Wywiad: Piotr Brzychcy (gitarzysta zespołu Kruk)

Date
wrz, 21, 2014

Kruk_Piotr Brzychcy_ promo 1Piotr o sobie: Przygoda z muzyką rockową zaczęła się w moim przypadku gdzieś we wczesnym dzieciństwie, kiedy podsłuchiwałem różnorakich płyt ogrywanych przez ojca na starym adapterze. Często słuchaliśmy też różnych wykonawców na nowoczesnym wtedy magnetofonie szpulowym. To były piękne czasy, a muzyka miała dodatkowy magiczny wymiar, którego dziś trudno szukać. Gitara już wtedy interesowałamnie na tyle, że Św. Mikołaj przyniósł mi wersję zabawkową.

Później za wstawiennictwem mamy dostałem ”ruskiego akustyka”, który był niewątpliwie początkiem mojej przygody z gitarą na poważnie. Niestety nauka gry na gitarze w pewnym momencie przestała mnie interesować, więc instrument poszedł w odstawkę. Dopiero pierwsza gitara elektryczna, którą odkupiłem od znajomego rodziców ”na komersie” i pierwszy koncert, na jakim byłem (Deep Purple w Zabrzu 1993) sprawiły, że na nowo zacząłem grać i uczyć się, tym razem już tego co lubiłem najbardziej. Choć uwielbiałem hard rocka, dzięki znajomym w pierwszej kolejności zacząłem uczyć się podstaw bluesa, który do dziś jest dla mnie fundamentem i największym źródłem inspiracji.

Później przyszły pierwsze własne zespoły, pierwsze jam session, w końcu pierwsze publiczne występy, których nie sposób zapomnieć. Grałem w wielu różnych zespołach i uczestniczyłem w wielu muzycznych wydarzeniach. Niektóre sytuacje wspominam z łezką w oku, inne z uśmiechem, a jeszcze inne z niesmakiem, dlatego wolę żyć przyszłością i tym co mnie czeka, a nie tym co było. Wolę myśleć o tym, co w muzyce jest jeszcze przede mną niż wspominać stare minione czasy. Zresztą tak samo traktuję granie i tworzenie. Lepiej szukać czegoś nowego, nawet w starych utworach niż uparcie trzymać się tego, co było ustalone na początku.

Publiczność album “Before” odebrała bardzo dobrze, jak jednak Ty sam oceniasz nową płytę?

Zawsze jestem niezwykle krytyczny wobec wszystkiego co robię. „Before” nie słucham od chwili gdy w wytwórni wylądował krążek, który chwilę później trafił do tłoczni. Zawsze bym coś zmienił, coś poprawił i tak trwałbym lata przy jednym niewydanym albumie. Z zasady więc nie słucham i mam święty spokój (śmiech). Czytam za to wszystkie recenzje i wsłuchuję się w te najważniejsze dla mnie głosy, głosy tych, którzy „Before” kupili i wnikliwie przesłuchali. Te wszystkie głosy i opinie sprawiły, że jestem naprawdę szczęśliwy i urastam w świadomości, że ten album był dobrym dla Kruka i dużym krokiem do przodu. Kiedy pomyślę o tym jak spontanicznie powstawał, jak urastał na moich oczach, bez kalkulacji i kombinacji, to wiem, że udało się osiągnąć coś artystycznie ciekawego. Ta muzyka chciała wydostać się sama, a my stanowiliśmy tylko narzędzia do tego aby mogła się objawić. To niezwykle budujące patrzeć na to wszystko z perspektywy czasu i wspominać ile pracy i nerwów to kosztowało i ile poświęcenia kosztuje batalia na tym chorym polskim rynku muzycznym.

Co skłoniło Was by stworzyć album tak różny od poprzednich?

Tak jak już w pewnym sensie zasugerowałem, ten album napisał się sam. Ja wyłapywałem różnorakie pomysły, które nawiedzały moją głowę. Nagrywałem je w domu, później puszczałem mojej żonie, która była pierwszym krytykiem całości i jak miałem zielone światło to biegłem z tym do chłopaków z zespołu (śmiech). Dalej oni ubierali to w swoje barwy, ale nigdy nie robili nic na siłę. Pracując nad tym materiałem, nie mieliśmy pojęcie, w którą stronę pójdzie i nawet gdy był już gotowy, to nie wiedzieliśmy co wydarzy się w studiu. A później przyszedł czas na wokale. Najpierw los doprowadził nas do decyzji o tym kim będzie osoba odpowiedzialna za wokale, a później do powstania partii wokalnych. Myślę, że każdy nasz album jest inny od swojego poprzednika, ale to wynika też z mojej natury, która narzuca to sama. Gdy pracuję nad muzyką, korzystam z doświadczenia życiowego jako największej inspiracji przy pisaniu. Być może to dlatego te płyty się różnią. Stan ducha, zważywszy na nowe wydarzenia, zawsze ma swoje nowe oblicze, nawet jeśli pewne kwestie są niezmienne.

