Wyspa Mirios, Garnizon Gwardii
Gabinet dowódcy gwardii był jasno oświetlonym, przestronnym pomieszczeniem, o bardzo surowym wystroju. Kamienne, chłodne ściany nie były ozdobione żadnymi obrazami czy draperiami. Na drewnianej podłodze nie było nawet maleńkiego dywanika. Na środku komnaty stało biurko, przy nim zaś wysoki fotel. Pod ścianami znajdowało się kilka regałów, zapełnionych różnego rodzaju księgami i zwojami. Po przeciwległej stronie pokoju wisiały dwie skrzyżowane szable.
Sam właściciel pomieszczenia, Gilbert Dujon, wręcz idealnie do niego pasował. Dowódca gwardii był szczupłym, wysokim mężczyzną około trzydziestki. Był gładko ogolony. Miał krótko ścięte, schludnie przyczesane blond włosy, tak jasne, że czasami wydawały się prawie białe. Jego niebieskie oczy były zimne jak lód. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego ponurą twarz, by móc stwierdzić, że jest człowiekiem okrutnym i bezlitosnym. Po krótkiej ocenie jego wyglądu i zaciętego wyrazu twarzy, nabierało się pewności, że nie cofnie się przed niczym.
Teraz stał na środku gabinetu z uśmiechem perfidnej satysfakcji malującym się na wąskich wargach. Trzymał mocno młodą dziewczynę, wykręcając jej ręce do tyłu. Kiedyś musiała być bardzo ładna, w tej chwili jednak jej jasne włosy, w kolorze dojrzałego zboża pszenicy, były splątane i brudne. Opadały dziewczynie lepkimi strąkami na plecy sięgając prawie pasa. W jej szaro-niebieskich oczach malowało się przerażenie. Na sobie miała postrzępioną lnianą koszulę i spodnie do konnej jazdy. Mężczyzna chwycił ją za włosy i przekręcił jej głowę tak, żeby musiała na niego spojrzeć.
– Teraz się doigrałaś kruszyno. Wiesz, że nie puszczę ci tego płazem – powiedział uśmiechając się paskudnie.
Determinacja i adrenalina pozwoliły Maeve na zebranie resztek odwagi. Plunęła mu w twarz. Uśmiech i triumf mężczyzny zmieniły się we wściekłość. Uderzył ją z całej siły, a potem pchnął, tak, że upadła na podłogę u jego stóp. Próbowała się odsunąć, ale postawił obutą stopę na jej i tak już wyświechtanej i miejscami podartej koszuli.
– Dokąd się wybierasz? – spytał drwiąco. – Wrzućcie ją do celi z buntownikiem – zwrócił się do stojących przy drzwiach żołnierzy. – Może będzie miał ochotę się dzisiaj zabawić.
Żołnierze roześmiali się rubasznie. Dziewczyna poczuła na sobie ich pożądliwe spojrzenia. Chwycili ją pod ramiona i z łatwością postawili na nogi. Jeden z nich brutalnie pchnął ją w kierunku drzwi. Kiedy opuścili jasne pomieszczenie, wyższy mężczyzna z czarnymi, tłustymi włosami i paskudną szramą na policzku przygwoździł dziewczynę do ściany. Maeve zadrżała. Przerażenie odebrało jej głos. Nie była nawet w stanie krzyknąć. Wiedziała, że nie jest dobrze, a będzie już tylko gorzej. Żołnierz pożerał ją wzrokiem. Chwycił górę jej koszuli i pociągnął rozdzierając materiał, tak, że guziki wystrzeliły na wszystkie strony. Dziewczyna próbowała się bronić. Starała się zasłonić resztkami ubrania, lecz on chwycił jej ręce, łapiąc za nadgarstki i przytrzymał przy ścianie nad jej głową.
– Zwariowałeś Kai? – warknął drugi żołnierz. – Gilbert każe nas za to wykastrować!
– Sam przecież powiedział, żebyśmy wsadzili ją do jednej celi z tym psychopatą… – odparł ten nazwany Kaiem. – On chce, żeby coś jej się stało – powiedział wolno, kładąc nacisk na każde słowo. – Wyluzuj Lans.
