Cahir ‘prolog’

Date
cze, 15, 2010

Trzy rzeczy pozostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka.

Dante Alighieri

Było brzydkie, deszczowe popołudnie. Szare ulice Londynu zasnuwała gęsta, lepka mgła. Eliza szybkim krokiem wracała do domu. Wilgotne pasma włosów przyklejały się do jej twarzy. Torba z zakupami była kompletnie przemoczona, przez co zrobiła się nieprzyjemnie śliska. Szara kurtka na miękkiej podszewce też już była mokra, nawet w środku. Dziewczyna drżała z zimna. Podniosła głowę i spojrzała na zegar umieszczony na wystawie sklepu z antykami. Dochodziła trzecia, musi się pospieszyć, jeżeli chce być w domu przed Cahirem. Uśmiechnęła się na tę myśl, wreszcie będzie mogła porządnie nakarmić chłopca. Cały poprzedni tydzień sprzedawała żonkile przy Finchley Road. Była to praca idealna dla niej. Na własny rachunek, w dowolnych godzinach i przede wszystkim istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że Daniel się o niej dowie, ale byłby wściekły. Na samą myśl o tym poczuła ucisk w żołądku. Na szczęście miała swoje sposoby, żeby go uspokoić. Teraz ważniejszy był chłopiec.

Szybkim krokiem mijała sklepy, z których witryn, właściciele jeszcze nie zdążyli pousuwać wielkanocnych dekoracji. W zatłoczonym, podziemnym przejściu, na jej oczach, czarny mężczyzna z dredami upuścił sporą część piramidy różnej wielkości paczuszek, które niósł dokądś spiesznie i teraz próbował je zbierać nie upuszczając przy okazji pozostałych. Ludzie mijali go obojętnie. Eliza zatrzymała się i pomogła ułożyć mu stertę. Zaczął wylewnie dziękować. Dziewczyna rozumiała co drugie słowo. Speszona skinęła mu głową i poszła dalej. Humor jej się odrobinę poprawił. Lubiła być pomocna. W końcu stanęła przed jedną ze starych kamienic na Fellows Road, odetchnęła głęboko i weszła do środka.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Mieszkali na poddaszu. Całym ich światem były niewielki pokoik z wydzieloną wnęką pod jednym z okien oraz malutka łazienka. Wspólna kuchnia znajdowała się dwa piętra niżej. Duże łóżko, szafa, kilka półek, we wnęce podniszczona kanapa, ot wszystko co tam było. Na skośnych ścianach umieszczono dwa połaciowe okna. Nie było tak najgorzej, zważywszy, że większość pokoi w kamienicy nie miała nawet własnej toalety.

Eliza rozpakowała zakupy w kuchni i popędziła na górę. Zdjęła przemoczone ubranie, starannie rozwieszając wszystko na kaloryferze. Wzięła szybki prysznic, wytarła się i włożyła suche ubranie. Nareszcie było jej ciepło. Przygotowała rzeczy dla Cahira, nie chciała, żeby malec się przeziębił. Westchnęła na myśl o tym jak smętnie wygląda w za dużych rzeczach po synu sąsiadki. Dopóki jednak musieli się ukrywać, nie było innego wyjścia.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Dwadzieścia po trzeciej w drzwiach stanął chłopiec sześcio, może siedmioletni. Z jego ortalionowej kurteczki kapała woda. Rzucił na ziemię poprzecierany w wielu miejscach zielony plecak. Był ślicznym dzieckiem, ale swoim wyglądem nasuwał też skojarzenia z rodziną Adamsów. Było w nim coś upiornego. Czarne włosy, szczupła sylwetka, skóra tak blada, jakby nigdy nie miała kontaktu z blaskiem słońca. Spojrzał na Elizę spod wachlarza ciemnych, długich rzęs, niesamowitymi, czarnymi jak noc oczami. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego łagodnie.

– Chodź do mnie – powiedziała.

Chłopiec zsunął z nóg zupełnie przemoczone buty i podszedł do niej bez wahania. Eliza ukucnęła przed nim, zdjęła z niego przemoczoną kurtkę i prawie równie mokrą, za dużą bluzę. Owinęła go ręcznikiem i starannie wytarła mu włosy. Była bardzo delikatna, uważała na sine plamy znaczące mu ramiona i plecy. Kiedy skończyła przyciągnęła go do siebie otaczając ramionami. Wtulił się w nią ufnie.

– Kocham cię – powiedział cicho, tuż przy jej uchu.

Pogładziła go po ciągle wilgotnych włosach.

– Ja ciebie też słoneczko, wiesz przecież. Przebierz się – dodała po chwili – zejdziemy razem do kuchni.

Kiedy malec był gotowy, wzięła go za rękę i zeszli na dół zjeść razem obiad.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Daniel wrócił do domu późnym wieczorem. Zastał Elizę siedzącą na kanapie z Cahirem skulonym u jej boku. Najwyraźniej coś mu czytała. Podszedł do nich, nie fatygując się nawet by zdjąć buty. Dziewczyna podniosła wzrok znad książki. Jej smutne oczy wpatrywały się teraz w twarz mężczyzny. Wyrwał jej lekturę z ręki i spojrzał na okładkę.

– „The Velveteen Rabbit Or How Toys Become Real” – przeczytał na głos – znowu czytasz mu bajki?

Mówił spokojnym głosem, ale dziewczyna, wyczuła, że jest wściekły. Zbyt dobrze go znała. Przytuliła Cahira mocniej do siebie.

– Wyjdź! – powiedział Daniel ostro do chłopca.

Eliza skinęła maluchowi głową i popchnęła go delikatnie w kierunku drzwi. Tak będzie lepiej – pomyślała – jest mocno zdenerwowany, ale ciągle jeszcze panuje nad sobą. Kiedy Cahir przechodził koło mężczyzny, książka stanęła w płomieniach. Spaliła się błyskawicznie. Daniel strzepnął resztki kartek wraz z popiołem pod nogi chłopca. Ten spojrzał na niego swoimi niesamowitymi oczami, które, jeśli to tylko możliwe, pociemniały jeszcze bardziej. Potem, bez słowa wyszedł z pokoju.

Kiedy za Cahirem zamknęły się drzwi, groźny wzrok Daniela przeniósł się na dziewczynę. Skuliła się wciskając w róg kanapy.

– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zostawiła chłopca w spokoju? – warknął.

Uderzył ją w twarz. W jej chabrowych oczach zalśniły łzy. Spuściła wzrok, z uporem wpatrując się w swoje kolana.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię – chwycił jej brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała. – Znowu go karmiłaś – mówił wściekłym głosem, już nawet nie próbując ukryć swojego gniewu. – W ten sposób nigdy nie nauczy się polować. On nie jest ludzkim dzieckiem, doskonale o tym wiesz.

Kiedy zrobił przerwę dla nabrania oddechu Eliza stanowczym gestem odsunęła jego rękę od swojej twarzy. Przysunęła się bliżej i pocałowała go w usta. Nie była już przestraszoną dziewczynką, była kobietą, która dokładnie wie, co robi.

Daniel rozluźnił się trochę, objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. Nie przerywając pocałunku zdjął z niej bluzę. Błądził dłońmi po jej ciele. W końcu wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Jej długie złote włosy rozsypały się po poduszce. Zsunął z niej spodnie. Kolanem rozsunął jej nogi. Jego ręka brutalnie zacisnęła się na piersi dziewczyny. Eliza walczyła ze sobą, żeby go nie odepchnąć. Lepiej niech krzywdzi mnie, niż Cahira, powtarzała sobie w myślach. Próbowała powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Kiedy przesunął rękę niżej, odcięła się od rzeczywistości, wyobrażając sobie, że jest zupełnie gdzie indziej.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Cahir zaciskał swoje małe piąstki w bezsilnym gniewie. Zazwyczaj dzieci go unikały, wystarczył sam jego wygląd. Intuicyjnie wyczuwały, że jest w nim coś niezwykłego, przerażającego. Tym razem było inaczej. Stał w rogu korytarza i patrzył jak dwóch starszych chłopców znęca się nad jego najlepszym przyjacielem, właściwie jedynym przyjacielem, jemu samemu blokując drogę ucieczki. Mały, rudy okularnik leżał na posadzce i patrzył przerażony jak tamci dwaj wytrząsają na podłogę zawartość jego czerwonego plecaka.

– No Kevin, gdzie schowałeś pieniądze na lunch? – spytał paskudnie spasiony blondyn. – przyznaj się, to może tym razem nie zamkniemy cie w szafce.

– N-n-n-ie m-mam – jąkał się wystraszony chłopiec – b-b-b-ab-cia z-z-robiła m-mi k-kan-napki.

Spaślak podszedł i kopnął Kevina w plecy. Tego dla Cahira było zdecydowanie za wiele. Podszedł do nich skupiając tym na sobie uwagę obu napastników. Jego czarne oczy spotkały się ze świńskimi oczkami blondyna. Tamten wrzasnął i upadł na podłogę wijąc się z bólu. Po chwili stracił przytomność. Kiedy Cahir podniósł wzrok, drugiego napastnika już nie było. Kevin, ciągle na czworakach, cofał się przerażony. Chłopiec spokojnie pozbierał jego rzeczy z powrotem do tornistra. Podał mu go, jednocześnie chcąc mu pomóc wstać z podłogi. Tamten chwycił swój plecak, odwrócił się i pobiegł korytarzem, nie oglądając się za siebie. Cahir westchnął. Z bocznego skrzydła wyszedł nauczyciel. Było już za późno na ucieczkę, więc chłopiec tylko stał i czekał.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Matt patrzył przez okno. Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź do gabinetu weszła srogo wyglądająca kobieta prowadząc za ramię małego, bladego chłopca.

– Zostawiam go panu. Z nikim nie chce rozmawiać. Jego matka została już powiadomiona, niedługo tu będzie.

Z wyraźną ulgą puściła Cahira i wyszła starannie zamykając za sobą drzwi. Matt westchnął.

– Bywasz u mnie częstym gościem – zwrócił się do malca pogodnie. – Usiądź.

Chłopiec zajął drewniane krzesło stojące przed biurkiem. Było dla niego zdecydowanie za wysokie. Siedział dyndając nogami. Wyraźnie na coś czekał. Matt pokręcił głową, ale wyjął z szafki paczkę ciastek i podał Cahirowi.

– Napijesz się czegoś?

Dzieciak się rozpromienił i skinął głową. Mężczyzna nalał mu soku do kubka ozdobionego rysunkiem dziwnego kolorowego kota. Chłopiec bardzo lubił ten kubek. Właściwie lubił cały ten pogodny gabinet no i przede wszystkim lubił też Matta. Szkolny psycholog był jedyną znaną mu osobą, poza Elizą oczywiście, która traktowała go normalnie – jak dziecko. Wszyscy inni starali się go unikać, odwracali wzrok, czasem po prostu ignorowali. Jego wygląd i mroczna aura z reguły przerażały ludzi, ale w jakiś sposób w ogóle nie działały na Matta.

– Biłeś się dzisiaj? – spytał nauczyciel.

Cahir przecząco pokręcił głową.

– Więc co się stało? Henry Jonson leżał nieprzytomny na podłodze, a ty stałeś nad nim.

Matt cierpliwie czekał aż chłopiec mu odpowie. Był pewien, że w końcu to zrobi. Po dłuższej chwili malec się odezwał. Jego głos był równie ponury jak reszta niewielkiej postaci.

– Znęcali się nad Kevinem. Kazałem im przestać i wtedy Henry upadł i już nie wstał. Nawet go nie dotknąłem.

Matt spojrzał chłopcu w oczy, wiedział, że Cahir mówi prawdę, przynajmniej w większości. W głowie zaświtała mu pewna niezbyt przyjemna myśl.

– Zdejmij bluzę – powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Malec z ociąganiem wykonał polecenie. Matt z trudem przełknął ślinę. Nie tego się spodziewał, ale być może to co zobaczył, było jeszcze gorsze. Powoli podszedł do chłopca. Jego ramiona, brzuch i plecy pokryte były różnego koloru siniakami i zadrapaniami. Były tam nawet ślady po gaszonych na dziecku papierosach.

– Kto ci to zrobił? – spytał, właściwie nie spodziewając się odpowiedzi.

Chłopiec wpatrywał się w podłogę.

– Spadłem z drzewa – powiedział cichym, ale jednocześnie stanowczym głosem.

– Ubierz się, niedługo przyjdzie twoja mama.

Malec wsunął bluzę na chude ciałko. Żaden z nich się więcej nie odezwał. Matt był wściekły. Jak coś takiego można zrobić dziecku?! Z niechęcią myślał o tym, że będzie musiał zawiadomić opiekę społeczną. Dzieciak na pewno go znienawidzi. Rozległo się ciche pukanie.

– Proszę – powiedział Matt.

W drzwiach stanęła ładna dziewczyna, stanowczo zbyt młoda, żeby być matką chłopca. Musiała go urodzić w wieku piętnastu, może szesnastu lat. Miała duże błękitne oczy i sięgające pasa jasne włosy. Na jej widok Cahir zerwał się z krzesła. Podbiegł i przytulił się do dziewczyny, obejmując ją w pasie drobnymi ramionami. Delikatnie pogłaskała go po włosach. Ukucnęła przed chłopcem. Odgarnęła mu z twarzy opadający na oczy, czarny kosmyk.

– Poczekaj na korytarzu kochanie, muszę porozmawiać z twoim nauczycielem.