Co uważasz za największy sukces zespołu?

Największym sukcesem zespołu jest fakt iż wciąż egzystuje, rozwija się i ma coraz większe grono sympatyków. Nic bardziej nie ciesz niż świadomość, że to co robisz podoba się innym. Z roku na rok dajemy świadectwo ludziom, że nie zawodzimy. Gramy koncerty, wydajemy płyty. To jest właśnie sukces. Gramy to co kochamy i to w dodatku podoba się innym. Jeśli chodzi o sukcesy w pojęciu określonych wydarzeń, to z całą pewnością wskażę tu koncerty u boku ulubionej formacji Deep Purple oraz koncert i wszelakie przygody, jakie nas podczas tego koncertu spotkały, w Dolinie Charlotty przed Carlosem Santaną. W mojej głowie do końca życia pozostaną słowa pochwały od Carlosa Santany i muzyków Deep Purple. To ogromny sukces dla Kruka.

Wasza strona pod tym względem milczy. Czy macie jeszcze jakieś koncertowe plany na ten rok?

Szykujemy mini trasę koncertową, ale nie robimy wielkiego halo z koncertów. Nie jesteśmy zespołem, który musi grać non stop. Chcemy czuć głód bycia na scenie, bycia ze sobą w trasie i radość wspólnych działań. Nie nastawiamy się na masówkę i teraz mamy nawet taką politykę aby tych koncertów grać trochę mniej. Zadbać o to aby były wyjątkowe. W pewnym momencie rozmawialiśmy nawet o tym aby to były na przykład dwa, trzy koncerty w roku. Gramy dla ludzi, którzy czują rocka, a nie potrzeba nam zaspokajania własnych ego pozyskiwaniem jak największej liczby osób, zwłaszcza gdyby okazało się, że byłyby to osoby, które chcą słuchać Kruka tylko dlatego, że inni go słuchają. Myślę, że ci którzy mają wiedzieć o Kruku już o nim wiedzą i sympatyzują z jego twórczością. Tak samo jest z koncertami. Myślę, że jeśli będziemy grać mniej to właściwi ludzie będą wiedzieć gdzie, co i jak. Oczywiście scena to nasz żywioł i uwielbiamy grać. Trzeba jednak mieć świadomość, że żyjemy w Polsce i społeczeństwo ma swój specyficzny gust.

Jakim uczuciem było grać z tak znanym zespołem jak Deep Purple?

Kosmos totalny (śmiech). Grasz na tej samej scenie, na której występują idole z Twojego dzieciństwa. Dzielisz z nimi backstage. Mijasz się z nimi w korytarzach. Masz możliwość porozmawiać, dotknąć ich instrumentów, zobaczyć to wszystko od kuchni. A jeszcze kilka lat temu mogłeś gdybać jak to jest i żyć ze świadomością, że nigdy tego nie poznasz, no bo gdzie tam… Nagle grasz przed tymi gośćmi koncert ze swoimi utworami. Publiczność jest przychylna, daje Ci takiego kopa, że odlatujesz. A później zwalniasz scenę dla największych klasyków muzyki rockowej. Obserwujesz ich z jednego i drugiego boku, z tylu sceny. Możesz być blisko i czuć ten magiczny klimat, który stworzył legendę. Graliśmy trzy razy i już więcej nie chcę grać z nimi koncertów, bo wiem, że limit szczęścia dany tam z góry ma swoje granice. Będę jednak do końca życia pamiętał te wyśmienite chwile i emocje, które im towarzyszyły.

Jak układa się współpraca z nowym wokalistą?

To bardzo trudne pytanie, bo Roman ma swoją ścieżkę i nic mu nie narzucamy. On ma swoje wizje na własną karierę muzyczną, więc robi, walczy i działa. W tym czasie i miejscu jest nam dobrze, ale wiem, że on szuka czegoś jeszcze innego. Jeśli los zechce żebyśmy grali do końca świata to będę spokojny, bo to dobry wokalista i fajny gość. Sprawdził się w studiu i na koncertach, chociaż kieruje się nieco innymi wartościami jeśli chodzi o mobilizację do działań. Lubi rozmach i jak każdy wokalista ma parcie na szkło „śmiech”. Nasz romans z Romanem od początku kierowany jest przez los i tak niech pozostanie. Zresztą w pewnym sensie to wynika właśnie z postawy i podejścia Romana.

