienawidzą ludzi. Victorique z wystudiowaną maską obojętności obserwowała pobladłą twarz Aedana. To jednak nie było wszystko. Deamon oznajmił, że w zamian za zasługi, życzy sobie tytułu generała oraz jej ręki. Natomiast jej ojciec… on po prostu się na to zgodził. Ustalono datę ślubu, a główną atrakcją wesela miała być egzekucja Aedana, jeżeli jego ojciec nie zdecyduje się do tego czasu na złożenie broni.

Rozdział XIII – Kara dla królewny

Już wcześniej miał w twierdzy dość wysoką pozycję, ale teraz… teraz był kimś naprawdę ważnym. Mógł wydawać rozkazy, a inni, niezależnie od stopnia i rangi, musieli je spełniać. Wszystko ułożyło się lepiej niż przypuszczał. Dręczyła go jeszcze tylko jedna, drobna sprawa – Victorique. To była zazdrość, dręczące uczucie porażki. Mimo, że królewna należała teraz do niego, to jednak stanęła po stronie buntownika. Nie zamierzał puścić jej tego płazem, a patrzenie na jego śmierć, to zdecydowanie zbyt mało. Jego rozkazy były wyraźne. Victorique miała prawo widywać się z buntownikiem. Nikt nie śmiał zapytać dlaczego. Nie musiał czekać długo na efekty. Kiedy dziewczyna zorientowała się, że nikt jej nie powstrzymuje przed widywaniem Aedana, natychmiast skorzystała z okazji. Teraz Deamon masochistycznie obserwował bolesne fragmenty swojej układanki. W powietrzu rozbrzmiewał gorzki śmiech Aedana.

– Dla mojego ojca już jestem martwy – odpowiedział cicho, na sugestię dziewczyny. – Nie będzie żadnych negocjacji.

Victorique była wyraźnie wściekła.

– Więc tak po prostu pozwoli cię zabić?! – warknęła na niego.

Klęczała na podłodzie, po drugiej stronie krat. Chłopak wysunął rękę, by palcami dotknąć jej dłoni.

– Moje życie jest nieistotne. Mój ojciec walczy o znacznie ważniejsze sprawy. Nie poświęci setek tysięcy istnień, za niepewną szansę uratowania mi życia.

– Nie zgadzam się! – krzyknęła na niego. – Nie pozwolę ci umrzeć – szepnęła znacznie ciszej.

Jej naprawdę zależało na tym śmieciu. Tylko dlaczego go to tak bardzo wkurzało? Zemści się. Da jej nadzieję tylko po to, żeby za chwilę ją znowu odebrać. To jednak nie wystarczało. Czuł, że utracił coś bezpowrotnie. Jej miłość była bezwarunkowa. Kiedy ją miał, była mu obojętna. Teraz jednak nade wszystko jej pragnął.

– Pozwolisz, ponieważ nie masz wyboru – mruknął chłopak zamykając oczy.

Deamon obserwował zaciśnięte usta Victorique. Zacięty wyraz twarzy i płonące determinacją oczy. Nie. Ona tak łatwo się nie poddawała. Była sprytna i z pewnością coś jeszcze wymyśli, a wtedy, on sam, również to jej odbierze.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique wiedziała, że to nierealne, ale musiała spróbować. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby tak po prostu pozwoliła mu umrzeć. Wszystko szło dobrze, do momentu, kiedy nie uwolniła chłopaka z celi. Wtedy, na korytarzu rozbłysło magiczne światło, a na nią, na nią czekał Deamon, razem z całą armią strażników. Brutalnie chwycił ją za ramiona i odciągnął od całego zamieszania. Nie była pewna co stanie się z Aedanem. Nie miała również pojęcia, co będzie z nią samą. Deamon chciał coś powiedzieć, ale milczał, a Victorique zobaczyła zbliżającego się do nich ojca.

– Zostaw nas – rozkazał mężczyzna, a Deamon nie miał wyboru. Skłonił się i odszedł. – Zawiodłem się na tobie – kontynuował władca Illi’amdin, a jego twarz nie wyrażała niczego. Victorique milczała, jedynie obserwując go uważnie. – Karą za zdradę królestwa jest śmierć – oznajmił obojętnie, jakby była kimś obcym, a nie jego córką. Chociaż nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek było inaczej. – Chcesz coś powiedzieć?