Chłopiec drobną dłonią pogłaskał jej policzek. Popatrzył na nią przepraszająco, wziął swoje rzeczy i wyszedł z gabinetu. Mężczyzna poczekał aż wstanie, dopiero wtedy odezwał się do niej.

– Nazywam się Matt Cutbert, jestem szkolnym psychologiem.

– Eliza Maes – przedstawiła się dziewczyna.

Przyjrzał się jej dokładnie. Była szczupła i niezbyt wysoka. Jej uroda była bardzo delikatna. Nie miała żadnego makijażu. Wyglądała naturalnie i tak niewinnie. Po zachowaniu Cahira był pewien, że to nie ona krzywdziła chłopca. Za wszelką cenę chciał uniknąć tej rozmowy, wiedział jednak, że nie może. Postanowił od razu przejść do setna sprawy. Nie miał ochoty na jałowe dyskusje. Sprawa bójki chłopca z kolegą, także wydała mu się teraz znacznie mniej ważna.

– Cahir nie chce ćwiczyć na WF-ie, nie bawi się z innymi dziećmi, trzyma się na uboczu. – oznajmił poważnym tonem Matt, który postanowił w ogóle nie wspominać o wydarzenia dzisiejszego dnia. – Sądzę, że odkryłem dlaczego. Chłopiec jest cały w siniakach i zadrapaniach. Ktoś się nad nim znęca – powiedział to ostrzej niż zamierzał.

– Spadł z drzewa – odpowiedziała dziewczyna pewnie. – Jeżeli chodzi o resztę to zawsze taki był. Wyrośnie z tego. Jeżeli to już wszystko, chciałabym zabrać go do domu.

Matt spojrzał na nią ponuro.

– Nie powinnaś kryć męża, jeśli on to robi – powiedział cichym, poważnym tonem, nawet nie zdając sobie sprawy, że mówi do niej na „ty”.

– Nie mam męża – rzuciła mechanicznie dziewczyna. – Czy możemy już iść?

– Wiesz, że będę zmuszony zawiadomić opiekę społeczną, jeżeli to się powtórzy?

– Nie wiem o czym pan mówi – odparła cicho. Otworzyła drzwi. – Dowidzenia.

Wyszła zdecydowanym ruchem zamykając je za sobą.

Matt opadł na krzesło za biurkiem. Nienawidził takich sytuacji. Wiedział, co teoretycznie powinien zrobić, nie miał jednak pojęcia jak się zachować.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Kiedy Eliza wyszła z gabinetu zobaczyła Cahira siedzącego na podłodze. Plecami opierał się o białą ścianę korytarza. Na jej widok natychmiast wstał. Wyciągnęła do niego rękę. Chłopiec chwycił ją ufnie.

– Wracamy do domu – powiedziała.

– Eliza… – zaczął chłopiec, kiedy wyszli na dziedziniec szkoły – gniewasz się na mnie?

Spojrzała na niego czule.

– Oczywiście, że nie, to nie twoja wina.

– Nie powiedział ci?

– Czego mi nie powiedział?

Malec westchnął smętnie.

– Nauczyciel znalazł mnie przy nieprzytomnym koledze. To dlatego zaprowadzili mnie do psychologa. Chyba nie wiedzieli co ze mną zrobić.

Teraz Eliza przynajmniej poznała powód dobrego humoru Daniela, który nie opuszczał go, kiedy przekazywał jej, że ma się stawić w szkole.

– Ty to spowodowałeś? – spytała cicho.

Niepewnie skinął głową.

– Dlaczego?

– Broniłem Kevina – odpowiedział szczerze.

– Skrzywdziłeś tego chłopca? – zapytała.

– Nie sądzę – odparł pełnym poczucia winy głosem.

Kiedy wysoki budynek z czerwonej cegły, w którym mieściła się szkoła podstawowa świętego Augusta, zniknął im z oczu, Eliza usiadła na szerokim murku ogradzającym trawnik przy niskim bloku. Podniosła chłopca i posadziła sobie na kolanach. Przytuliła go mocno.

– To nic złego, że stajesz w obronie słabszych – powiedziała delikatnie głaszcząc go po włosach. – Tylko na przyszłość musisz być trochę ostrożniejszy. I uważaj na tego psychologa. Wie, że ktoś cię bije. Chce do nas przysłać opiekę społeczną.

– On jest w porządku, nie skrzywdzi nas – powiedział z przekonaniem Cahir. – Obiecuję, że będę uważał.

– Obyś miał rację – westchnęła dziewczyna.

Z Kilburn Park Road do domu mieli jeszcze kawał drogi. Szli powoli, w milczeniu. Chłopiec mocno ściskał rękę Elizy. Dziewczynie po głowie snuły się ponure myśli. Cahir nie był zwyczajnym dzieckiem, właściwie nie był nawet człowiekiem. Martwiła się o niego. Od wieków Illi’andinn żyli pośród ludzi, byli silni, okrutni i pełni nienawiści do słabszej, a jednak o ileż liczniejszej od nich rasy. Nienawidzili ich, a jednocześnie potrzebowali by przetrwać, ponieważ kobiety Illi’andinn zawsze rodziły się bezpłodne. Do płodzenia dzieci potrzebowali ludzkich partnerek. Tylko nieliczni rodzili się jako istoty czystej krwi, powstając z któregoś z czterech żywiołów.

Illi’andinn od małego uczyli swoje dzieci wrogości do ludzkiej rasy. Od najmłodszych lat poznawały też sztuki walki, uczyły się polować i zabijać z zimną krwią. Eliza za wszelką cenę chciała utrzymać Cahira jak najdalej od tego okrutnego świata. Nigdy nie pozwoli im uczyć go pogardy i nienawiści. Szczerze wierzyła w to, że chłopiec wyrośnie na mądrą i dobrą istotę, ceniącą sobie życie i wolność zarówno swoją jak i innych. Nie chciała, żeby kiedykolwiek stał się taki jak inni przedstawiciele Illi’andinn. Nie mogła też pozwolić, żeby stał się taki jak Daniel.

Jeżeli ktoś się dowie, że dzieciak jest czystej krwi demonem, zabiorą go do szkoły w twierdzy Manhaim. Była to najstarsza siedziba tej dziwnej, okrutnej rasy. Twierdza była położona w Alpach, na zachód od Tirolu, niewidoczna i niedostępna dla śmiertelników. Bała się, że cholerny psycholog, jeżeli zechce, może porządnie w ich życiu namieszać.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Daniel był bardzo przystojny. Wysoki mężczyzna przed trzydziestką. Blondyn o szczupłym ciele i sposobie poruszania się drapieżnika szukającego zdobyczy. Cechowały go pewność siebie i poczucie własnej atrakcyjności. Teraz, gdy stał oparty o poręcz schodów z papierosem w zębach, skąpany w świetle zachodzącego słońca wyglądał jak młody bóg. Stał przed ich kamienicą. Wyraźnie na coś czekał.

Kiedy ich zobaczył rzucił niedopałek na ziemię i przydepnął butem. Ruszył w ich kierunku. Eliza bez zastanowienia zasłoniła sobą Cahira. Roześmiał się zauważywszy ten gest.

– Daj spokój – powiedział rozbawionym głosem – dzisiaj będzie spotkanie.

Dziewczyna jęknęła. Wiedziała co to oznacza.

– Czy to naprawdę konieczne? – spytała z góry znając odpowiedź.

– Wiesz, że tak, kociaku. Zabiorą go, jeżeli nie będą mogli nadzorować jego postępów. Nie powstrzymam ich.

– Nic mi nie będzie – powiedział cicho Cahir wysuwając się niechętnie zza Elizy.

Daniel zdjął koszulę. Rozłożył olbrzymie szare skrzydła, które w jednej chwili pojawiły się jakby z mgły otaczającej mężczyznę, porwał chłopca w ramiona i wzbił się z nim w powietrze.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Eliza niecierpliwie chodziła po pokoju. Było już po północy. Czemu ciągle nie wracaja? Martwiła się. Świat Illi’andinn rządził się własnymi skomplikowanymi prawami. Tylko kilka rzeczy nigdy się nie zmieniało: silniejszy ma zawsze rację, brak litości i brutalna przemoc. Demonów czystej krwi na świecie było coraz mniej. Większość z nich to półludzie lub inna mieszanka jeszcze bardziej rozrzedzonej krwi. Stawały się coraz słabsze, więc zaczęły się troszczyć o odpowiednie wychowanie dzieci, a walki między nimi stały się znacznie rzadsze. Te czystej krwi do osiągnięcia pełnoletniości szkolono tylko i wyłącznie w twierdzy Manhaim. Cahir miał tego pecha, że pojawił się na ziemi jako taka właśnie istota. Czystokrwiści nie mieli śmiertelnych rodziców, oni się po prostu pojawiali. Według legend brali się z różnego rodzaju żywiołów i złej energii, której próbowała pozbyć się Ziemia. Nikt jednak nie udowodnił jak to dzieje się naprawdę. Takie demony „rodziły się” jako obdarzone nadnaturalnymi mocami około trzyletnie dzieci. Latania, walki i różnego rodzaju ofensywnej magii uczyły się dopiero potem od swoich mentorów. Ucznia z nauczycielem łączyła bardzo specyficzna więź, którą równie dobrze można by nazwać niewolnictwem. Do czasu jej zerwania młody Illi’andinn, związany potężną magią, nie mógł w żaden sposób sprzeciwić się swojemu panu.

Z zadumy wyrwał dziewczynę hałas na dachu. Najwyraźniej postanowili wrócić tędy, pomyślała. Otworzyła okno najszerzej jak się dało. Daniel wśliznął się do środka. Trzymał w ramionach na wpół przytomnego chłopca. Eliza z trudem przełknęła ślinę. Tego się właśnie mogła spodziewać.

– Przykro mi – powiedział szczerze Daniel. – Chcieli, żeby się zregenerował, ale on nie mógł. Nie zjadł dostatecznie dużo. – Obrzucił dziewczynę ponurym spojrzeniem. – Tyle razy ci tłumaczyłem, że ludzkie jedzenie nie jest dla niego dobre.

Położył malca na łóżku. Podszedł do jednej z szafek i wyjął czarny nóż.

– Nie rób tego – jęknęła dziewczyna.

– Muszę, jeżeli mu nie dam swojej krwi, on umrze.

Eliza położyła się koło chłopca starając się go nie dotykać, nie chciała zadawać mu większego bólu. Daniel usiadł z drugiej strony. Naciął nadgarstek czarnym nożem i krwawiący podsunął Cahirowi do ust. Tamten z początku odwracał głowę, ale kiedy tylko czerwona kropla dotknęła jego warg, zaczął chciwie pić. Krew działała na niego jak narkotyk. Dziewczyna spojrzała na zakrwawione ostrze. Tylko specjalnym rodzajem stali można było zranić demona. W każdym innym wypadku ich ciała regenerowały się z różną prędkością. Długość tego procesu zależała od posiadanej mocy. Jednak głód uniemożliwiał go zupełnie. Natomiast ból odczuwały zupełnie tak samo jak ludzie. Cahir niewiele jadł, Daniel chciał go zmusić do polowania głodząc, więc jego rany goiły się wyjątkowo powoli. W przypadku silnego osłabienia pomóc mogło jedynie picie krwi.

W końcu mężczyzna uznał, że wystarczy. Eliza przyniosła bandaż z apteczki na korytarzu i owinęła nim starannie rozcięty nadgarstek Daniela. Kiedy skończyła, ponownie położyła się obok chłopca. Odwrócił się do niej wyraźnie silniejszy. Zasnęła delikatnie gładząc jego włosy. Mężczyzna spojrzał na śpiącą dziewczynę. Pokręcił głową jakby odpędzając od siebie jakieś myśli. Westchnął ciężko. Przykrył obydwoje kocem, a sam wyciągnął się na kanapie.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Pub na Finchley Road przy Sainsburym był całkiem przytulnie urządzonym, przyjemnym miejscem. Wygodne fotele i kanapy w jednej sali, stoły bilardowe i dyskoteka w innych. Eliza siedziała z podciągniętymi nogami na kremowej, pluszowej sofie i sączyła małymi łyczkami Woo-Woo, drinka na bazie soku żurawinowego, wódki i likieru brzoskwiniowego. Obok siedział zadowolony z siebie, napuszony jak paw Daniel. Rozmawiał o czymś zawzięcie z rozpartym na fotelu chłopakiem. Na drugiej kanapie, naprzeciwko nich, siedziały dwie dziewczyny ubrane w podobne do siebie obcisłe czarne sukienki. Obydwie były piękne, wyglądały zupełnie jak gwiazdy filmowe. Ubrana w niebieskie jeansy i koszulkę na ramiączkach Eliza wiedziała, że zupełnie do nich nie pasuje. Zresztą tak naprawdę nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie przyjaciół Daniela. Wiedziała, że kiedy przyjdzie reszta, nikt nawet nie zauważy jej nieobecności i będzie mogła stąd wreszcie uciec. Skończywszy drinka odstawiła pustą szklankę na stolik.

– Zaraz wracam – wyszeptała do ucha Danielowi.

Wstała i ruszyła w stronę toalet. W ten sposób mogła uwolnić się chociaż na chwilę od ich towarzystwa. Minęła zakręt korytarza i stanęła opierając się o pokrytą dziwnymi wzorami ścianę. Odetchnęła z ulgą.

– Nudzisz się? – usłyszała znajomy głos tuż przy swoim uchu.

To był Rav, jeden z kumpli Daniela. Odsunęła się od niego odruchowo. Roześmiał się nieprzyjemnym śmiechem. Był bardzo przystojny, jak wszyscy Illi’andinn zresztą, ale Eliza wiedziała o nim zbyt wiele. Rav gardził ludźmi, uważał ich za gorszy gatunek, traktował jak swoje zabawki.