“Cieszymy się, że muzyka pisana z serca, a nie na zamówienie wciąż ma sens” – piszesz. Czy popiera Cię również reszta zespołu? Nie ciągnie Was do komercyjnych rozwiązań?

Nie, bo jesteśmy grupą ludzi, którym dobrze ze sobą. Oni wspierają mnie w postrzeganiu zespołu jako środowiska przyjaciół muzyki, którą od lat zwyczajnie kochamy. Nie wiem co będzie za kilka lat, nie wiem nawet co będzie jutro, ale dziś gramy to co nam gra w duszy. Jeśli to daje nam radość, to czego chcieć więcej? Być może kiedyś zrobimy na przekór sobie jakiś komercyjny materiał. Tylko po to żeby pokazać, że też możemy, że też jesteśmy w stanie. Poza tym muzyka, którą tworzymy ociera się o przeróżne klimaty i znajdziesz takich, którzy powiedzą Ci, że już jesteśmy komercyjni. Ja jednak nie kategoryzuję w ten sposób. Wszystko dzieje się naturalnie i to jest póki co smaczne przynajmniej dla nas i dla tych, którzy nam kibicują.

Czemu zdecydowaliście się na piosenki zarówno w języku polskim jak i angielskim?

I tu jest taki podpunkt, który można określić ‘pod publikę’. Nasi sympatycy tego chcą, więc im to dajemy. Żeby nie było, nam też to odpowiada. Gdybyśmy wsłuchiwali się w politykę wytwórni wobec naszych wydawnictw to w ogóle nie byłoby polskojęzycznego Kruka. A gdybyśmy mieli całkowicie wolną rękę to wydawalibyśmy zawsze drugi krążek w alternatywnej polskojęzycznej wersji. Na koncertach często słyszymy spod sceny zagrajcie ten, albo ten utwór wersji polskojęzycznej. Inni chcą wersji anglojęzycznych, a my mamy kupę radochy, że oni chcą, to dla nas jest najważniejsze. W końcu tworzymy jeden wspólny organizm i bez nich nie byłoby nas, dlatego tak a nie inaczej to wszystko wygląda. Często ze sceny widzę ludzi, którzy śpiewają wszystkie polskie teksty, a przy tych anglojęzycznych nie są już tak aktywni. To też daje pewne wskazówki do działań. Natomiast język angielski daje nam możliwość prezentowania naszej twórczości tak naprawdę na całym świecie. Zresztą płyta ukazała się niemalże wszędzie i dostaliśmy mnóstwo pozytywnych recenzji ze świata.

Gdybyś przez 24 godziny musiał bez przerwy słuchać wyłącznie jednej piosenki, ale mógł wybrać sobie tytuł, co by to było?

Uwielbiam takie pytania (śmiech) Bo najpierw śmieję się sam do siebie w głowie, a potem gryzę się w język aby nie wypalić z jakąś głupotą. Następnie staję się poważny, a potem już serce bierze górę. Dziś odpowiedzią na Twoje pytanie jest tytuł „Demon’s Eye” z płyty Fireball grupy Deep Purple. Myślę jednak, że dużo wody w Wiśle upłynie, gdy znów przyjdzie czas na to, abym odpowiedział tak samo na podobne pytanie. A dlaczego ten utwór? Myślę, że ma w sobie nieprawdopodobną magię wynikającą z tego co najlepsze w muzyce blues’owej i rockowej. Jest tajemniczy i każde przesłuchanie odkrywa jakiś nowy wątek. Niestety przez historię został potraktowany po macoszemu co sprawia, że przez lata w ogóle nie był grany na koncertach, a i większość fanów nie dostrzega w nim oblicza perełki, którą przecież niewątpliwie jest. Taaaak, to z całą pewnością najlepszy utwór we wszechświecie. Jutro będzie chyba „Whole Lotta Love” Zeppelinów (śmiech).

Serdecznie dziękuję Piotrowi za udzielenie wywiadu oraz pani Agnieszce za stworzenie nam takiej możliwości.

Vicky

Trochę nieśmiała, zawsze odrobinę rozkojarzona i najczęściej w czymś głęboko zaczytana. Kocha fantastykę i kulturę Japonii. Z zamiłowaniem tworzy opowiadania i irytuje otaczających ją ludzi. Oprócz bloga (przez zupełny przypadek) prowadzi portale PapieroweMotyle, DuzeKa oraz Secretum. Ps. Zostaw mi swój link w komentarzu, żebym również mogła odwiedzić Twoją stronę!

Leave a comment

Ostatnie Recenzje

Bądź tak po prostu – Ewelina Dobosz

W krainie legend – gra na spostrzegawczość

Odrodzona jako czarny charakter w grze Otome ♥ TOMY #08 – #09

Moje szczęśliwe małżeństwo

Najpopularniejsze Artykuły