– Owszem, chce, ale nie chce też, żeby wyglądało to na jego robotę i świetnie o tym wiesz! Odpuść i zaprowadźmy ją do celi. Czas na zabawę będzie potem.
Kai westchnął ciężko, ale posłusznie uwolnił dziewczynę. Maeve starała się nie oddychać zbyt głęboko. Z ulgi przymknęła oczy. Błagała w myślach, żeby tylko nie zmienili zdania. Bała się tego, co czeka ją w celi, ale chwilowo ta dwójka stanowiła bardziej realne zagrożenie. Zaprowadzili ją na sam dół lochów. Z tego co zauważyła, więźniowie przebywali tylko na dwóch pierwszych poziomach, dwa kolejne były puste. Zatrzymali się przed ciężkimi, metalowymi drzwiami. Żołnierze otworzyli je i wepchnęli dziewczynę do środka, po czym starannie je z powrotem zamknęli.
– Miłej zabawy – usłyszała uwagę rzuconą kpiącym tonem i odgłos cichnących w oddali kroków.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve drżała z przerażenia i chłodu. W celi panował półmrok. Obrzydliwy smród był niemal nie do wytrzymania. Co jakiś czas słychać było chrobotanie albo ciche piski szczurów. Nie było tam żadnego okna, a jedyne światło dochodziło spod drzwi, gdyż na korytarzu stale paliły się pochodnie. W celi ktoś był. Skulona postać leżała pod przeciwległą ścianą. Dziewczyna nie widziała go zbyt dokładnie, ale czuła na sobie jego wzrok. Oparła się o ścianę i przesunęła w róg niewielkiego pomieszczenia, żeby znaleźć się od niego jak najdalej. Zamknęła oczy i zmusiła się do tego, żeby normalnie oddychać. Plecami ciągle opierając się o kamienną ścianę osunęła się na podłogę. Skuliła się, obejmując kolana ramionami.
Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, Maeve ponownie spojrzała pod przeciwległą ścianę. Na podłodze leżał chłopak, a właściwie już nie chłopak tylko mężczyzna. Wyglądał na kilka lat starszego od niej. Ciemne, brudne i rozczochrane włosy opadały mu niesfornie na oczy. Wyglądał na mocno pobitego. Dziewczyna odetchnęła z niemałą ulgą, kiedy zdała sobie sprawę, że jest przykuty do ściany. Więc jednak Gilbert nie postradał do końca rozumu. Chciał ją tylko nastraszyć. W każdym razie, jeżeli taki był jego zamiar, to na pewno mu się udało.
Przyjrzała się uważnie chłopakowi, badając wzrokiem jego odsłonięty tors i podarte, czarne spodnie. W pewnym momencie napotkała jego spojrzenie. On także patrzył prosto na nią. Miał ciemnofioletowe oczy w których było coś dzikiego. Ich wyraz, przywodził jej na myśl, złapane w pułapkę, leśne zwierzę. Kiedy zobaczył, że na niego patrzy odezwał się cichym, zachrypniętym głosem.
– Cześć – powiedział nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
Maeve nie mogła uwierzyć, że powiedział po prostu „cześć”. Jakoś to proste słowo zwyczajnie nie pasowało do tej całej, paskudnej, sytuacji.
– Cześć – odpowiedziała ciągle wpatrując się w jego niesamowite, fioletowe oczy.
– Podasz mi wody? Proszę… – zapytał błagalnie.
Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Było jej go szkoda, ale bała się podejść na tyle blisko, żeby mógł jej dosięgnąć. Chłopak westchnął. Usiadł z niemałym trudem. Odgarnął z czoła niesforne kosmyki, czarnych jak smoła włosów. Ponownie spojrzał na dziewczynę. Widziała w jego oczach głęboki smutek i ból, ale zauważyła tam coś jeszcze. Była w nich jakaś niesamowita determinacja i wola walki.
– Nie skrzywdzę cię – powiedział cicho. – Przyrzekam. Pomóż mi proszę.