– Rozluźnij się maleńka, chcę tylko z tobą zatańczyć. Nic ci nie zrobię.

– Daj mi spokój – powiedziała cicho dziewczyna.

Była przestraszona, Daniel jej nie pomoże. Był za daleko, a w pomieszczeniu było za głośno. Gdyby chłopak chciał ją skrzywdzić nikt by mu nie przeszkodził. Rav najwyraźniej też to zauważył. Przytrzymał jej ręce i przysunął się niebezpiecznie blisko. Próbowała się wyrwać. Roześmiał się szyderczo.

– Ognista jesteś – powiedział rozbawionym głosem.

Poczuła na karku jego ciepły oddech.

– Puść ją! – usłyszała warknięcie, wypowiedziane rozkazującym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Obcy głos należał do Matta, psychologa ze szkoły Cahira. Młody mężczyzna patrzył pogardliwie na Rava pociemniałymi z gniewu oczami. Ku wielkiemu zdumieniu Elizy tamten posłuchał. Obrzucił Matta niechętnym, wrogim spojrzeniem.

– Jeszcze się spotkamy – wyszeptał jej do ucha i odszedł korytarzem skręcając do dyskotekowej sali.

Dziewczyna spojrzała na mężczyznę niedowierzająco. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale dla demona nie miałoby to najmniejszego znaczenia, nawet dla osobnika o tak rozcieńczonej krwi jaką miał Rav. Illi’andinn byli znacznie szybsi i silniejsi od ludzi. Uznała w końcu, że nie chciał wywoływać burdy narażając się tym na gniew Daniela i reszty grupy.

– Nic ci nie jest? – zapytał cicho Matt.

W jego ciepłych, brązowych oczach zobaczyła prawdziwą troskę. Teraz, z dala od szkoły, widziała go w zupełnie innym świetle. Nie mógł być dużo starszy od niej, najwyżej trzy czy cztery lata. Wyglądał na trochę młodszego od Daniela. Grzywa ciemnych włosów opadała mu niesfornie na czoło. Był przystojny, ale nie wyglądał tak nieziemsko cudownie jak Daniel i to jej się w nim właśnie najbardziej spodobało.

Pokręciła przecząco głową. Przypomniała sobie jak na nią patrzył w gabinecie i postanowiła wykorzystać okazję. Przynajmniej będzie miała jeden kłopot mniej.

– Wszystko w porządku, dziękuję. Właściwie to cieszę się, że cię widzę – zaczęła nieśmiało – chciałabym z tobą porozmawiać.

– Dobrze – powiedział – usiądźmy gdzieś.

– Nie, tutaj jest za głośno. Poza tym nie chciałabym znowu spotkać tego chłopaka.

I nie chciałabym, żeby Daniel nas zobaczył – dodała w myślach.

– Mieszkam niedaleko Swiss Cottage, przy Eton Ave, jeżeli masz ochotę przejść się do mnie.

Układało się lepiej niż miała nadzieję przypuszczać.

– Może być – uśmiechnęła się do niego leciutko – chodźmy.

Ruszyła w kierunku wyjścia z pubu.

– Nie masz żadnej kurtki? – spytał – na dworze jest chłodno.

Oczywiście miała bluzę, która wisiała sobie na poręczy kanapy, na której siedział Daniel.

– Nie, kiedy tu szłam, nie było zimno – skłamała.

Chłopak popatrzył na nią zaintrygowany, ale nic nie powiedział. Zamiast tego narzucił jej na ramiona swoją skórzaną kurtkę i razem wyszli z pubu.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Niskie bloki przy Eton Ave sprawiały wrażenie żywcem wyjętych z filmów o Spidermanie. Jasno oświetlające ulicę latarnie, wyglądały mizernie w porównaniu z kolosalną ścianą z metalu i betonu,  która pięła się dumnie ku niebu. Minęli niewielki, ładnie oświetlony hotel i przeszli przez bramę na podwórko jednego z białych budynków. Matt otworzył drzwi i poprowadził dziewczynę klatką schodową na górę. Weszli do schludnego, przestronnego mieszkania.

– Rozgość się – powiedział prowadząc ją do przytulnego salonu, gdzie stała miękka kanapa i dwa wygodne fotele. – Zaraz wrócę.

Chłopak zniknął za drzwiami. Eliza zdjęła buty. Z żalem odłożyła skórzaną kurtkę na jeden z foteli, a sama skuliła się na kanapie. Nie musiała długo czekać. Po krótkiej chwili Matt zjawił się z dwoma piwami. Jedną butelkę podał dziewczynie, sam upijając łyka z drugiej. Usiadł na kanapie, nie za blisko dziewczyny. Cholerny dżentelmen, pomyślała Eliza. No nic to i z takim sobie poradzę. Napiła się odrobinę i odstawiła piwo na niewysoki stolik stojący przed kanapą. Kiedy chłopak na nią spojrzał, uśmiechnęła się do niego swoim najładniejszym, najbardziej niewinnym uśmiechem.

– Podobam ci się? – spytała nieśmiałym głosem, odgarniając włosy tak, żeby spływały po lewym ramieniu.

Kusząco wydęła usteczka. To zawsze działało na mężczyzn. Przekonała się o tym przez lata praktyki na Danielu. Matt z trudem przełknął ślinę, zupełnie zaskoczony tak otwarcie postawionym pytaniem.

– Jesteś piękna – powiedział szczerze – nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty.

To jej wystarczyło. Powoli przysunęła się do chłopaka. Nie mogąc się opanować, delikatnie odgarnęła niesfornie opadający na czoło kosmyk jego ciemnych włosów. Spojrzała mu w oczy. Usiadła mu na kolanach, tak, że teraz jej twarz znajdowała się tuż przy jego twarzy. Pocałował ją czule, delikatnie, dając jej czas, żeby mogła się wycofać. Oplotła ramionami jego szyję. Przesunął dłońmi po jej ramionach, podwinął delikatnie koszulkę i ciepłą ręką pogładził jej plecy. Dziewczyna poczuła, że jest mocno podniecony. Mimo to nie poganiał ani na nic nie nalegał. Przyzwyczajona do gwałtowności i brutalności Daniela Eliza była mile zaskoczona. Właściwie chciała, żeby jej dotykał, pierwszy raz od czterech lat naprawdę miała na to ochotę.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Była taka piękna, tak bardzo jej pragnął. Ledwo nad sobą panował. Bał się, że zrobi krzywdę tej kruchej, cudownej istocie, a tego by sobie nie wybaczył. Powoli, delikatnymi ruchami ściągnął z niej koszulkę. Serce biło mu jak oszalałe. Kiedy wyprężyła się by mu pomóc przestał być pewien ile jeszcze wytrzyma. Błagał ją w myślach, żeby się nie ruszała. Był pewien, że jeżeli to zrobi, to on po prostu rzuci się na nią. Spojrzał na jej piersi podtrzymywane czarnym koronkowym stanikiem. To co zobaczył było dla niego jak zimny prysznic. Sine plamy pokrywały biust dziewczyny w wielu miejscach. Dopiero teraz spostrzegł, że były też na jej ramionach, tylko jakby bardziej wyblakłe. Wcześniej nie zwrócił na nie uwagi zbyt zaabsorbowany jej urodą. Nagle przypomniał sobie dlaczego właściwie ją tu zaprosił.

– Kto ci to zrobił? – spytał leciutko przesuwając palcem po obwodzie wyjątkowo dużego siniaka nad jej lewą piersią.

Dziewczyna odskoczyła od niego jakby parzył. Przechwycił jej gniewne spojrzenie.

– Lepiej już pójdę – powiedziała i nie czekając na odpowiedź włożyła koszulkę i zaczęła wkładać buty.

– Zaczekaj… – wyszeptał z błagalną nutka w głosie.

Eliza nic nie mówiąc otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Matt westchnął wyzywając się w duchu od idiotów. Wiedział, że mógł to znacznie lepiej rozegrać. Ruszył za dziewczyną, ale tak, żeby go nie widziała. Chciał upewnić się, że bezpiecznie wróci do domu. Sam nie był pewien dlaczego, ale budziła w nim instynkt opiekuna. Wydawała się taka niewinna, bezradna i zagubiona, nawet teraz, kiedy wiedział już jakie z niej ziółko.

Dziewczyna szła szybkim krokiem, jednak mimo to drżała z zimna. Miał ochotę do niej podejść i otulić czymś ciepłym, zdawał sobie jednak sprawę, że to nie najlepszy pomysł. Musiała być na niego naprawdę wściekła. W niedługim czasie znaleźli się ponownie przed pubem. Eliza podbiegła do wychodzącej stamtąd grupki ludzi. Matt stanął za rogiem i obserwował. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.

– Gdzie byłaś? – spytał wysoki blondyn patrząc na dziewczynę jakby była jego własnością.

Podał jej granatową bluzę, którą natychmiast włożyła zapinając zamek pod samą szyje.

– Chciałam się przespacerować – skłamała gładko.

Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.

– Więc teraz przespacerujemy się do domu – powiedział aksamitnym, ponętnym głosem. – Razem.

Pomachał na pożegnanie rozchodzącej się w różne strony grupie i poprowadził Elizę w górę Finchley Road, z powrotem ku Swiss Cottage.

Nic dziwnego, że była taka zła i przestraszona, kiedy wspomniałem o opiece społecznej i kiedy pytałem kto krzywdzi ją i dzieciaka – pomyślał Matt.

Teraz już wiedział, dlaczego nazwisko Elizy i Cahira wydawało mu się takie znajome. Po głowie biegały mu tylko dwa słowa będące jednak rozwiązaniem zagadki i odpowiedzią na wszystkie dręczące go pytania – Daniel Maes.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Wbiegli razem po schodach śmiejąc się wesoło. Na najwyższym piętrze Eliza potargała włosy Cahira. Położyła mu rękę na ramieniu dodając odwagi. Spotkania chłopca z Danielem nigdy nie należały do przyjemnych. Uchyliła drzwi do mieszkania i stanęła zaskoczona. Na kanapie siedział Matt (Co on tu do cholery robi? – pomyślała) i rozmawiał o czymś z chodzącym niespokojnie po pokoju Danielem.

– Oddasz mi chłopca – mówił Matt spokojnym głosem, a jednak wyczuć w nim można było wyraźną groźbę.

– Nie – sprzeciwił się Daniel – jest moim synem, zostanie tutaj.

Matt prychnął pogardliwie.

– Jest czystej krwi durniu, nie może być twoim synem. Nie masz do niego żadnych praw. – Popatrzył na Daniela uśmiechając się leciutko. – Jeżeli jednak masz ochotę się zabawić to możemy walczyć. Ten który przeżyje zabierze chłopca.

Daniel cofnął się wyraźnie przestraszony.

– Więc jak? – Matt nie dawał za wygraną.

– Od dzisiaj jest twoim uczniem, Zrodzony z Ognia – powiedział to tak cicho, że Eliza nie była pewna czy dobrze usłyszała.

Otworzyła drzwi szerzej i weszła do środka. Najwyraźniej wcześniej byli zbyt pochłonięci rozmową i wzajemną obserwacją, by zauważyć, że mają widownię. Teraz obydwaj patrzyli na nią. Matt chłodnym, pozbawionym jakichkolwiek uczuć wzrokiem, co mimo dziwnej sytuacji ją zabolało, a Daniel… Daniel patrzył przepraszająco, jakby nie był w stanie już nic więcej zrobić.

– Wejdźcie do środka i zamknijcie drzwi – zwrócił się do nich odwróciwszy twarz od dziewczyny.

Zawsze dumny i butny teraz wbił wzrok w podłogę. Eliza poczuła się mocno zaniepokojona. Coś było bardzo nie tak. W opiekuńczym geście przytuliła do siebie Cahira.

– Cahir – Daniel zwrócił się do chłopca poważnym tonem – od tej chwili Zrodzony z Ognia będzie twoim mentorem.

Chłopiec posłusznie skinął głową. Po tych oficjalnych słowach magiczna więź łącząca go z Danielem przeniosła się na Matta.

Eliza stała z szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiała tego co się właśnie stało. Matt? Ale jak? Dlaczego? Nowy nauczyciel Cahira wstał i powoli podszedł do Daniela. Byli prawie tego samego wzrostu.

– Oh, byłbym zapomniał – powiedział miłym, prawie przyjaznym głosem. – Oddasz mi też dziewczynę.

Tamten spojrzał na niego zdumiony. Po chwili przecząco pokręcił głową. Matt uderzył go w brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół. Wtedy otrzymał cios w plecy. Daniel chwiał się na nogach. Dostał pięścią w twarz i upadł na ziemię. Z punktu widzenia Elizy ruchy Matta były tak szybkie, że zamazywały się i zlewały ze sobą. Wiele razy widziała już niesamowitą prędkość demonów, ale tego nie dało się z niczym porównać. Matt, kopniakiem, odwrócił Daniela na plecy. Postawił nogę na jego szyi.

– Więc jak będzie? Oddasz mi ją?

– Pieprz się – wycharczał tamten.

Mężczyzna chwycił go za włosy i zmusił, żeby tamten uklęknął. Jednym płynnym ruchem złamał mu rękę. Przemieszczona kość prawie przebiła mu skórę. Daniel zawył z bólu.

– Oddasz? – zapytał spokojnie Matt. Blondyn splunął na podłogę. Jego ślina była czerwona od krwi. Matt wzruszył ramionami. – Niech więc będzie jak chcesz.

