Czytałam w życiu wiele książek, po których zakończeniu pozostawała w sercu pustka, a ja czułam niedosyt. Marzyłam o tym, by powstała kolejna historia o moich ukochanych bohaterach. Takie właśnie zachcianki postanowiła urzeczywistnić dla swoich czytelników Katarzyna Michalak. Stworzyła „Przepis na szczęście” – tomik zawierający epizodyczne przygody kilku bohaterek swoich powieści.
Niezbyt obszerny tomik zawiera w sobie cztery opowiadania, które są zakończeniami lub drobnymi uzupełnieniami istniejących już wcześniej powieści. Po każdym z nich natomiast pojawiają się dość ciekawe przepisy kulinarne – jak dowiadujemy się już na samym początku, są to receptury z których autorka sama z upodobaniem korzysta. Część z nich jest jej własna, a część pochodzi z zeszytów jej przyjaciół. Niektóre były również przekazywane w jej rodzinie od pokoleń, z matki na córkę i z babci na wnuczkę. Cała książka to ciekawy pomysł i jakby uzupełnienie twórczości – oraz krótka przerwa od wydawanych w bardzo szybkim tempie powieści.
Wraz z nadejściem wiosny przywitać możemy ponownie Lilianę – bohaterkę „Nadziei”. Poznać jej dalsze losy i dowiedzieć się nieco o jej ukochanym synku. Lato spędzimy z Bogusią ze „Sklepiku z Niespodzianką”. Jej historia to spełnienie życzenia zakochanych w serii czytelniczek. Wraz z chmarą pięknych, barwnych, opadających, jesiennych liści wrócimy do życia Danusi z Wiśniowego Dworku. Natomiast w śnieżną zimę będziemy mogli spędzić wigilię wraz z Ewą z pełnej magii Poziomki. Te krótkie historie to miłe wspomnienia i smaczne kąski dla zaspokojenia czytelniczej ciekawości.
Opowiadania nie są jednak filarem tej książki. Ładnie wydany, elegancki tomik z ciepłą i stonowaną okładką, oraz nadającymi mu klasy skrzydełkami, opiera się głównie na przepisach kulinarnych, które pracowicie zebrała autorka. „Przepis na szczęście” to nie tylko uzupełnienie istniejących powieści pisarki, ale przede wszystkim interesująca książka kucharska, z przepisami na każdą porę roku i okazję. To część życia, którą Katarzyna Michalak chciała podzielić się ze swoimi czytelniczkami, przynosząc do ich świata nieco własnych radości. Trudno byłoby tego nie docenić. Uważam, że pomysł jest udany, a cały tom – nie tylko jego beletrystyczne kawałki – przejrzałam z uwagą i ciekawością.
„Przepis na szczęście” nie jest ani powieścią, ani nawet typowym zbiorem opowiadań. To tomik, który zawiera w sobie cztery pory roku – po jednej krótkiej historii na każdą. Są one jednak bogato okraszone rozmaitymi przepisami kulinarnymi. Ciepła, przyjemna i miła – idealna do tego, by przeczytać, w dłoni trzymając kubek „rozgrzewającej czekolady z cynamonem na zimowe wieczory”.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Filia