Dziewczyna przecząco pokręciła głową, a on odszedł, po drodze wzywając straże.

Rozdział XIV – Finał

Nie mógł w to uwierzyć. Przecież była królewną. Córką władcy. Jak jej ojciec, tak po prostu, mógł skazać ją z zimną krwią na śmierć? Przez trzy dni walczył sam ze sobą. Z chłodem, który mroził go w środku. Przez trzy dni próbował zobaczyć się z dziewczyną. Na próżno. Miała zostać zabita. Tak po prostu, a wszystkie jego plany legły w gruzach. Kiedy czwartego dnia, o zachodzie słońca, Victorique wyprowadzono na plac, w białej, sięgającej ziemi sukni z pobladłą, ale dumną twarzą i jasnymi, naturalnymi włosami, Deamon wiedział już, że nie jest w stanie tego obserwować i zrobi coś, cokolwiek – chociażby miał zginąć razem z nią. Pędem rzucił się do, w tym momencie kiepsko pilnowanych, więziennych cel. Nie obchodziło go czy zabija, czy tylko ogłusza strażników. Kiedy wpadł do celi Aedana, pierwsze co zrobił, to roztrzaskał księżycowy kamień o kamienną podłogę. Nie zwrócił uwagi na wbijające się w jego skórę odłamki. Chłopak spojrzał na niego pytająco.

– W co możesz się przemienić?! – warknął na niego Deamon.

– W nic – odpowiedział zachrypniętym z pragnienia głosem Aedan – nie mam wystarczającej energii.

– Świetnie, więc pożyczysz sobie moją – oznajmił chłodnym, nieco tylko ponaglającym głosem, Deamon.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Gdyby Victorique nie czuła się taka przerażona, sytuacja wydałaby się jej nawet zabawna. Jej ojciec publicznie zdecydował o tym, żeby ją zgładzić za zdradę, a teraz nie mógł się z tego wycofać. Namawiał ją, żeby zdradziła Deamona, namawiał ją, żeby zdradziła Aedana, a ona nie chciała i nie potrafiła, a teraz… teraz nie było już odwrotu i czekała ją śmierć. Z wieży obserwowała jak budują dla niej stos, na którym spłonie żywcem. Jedynym aktem łaski, była trucizna, którą na polecenie ojca zostawiła jej służąca. Dziewczynie chciało się śmiać – wariacko i histerycznie. Zostanie spalona żywcem lub popełni samobójstwo. Nie podobała jej się żadna z tych opcji. Na dodatek jej śmierć prawdopodobnie będzie oznaczała również początek wojny z elfami. A jednak, mimo wszystko, jej ojciec nie miał żadnego wyboru. Teraz, mimo obezwładniającego strachu, postanowiła swój los przyjąć z godnością. Wraz z zachodem słońca zapalono pierwsze pochodnie, a ona, czując liźnięcia gorąca, była pewna, że wkrótce umrze. Stchórzyła. Przegryzła pestkę z trucizną, a dopiero poniewczasie zdała sobie sprawę, jak wielki popełniła błąd. Mimo, że nie była czystej krwi Illi’andin, to jednak jej organizm regenerował się znacznie szybciej niż ludzki, a teraz… teraz walczył z trucizną. Zamiast umrzeć natychmiast, bezbolesną śmiercią, los dał jej jeszcze godzinę lub dwie – chwile podczas których ona po prostu spłonie żywcem.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Wiedział, że zrobi wszystko, czego Deamon sobie zażyczył, ponieważ on również nie potrafił pozwolić jej umrzeć. W jakiś niewytłumaczalny sposób stała się sensem jego istnienia. Uśmiechnął się do siebie. Był pewien, że swoją postacią zaskoczy nie tylko Deamona. Nagle ogarnęła go panika. W świetle zachodzącego słońca ujrzał płomienie. Co jeśli nie zdąży?! Wtedy właśnie wyszedł z ukrycia i… rozpoczął przemianę. Pierwszy raz w życiu ją kontrolował. Wszystko to dzięki temu, że gdzie indziej pozbył się swojej energii seksualnej. Teraz wreszcie miał pełną świadomość tego co robi. Zaczął się zmieniać, a przemiana była jednocześnie bolesna i pełna euforii.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Ktoś krzyknął. Zebrani na placu żołnierze zaczęli panikować. Wszędzie wokół było pełno dymu i ognia. Na placu wylądował smok. Prawdziwy, ogromny, ziejący płomieniami, z łuskami ciemnymi jak najczarniejsza noc. Dobrze wyszkoleni wojownicy byli przygotowani na wszystko, na wszystko, ale nie na to. Smoki już od dawna nie istniały. Były postaciami z legend, z dawnych czasów, ale ten… ten tu był żywy i jak najbardziej realny. Victoriqua była przekonana, że ma omamy. To co się tam działo po prostu nie było  możliwe. Wtedy poczuła przy sobie czyjąś obecność.