W jego dłoniach zmaterializował się dwuręczny czarny miecz. Broń ledwo mieściła się w niewielkim pokoju. Mężczyzna skierował go ostrzem w klatkę piersiową Daniela. W zimnych oczach Matta nie było litości.

– Nie, błagam! – Eliza usłyszała okrzyk, który wydobył się z jej własnych ust. Rzuciła się pomiędzy Daniela i Matta. – On nie może tego zrobić – powiedziała cichym, ale stanowczym głosem. – Nie należę do niego. Jestem tu z własnej woli.

Matt spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem. Opuścił miecz.

– Pójdę z tobą, ale go nie zabijaj, proszę – kontynuowała Eliza błagalnym tonem.

Chłopak nic nie odpowiedział. Skinął jednak głową, odsunął się od Daniela i stanął z Cahirem przy drzwiach.

– Czy mogę zabrać nasze rzeczy? – spytała niepewnie dziewczyna.

– Dobrze, poczekamy na dworze – odpowiedział lekko zmieszany.

Kiedy wyszli, Daniel z trudem podniósł się z kolan. Eliza natychmiast znalazła się przy nim. Pomogła mu usiąść na łóżku.

– Nic mi nie będzie – powiedział nie patrząc na nią. – Zawiodłem cię – dodał po chwili ponuro.

Eliza wstała i w milczeniu zaczęła pospiesznie pakować ubrania do pustej torby podróżnej. Wyjęła z szuflady czarne ostrze. Daniel przyglądał się jej z rosnącym zainteresowaniem. Włożyła nóż do torby ukrywając go miedzy ubraniami.

– Nie, nie zawiodłeś.

Uśmiechnął się jak kot, któremu po długim polowaniu udało się złapać mysz.

– Moja dziewczynka – powiedział pełnym uwielbienia i dumy głosem.

Pocałowała go leciutko w policzek i pospiesznie wyszła z pokoju.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Eliza kurczowo ściskała rękę Cahira. Matt czuł jej strach. Wiedział, że to jego się boi. Chciało mu się wyć. Nie tak to sobie zaplanował. Miał ochotę coś zrobić, cokolwiek. Pragnął, żeby mu zaufała. Nie miał jednak zielonego pojęcia, co mógłby jej powiedzieć, więc milczał. Kiedy tamtego wieczora, kilka dni temu, zobaczył Daniela przed pubem długo myślał nad tym, co powinien zrobić. Doskonale znał jego nieprzyjemną reputację. Tego ranka rozmawiał w szkole z Cahirem. Przywołał w pamięci całą scenę próbując przekonać samego siebie, że postąpił słusznie.

– Mieszkacie z Danielem, prawda?

Malec skinął głową.

– Jest twoim ojcem?

– Nie.

– Więc kto nim jest? – Matt nie dawał za wygraną.

– Nie mam ojca.

Spojrzał niedowierzająco na chłopca.

– Ale Eliza jest twoją mama?

Chłopiec znowu przecząco pokręcił głową. Jeżeli to prawda… Daniel grał w bardzo niebezpieczną grę.

– Czemu nie masz znaków na ciele? – wszystkie demony były oznaczane żywiołem, którym władały lub w przypadku tych czystej krwi z którego się zrodziły.

– Nigdy nie byłem w Manhain ani w żadnej innej twierdzy – odpowiedział po chwili wahania chłopiec.

Tak to Mattowi wiele wyjaśniło. Dowiedział się też wreszcie dlaczego dziecko czystej krwi tu jest. Tylko jaki cel miał Daniel w ukrywaniu go i narażaniu się tym samym Radzie, najwyższemu organowi sprawiedliwości w świecie Illi’andinn?

– Czy jest wam dobrze z Danielem?

Cahir ponownie zaprzeczył.

– Ona cię lubi, na niego nigdy nie patrzyła tak jak na ciebie – dodał z rozbrajającą szczerością małego dziecka.

Matt uśmiechnął się słysząc tą szczerą odpowiedź.

– Chciałbyś, żebym was zabrał do siebie? Ciebie i Elizę.

– Tak – odpowiedział po prostu malec.

– Więc to zrobię – podjął ostateczną decyzje mężczyzna.

Może nie wybrał najlepszego sposobu, żeby tego dokonać, ale nic innego nie był w stanie wymyślić w tak krótkim czasie. Kiedy tylko doszli do jego mieszkania, Eliza zabrała Cahira i zamknęła drzwi pokoju, który wyznaczył im do spania. Zdecydowanie nie tak miała ta sytuacja wyglądać.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Wieczorem Matt zastał Elizę w kuchni. Zabolało go, kiedy odsunęła się gdy tylko podszedł bliżej. Drżała.

– Czemu się mnie boisz? – zaryzykował pytanie.

– A jak ci się wydaje? – odcięła się natychmiast.

Uśmiechnął się ponuro.

– W każdej chwili możesz odejść – oznajmił poważnie. – Jesteś tu gościem, nie więźniem.

– Nie zostawię Cahira – powiedziała patrząc mu prosto w oczy.

Wzruszył ramionami.

– Więc zostańcie tu razem.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Od kilku tygodni mieszkali w mieszkaniu Matta. Mimo, że młody mężczyzna nie wykazywał żadnej agresji w stosunku do nich, Eliza w dalszym ciągu się go bała. Kłamał od samego początku. Mimo, że nie wyglądał jak demon był jednym z nich, był Illi’andinn. Żyła w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu, kiedy wyda im Cahira. Nie miała pojęcia dlaczego zdecydował się sam zostać jego mentorem. Na Danielu przynajmniej mogła polegać, był złem koniecznym. Do tego na swój pokręcony sposób się nimi opiekował, dbał o nich. Ufała mu i była gotowa płacić cenę, której od niej oczekiwał w zamian za pomoc. O Mattcie nie wiedziała kompletnie niczego. Za każdym razem, kiedy o nim myślała, przed oczami stawała jej brutalna scena w której mężczyzna pobił Daniela. Zdawała sobie doskonale sprawę, że by go zabił z zimną krwią, gdyby się nie wtrąciła.

Na co dzień starała się unikać mężczyzny jak tylko mogła. Jedynym pozytywnym elementem w ich nowym życiu, zdaniem Elizy było to, że Matt miał dla małego znacznie więcej cierpliwości niż Daniel. Uczył go powoli i systematycznie wszystkiego tego, co jego zdaniem chłopiec powinien wiedzieć. Zabierał go na polowania jednocześnie nie ograniczając mu dostępu do normalnych, ludzkich posiłków czy nawet słodyczy, które dzieci tak bardzo lubią.

Zdaniem Daniela Cahir nie był zdolnym uczniem. Jego moc była niepewna i przychodziła do niego jedynie pod wpływem emocji. Nie potrafił nad nią panować. Do tego, jak do tej pory, nikt jeszcze nie określił jakim żywiołem włada chłopiec. Jego magia nie pasowała do żadnego z czterech. Danielowi brakowało cierpliwości, żeby uczyć chłopca i kiedy malcowi coś nie wychodziło, tak jak zdaniem mentora powinno, zwyczajnie wolał go ukarać niż tłumaczyć mu po raz kolejny. Matt miał do tego zupełnie inne podejście.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Dni robiły się coraz cieplejsze. Wiosna powoli przemieniała się w lato. Eliza siedziała na kocu w Regent Parku zaczytana w książce. Całe dnie miała wolne, ponieważ Cahir się uczył a Matt pracował. Ona sama zajmowała się domem, co dla pracowitej dziewczyny nie było trudnym, ani uciążliwym zajęciem. W dalszym ciągu zostawało jej wiele wolnego czasu, zwłaszcza, że jak tylko mogła starała się unikać swojego gospodarza. W jego towarzystwie przebywała jedynie, gdy z powodu Cahira, było to naprawdę konieczne.

– Tęskniłaś za mną maleńka? – usłyszała nad sobą dobrze znany, aksamitny głos.

Natychmiast odłożyła książkę i zerwała się z koca, wpadając w rozpostarte ramiona Daniela. Mężczyzna przytulił ją do siebie mocno, tak, jakby nigdy już nie zamierzał jej wypuścić z objęć.

– Bardzo – wyszeptała, wtulając mokrą od łez twarz w jego białą koszulę.

– Wróć do mnie – powiedział błagalnym głosem Daniel, delikatnie całując włosy Elizy.

Odsunęła się od niego odrobinę, tylko na tyle, żeby móc mu spojrzeć w oczy.

– Wiesz, że nie mogę – szepnęła ze ściśniętym gardłem. – Nie zostawię Cahira.

– Wiem – westchnął mężczyzna.

Usiadł na kocu ciągnąc za sobą dziewczynę. Wtuliła się w niego, kładąc mu głowę na piersi. Otoczył ją ramionami. Mimo, że nie chciała się do tego przyznać, naprawdę brakowało jej jego stałej bliskości. Spotykali się potajemnie raz na kilka dni, a to dla Elizy, przyzwyczajonej do tego, że Daniel jest przy niej praktycznie cały czas, było stanowczo za mało. Odwróciła się do mężczyzny całując jego miękkie usta. Gorliwie odwzajemniał jej namiętne pocałunki. Teraz było zupełnie jak przed czterema laty, zanim w ich życiu pojawił się Cahir.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

W piątek, po zakończeniu roku szkolnego, Matt czekał na Cahira w samochodzie. Jeździł terenowym Mitsubishi, co chłopcu bardzo się podobało. Mężczyzna uśmiechnął się do malca, kiedy ten wsiadł do środka.

– To co robimy? – zapytał wesoło. – Jakieś lody?

Cahir skinął głową. Nie uśmiechał się, twarzyczka chłopca, jak zwykle była blada i poważna. Jego czarne oczy odważnie wpatrywały się w Matta.

– Z Elizą – odpowiedział zdecydowanym tonem.

Mężczyzna westchnął. Tego się właśnie mógł spodziewać. Ani trochę nie miał ochoty na przebywanie w towarzystwie dziewczyny, która go nienawidzi.

– Cahir… – zaczął niepewnie, nie chcąc zrazić do siebie jeszcze chłopca – nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Nie sądzę, żeby ona chciała iść gdziekolwiek w moim towarzystwie.

– Pójdzie, jak ją poproszę – uciął wszelkie protesty malec.

Matt pokręcił głową, jak zawsze rozbrojony pewnością siebie, zdecydowaniem i logiką tego dziwnego dziecka. Podjechali pod dom. Cahir wybiegł z samochodu. Wrócił po krótkiej chwili, prowadząc ze sobą odrobinę protestującą Elizę. Młody mężczyzna nie mógł oderwać od dziewczyny wzroku. Miała na sobie delikatną, błękitną sukienkę. Jej rozpuszczone, złote włosy rozwiewał lekki, letni wietrzyk. Wyglądała jak marzenie. Dopiero po chwili Matt zdał sobie sprawę, jak mocno wbija paznokcie we własną dłoń. Z trudem nad sobą zapanował. Napotkał nienawistne spojrzenie dziewczyny. Odwrócił od niej wzrok. Dlaczego wszystko musiało się tak cholernie pochrzanić? Jak on się właściwie w tą całą sprawę wplątał?

Ruszyli spod domu, w nieprzyjemnej, gęstej atmosferze. Eliza milczała, on także nie miał nic do powiedzenia. Ciszę zakłócał jedynie, nieprzyjemny i denerwujący w tej sytuacji, warkot silnika.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Eliza leżała na wielkim małżeńskim łóżku wtulona w ramiona Daniela. Znajdowali się w trzygwiazdkowym hotelu przy Fellows Road, mężczyzna przeprowadził się tam, kiedy wraz z Cahirem, zniknęła z jego życia potrzeba ukrywania się przed całym poprzednim światem. Nie mogli udawać rodziców chłopca, w miejscu, w którym wszyscy ich znali. Illi’andinn właściwie nie musieli pracować. Mieli własne, powielane przez lata fundusze. Ci, którzy chcieli mieć więcej, podejmowali się różnego rodzaju prac dla Rady. Daniel nie był wśród nich wyjątkiem. Jedynym, co różniło go od pobratymców był fakt, że wychowywała go matka, dlatego nie czuł nienawiści do ludzi jak inne demony. Mimo to nie różnił się aż tak bardzo od innych. Był samolubem i egoistą. Nie obchodziło go niczyje dobro, poza jego własnym. Jedyną osobą, na której mu w jakikolwiek sposób zależało, była właśnie Eliza, chociaż i ją traktował bardziej jak swoją prywatną własność niż bliską jego sercu, ukochaną kobietę.

– Wróć do mnie – poprosił dziewczynę po raz kolejny. Ponawiał swoją prośbę, za każdym razem kiedy się widzieli.

– Daniel – jęknęła z nutką rozpaczy w głosie. – Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała móc to zrobić.

– Więc zrób – warknął mężczyzna, mając serdecznie dosyć jej ciągłej odmowy.

Pragnął dziewczyny i chciał mieć ją tylko dla siebie. Spojrzała na niego pytająco. Przewrócił ją na plecy, tak, żeby samemu móc znaleźć się nad nią.

– Daniel… – zaczęła niepewnie.

– Nawet nie wiesz – przerwał dziewczynie – jak bardzo wychodzę z siebie myśląc o tym, że jesteś z nim sam na sam.

– Nic nas nie łączy – odpowiedziała cicho. – Prawie się nie widujemy. Nienawidzę go całą sobą.

– Myślisz, że nie widziałem jak na ciebie patrzy? – syknął. – Tylko o jedno mu chodzi. To po to zabrał Cahira. Chciał mieć ciebie.