Wraz z tymi słowami odsłonił się i Maeve mogła zobaczyć jego aurę. Nigdy nie widziała nic równie mrocznego i przerażającego. Była jak czarna dziura, która pochłania całe światło na swej drodze. Siedząca pod ścianą postać z pewnością nie była człowiekiem. Zobaczyła jednak też, że mówi prawdę. Nie zamierzał zrobić jej nic złego, to nie ona była jego wrogiem. Wstała z wahaniem i przysunęła do chłopaka wiadro stojące w rogu przy drzwiach. Mimo olbrzymiego pragnienia nie ruszył się zanim dziewczyna nie wróciła na swoje miejsce. Kiedy poczuła się bezpiecznie, rzucił się do wiadra z wodą. Pił chciwie przez dłuższą chwilę. Wreszcie skończył i osunął się na podłogę opierając plecami o ścianę.
– Dzięki – odezwał się odrobinę mniej zachrypniętym głosem, przymykając dziwne, fiołkowe oczy.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve obudziła się w celi, na zimnej, kamiennej podłodze. Przez chwilę nie wiedziała gdzie jest. Zemdliło ją od obrzydliwego zapachu. Zadrżała z chłodu. Jej koszula była w strzępach i nie dawała ochrony ani przed zimnem, ani przed pożądliwymi spojrzeniami. Chłopak, z którym dzieliła celę nie spał. Jak na złość, przypatrywał się jej uważnie.
– Dobrze spałaś? – zapytał pogodnym tonem.
Warknęła na niego, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo do celi weszli gwardziści. Rozkuli go i wywlekli na korytarz. Została sama. Poczuła irracjonalny strach. Skuliła się pod ścianą, w pustym, ciemnym i śmierdzącym pomieszczeniu. Nie była pewna ile czasu minęło, ale zdążyła na chwilę ponownie przysnąć. Burczało jej w brzuchu. Strażnicy z powrotem przywlekli chłopaka. Wrzucili go do celi, tym razem nie zakuwając. Nie było takiej potrzeby. Słyszała ich oddalające się głosy i wesoły, rubaszny śmiech. Maeve przez chwilę walczyła sama ze sobą, a potem się do niego przysunęła. Oddychał płytko i chrapliwie, był cały zakrwawiony. Niewiele widziała w nikłym, dochodzącym z korytarza świetle. Dotknęła jego sklejonych krwią i potem włosów. Po chwili namysłu, sięgnęła po wiadro z wodą. Śmierdziała tak jak wszystko inne w celi, a na domiar złego pływał w niej zdechły szczur. W tych warunkach w żaden sposób mu nie pomoże. Położyła rękę na jego ramieniu. Gwałtownie chwycił ją za nadgarstek.
– Nie dotykaj mnie! – syknął.
– Chciałam tylko pomóc – mruknęła poirytowana.
– Nigdy więcej mnie nie dotykaj – powtórzył, a jego słowa były niemal zwierzęcym warknięciem.
Maeve odsunęła się pod ścianę. Usiadła pod nią. Chłopak poruszył się z trudem, na tyle, żeby przekręcić się na bok. Jęknął z bólu.
„No, no, nieźle nas wpakowałeś” dziewczyna usłyszała w myślach arogancko brzmiący głos.
Zaskoczona podniosła wzrok. Leżący przy niej chłopak miał zamknięte oczy. Jego oddech w dalszym ciągu był tak samo płytki i chrapliwy.
„Zamknij się!” tym razem głos brzmiał znajomo, jakby należał do niego, ale on w dalszym ciągu się nie odzywał, Maeve przyszło do głowy, że zwariowała lub z głodu ma halucynacje.
„Nie podoba mi się to, co zrobili z naszym ciałem, oddaj mi je!” rozkazał ten drugi.
„Nie!”
„Dlaczego?” chłopak nie odpowiedział, a głos przez chwilę nad czymś się zastanawiał. „Chodzi ci o tą smarkulę? Jeżeli obiecam, że nic jej nie zrobię, oddasz mi kontrolę?”
„Twoje obietnice są gówno warte! Zawsze takie były!”