– Zaufaj mi – usłyszała cichą prośbę Deamona.

To nie miało sensu. Rozwiązał ją, a potem chwycił w ramiona, nie pozwalając upaść. Wtedy zbliżył się do nich smok, kładąc się na ziemi. Deamon zabrał ją ze sobą, na jego grzbiet, na którym byli zaledwie maleńkimi figurkami. Nie miała pojęcia co się dzieje. Kręciło jej się w głowie od dymu, ale przede wszystkim od rozgryzionej pestki z trucizną. Umierała, więc jaki był sens ją ratować? Smok wzbił się w powietrze, a dziewczyna straciła przytomność.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Victorique otworzyła oczy. Leżała na czymś miękkim. W jaskini. Tuż obok niej spał Aedan. Oddech miał miarowy. Nie poruszał się.

– Śpij – usłyszała cichy, aksamitny głos Deamona.

Usiadła. Zakręciło jej się w głowie. W półmroku przyglądał jej się zaniepokojony.

– Powinnaś odpocząć – powtórzył.

– Ile spałam? – przerwała mu stanowczo.

Wzruszył ramionami.

– Zdecydowanie zbyt krótko w stosunku do tego, co przeszłaś. Lecieliśmy tutaj może pół godziny.

– Aedan, czy on? – Victorique nie mogła dokończyć pytania.

Nie potrafiła ubrać swojego zdumienia  w słowa.

– Ma kilka nadzwyczajnych umiejętności – prychnął Deamon.

– Nic mu nie jest? – spytała cicho.

– Jest wykończony. Trochę jeszcze pośpi. Ty też powinnaś – zwrócił jej uwagę.

– Nie. Nie teraz – sprostowała. – Czy możemy wyjść na dwór? – poprosiła. – Nie chcę go budzić.

Mężczyzna, niezbyt przekonany, skinął w końcu głową. Chwiała się. Kręciło jej się w głowie. Gdyby jej nie pomógł, prawdopodobnie w ogóle nie udałoby się jej wstać.

– Może jednak powinnaś się położyć? – zasugerował, kiedy opadła na trawę przed jaskinią.

Usiadł obok niej. Przysunęła się do niego. Ku jego zaskoczeniu wtuliła się pod jego ramię, ukrywając twarz w jego torsie.

– Zasnę. Niedługo – oznajmiła cicho. – Tylko, że wtedy już się nie obudzę.

Deamon odsunął ją od siebie. Patrzył zaniepokojonym wzrokiem.

– Dlaczego?

Nie patrzyła mu w oczy.

– Byłam pewna, że umrę i połknęłam truciznę, akt łaski mojego ojca – wyszeptała. – Zrobiłam to nieco zbyt późno, dlatego jeszcze nie jestem martwa – wyjaśniła niechętnie. – Miałam spłonąć żywcem… – usprawiedliwiła się cicho.

Przytrzymał jej ramiona. Zmusił ją, żeby na niego spojrzała. Chłód w jego oczach zniknął. Zastąpiła go rozpacz.

– Nigdy bym na to nie pozwolił! – warknął na nią.

Uśmiechnęła się do niego smutno. Potem przysunęła się bliżej. Pocałowała go w usta.

– Nie zabijaj go – poprosiła.

– Chyba jego powinnaś o to prosić. Widziałaś co potrafi.

Victorique dłonią dotknęła jego policzka. Potem usiadła, opierając się o niego bokiem.

– I tak byś z nim wygrał – mruknęła.

