Ouran High School Host Club #11
Bisco Hatori
Wiem, że recenzowanie każdego tomu mangi po kolei może wydać się dziwne, sama również tak sądziłam, do czasu aż nie zaczęłam dostawać patronackich egzemplarzy Kuroshitsuji – tom po tomie, a każda kolejna część była diametralnie o czym innym. Podobnie jest w przypadku Ourana. Z bohaterami tej mangi i ich specyficznym, zawsze wesołym, światopoglądem, nie da się nudzić.
Tym razem, w elitarnym liceum, Host Club postanowił urządzić dzień sportu. Drużyny zostały jednak podzielone bardzo nietypowo. Rozdzielono nawet bliźniaków, którzy muszą teraz grać przeciwko sobie. Dlaczego jednak tak się stało? Czy chodzi tylko o rywalizację między Kyouyą, a jego wrogiem Kuze? Może jednak Tamaki ma zupełnie inny, głębszy cel… Dzień sportu w tej specyficznej szkole również wygląda dość niecodziennie (i jest niesamowicie wręcz śmieszny). Poza tym pierwszy raz w całej serii bliźniacy otwarcie przyznali się, że czują coś do Haruhi (w poprzednim tomie Hikaru zdał sobie z tego sprawę). To dość interesujący zwrot akcji, którego w ogóle nie wzięli pod uwagę twórcy anime. Może to infantylne, ale niecierpliwie przebieram nóżkami, czekając na dalszy zwrot tej akcji.
Na komiksowych marginesach dowiadujemy się, że bliźniacy nie wygrali w rankingu popularności. Kaoru jest czwarty, a Hikaru piąty. Dlaczego tak daleko? Zapewne byliby pierwsi, gdyby nie to, że głosy na obydwu naraz były dyskwalifikowane. Uwielbiam takie dygresje, które co jakiś czas wtrąca autorka. Dzięki temu jeszcze przyjemniej się czyta, dowiadując się różnych ciekawostek, poznając anegdotki z pracy nad mangą i przede wszystkim cele, zamiary i obawy twórczyni. Najbardziej rozbawiło mnie to, że chce, żeby czytelnicy rozróżniali bliźniaków, a sama czasem myli się, gdy ich rysuje.
Czym przede wszystkim jest „Ouran High School Host Club”? Oprócz cudownego przedstawienia przyjaciół, oraz lekkiego nabijania się z japońskich korporacji i systemów, to przede wszystkim ogromna dawka dobrego, lekko strawnego humoru. Od mangi nie sposób się oderwać. Czyta się ją od deski do deski i naprawdę wpływa to na samopoczucie. Przy pierwszym tomie podchodziłam do niej bardzo sceptycznie, teraz, gdy ukazał się jedenasty, w dalszym ciągu jestem w twórczości Bisco Hatori zakochana.
Manga jest naprawdę świetna. Jeżeli cykl potraktować z przymrużeniem oka, to można z każdym tomem spędzić kilka bardzo przyjemnych chwil. To coś w sam raz na poprawę humoru. Nie można brać jednak historii na poważnie, bo mimo, że czasem mają jakieś przesłanie, to jednak jest to w głównej mierze pozycja komediowa i zawiedzie się ten, kto będzie próbował potraktować ją inaczej. Od serca dodam na jej temat jeszcze tylko dwa, górnolotne słowa: Kocham! Polecam!
Kardi
Widziałam całą serię anime pod tym tytułem i ubawiłam się nieźle. Gdybym miała wymienić najlepsze animowane komedie, to Ouran zająłby tam wysokie miejsce. Przypadła mi nawet do gustu ta konwencja (choć z początku, kiedy zobaczyłam fruwające wszędzie czerwone płatki róż, nie byłam przekonana) i później szukałam czegoś podobnego, bo mi się smutno zrobiło mi zakończeniu serii – bezskutecznie. Ouran jest jedyny w swoim rodzaju. Z kolei mangi nie przeczytałam, choć mam za sobą pierwsze dwa albo trzy tomy – denerwuje mnie, że całe stronice upstrzone są maleńkimi tekścikami i przeczytanie ich w odpowiedniej kolejności jest żmudną robotą. No, ale chyba niewiele straciłam, bo z tego co się zorientowałam po tych początkach, to anime było dość wierne pierwowzorowi (choć koniec był wydumany przez twórców). Fajna rzecz, acz moi znajomi nie dali się przekonać do dania jej szansy :-).
Vicky
Obejrzyj Kaicho wa Maidsama! Koniecznie! 😉
Natomiast jeżeli chodzi o samą mangę, to fakt, trzeba się przyzwyczaić do innego sposobu czytania, a nawet momentami w ogóle myślenia.