Dziewczyna usłyszała, rozbrzmiewający w jej głowie, głuchy śmiech. Potem do celi ponownie weszli gwardziści, tym razem, wywlekając ich obydwoje.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Przytrzymywana przez jednego z gwardzistów Maeve, zdążyła zauważyć, jak dwóch innych, rzuciło czarnowłosego chłopaka, na podłogę gabinetu dowódcy. Dopiero teraz, w dziennym świetle, zobaczyła w jak opłakanym jest stanie. Krew pokrywała go dosłownie wszędzie, od zlepionych włosów, po podarte i brudne resztki spodni. Dziewczyna zadrżała. Całą sobą, jeżeli to tylko możliwe, jeszcze bardziej znienawidziła Gilberta Dujon. Mężczyzna wstał zza biurka, podchodząc do niej bliżej. Wzdrygnęła się, kiedy obleczoną w rękawicę ręką, dotknął jej podrapanego policzka. Uśmiechnął się, co w jego wykonaniu wyglądało bardzo złowieszczo.
– Wychłostać ją – rozkazał chłodnym tonem – tylko, tak, żeby nie było po razach trwałych śladów. – Maeve szarpnęła się, ale gwardzista przytrzymał ją, z taką siłą, że niemal złamał jej rękę. – Co do buntownika – kontynuował niewzruszenie – nie sądzę, żeby był nam do czegokolwiek jeszcze potrzebny. Powieście go na placu, jako przestrogę dla innych.
Żołnierze zasalutowali, a potem wyprowadzili z pomieszczenia więźniów. Zabrali ich na garnizonowy plac. Maeve poczuła jak zakładają na jej ręce, skórzane bransolety, przywiązując ją do pręgierza. Patrzyła, jak chłopaka, z którym dzieliła celę, prowadzą na szubienicę. Nie był w stanie nawet ustać o własnych siłach na nogach.
„Oddaj mi kontrolę, bo umrzesz tutaj” warknął w jej myślach znajomy już głos.
Poczuła jak chłopak się poddaje. Wycofuje gdzieś w głąb swojego jestestwa. Przez chwilę, mimo odległości, ujrzała jego oczy. W ciągu ułamka sekundy zmieniły się w żółte, z podłużnymi, kocimi źrenicami, a potem ponownie wróciły do niezwykłej, fiołkowej barwy. Sylwetka chłopaka wyprostowała się. Odepchnął od siebie strażników. Ruszał się znacznie sprawniej i pewniej niż jeszcze przed chwilą. Zgrabnie zeskoczył z drewnianego podwyższenia szubienicy.
„Dziewczyna” odezwał się drugi głos. „Zabierz ze sobą dziewczynę.”
W jej głowie rozległ się głuchy śmiech.
„Co?! Niby dlaczego?!”
„Bo jeżeli tego nie zrobisz” odwarknął tamten „przez najbliższy miesiąc będę pił piwo i jadł najtłustsze potrawy, jakie znajdę, w pierwszej lepszej karczmie, chędożąc każdą napotkaną dziwkę i psując twoje cenne ciało”.
Maeve usłyszała warknięcie. Głos nie wątpił, że jego rozmówca mówi najzupełniej poważnie. Chłopak w jednej chwili znalazł się przy niej. W drugiej już odpinał z jej dłoni skórzane kajdany. Pociągnął ją za sobą, dopadając uwiązanych przy bramie koni. Gwardziści podnieśli alarm. Czarnowłosy niemal wrzucił ją na konia, wskakując na jego grzbiet tuż za nią. Nie zdążyła nawet pomyśleć, dlaczego nie wezmą drugiego, gdy gradem posypały się strzały. Zanim choćby jedna musnęła którekolwiek z nich, opadły niczym zwiędłe liście. Koń na którym siedzieli na oklep, pędził przed siebie cwałem. Na moście, tuż za bramą, czekali już uzbrojeni żołnierze. Chłopak przytrzymał ją w pasie, a ogier wzbił się w powietrze, przeskakując nad ich głowami. To nie było możliwe! Maeve z całej siły złapała się końskiej grzywy, niemal zlatując z grzbietu zwierzęcia. Kary ogier wylądował miękko na ziemi, tuż za plecami oszołomionych mężczyzn. Pogalopował dalej. Słyszała krzyki strażników. Organizowali pościg. Dziewczyna nie zdążyła się nawet zastanowić, kim on do cholery jest, kiedy niespodziewanie zepchnął ją z konia. Zrobił to tuż za wzgórzem, gdzie byli chwilowo niewidoczni. Upadła na miękką trawę. Boleśnie poczuła, jak uderza nogą o leżącą w trawie gałąź. Syknęła z bólu. Chłopak zeskoczył zaraz za nią. Rozpędzony koń, ani na chwilę nie zwolnił biegu.