Oplótł ją ramionami. W duchu musiał przyznać jej rację. Aedan był w jego oczach impulsywnie działającym dzieciakiem, a on sam był od niego zdecydowanie sprytniejszy. I zdecydowanie bardziej okrutny. Gdyby chciał, mógłby go zabić. W tym momencie to jednak nie miało znaczenia. Jeżeli Victorique umrze, nic go już nie będzie miało.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Nie był czystej krwi Illi’andin natomiast w jego żyłach płynęła magia – krew czarodziejów. To właśnie to przed wszystkimi ukrywał. Nikt nigdy nie wpadłby na to, że ten, który go spłodził (słowo ojciec nigdy nie przecisnęłoby się Deamonowi przez gardło) był nekromantą. On sam również zgłębiał podstawy czarnej magii i teraz, dzięki więzi, którą stworzył podczas rytuału ognia, mógł ofiarować życie Aedana, w zamian za życie Victorique. Musiał się jednak pośpieszyć, zrobić to, zanim dziewczyna umrze. Przytulił ją do siebie mocniej, zamykając oczy, a potem dobrowolnie przeniósł się do krainy wiecznego zmierzchu. Poruszał się powoli wśród szarości. Był tu jedynym, materialnym bytem – nie zagubioną duszą. Musiał się spieszyć. Znacznie łatwiej było tu trafić, niż się z tego miejsca wydostać. Panowała tu cisza. Nic nie zakłócało jego myśli, a jednak.. Jednocześnie słyszał, jak oddech dziewczyny się uspakaja. Jak zapada w wieczny sen. Nie miał już więcej czasu. Oczami wyobraźni widział już pełen kwiatów ogród. Równiusieńkie grządki pełne czarnych irysów – kwiatów, które kwitły jedynie o północy. Był w nim tylko raz, ale wiedział, że gdzieś tam jest. Pragnienie było tu silniejsze od praw fizyki. Przeniosło go w miejsce z wyobrażeń. Bez trudu zerwał jeden z intensywnie pachnących kwiatów. Potem znów poczuł pod sobą trawę. Był pod bezchmurnym niebem, pod gwiazdami i przed jaskinią. W ramionach trzymał Victorique, dziewczynę, która już nigdy miała się nie obudzić. Ułożył ją delikatnie na ziemi. Splótł na sercu jej dłonie, a między nie wsunął rozkwitnięty kwiat. Wstał. Zza pasa wysunął nóż i ruszył w kierunku jaskini. Stanął nad śpiącym Aedanem. Chłopak otworzył oczy. Spojrzał na niego nieco oszołomiony. Deamon zawahał się. Na jedno uderzenie serca, ale to wystarczyło. Ból powalił go na kolana. Nóż miękko upadł na pokryte mchem dno jaskini. Aedan zerwał się na nogi. Chwycił mężczyznę za poły koszuli, podnosząc w górę. Za późno.

– Zabij mnie! – rozkazał Aedanowi.

– Co? – chłopak puścił go zaskoczony.

– Zabij mnie, albo Victorique umrze – warknął na niego Deamon.

To nie tak miało się potoczyć, ale teraz, teraz nie miał wyjścia. Chłopak odsunął się od niego. Nie rozumiał. Deamon błyskawicznie sięgnął po nóż. Aedan odsunął się instynktownie, gotowy w każdej chwili do skoku. To jednak nie on był celem Deamona. Mężczyzna, z nieludzką siłą, nożem przebił własne serce.

~ ♪ ~ ♪ ~ ♪ ~

Aedan przyglądał się oszołomiony krwi, która spływała po rękach Deamona. Potem, jego ciało zaczęło po prostu blaknąć. Po chwili nie było już po nim śladu, jakby nigdy tu nie stał. Chłopak wyszedł na zewnątrz. Victorique spała na trawie. Trzymała coś w splecionych dłoniach. Kwiat… kwiat był czerwony. Jakby ktoś skąpał go we krwi. Dziewczyna była blada i… sprawiała wrażenie jakby już nigdy miała się nie obudzić. Przerażony Aedan opadł przy niej na ziemię. Podniósł ją, przyciągając do siebie.

– Stokrotko, obudź się! – rozkazał, potrząsając nią.