Eliza znała zaborczość Daniela. Wiedziała, że wszystko było w stanie obudzić w nim zazdrość, teraz jednak zaczęła się zastanawiać, czy mężczyzna przypadkiem nie ma racji. Przypomniała sobie spojrzenia, jakimi często obdarzał ją Matt. Wróciła pamięcią do ich pierwszego spotkania. Do tej pory pamiętała jak na nią patrzył wtedy, w gabinecie. Potem w pubie i pierwszy raz u niego w mieszkaniu… tak, tym razem Daniel naprawdę mógł mieć rację. Tylko, w takim razie, czemu Matt tak długo zwlekał z wzięciem sobie tego, na co miał ochotę? Przecież miał wszystkie asy w rękawie… W głowie Elizy zaczął rozwijać się nieśmiały, prosty plan.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Był ponury, sobotni wieczór. Na dworze lało. Matt siedział przed telewizorem od niechcenia przełączając kanały. Drzwi do sypialni się otworzyły i do salonu weszła Eliza. Zdziwił się, kiedy niepewnie podeszła do kanapy i usiadła obok niego. Spojrzał na nią pytająco. To było zdarzenie niezwykłe, coś zupełnie nowego.

– Cześć – odezwała się niepewnym głosem.

– Cześć – odpowiedział czekając na to, co ma do powiedzenia.

– Chciałam… – zaczęła nieśmiało dziewczyna patrząc w podłogę. – Chciałabym – podniosła na niego wzrok – się z tobą pogodzić…

Nie mógł uwierzyć w to co słyszy.

– Przestałaś się mnie bać? – zapytał, bo nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.

Przecząco pokręciła głową.

– Dalej się boję, ale postanowiłam dać ci szansę. Jak do tej pory nic złego nam nie zrobiłeś. Wygląda to tak, jakbyś naprawdę chciał nam pomóc.

Uśmiechnął się do niej leciutko.

– Od czego chcesz zacząć? – zapytał.

– Jutro jedziecie na plażę… Może mogłabym wybrać się z wami?

– Jasne, czemu nie – odpowiedział pełnym nadziei, na jakąś poprawę stosunków między nimi, głosem.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Niedziela, zupełnie jak na zamówienie, była dniem ciepłym i słonecznym. Matt obudził się w bardzo dobrym humorze, a ten stał się jeszcze lepszy, kiedy uśmiechnięta, wyraźnie zadowolona z życia Eliza, trzymając za rękę Cahira, wsiadła do samochodu. Pojechali na południe, do Eastbourne. Prawie cały dzień spędzili na pięknej, piaszczystej plaży. W dobrej zabawie nie przeszkadzały im nawet kłębiące się wokół nich tłumy ludzi.

Eliza nawet nie spostrzegła kiedy zaczęła się droczyć z Mattem. Skończyło się na tym, że chłopak wziął ją na ręce i zagroził wrzuceniem do wody. Zaczęła piszczeć, oplatając jego szyję ramionami, żeby tylko nie wypuścił jej z objęć. Śmiali się. Pływali, jedli pizzę i lody, wraz z Cahirem budowali zamki z piasku. Spędzili wspólnie przyjemny, niezapomniany dzień. Eliza, kompletnie zaskoczona, w ogóle już nie wiedziała, co powinna sądzić na temat Matta.

Po cudownym, spędzonym nad morzem dniu, przyszły następne. Kolejne, spędzone wspólnie dwa miesiące, upłynęły jak we śnie. Dziewczyna pierwszy raz od dawna czuła, że żyje. Towarzystwo Matta sprawiało jej niekłamaną przyjemność. Nawet z Danielem, ku wielkiemu rozczarowaniu mężczyzny, zaczęła widywać się coraz rzadziej. W głowie zrobił jej się kompletny mętlik. Wiele czasu spędzała na rozmyślaniach i zastanawianiu się nad swoją sytuacją. Eliza już dawno przestała wierzyć w bajki. Daniel skutecznie ją z nich wyleczył. Tyle, że Matt wydawał się być zupełnie inny. Wyglądało to tak, jakby naprawdę, po prostu chciał im pomóc, nie osiągając w ten sposób żadnych korzyści dla siebie.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Matt wyszedł z łazienki jedynie owinięty ręcznikiem, ciągle nie był przyzwyczajony, że nie mieszka już sam. Wtedy ją zobaczył. Siedziała na stołku w kuchni. Miała na sobie kusą, białą koszulkę nocną. Starannie czesała długie, jasne włosy. Wyglądała jak anioł. Nieśmiało uśmiechnęła się na jego widok.

Nie wiedział właściwie jak, ani kiedy, ale nagle znalazł się przy niej. Wziął ją w ramiona i podniósł delikatnie. Pocałował. Gdyby go odepchnęła, kopnęła, krzyknęła lub zrobiła cokolwiek w tym stylu natychmiast by się opanował, ale ona poddała mu się zupełnie. Przez chwilę nie robiła nic, a potem przylgnęła do niego odwzajemniając pocałunek. Wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni, która teraz stała się jej sypialnią. Sam, jak czynił to od miesięcy, miał zamiar zadowolić się kanapą, ale najwyraźniej plany się zmieniły. Dziewczyna oplotła go nogami, całowała namiętnie. Nie był pewien jak to się stało, ale niczego innego nie pragnął. Położył się, a ona znalazła się nad nim. Odrzuciła na podłogę jego ręcznik i teraz półleżała na nim nie przestając całować. Nie potrafił jasno myśleć. Jego ręce błądziły po jej ciele, serce biło jak oszalałe. Była taka piękna! Tak bardzo potrzebował jej bliskości!

Dziewczyna wyprostowała się nagle, a on poczuł chłód stali i ostry ból w okolicach klatki piersiowej. Ocalił go niesamowity refleks. Chwycił dziewczynę za rękę. Ostrze ześliznęło się po jego brzuchu znacząc drogę głęboką szramą. Wyrwał jej nóż z ręki i odrzucił na podłogę. W mgnieniu oka znalazł się nad nią. Jej delikatna koszulka była teraz mokra od jego krwi. Trzymał ją mocno, tak, że nie mogła się wyrwać, a do tego przygniatał ją swoim ciężarem. Nie wydała żadnego dźwięku, ale w jej oczach pojawiły się łzy. Drżała na całym ciele. Matt niejasno uświadomił sobie, ze sprawia jej ból. Wstał uwalniając dziewczynę. Natychmiast usiadła i odskoczyła w róg łóżka, jak najdalej od niego. Zasłoniła się kołdrą. Nie patrzyła na niego. Za to on patrzył na nią. Dalej jej pragnął. Oddychał bardzo szybko. Pożądanie mieszało się z bólem spowodowanym raną na brzuchu. Całą siłą woli powstrzymywał się od chęci uspokojenia i przytulenia dziewczyny, powiedzenia jej, że wszystko jest w porządku. Przecież przed chwilą próbowała go zabić!

– Wynoś się stąd! – z jego ust wyrwało się bardziej zwierzęce warknięcie niż ludzkie słowa.

Dziewczyna minęła go i uciekła z pokoju. Opadł na kolana dysząc ciężko. Starał się zwolnić oddech. Spojrzał na swój tors. Ukośna rana biegła od klatki piersiowej w dół brzucha. Ciągle krwawiła. Usłyszał jak drzwi mieszkania się otwierają i zaraz potem szybko zamykają. Bardzo dobrze, niech wraca do niego, jeżeli tego właśnie chce. Coś ścisnęło mu żołądek. Poczuł w sobie ogromną pustkę.

Co się ze mną dzieje? Przecież próbowała mnie zabić…

Na progu pokoju stanął Cahir.

– Idź za nią – powiedział rozkazującym tonem.

Matt spojrzał na chłopca niedowierzająco.

– Próbowała mnie zabić.

– Idź za nią – powtórzył chłopiec.

– Ona mnie nie chce, woli Daniela.

Matt wiedział, że brzmi to idiotycznie i że usprawiedliwia się przed samym sobą. Szuka wymówki, żeby nie pobiec za dziewczyną. Nic dziwnego, że postanowiła go zabić skoro zamiast ją chronić rzucił się na nią.

Chłopiec przewrócił oczami.

– Martinie Cuttbert! Nawet jeżeli to co mówisz jest prawdą, pozwolisz jej chodzić o tej porze samej po Londynie?

Matt spojrzał na chłopca jakby ten właśnie odkrył Amerykę. Wciągnął na siebie pierwsze z brzegu spodnie i jakiegoś t-shirta. Chwycił w biegu buty, kurtkę i wybiegł z mieszkania.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Nie była pewna czemu jeszcze żyje. W każdym razie jej sytuacja nie wyglądała najlepiej. Błagała w myślach, żeby za to co zrobiła, Matt nie chciał odegrać się na Cahirze. Nie był wcale lepszy od Daniela, a nawet gorszy, bo tamten chociaż nie udawał kogoś kim nie jest. Kiedy już zaczynała wierzyć w to, że naprawdę chce im pomóc, pokazał swoje prawdziwe ja. Otuliła się szczelniej kurtką. Początek września był w tym roku wyjątkowo chłodny. Drżała z zimna.

Kiedy mężczyzna rzucił się na nią wiedziała, że nie ma sensu protestować. Wolała współpracować niż zostać do współpracy zmuszona siłą. Już wcześniej rozważała zabicie Matta. Nie była tylko pewna po czyjej stronie tak naprawdę stoi. Miała cichą nadzieję, że naprawdę mu na nich zależy. To co zrobił pomogło jej podjąć decyzję. Była tak blisko… Tak naprawdę chciała tylko, żeby wszyscy zostawili w spokoju ją i Cahira. Nie chciała mieć nic wspólnego z okrutnym światem Illi’andinn.

Postanowiła odszukać Daniela. Długo go nie widziała, nie miała pojęcia, gdzie mógł teraz przebywać. Razem wymyślą co dalej robić. Wiedziała, że nie ma sensu iść do mieszkania, to ostatnie miejsce gdzie mógłby być. Zacznie od Lambeth, gdzie mieszkają jego przyjaciele. Wybrali to miejsce z powodu dużej ilości nocnych klubów. Lubili się zabawić, a Brixton jest pulsującą życiem dzielnicą. Idealną dla nich. Czekał ją kawał drogi, ale nie martwiła się tym. Bała się tylko tego jak ją potraktują, kiedy pojawi się sama i co zrobi, jeżeli nie znajdzie Daniela.

Na stacji Swiss Cottage wsiadła do metra. Szarą linią dojechała do Green Park, mimo później pory po stacji kręciło się całkiem sporo ludzi. Przesiadła się tam w niebieską linię, prowadzącą już do samego Brixton. Czuła się nieswojo jadąc pustym wagonem metra. Wysiadła na ostatniej stacji. Bała się chodzić tak późno w nocy sama po mieście, ale tym razem nie miała wyjścia. Noc nie była dobrą porą na samotne spacery po Brixton. Na szczęście przyjaciele Daniela mieszkali niedaleko, zaraz przy Acre Lane.

W końcu stanęła przed kamienicą, która z zewnątrz nie różniła się niczym od innych. Wystukała na klawiaturze domofonu znajomy kod i prześliznęła się przez bramę. Później od podwórka weszła do pomieszczenia przypominającego dużą piwnicę. Tu mieszkali Cairo i Fabian, a do ich apartamentów przylegał niewielki klub nocny, w którym najczęściej spotykali się całą paczką. Nie bywali w nim nigdy zwykli ludzie. Dziewczyna śmiało weszła do środka. Wiedziała, że nie może pokazać im, że się boi. To było najgorsze, co mogłaby zrobić. Odetchnęła z ulga, za barem stała Maeko, jedna z niewielu osób, z całego tego towarzystwa, która kiedykolwiek okazała jej jakąś życzliwość. Podeszła pewnym krokiem, nie rozglądając się na boki. Usiadła na wysokim krześle przy barze. I tym razem nie zawiodła się na Maeko. Szczupła dziewczyna z burzą rudych loków i wyraźnym, drapieżnym makijażem przywitała ją bardzo miłym, przyjaznym uśmiechem. Eliza odwzajemniła uśmiech trochę niepewnie.

– Cześć, co tu robisz mała? Dawno cię u nas nie było. – odezwała się tamta odrobinę protekcjonalnym tonem.

–  Hej Maeko, szukam Daniela, nie widziałaś go może?

– Nie było go tu dzisiaj. Hans i Cairo pokażą się niedługo. Może oni pomogą ci go znaleźć.

Eliza podziękowała dziewczynie i poszła do mniejszej sali. Nie chciała siedzieć na widoku. Wolała nie prowokować żadnych kłopotów. Niestety one najwyraźniej postanowiły znaleźć ją. W przejściu oddzielającym pomieszczenia stał Rav uśmiechając się złowieszczo.

– Kogo to ja widzę – uśmiechnął się zadowolony. – Chyba dzisiaj odbiorę mój dług – mruknął zadowolony.

Próbowała przejść obok ignorując go, ale złapał ją za nadgarstki i pchnął na pustą kanapę w kącie małej sali. Dziewczyna natychmiast skuliła się w rogu. Rav w mgnieniu oka znalazł się przy niej. Zesztywniała gdy objął ją ramieniem.

– Twój rycerz ci dzisiaj nie pomoże, kociaku – mówił rozpinając jej kurtkę. Zdjął ją z dziewczyny i rzucił na stojący obok fotel. Nie miała już nawet możliwości, żeby się odsunąć. Z dwóch stron ograniczała ją ściana, a z trzeciej, przymocowany do podłogi stolik.