– Czemu pozbyliśmy się konia? – spytała poirytowana.
– Wstawaj! – warknął na nią, nie raczywszy jej odpowiedzieć.
Jego głos był inny, ostrzejszy, surowszy. Nie taki jak chłopaka, z którym siedziała w celi. Nie zgadzały się nawet barwa, ani tembr. Niechętnie posłuchała. Skrzywiła się, stając na zranionej nodze. Chłopak to zauważył. Zaczął przeklinać, nie wybierając w słowach. Wciągnął ją w niewielki zagajnik, kompletnie ignorując jej słabe protesty i pełne bólu westchnięcia. Kiedy uznał, że są już dostatecznie daleko od drogi, żeby nie było ich widać, brutalnie popchnął dziewczynę na trawę. Obejrzał jej nogę.
– Skręciłaś kostkę – oznajmił wkurzony – czekaj tu – rozkazał, a ona w jego głosie słyszała nadzieję na to, że nie posłucha.
Zniknął między drzewami. Maeve podniosła się z trudem. Stanęła na obydwu nogach, a potem znów osunęła się na ziemię. W jej czach zakręciły się łzy. To nie miało sensu. Nie da rady chodzić, z tak bolącą nogą. Zdziwiła się, kiedy chłopak po chwili wrócił. Była pewna, że ją tu zostawił. Nie usłyszała nawet najdrobniejszego szelestu. Z jego włosów i skóry, zniknęła zaschnięta krew. Sam, ubrany w lnianą koszulę i workowate spodnie, rzucił na trawę przed nią jakieś szmaty. To była długa suknia, taka, jakie nosiły pracujące w polu kobiety. Z ulgą włożyła ją na siebie, zastępując resztki przybrudzonej koszuli. Czarnowłosy podszedł do niej i wziął ją na ręce. Spojrzała na niego zaskoczona, ale nie zaprotestowała. Przeszli paręnaście metrów i znaleźli się na piaszczystej plaży.
– Masz jakiś plan? – zapytała niepewnie.
Zdziwiła się, kiedy tym razem skinął głową.
– Ukradnę łódź, wydostaniemy się z tej przeklętej wyspy, a potem znikniesz mi z oczu – powiedział lodowatym głosem.
Coś zmroziło ją w środku, ale nie odpowiedziała. Chłopak zaniósł ją na pomost. W oddali zamajaczyły sylwetki gwardzistów. Niemal zwierzęcy warkot wydobył się z krtani czarnowłosego. Wepchnął dziewczynę do wody. Sam wsunął się zaraz po niej. Maeve zadrżała z zimna. Przyciągnął ją do siebie, chowając się pod drewnianym pomostem, do którego przycumowane były łodzie. Stali po pas w wodzie, a niezbyt duże fale, rozbijały się wokół nich, o kamienie, stanowiące podstawę pomostu. Chłopak trzymał ją w ramionach, tuląc do siebie, niczym kochanek.
– Mam nadzieję, że jesteś dobrą aktorką – wyszeptał tuż przy jej uchu – ponieważ wątpię, żebym dał radę pokonać ich wszystkich.
Potem poczuła jego stanowcze usta, na swoich miękkich wargach. Oszołomiona otworzyła szerzej oczy. Wplótł palce w jej długie, teraz zupełnie przemoczone włosy. Woń ryb i morza zabiły paskudny zapach celi. Maeve zobaczyła zbliżających się strażników. Czy on naprawdę myślał, że to się im uda? Wtuliła się w niego bardziej, oplatając ramionami jego szyję.