Trwało to bardzo długo, ale w końcu… w końcu otworzyła oczy, Spojrzała na niego zdezorientowana i zagubiona.

– Gdzie ja jestem? – zapytała cicho.

Ulga, którą odczuł, nie równała się z niczym innym. Zamiast odpowiadać przyciągnął ją do siebie bliżej. Pocałował jej różane usta. Zaskoczył go smak krwi na jej wargach, ale kiedy odwzajemniła pocałunek, to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Żyła i wyglądało na to, że w jakiś sposób, Deamon uratował jej życie.

Epilog

Victorique obudziła się z koszmarnego snu. Śniła o krainie wiecznego zmierzchu. O błąkającej się wśród cieni duszy Deamona. Poczuła otaczające ją ramiona Aedana i wtuliła się w chłopaka jeszcze bardziej.

– Znowu miałaś zły sen? – zapytał.

Miała koszmary niemal każdej nocy. Od czasu, kiedy powinna obudzić się martwa. Skinęła niechętnie głową, ale milczała.

– To się zmieni, kiedy dotrzemy do lasu elfów, do twojego dziadka – powiedział z wiarą.

Być może, pomyślała Victorique, która jednak wcale zmian nie chciała. Nie mogła zostawić Deamona. Nie w tamtym miejscu. Nie po tym, jak uratował jej życie. Za to sny… one były jedynym co ją teraz z tamtym miejscem łączyło. Nie mogła ich stracić. Aedan się jednak o nią martwił, a ona nie chciała dawać mu ku temu powodów. Ich wspólnym marzeniem było zakończenie wojny. Pragnęli by zapanował pokój. Chcieli uwolnić trzymanych, przez Łowców, w niewoli, Illi’andin. I przede wszystkim obydwoje mieli nieśmiałą nadzieję na wspólną przyszłość. To wszystko jednak w obecnej chwili było mglistymi, odległymi planami. Przyszłością. Victorique pocałowała chłopaka w usta, a on namiętnie odwzajemnił jej pocałunek. Nic nie musiała mówić, ponieważ on wiedział. Teraz już rozumiała, dlaczego tak upierał się przy tym, że są sobie przeznaczeni.

The End

 

 

Słowniczek:

Victorique  (czyta się Wiktorika)

Aedan – ogień


Vicky

Trochę nieśmiała, zawsze odrobinę rozkojarzona i najczęściej w czymś głęboko zaczytana. Kocha fantastykę i kulturę Japonii. Z zamiłowaniem tworzy opowiadania i irytuje otaczających ją ludzi. Oprócz bloga (przez zupełny przypadek) prowadzi portale PapieroweMotyle, DuzeKa oraz Secretum. Ps. Zostaw mi swój link w komentarzu, żebym również mogła odwiedzić Twoją stronę!

40 komentarzy

  1. Odpowiedz

    Cam

    15 kwietnia 2014

    No i przeczytałam kolejne z Twoich opowiadań 😀 Podziwiam, podziwiam!! 😀 Napisz książkę będzie na pewno niesamowita!!! 🙂

  2. Odpowiedz

    Mommo

    26 stycznia 2013

    hmm no opowiadanie ciekawe.. Nie myślałaś może żeby zrobić drugą część tego opowiadania .?

  3. Odpowiedz

    Vicky

    22 sierpnia 2012

    Skończyłam i wracam do “All I need” oraz do “Bezdusznych”.

  4. Odpowiedz

    Agnieszka

    21 sierpnia 2012

    oczywiście że Deamona

    • Odpowiedz

      Vicky

      21 sierpnia 2012

      Czemu oczywiście? Dlaczego miałby nagle stać się dobry i poświęcić cokolwiek, jeżeli może namówić do tego Aedana, a sam przeżyć. To moim zdaniem wbrew zasadom zdrowej logiki i psychologii. Problem tylko polega na tym, że w sumie to go nie lubię. 😉 Przynajmniej od pewnego momentu,