– Zostaw mnie, szukam Daniela.

Zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.

– Nie znajdziesz go, zabrali go gwardziści Rady. Krążą plotki, że ukrywał u siebie młodego czystokrwistego. Hm… a skoro jego nie ma, to teraz chyba jesteś moja… – końcówkę zdania prawie wymruczał, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie.

Patrzył na dziewczynę z pożądaniem. Kojarzył jej się z najedzonym kotem, który łapie mysz tylko po to, żeby się nią pobawić. Była naprawdę przerażona. Rav sięgnął do zamka jej bluzy. Rozpiął go uśmiechając się z satysfakcją. Pod spodem ukazał się biały, koronkowy stanik. Ubierała się w pośpiechu i nie zdążyła nawet założyć koszulki. Teraz bardzo tego żałowała. Przysunął się jeszcze bliżej.

– Nigdzie nie musimy się spieszyć – wyszeptał jej do ucha. – Mamy mnóstwo czasu.

Jego usta znalazły się na jej szyi. Rękoma przesunął po jej brzuchu, w górę, ku piersiom. Eliza próbowała go odsunąć od siebie, był jednak znacznie silniejszy. Najwyraźniej świetnie się bawił. Jego dłoń znalazła się na plecach dziewczyny. W jej oczach zalśniły łzy. Sięgnął do zapięcia koronkowego stanika. Niespodziewanie ktoś odciągnął go od niej rzucając na podłogę, jakby trzymał szmacianą lalkę, a nie dorosłego mężczyznę. Spłoszona podniosła wzrok i zobaczyła stojącego nad Ravem Matta.  Była teraz jeszcze bardziej przestraszona niż przed chwilą. Chłopak podniósł Rava za włosy, zmuszając go, żeby uklęknął.

– Kazałem ci ją zostawić, czy nie wyraziłem się jasno?

Uderzył Rava łamiąc mu nos. Tamten jęknął. Patrzył niedowierzająco na stojącego przy nim, młodego mężczyznę. Tego z pewnością się nie spodziewał. W rękach Matta pojawił się wspaniały czarny miecz.

– Jeżeli jeszcze kiedyś zbliżysz się do tej dziewczyny, będzie to ostatnia rzecz jaką zrobisz w życiu – syknął. – Wynocha!

Rav podniósł się chwiejnie i zaczął wycofywać, na wszelki wypadek tyłem. Gdy tylko przekroczył linię drzwi, puścił się pędem i zniknął im z oczu. Eliza przestraszonym wzrokiem obserwowała Matta. Miecz, jakby rozpłynął się w powietrzu. Chłopak podszedł do niej powoli, niezbyt pewnie. Nie podniósł na nią wzroku. Usiadł przy niej i ostrożnie zapiął jej bluzę. Nie mogła przestać drżeć. Impulsywnie oparła głowę o jego pierś, a on delikatnie otoczył ją ramionami. Rozpłakała się na dobre. Gładził dłonią jej włosy, nie przestając tulić do siebie dziewczyny.

– Już wszystko dobrze – wyszeptał – nic ci nie grozi.

– Rada zabrała Daniela – powiedziała cicho poprzez łzy.

Matt na moment zesztywniał, ale zwrócił się do dziewczyny łagodnym, spokojnym tonem.

– Nie martw się, znajdziemy go – oznajmił pewnym głosem.

Wtuliła się w mężczyznę jeszcze mocniej. Z całej siły zacisnęła dłonie, gniotąc jego koszulę. Matt przymknął oczy. Był gotowy poświęcić naprawdę wiele, byleby tylko już więcej nie miała powodów, żeby płakać.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Latanie było cudownym uczuciem. Matt trzymał ją na rękach mocno tuląc do siebie, a ona obejmowała go za szyję. Jego skrzydła były tak czarne, że zdawały się pochłaniać światło blednących już gwiazd. Kierowali się ku apartamentowcom, na dachu jednego z nich mieli spotkać się z kapitanem straży.

Mężczyzna nie chciał zabierać jej ze sobą, ale jeszcze bardziej bał się zostawić ją samą. Kazał ukryć się dziewczynie w umieszczonej na dachu sąsiedniego budynku przeszklonej oranżerii. Miał nadzieję, że tam będzie bezpieczna. Sam udał się na wyznaczone miejsce. Kapitan straży zgodziła się z nim spotkać równie entuzjastycznie jak dziecko rozpakowuje gwiazdkowe prezenty. Matt był poszukiwany, łamał wszystkie możliwe, ustalone przez Radę, reguły.

Problem polegał na tym, że był Zrodzonym z Ognia – czystokrwistym Illi’andinn. Nawet gdyby go znaleźli, nikt nie kwapił się do tego, żeby go pojmać, a jeśli już jakiś śmiałek próbował, szybko żegnał się z życiem. Matt był demonem czystej krwi, piekielnie silnym demonem. Władał żywiołem ognia i nikt nie potrafił określić, gdzie leży granica jego mocy. Żaden z żyjących demonów nie był na tyle głupi, żeby na niego polować. Teraz on sam wysuwa propozycję spotkania się z kapitanem straży. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć, dlatego nie mogli mu odmówić spotkania.

– Witaj Dannie – odezwał się do zakapturzonej postaci lądując miękko na pustym dachu.

Wiedział, że jej ludzie rozlokowani są wszędzie dookoła, ale nie przejmował się tym specjalnie. Da sobie z nimi radę, jeżeli będzie trzeba. Kobieta odrzuciła kaptur, uwalniając w ten sposób gruby, misternie pleciony, kasztanowy warkocz. Patrzyła na Matta z niechęcią, ale również ciekawością i uznaniem.

– Czego chcesz, Zrodzony z Ognia? – zapytała ostro kobieta.

– Może powspominać dawne czasy? – Uśmiechnął się do niej ponuro.

Z tego co pamiętał, przy ostatnim spotkaniu pozbawił ją piętnastu doborowych żołnierzy, zanim wreszcie postanowili się wycofać. Miał nadzieję, że tego dnia nie będzie musiał nikogo zabijać.

– Nie przeceniaj mojej cierpliwości – powiedziała gniewnie.

W tym momencie na dachu pojawiły się dwa demony trzymające szamoczącą się dziewczynę. Serce Matta na chwilę stanęło, gdy rozpoznał Elizę. Przeklął się w duchu za zabranie jej tutaj. To była z jego strony kompletna głupota.

– Co tu robicie? Zabroniłam wam przeszkadzać – warknęła na nich Dannie.

– Wybacz Pani – skłonił się jeden z nich – uznaliśmy, ze to ważne.

Drugi złapał dziewczynę tak, żeby nie mogła się ruszyć, w każdym momencie gotowy przetrącić jej kark.

– Mówcie – rozkazała przywódczyni.

– Była w oranżerii po drugiej stronie ulicy. To dziewczyna Daniela Maes. Wraz z nim ukrywała czystokrwistego.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Zabijcie ją.

– Nie! – w głosie Matta słychać było wyraźną groźbę.

– Więc teraz jest twoja? – spytała kobieta wyczuwając, że zdobyła właśnie jakiś atut w tej rozgrywce.

Powoli podeszła do Elizy, wierzchem dłoni dotknęła jej policzka.

– Taka krucha bezbronna istota. Co oni wszyscy w tobie widzą? – odezwała się zadając pytanie, na które nie oczekiwała odpowiedzi.

– Każ im ją puścić – syknął chłopak.

– O nie – odezwała się kobieta. – Myślę, że jednak ją zabiję, ale to później. Teraz stanie się moją zabawką. Przejdźmy do interesów Zrodzony z Ognia.

Chłopak spojrzał na Elizę, dziewczyna już nawet nie próbowała się wyrwać. Patrzyła na niego spłoszonym, sarnim wzrokiem.

– Każ ją puścić – powtórzył cicho.

– Niby dlaczego? – zadrwiła kobieta.

– Puścisz ją, złożysz przysięgę krwi, że ani ty, ani żaden z twoich ludzi jej nie skrzywdzi. W zamian ja pójdę z tobą.

Dannie spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wiedziała, że zdobyła atu, ale nie sądziła, że asa. Nie mogła zmarnować takiej okazji.

– Żartujesz, prawda? – spytała oniemiała.

Na wszelki jednak wypadek wyciągnęła czarny nóż i podwinęła rękaw. Matt był czysto krwistym, schwytanie go wiązało się ze sławą i splendorem. Nawet w najśmielszych marzeniach nie oczekiwała, że to właśnie jej się uda.

– To nie wszystko, Dannie – oznajmił spokojnym głosem Zrodzony z Ognia.

– Więc jakie masz jeszcze żądania?

– Daniel Maes zostanie uwolniony. Przyprowadzisz go tutaj. Dotyczyła go będzie ta sama przysięga, co dziewczyny.

– Daniel?! Przecież najchętniej sam byś go zabił. – kobieta wpatrywała się w niego jakby postradał rozum.

– Ja za nich, Dannie – powiedział odrobinę zniecierpliwionym tonem. – To prosty układ. Zgadzasz się, albo nie.

Z ust kobiety wydobył się syk. Nie, nie mogła zmarnować takiej okazji.

– Przyprowadź więźnia Markusie – zwróciła się do jednego z towarzyszących jej demonów.

Żołnierz natychmiast ruszył wykonać polecenie. Po kilkunastu minutach zjawił się z nieprzytomnym Danielem. Złożył go u stóp swojej zwierzchniczki.

– Czy to już wszystkie twoje żądania? – zwróciła się do Matta napiętym, ciągle niedowierzającym głosem.

Skinął głową. Kobieta zrobiła krwawe, podłużne nacięcie powyżej linii nadgarstka.

– Ja, Danielle Vayandar, przysięgam, że jeżeli poddasz się nam dobrowolnie, twoim przyjaciołom nie grozi nic ze strony mojej i całej straży.

– I będą mogli swobodnie odejść – podpowiedział Matt.

– I będą mogli swobodnie odejść – powtórzyła niechętnie Dannie.

Magia zabiłaby każdego, kto spróbowałby złamać złożoną w ten sposób przysięgę. Chłopak wyciągnął miecz i położył na ziemi po czym cofnął się o kilka kroków.

– Brać go! – krzyknęła kobieta, ciągle nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

Z każdą chwilą pojawiali się nowi strażnicy. Skuli Matta czarnymi łańcuchami, które tłumiły magię demonów tak samo, jak czarne ostrza potrafią zadawać im rany. Strażnicy nie szczędzili chłopakowi razów. Kopali go nawet kiedy znalazł się na ziemi. Był ich śmiertelnym wrogiem, przeciwnikiem Rady. Z zimną krwią, przez całe lata, zabijał ich towarzyszy broni. Mieli powody, żeby go nienawidzić. Wreszcie udało im się go pokonać. Tak jak obiecał, nawet nie próbował się bronić. Zwinął się w pozycji embrionalnej chroniąc brzuch i głowę przed urazami. Po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach Dannie dała strażnikom znak, żeby przestali. Chłopak kaszlał i wymiotował krwią. Pani kapitan podeszła i stanęła nad nim. Dopiero teraz dotarł do niej powód bezsensownego zachowania jej wroga.

– Jesteś głupcem Zrodzony z Ognia. Poświęcasz się z miłości do ludzkiej dziewczyny. Jak mogłeś zakochać się w śmiertelniczce? Jesteś wojownikiem. Zabiłeś większą liczbę demonów niż cały mój korpus razem wzięty, a tak marnie kończysz… Przez głupią dziewczynę, która na dodatek nie odwzajemnia twoich uczuć?

Pokręciła głową. Dalej nie wierzyła w swoje szczęście. Matt nic nie odpowiedział. Zamknął oczy. Roześmiana Dannie zbliżyła się do przerażonej Elizy. Dotknęła dłonią jej czoła.

– Śpij – powiedziała łagodnie.

Dziewczyna osunęła się w nicość.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Kiedy ocknęła się jasne słońce było wysoko na niebie, oślepiało swoim blaskiem. Bolała ją głowa. Usiadła z trudem. Daniel leżący niedaleko poruszył się i jęknął. Nie wyglądał najlepiej. Straż nie obchodziła się z nim dobrze. Usiadła przy nim i położyła jego głowę na swoich kolanach.

Była naprawdę przerażona. Tyle czasu uciekali od tego strasznego, brutalnego świata, a on na powrót wciągał ich w swoją otchłań. Do tej pory brzmiały jej w uszach drwiące słowa kobiety Illi’andinn „Poświęcasz się z miłości do ludzkiej dziewczyny. Jak mogłeś zakochać się w śmiertelniczce?”, dla niej samej nie miały sensu. Tylko, że nie umiała w inny sposób wytłumaczyć tego, jak zachował się Matt. Zbierało jej się na łzy. Czuła jak bardzo ściśnięte jest jej gardło. Po Danielu przynajmniej wiedziała czego może się spodziewać i jakby nie patrzeć chronił ich przez cztery długie lata. Matta nie rozumiała ani odrobinę.

Gdy spotkała Cahira po raz pierwszy, chłopiec był jeszcze bardzo mały. Już wtedy wybrał ją na swoją opiekunkę. Od wczesnego dzieciństwa wiedziała o istnieniu świata magii pełnego demonów oraz różnego rodzaju pięknych i niebezpiecznych stworzeń. Zdawała sobie sprawę z tego kim są Illi’andinn.