– Hej! Wy dwoje! Co tam robicie? – usłyszała z plaży odrobinę rozbawiony głos gwardzisty.
Chłopak odskoczył od niej jak oparzony. Na jego bladej twarzy pojawił się rumieniec.
– My tylko… – zaczął niepewnie. – Błagam, nie mówcie panie nikomu! – zmienił nagle ton na szczerze przerażony – jej ojciec mnie zabije!
Teraz mężczyzna roześmiał się już otwarcie.
– Kto tam jest, Owen? – usłyszeli drugi, nieco zachrypnięty głos.
– To tylko dzieciaki – odpowiedział tamten uspakajająco. – Powinniście być w domach – zwrócił się do nich ostro. – Z garnizonu uciekli niebezpieczni więźniowie. Został ogłoszony alarm.
Fioletowe oczy chłopaka rozszerzyły się i teraz wyglądały na jeszcze bardziej przerażone, a Maeve mogłaby przysiąc, że przez chwilę z jego sylwetką, zlała się postać blondwłosego chłopca, podobnego do tych, którzy na wyspie Mirios, pracowali na polach.
– Dziękuję, panie za ostrzeżenie – odezwał się lekko drżącym głosem.
Żołnierze odeszli, śmiejąc się. Kiedy tylko zniknęli z ich pola widzenia, czarnowłosy odcumował łódź. Maeve usiadła na drewnianej ławce, mając coraz większe obawy. Z wyspy na kontynent wcale nie było tak blisko, nawet statkiem, na pełnych żaglach, podróż zajmowała cały dzień drogi. Patrzyła niechętnie na swojego towarzysza, wiedząc już, że nie ma sensu go o nic pytać. Chłopak chwycił za wiosła. Postawił niewielki żagiel, dopiero kiedy odpłynęli spory kawałek od brzegu. Niewielka łódka łagodnie kołysała się na falach. Czarnowłosy opadł ciężko przy sterze. Wyglądał na wykończonego. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że z jego twarzy zupełnie zniknęła opuchlizna. Widziała jego aurę, wiedziała, że nie jest ludzka, jak więc mógł zostać kapłanem? Jakim cudem władał magią? Bogowie odpowiadali jedynie na modlitwy wybranych ras, a on… nie miała pojęcia czym on był.
– Jesteś kapłanem? – zapytała wpatrując się w niego intensywnie.
Roześmiał się ponuro.
– Broń mnie ciemności nocy, nie.
– Kim więc jesteś?
– Nie chcesz tego wiedzieć – uciął krótko, a ona więcej już nie pytała.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Obudziła się czując nieprzyjemny chłód, ciągle jeszcze wilgotnego ubrania. Ziewnęła przeciągle, siadając na zwiniętych sieciach rybackich, na których spała. Zaczynało już zmierzchać. Spojrzała na siedzącego przy sterze chłopaka. Uśmiechnął się do niej dosyć ponuro. Na jego twarzy widać było zmęczenie.
– Wyspałaś się? – zapytał, a ona natychmiast wyczuła subtelną różnicę w jego głosie.
– Nie bardzo – stwierdziła rozmasowując obolałe mięśnie.
Podał jej bukłak z wodą. Była tak spragniona, że nawet nie pytała skąd go ma.
– Nie zdążyłem się jeszcze przedstawić – powiedział z kąśliwym uśmiechem. – Nazywam się Raven Dagwood.
– Maeve Merrowing – odpowiedziała mu cicho, lekko zamyślona dziewczyna. On był zagadką, a ona uwielbiała je rozwiązywać. – Długo będziemy płynąć? – zapytała z nadzieją, że może udzieli jej odpowiedzi. Ani odrobinę nie miała ochoty skończyć na dnie morza, jako pokarm dla ryb.
– Prawdopodobnie przez całą noc, rano powinniśmy być na stałym lądzie – oznajmił pocieszająco.