      • Odpowiedz

        Agnieszka

        21 sierpnia 2012

        Bardziej mi chodzi o to że główna bohaterka zaczęła darzyć Aedana większym uczuciem niż Deamona. To jego teraz pragnie i to z nim czuje się dobrze. Aedan ryzykował życie dla dziewczyny w której się zakochał. Wiem, że Deamon też czuje coś do Victorique’i (wybacz ale nie mam zielonego pojęcia jak mam odmienić te imię) ale teraz ją krzywdzi i stał się dla niej obojętny 🙂 Takie jest moje osobiste odczucie, być może zdaje mi się źle i przekaz jest w ogóle inny 🙂 Poza tym tez nie lubię Deamona

  5. Odpowiedz

    Vicky

    21 sierpnia 2012

    Mam potworny dylemat. Nie wiem kogo zabić. Aedana czy Deamona? Głupie opowiadanie 😉

  6. Odpowiedz

    Ever

    12 sierpnia 2012

    Dziekuje :*

    To jest cudowne 🙂

  7. Odpowiedz

    Martuś (@xLivingDreams)

    8 sierpnia 2012

    kiedy ciąg dalszy? 😉

  8. Odpowiedz

    Ever

    5 sierpnia 2012

    Ja się upominam o to…
    Proszę o ciąg dalszy 🙂

  9. Odpowiedz

    Ever

    27 maja 2012

    To opowiadanie jest niesamowite…
    Kiedy znowu coś dodasz ??

    • Odpowiedz

      Vicky

      28 maja 2012

      Chwilowo kończę “Zauroczonych” ale i tak, jak zwykle, tworzę po kilka tekstów naraz, więc pewnie i tutaj wkrótce coś będzie. 😉

  10. Odpowiedz

    Vicky

    9 maja 2012

    Teraz kawałek tekstu pojawił się tutaj 🙂

  11. Odpowiedz

    smutna55

    21 kwietnia 2012

    To się bardzo cieszę… Będę miała co czytać

  12. Odpowiedz

    Vicky

    19 kwietnia 2012

    Teraz tutaj piszę, chociaż szczerze przyznam, że śmieję się sama z siebie jak to czytam – zwłaszcza początek tego opowiadania… No cóż… każdy kiedyś jakoś zaczynał 😉 więc proszę wybaczcie!

    • Odpowiedz

      smutna55

      20 kwietnia 2012

      A co będzie z “Fight Club”? ;(

      • Odpowiedz

        Vicky

        20 kwietnia 2012

        Też się po kawałku pojawia. Wróciłam do starej metody pisania dwóch rzeczy naraz. Chyba lepiej mi w ten sposób wychodzi – nie ma tej takiej monotonii, jak w przypadku kiedy tworzę tylko jedno.

  13. Odpowiedz

    Misia

    1 kwietnia 2012

    A nie chciałabyś się wziąć za “Czarną Magię” albo “Shiro Tori”?

  14. Odpowiedz

    Vicky

    31 marca 2012

    Ehh skończę to, najwyższy czas, ale szczerze nie lubię tego opowiadania i nie jestem z niego specjalnie dumna… a w międzyczasie pisać zaczęłam “Fight Club” 😉 może pomysł ograny, ale w moim wykonaniu będzie zupełnie inny!

  15. Odpowiedz

    happyspaniel

    23 marca 2012

    Czy mam na co liczyć w kwestii cd.? 😉

  16. Odpowiedz

    Martiiii

    4 marca 2012

    kiedy ciąg dalszy ?

  17. Odpowiedz

    Soko

    9 listopada 2011

    Jesteś jakaś nieludzka, żeby zmuszać niewinne dusze do siedzenia nad Twoją twórczością do 3 nad ranem zeszłej nocy i zapewne dzisiaj nie będzie inaczej!
    Czekam na rozwinięcie, jakiś koniec, bo tak nagle – bam! – cdn.? Co to ma znaczyć? Nie wolno używać tak niestosownych wyrazów!

    • Odpowiedz

      Vicky

      9 listopada 2011

      Ojojoj! Zazwyczaj to wszyscy już wiedzą, że się patrzy najpierw na koniec czy jest cdn. czy the end. Niektóre rzeczy piszę jednym tchem, a inne zajmują trochę czasu.