Kiedy więc pewnego ponurego, deszczowego wieczoru zobaczyła chłopczyka siedzącego na schodach jej ganku nie była ani odrobinę zdziwiona. Przemoczony malec sprawiał bardzo smutne wrażenie. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę, a on chwycił ją ufnie, patrząc na nią niesamowitymi, czarnymi jak noc oczami. Wtedy właśnie go pokochała. Zabrała go do domu, wysuszyła i nakarmiła. Postanowiła go chronić za wszelką cenę. Nie miała zamiaru pozwolić na to, by brutalny, chory świat Illi’andinn zniszczył duszę tego niewinnego dziecka. Nie była wcale pewna czy zadanie, które przed sobą postawiła było wykonalne, nie miała się jednak zamiaru poddawać.

Daniel był synem najlepszej przyjaciółki jej matki, demonem półkrwi, którego ojciec zginął walcząc w oddziałach Rady. Dlatego właśnie dziecko wychowywała matka. Eliza znała go od wczesnego dzieciństwa. Przez długi czas był dla niej jak starszy brat. To właśnie on opowiedział jej o świecie, w którym żył. Nigdy nic przed nią nie ukrywał. Eliza wiedziała, że jest gwałtowny i brutalny, że nie potrafi nad sobą panować. Do tego był samolubny i egoistyczny, nią jednak zawsze się opiekował. Dbał o to, żeby nie spotkało jej nic złego. Mimo, że traktował ją jak swoją własność, nigdy naumyślnie nie sprawiał jej przykrości. Dlatego właśnie dziewczyna traktowała go jak przyjaciela. Wierzyła, że kim by nie był, tkwi w nim jakieś próbujące wydostać się na światło dzienne, głęboko zakorzenione dobro. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że Illi’andinn są źli z natury. Była przekonana, że nienawiść, jest rzeczą, którą wpajają im na siłę starsi. Dlatego właśnie, tak bardzo zależało jej na tym, żeby ocalić przed tym mrocznym światem Cahira.

Kiedy skończyła szesnaście lat, po raz pierwszy zorientowała się, że Daniel jej pragnie. Zobaczyła w tym szansę na okiełznanie jego gwałtownego charakteru. Gdy była przy nim, przytulała się do niego, całowała go, zawsze się uspokajał. Był jej przyjacielem, kochankiem, jej księciem z bajki. Przez pewien czas odczuwała dziwną satysfakcję, nie tylko z powodu bliskości Daniela, ale także przez zazdrosne spojrzenia, jakimi obdarzały ją koleżanki. Mimo okrucieństwa, Illi’andinn byli nieziemscy, cudowni, nie z tego świata. Być może, tego właśnie potrzebowali, żeby ich niezbyt liczna rasa mogła przetrwać w świecie rozmnażających się jak króliki ludzi. Daniel wcale do wyjątków nie należał. Zawsze przystojny i elegancki, wyglądem przywodził na myśl jedynie księcia z bajki. Nawet jego drwiący, ironiczny uśmieszek nie odstraszał dziewczyn, a wręcz przeciwnie, przyciągał je jak lep na muchy. Przez pewien czas czuła się wniebowzięta, że to właśnie ją, Elizę wybrał spośród morza otaczających go dziewcząt. Daniel był opiekuńczy, troskliwy, a jednocześnie władczy i stanowczy, spełniał kryteria marzeń prawie każdej dziewczyny. Eliza żyła jak w cudownym, kolorowym, baśniowym śnie.

Szybko jednak zorientowała się, że to był błąd. Nie pragnęła go w ten sam sposób w jaki on jej pragnął. Chciała, żeby był jej przyjacielem, starszym bratem. Nigdy nie starczyło jej odwagi, żeby mu o tym powiedzieć, poza tym nie chciała go ranić. Daniel żył w błogiej nieświadomości. Właściwie nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo, przynajmniej do czasu, kiedy poznała Matta. Dopiero wtedy przekonała się, co można czuć do drugiej osoby.

Mimo wszystko, kiedy Daniel domyślił się kim jest Cahir, Eliza była przekonana, że go wyda. Zaskoczył ją zupełnie rozpowiadając wszystkim, że Cahir to jego syn i, że sam zajmie się wychowaniem chłopca. Niestety wraz z powstaniem Rady, każde samodzielne wychowywanie dziecka Illi’andinn było ściśle nadzorowane. Większość rodziców wolała po prostu potomków wysyłać do specjalnych szkół w niedostępnych dla ludzi twierdzach, gdzie dzieci były poddawane surowej dyscyplinie, brutalnie traktowane i uczone nienawiści do całego świata.

Najlepszym wyjściem było wyjechać z kraju gdzieś, gdzie nikt Daniela ani jej nie znał. Brytyjska część Rady z łatwością kupiła bajkę o ojcu i synu. Nikomu nawet nie przyszło na myśl podejrzewać, że malec jest czystej krwi, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę jego niesamowicie marne postępy w nauce. Po każdym spotkaniu z przedstawicielami Illi’andinn Cahir wracał w opłakanym stanie. Nie potrafił przejść żadnego z ich testów, a jednocześnie nie mógł pokazać im, do czego naprawdę jest zdolny.

Mieszkali razem przez cztery długie lata, tworząc coś w rodzaju rodziny. Daniel z łatwością zaakceptował chłopca. Na swój własny, pokręcony sposób, traktował go jak własnego syna. Jednak przywykły do luksusów mężczyzna był niezadowolony, że Eliza upiera się przy skromnym i przede wszystkim nie rzucającym się w oczy mieszkaniu, ale dla niej był w stanie przystać na naprawdę wiele.

Z dnia na dzień Daniel stawał się coraz bardziej nerwowy i brutalny. Cahir nie spełniał jego oczekiwań. Bał się, co zrobi z nimi Rada Illi’andinn, gdy dowie się, że ukrywają czystokrwistego. Dodatkowo jego pasją stała się whisky. Życie z nim stało się męczące i nieznośnie, Eliza jednak nie zamierzała się poddawać. Miała swoje sposoby na uspokojenie mężczyzny. Za żadne skarby świata nie chciała oddawać Cahira. Pokochała go całym sercem i to właśnie on stanowił powód dla którego, żyła i oddychała.

Mężczyzna otworzył oczy. Spojrzał na nią. Uśmiechnął się ciepło, co dla Elizy było naprawdę rzadkim widokiem. Dotknęła dłonią jego spuchniętego policzka, a on przytrzymał jej rękę przy swojej twarzy.

– Zabierz mnie do domu – poprosiła cicho, drżącym od płaczu, którego nie potrafiła powstrzymać, głosem.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Wrócili do mieszkania Matta. Kiedy tylko weszli, Cahir natychmiast podbiegł do Elizy. Przytuliła go mocno, szczęśliwa, że przynajmniej jemu nic się nie stało. Daniel stał oparty o ścianę i przyglądał im się uważnie. Jak tylko się najadł prawie zupełnie doszedł do siebie. Jedynie brudne, podarte ubranie świadczyło o tym, że cokolwiek się z nim działo. Dziewczyna opowiedziała mu co się wydarzyło, pomijając jedynie motywy, które prawdopodobnie kierowały Mattem. Kiedy dowiedział się komu zawdzięcza ratunek był naprawdę wściekły. Bardzo długo i siarczyście przeklinał.

– Pakujcie się, wyjeżdżamy – zwrócił się do nich bezceremonialnie.

– Zwariowałeś? / – Gdzie jest Matt? – Eliza i Cahir odezwali się jednocześnie.

Daniel westchnął ciężko.

– Rodzina w komplecie, Zrodzony z Ognia do niej nie należy. Mamy kłopoty i uważam, że najlepszym rozwiązaniem będzie przed nimi uciec – zwrócił się do obydwojga. Jak na niego tłumaczył wyjątkowo spokojnie.

– Musimy mu pomóc, nie możemy go tak zostawić – Eliza mówiła zdeterminowanym głosem.

Cahir przysłuchiwał się uważnie. Daniel roześmiał się. W jego śmiechu nie było ani odrobiny wesołości.

– Niby jak chcesz to zrobić? Ze mną poradzą sobie bez problemu. Znowu zostanę uwięziony, a tobie zabiorą chłopca. Tego właśnie chcesz? On jest już martwy. Zapomnij o nim.

Eliza przecząco pokręciła głową.

– Coś wymyślę. Na razie zostaniemy tutaj. Ważne, że jesteśmy razem.

Wzruszył ramionami.

– Jak sobie chcesz – powiedział wyraźnie niazadowolony.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Eliza wykąpana i w czystym ubraniu półleżała wygodnie rozciągnięta na kanapie. Cahir siedział na podłodze tuż przy niej. W telewizji lecieli Przyjaciele, idealny serial -pocieszyciel. Daniel wyszedł z łazienki. Umyty, w ciemnych ubraniach Matta, znów wyglądał idealnie. Rozsiadł się wygodnie na jednym z wysokich foteli.

– Całkiem nieźle się urządziłaś. Mnie nie pozwalałaś kupić nam jakiegoś apartamentu – zwrócił się do niej z wyrzutem.

Prychnęła.

– To nie moja wina, że się tu znalazłam. Nie miałam na to wpływu. Zabiłby cię gdybym z nim nie poszła.

Uśmiechnął się do niej promiennie.

– Oczywiście, że to nie twoja wina. To wina tego małego diabła, że się tu znalazłaś – powiedział patrząc czule na Cahira. – Miał mnie dość, więc postanowił się mnie pozbyć.

Daniel był z niego naprawdę dumny. To napawało Elizę przerażeniem.

– O czym ty mówisz? – spojrzała na niego nie rozumiejąc.

– Zapytaj go – roześmiał się naprawdę zadowolony z sytuacji.

Wstał z fotela i wyszedł z salonu, po drodze czułym gestem zwichrzając czuprynę Cahira. Eliza spojrzała na chłopca pytająco.

– O czym on mówi? Czy to prawda?

Malec wyraźnie się zmieszał.

– Nie chciałem, żeby skrzywdził Daniela. Miał nas tylko do siebie zabrać.

– Kochanie, powiedziałeś mu kim jesteś?

Cahir niepewnie skinął głową. Dziewczyna zsunęła się z kanapy na podłogę obok chłopca. Wzięła go w ramiona. Płakała.

– Nigdy, przenigdy tego nie rób! Przecież wiesz, czym to mogło grozić!

– Przepraszam – powiedział chudymi ramionkami oplatając jej szyję – ja widziałem jak na niego patrzysz, poznałem niektóre z twoich myśli – tu zawstydził się nieco – chciałem tylko, żebyś była szczęśliwa. Mówiłem ci, że można mu ufać. On cię kocha.

Przytuliła go mocniej do siebie. Kiedy usłyszała szczere słowa chłopca, ciepło rozlało się po całym jej ciele.

– Daniel też mnie kocha – odpowiedziała jednak.

– Tak, Daniel też cię kocha – przyznał niewzruszenie chłopiec.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Eliza leżała na szerokim materacu i próbowała uspokoić oddech. Obudziła się właśnie z koszmarnego snu. To już kolejna noc, której śniła o Mattcie. Zawsze był to ten sam, przerażający sen. Mężczyzna siedział zamknięty w jakiejś pustej, wilgotnej piwnicy, przykuty czarnymi łańcuchami do ściany, głodny i spragniony. Na jego ciele widniały liczne rany. W jakiś sposób wyczuwała, że jest przygotowany na śmierć. Była coraz bardziej przekonana, że jej koszmar jest prawdziwy.

Cicho wstała z łóżka, starając się bardzo by nie obudzić śpiącego obok Daniela. Na pewno nie pozwoliłby na to, co zamierzała zrobić. Eliza bardzo się bała. Wiedziała tylko jedno, nie mogła tak po prostu zostawić Matta. Pomysł, na który wpadła, był bardzo niebezpieczny, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Musiała zaryzykować.

Chwilę później leżała już na łóżku Cahira, naprzeciwko chłopca. Malec nie spał. Przyglądał się jej uważnie.

– Sądzę, że mogę to zrobić, ale czy jesteś pewna? Co, jeżeli to był tylko zwykły sen? Co, jeżeli to miejsce tak naprawdę nie istnieje? – był wyraźnie zaniepokojony.

– Masz może lepszy pomysł? Jestem otwarta na propozycje – zwróciła się do chłopca łagodnie.

Malec wyglądał na bardzo zmartwionego. Milczał przez dłuższą chwilę. Kiedy jednak się odezwał jego głos brzmiał pewnie i stanowczo.

– Dobrze, zrobię to.

Delikatnie, swoją dziecięcą dłonią dotknął policzka dziewczyny. Eliza zamknęła oczy. Poczuła jak świat wokół niej wiruje. Powoli odpływała od niej świadomość. W końcu nie było już niczego, cały świat przestał istnieć.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Eliza obudziła się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Leżała na kamiennej podłodze. Nie wiedziała gdzie jest ani co tu robi. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że jest zupełnie naga. Nagle wszystko do niej wróciło. To było jak kubeł zimnej wody. Przypomniała sobie co się stało i co tu robi. Gwałtownie usiadła. Pod jedną ze ścian zauważyła jakiś cień. Zerwała się z podłogi i podbiegła do skulonej postaci.

– Matt – wyszeptała.