      Fajnie, że pojawił się ktoś nowy. 🙂

  18. Odpowiedz

    Anne

    6 października 2011

    Czekam na ciąg dalszy… ^^

  19. Odpowiedz

    IRRESA

    19 lipca 2011

    Cholera, Lilijko, ale to fajne uczucie wiedzieć, że choć jedna osoba na tym blogu mnie lubi…

  20. Odpowiedz

    lilijka:)

    10 lipca 2011

    szczerze ? na pewno byś sobie doskonale poradziła i za to Cie uwielbiam *uśmiech*

  21. Odpowiedz

    IRRESA

    8 lipca 2011

    Dzięki Lilijko! *buziak* Co ja bym bez Ciebie zrobiła?

  22. Odpowiedz

    lilijka:)

    8 lipca 2011

    z tego co ja pamietam Irresko to tutaj nie pojawil sie nowy fragment, ostatni akapit jest caly czas tym samym *smile*

  23. Odpowiedz

    IRRESA

    8 lipca 2011

    A ja nie pamiętam już nawet na czym się skończyło, więc nie wiem czy jest nowy fragment…

  24. Odpowiedz

    IRRESA

    20 czerwca 2011

    Nie ma nic nowego… :>

  25. Odpowiedz

    Kamm.

    29 maja 2011

    Ano żyję, żyję. Prowadzę nowego bloga i tak dalej. A Ty się nie odzywasz… ._.
    Nie no, wierzyłam. Taki dziwny zbieg okoliczności po prostu.

  26. Odpowiedz

    Kamm.

    29 maja 2011

    “- Victorique! – dziewczyn usłyszała swoje imię.” zjadłaś literkę. 😉
    Dobre jest. Trochę mnie razi w oczy imię Daemon, i to, że istnieje tu jako sadysta, gdyż jeden Daemon jest bohaterem moich ulubionych książek i tam właśnie występuje jako Sadysta.

    • Odpowiedz

      Miye

      29 maja 2011

      Oooo! Ty jeszcze żyjesz *smile*. Widzisz, a nie wierzyłaś mi, że w starych opowiadaniach używałam tego właśnie imienia… “Zrodzony z Ognia” jest w każdym razie bardzo stare.

  27. Odpowiedz

    Corvidae

    29 maja 2011

    To było specjalnie! Chciałem sprawdzić twoją czujność! Serio!

    Ciekawe jak będzie się nazywał… W ogóle się nie domyślam ;>

  28. Odpowiedz

    Corvidae

    29 maja 2011

    ” Nie fatygował się nawet tym, żeby zdjąć z niej matki.”

    Jedna matka nie wystarczy? I w dodatku była na swojej córce podczas gwałtu?! Na prawdę Vicky, jesteś zwyrolem ;P

    • Odpowiedz

      Miye

      29 maja 2011

      Literówek się czepiasz *smile* poprawiałbyś lepiej, tak jak Rose, a nie… Już wiem, jak się będzie nazywał mój następny zły bohater! O! *kisses*

      Poza tym, jeżeli już mamy sobie nawzajem marudzić… “naprawdę” razem, “na pewno” oddzielnie i zapamiętaj to na całe życie!

  29. Odpowiedz

    lilijka:)

    20 maja 2011

    Vikka pisalas ze troche sie wstydzisz tego opowiadania … a ja uwazam ze nie potrzebnie. Pokazuje ono 2 bardzo wazne rzeczy przy okazji nie tracąc uroku jakie posiadaja twoje opowiadania. Po pierwsze jest punktem odniesienia jak duze zrobilas postepy, jak rozwinelas swoje umiejetnosci pisarskie, jak wzbogacilas swoj jezyk i nauczylas sie wplatac akcje w tresc, a z drugiej strony jest odzwierciedleniem Twojego talentu ktory drzemał w Tobie chyba od zawsze, po Twoje początkowe opowiadanie jest tak dobre jak u innych ostatnie po wielu latach prób i dokształceń.
    Ja jak zwykle zostałam zaintrygowana i zaciekawiona co bedzie dalej 🙂

    • Odpowiedz

      Miye

      24 maja 2011

      Dziekuję *smile* czasem bardzo potrzebuję takiego pocieszenia!

Leave a Reply to Corvidae / Cancel Reply

Ostatnie Recenzje

Aurora: Koniec – Amie Kaufman i Jay Kristoff

Gra planszowa Gejsze 2 Herbaciarnie

Nawet jeśli rozetniesz mi usta tom #01

Moje szczęśliwe małżeństwo

Najpopularniejsze Artykuły