Chłopak spojrzał na nią niewidzącymi oczami. Był na granicy świadomości. Zrozumiała, że musieli mu podać jakieś narkotyki. No tak, nawet skutego łańcuchami się go bali… Nie znała jego możliwości, ale wielokrotnie widziała, co potrafi zrobić Cahir, a był przecież jeszcze dzieckiem. Miała tylko nadzieję, że i z tym organizm mężczyzny sobie poradzi. Jej plan był równie prosty, co niebezpieczny. Uklęknęła przy nim przyciągając go do siebie, tak, że jego głowa znalazła się tuż przy jej szyi. Przesunęła ostrym paznokciem po ramieniu, raniąc się żeby poczuł zapach i ciepło jej krwi. Nie mogła nic ze sobą zabrać. Wiedziała, że samo wniknięcie w jej świadomość i odnalezienie tego miejsca doszczętnie wyczerpie Cahira, a musiał przecież jeszcze ją tu sprowadzić. To jednak wystarczyło. Z ust chłopaka wysunęły się ostre kły. Zupełnie jak u wampira – przyszło jej na myśl. Wgryzł się w jej szyję, pił jej krew. Nie była w stanie się poruszyć. Za dużo, pomyślała. Nie była jednak w stanie powstrzymać go w żaden sposób, a on pił dalej, powoli odbierając jej życie. Mimo, iż zdawała sobie sprawę, że tak właśnie miało się stać, na myśl o śmierci poczuła smutek i żal.

– Matt – wyszeptała cicho z błagalną nutką w głosie.

Nic więcej nie udało jej się powiedzieć. Po chwili osunęła się w nicość.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Usłyszał swoje imię. Coś było nie tak, tylko co? Czuł błogi smak w ustach. Drażnił go jakiś zapach. Cudowny, upojny zapach. Coś go bolało, nie zwracał na to uwagi, zaraz samo przejdzie. Pił, pił czyjąś krew. Jakaś niepokojąca myśl błąkała się tuż na granicy świadomości. Próbował ją odegnać, zignorować, ale ta coraz silniej wpychała się do jego umysłu. Nagle oprzytomniał. Gwałtownie odsunął się od dziewczyny, a ta opadła na podłogę. Była nieprzytomna. Chłopak jęknął. Ogarnęła go panika. Czarna rozpacz zalała mu serce i umysł.

Był teraz silny, niesamowicie silny. Na jego ciele zostały tylko niewielkie ranki, te zadane czarną stalą, które nie chciały zagoić się przy pomocy magii. Wyróżniała się spośród nich podłużna cienka blizna na brzuchu, pamiątka po tym, jak pierwszy raz stracił nad sobą panowanie. Co prawda czarna stal ograniczała jego magię, ale po wypiciu takiej ilości ludzkiej krwi bez większego problemu wyrwał łańcuch ze ściany. Wziął nagą, leżącą na podłodze dziewczynę na ręce i po prostu wyszedł. Wszystkie drzwi stawały przed nim otworem jakby wysadzane w powietrze. Był Zrodzonym z Ognia, czystej krwi Illi’andinn.

Chłopakiem zawładnęły ból i wściekłość. Uczucia szalały w nim istną nawałnicą. Szedł przez kolosalny, ufortyfikowany budynek niczym huragan, zostawiając po sobie jedynie zgliszcza. Każda istota na jego drodze padała mu do stóp martwa, ze zwęglonym, nierozpoznawalnym ciałem. Przy jednym z trupów znalazł klucze, wyswobodził się z resztek czarnego łańcuchów. Teraz jego nieokiełznana moc została zupełnie uwolniona. Szalała w nim jak burza podsycana jego rozpaczą i gniewem. Nie był w stanie jasno myśleć.

Dopiero kiedy znalazł się przed budynkiem, wysokim, oszklonym gmachem w centrum miasta przy Piccadily, zdał sobie sprawę, że dziewczyna oddycha. Jej oddech był płytki i niepewny. Boleśnie uświadomił sobie, że to jego wina. Nie może pozwolić jej umrzeć! Wrócił do środka i zerwał wiszącą w oknie zasłonę. Okrył nią nagą dziewczynę. Powoli wracała mu zdolność logicznego myślenia. Uświadomił sobie, że powinien ją zabrać do szpitala. Wyszedł na zewnątrz, w oświetloną latarniami i kolorowymi neonami, pochmurną noc. Nie zwracając uwagi na kręcących się po placu ludzi rozwinął ogromne, czarne jak noc skrzydła i wzbił się w powietrze. Nie obchodziło go czy ktoś go zobaczy. Popatrzył na bladą twarz dziewczyny. Nic innego nie miało znaczenia.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

– Ty idioto! Jak mogłeś jej na to pozwolić?! Mogła przez ciebie zginąć! – Matt stał nad Danielem z pociemniałymi z gniewu oczami. Teraz, kiedy Eliza była bezpieczna, a jej stan stabilny mógł sobie na to pozwolić.

– Na nic jej nie pozwalałem – warknął Daniel chwiejnie próbując podnieść się z podłogi. – Gdzie ona jest?

Byli w mieszkaniu przy Eton Ave. Kiedy tylko Matt upewnił się, że Elizie nic nie grozi i, że transfuzja krwi załatwi całą sprawę postanowił odegrać się na osobie, którą uznał za winną zaistniałej sytuacji. Teraz Matta opuściła reszta energii. Usiadł ciężko na podłodze obok Daniela.

– W The Royal Hospital – powiedział smętnie. – Nic jej nie grozi – dodał, kiedy zobaczył zaniepokojone spojrzenie tamtego. – Dała mi swoją krew, wypiłem za dużo. Mogłem ją zabić.

Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy.

– Kiedy upewnię się, że jest bezpieczna zniknę z waszego życia. I tak za dużo już namieszałem – mówił spokojnym, smutnym głosem.

Daniel spojrzał na niego jak na wariata.

– Gdzie byś się nie schował ona i tak cię znajdzie. Nawet nie masz po co próbować.

Matt wzruszył ramionami.

– Po co miałaby mnie szukać? Jesteście razem, jest z tobą szczęśliwa.

Daniel uśmiechnął się ponuro.

– Nie, nie jest. Zawsze traktowała mnie jak brata. To ja chciałem czegoś więcej. Jest w tobie zakochana. Nie możesz jej zostawić.

To były najmniej egoistyczne słowa jakie Daniel wypowiedział w życiu. Wiedział, że długo przyjdzie mu jeszcze ich żałować. W oczach Matta pojawiła się nadzieja.

~ ♣ ~ ♣ ~ ♣ ~

Pół roku później, Irlandia, przedmieścia Kilkenny.

Daniel stał na rozłożystej gałęzi opierając plecy o szeroki pień drzewa. Było wystarczająco wysokie, żeby zaglądać z niego do bawialni położonej na pierwszym piętrze starego wiktoriańskiego domu. Jak polujący kot czuwał z przymkniętymi oczami. W pokoju było jasno i przytulnie. Na szerokiej, kremowej kanapie siedział młodzieniec o roztrzepanych ciemnych włosach i głębokich brązowych oczach. W ramionach trzymał śliczną złotowłosą dziewczynę. Przy nich, na miękkim dywanie, klęczał blady, siedmioletni chłopiec. Delikatnie przytulał policzek do powiększonego brzucha dziewczyny.

– Tak ona będzie twoją siostrzyczką – szeptała łagodnie Eliza, gładząc jego hebanowe włosy – a ty będziesz ją kochał.

Vicky

Trochę nieśmiała, zawsze odrobinę rozkojarzona i najczęściej w czymś głęboko zaczytana. Kocha fantastykę i kulturę Japonii. Z zamiłowaniem tworzy opowiadania i irytuje otaczających ją ludzi. Oprócz bloga (przez zupełny przypadek) prowadzi portale PapieroweMotyle, DuzeKa oraz Secretum. Ps. Zostaw mi swój link w komentarzu, żebym również mogła odwiedzić Twoją stronę!

5 komentarzy

  1. Odpowiedz

    zaczytanamarzycielka8

    25 września 2019

    Jejku to było takie świetne. Cieszę się, że postanowiłam wrócić do twoich początków na blogu ! 😉

  2. Odpowiedz

    Rozprówacz

    15 czerwca 2011

    co ty masz do tych Chabrowych oczu?

    • Odpowiedz

      Miye

      15 czerwca 2011

      Uwielbiam je i już! Taki mój osobisty ideał!

      Fakt faktem, we wszystkich moich wcześniejszych opowiadaniach (to akurat jest sprzed kilku lat) główna bohaterka jest filigranową blondynką o niebieskich oczach. Na dodatek denerwowałam wszystkich, wiecznie używając tych samych imion. Problem polegał na tym, że pisałam tylko i wyłącznie dla siebie, nie planując nikomu pokazywać swojej twórczości. Potem w moim życiu pojawił się nastek, marudzenie, jeszcze więcej marudzenia, a potem kolejna fala marudzenia i zaczęłam wszystko co napiszę, wrzucać tutaj.

      …i moja osobista, mała prośba – błagam Cię, nie zaczynaj czytać od tego, bo już nigdy więcej do mnie nie zajrzysz, a ja bardzo lubię konstruktywną krytykę!

      Z fantastyki raczej stawiałabym na “Cztery Światy” również dość stare opowiadanie, ale przynajmniej takie dopracowane, którego się nie wstydzę.

      • Odpowiedz

        Miye

        15 czerwca 2011

        Dobrze, cofam, przeczytałam i może aż takie beznadziejne nie jest. Za to napisane cholernie niezręcznie i pozjadałam milion przecinków…

        Jak to dobrze, że człowiek uczy się na błędach!

  3. Odpowiedz

    .:FEMINA:.

    29 grudnia 2010

    gg mi padło, więc pisze tutaj. jestem pod wrażeniem twojego stylui – brawo. dawno mnie tak nie wciągnęlo opowiadanie. porównując do Kropli Łez i Chabrowej Róży (pomijając to, że inny gatunek literacki) tekst jest jakby drugą stroną twoich możliwośc – lepszą stroną. bardzo długi prolog, ale podobał mi się i przeczytałam za jednym zamachem. nie wiem czy czerpałaś inspiracje nowej rasy z głowy, czy z innych utworówi, jest to kolejny plus, bo nie wykorzystałaś wyświechtanych rodzajów istot, typu np. wampiry, wilkołaki, pomimo że mają z twoimi bohaterami wiele cech wspólnych. podobają mi sie postacie – rozbudowane, o silnych motywach działania – nie są bez wyrazu. fabuła nie jest zbyt zakręcona (wiem, ze stać się na więcej), ale momentami nie spodziewałabym sie takiego obrotu akcji – kolejny plusik 🙂
    teraz uwagi (ale w zdecydowanie mniejszej ilości co poprzednio) :
    czasami, bo nie zawsze, niepotrzebnie wyminiasz imiona w dialogach np.
    ” Podeszła pewnym krokiem, nie rozglądając się na boki. Usiadła na wysokim krześle przy barze. I tym razem nie zawiodła się na Maeko. Szczupła dziewczyna z burzą rudych loków i wyraźnym, drapieżnym makijażem przywitała ją bardzo miłym, przyjaznym uśmiechem. Eliza odwzajemniła uśmiech trochę niepewnie.

    – Cześć, co tu robisz mała? Dawno cię u nas nie było. – odezwała się tamta odrobinę protekcjonalnym tonem.

    – Hej Maeko, szukam Daniela, nie widziałaś go może?”
    to imię po “hej” jest zbędne, nadaje takiej sztuczności dialogowi. ale to nie jest jakieś rażące.
    kolejna rzecz na jaka zwróciłam uwagę, to że masz skłonność do porównywania wszystkiego do kota, kociaka, kotka, kota na polowaniu, kocich oczu, kociego uśmiechu – nie wiem jak jeszcze moge to nazwać. zaiważyłam to tez w poprzednich opowiadaniach. nie tyle, zeby mi to przeszkadzało, ale są na tym świecie inne zwierzęta oprócz kotów. momentami jest takie deja vu, przy opisie np. kociego uśmiechu, gdy powtarza się on po raz czwart lub piąty. po prostu porównania do innych zwierząt urozmaicą tekst i jeszcze bardziej go uatrakcyjnią.

    tak od siebie chciałabym jeszcze dodać, że wielkim walorem twoich prac jest to, że nawet gdy długo nie ma dialogu, tekst leci ciurkiem, nie jest nudno. nie musiałam sie zmuszać do czytania długich przemyśleń bohaterów lub opisów ich życia. uważam, że możesz spokojnie pisac książki, bo miło się czyta – milej niż wiele książek w tej chwili wydanych, chociażby jakże słynny “Zmierzch”.

    ach, zapomniałabym. nie potrzebnie, też nie zawsze, ale jednak, przy np. wyznaniach miłości opisujesz bohaterów w sposób wcześniej użyty. staraj się nie powtarzać “drobna złosistowłosa” tylko wypisz inne cechy jej wygladu np. delikatnej budowy dziewczyna ze ślicznym profilem. zadanie ułatwi ci NIEopisywanie bohaterów na początku opowiadania. tzn. nie zaczynaj od ” Eliza była drobną, niebieskooka blondynką …”, nie wypisuj od razu wszystkich cech postaci, zostaw trochę na później – będzie co uzywać w dalszych scenach, opisach. chyba, że o to ci chodziło.

    to by było na tyle z mojej strony, co do tego prologu. zgodnie z obietnicą postaram się do jutra przeczytać w skupieniu i ocenić kolejne opowiadanie lub jego część. jeżeli chciałabys sie o coś mnie zapytac albo mi wytłumaczyć jakieś niejasności, z których moga wynikac moje uwagi – pisz na natka albo tutaj w oentarzach, bo, jak juz napisałam, gg mi padło. pozdro.

Leave a Reply to Rozprówacz / Cancel Reply

Ostatnie Recenzje

Aurora: Koniec – Amie Kaufman i Jay Kristoff

Gra planszowa Gejsze 2 Herbaciarnie

Nawet jeśli rozetniesz mi usta tom #01

Moje szczęśliwe małżeństwo

Najpopularniejsze Artykuły