Dziewczyna spojrzała w gwiazdy. Nie miała wyboru, musiała mu zaufać. Wraz ze wschodem słońca ujrzeli ląd. Z tej perspektywy, z pełnego morza, wyglądał naprawdę pięknie. Skalne klify zbliżały się z każdą chwilą. Postrzępione skały i pokrywająca je zielona trawa oraz niskie krzaki. Maeve wpatrywała się w nie zachwycona. Nigdy wcześniej nie zwracała na to uwagi. Dwie godziny później znaleźli się na brzegu. Raven wyciągnął łódź na biały piasek.
– Poradzisz sobie sama? – zwrócił się do dziewczyny z delikatną nutą troski w głosie.
Uśmiechnęła się do niego pogodnie, odganiając zmęczenie. Teraz była pewna, że albo on jest psychicznie chory i ma dwie różne osobowości, albo głosy, które słyszała w głowie, musiały być prawdziwe.
– Zawsze sobie radzę – odpowiedziała spokojnie. – Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś. Żegnaj.
– Powodzenia Maeve – powiedział, ciągle stojąc przy łodzi, podczas gdy ona, spacerowym krokiem, by rozprostować zdrętwiałe nogi, ruszyła w kierunku wydm.
Dworskie Bale, Carenvall
Tańczyła. Uwielbiała to uczucie swobody i cudownego spełnienia. Bal z okazji letniego przesilenia, na zamku w Carenvall zawsze obchodzony był bardzo hucznie i uroczyście. Wino odrobinę szumiało Maeve w głowie. Pozwoliła sobie na to. Tego dnia to co robiła, jej praca, będzie dziecinnie prosta. Uśmiechnęła się uroczo do syna Diuka Mendersona, Davida. To właśnie dzięki temu idiocie dostała się na dzisiejszy bal. Wieczór dopiero się rozpoczynał, a ona już zdążyła złowić kilka łakomych kąsków. W pewnym momencie, w tłumie gości, dostrzegła znajomą sylwetkę. Raven? Co on tu robił… Nigdy wcześniej nie widziała go na żadnym z balów czy uroczystych przyjęć. Tego była pewna. Ciekawość zwyciężyła. Kiedy orkiestra na chwilę przestała grać, przeprosiła swojego partnera i wyszła na taras. Chłopak stał tam, niedbale opierając się o barierkę. Od czasu do czasu popijał wino, przyglądając się wirującym w tańcu parom.
– Dawno się nie widzieliśmy – uśmiechnęła się podchodząc do niego.
Spojrzał na nią lekko zakłopotany.
– Przepraszam, ale czy mogłabyś mi przypomnieć pani, skąd się znamy? – zapytał uprzejmie.
Maeve obrzuciła go skonsternowanym spojrzeniem. Minął zaledwie tydzień od ich wspólnej ucieczki z wyspy Mirios. Naprawdę jej nie pamiętał? Może jednak był chory psychicznie albo też z jakiejś przyczyny świetnie grał.
– Całkiem niedawno całowaliśmy się na plaży wyspy Mirios – spróbowała w ten sposób.
Chłopak zakrztusił się winem. Przez chwilę jego fiołkowe oczy oceniały ją wzrokiem, a potem się roześmiał.
– No, no – stwierdził z lekkim podziwem i zaskoczeniem – a byłem pewien, że to Ravena zaczepiają moje porzucone kochanki. Jak widać bywa także na odwrót. Żałuję niezmiernie, że nie spotkałem cię w takim razie przed moim bratem – oznajmił wesoło. – Jednak jeżeli zechcesz, możemy to jeszcze naprawić – zasugerował. – Nazywam się Andre Dagwood, a Raven Dagwood, to mój bliźniaczy brat.
Maeve spojrzała na niego naprawdę zaskoczona. Takiej odpowiedzi się w żadnym razie nie spodziewała. Jeżeli chłopak mówił prawdę, to byli do siebie podobni, jak dwie krople wody. Nie znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć czy to Raven czy też nie, za to była pewna, że rozpoznałaby ten drugi, chłodny głos. Nie zdążyła mu jednak w żaden sposób odpowiedzieć, gdy przyjęcie przerwała, wkraczająca do zamku gwardia. Żołnierze wywołali na sali zamieszanie i popłoch. Podeszli bezpośrednio do nich. Maeve zamarła na chwilę, rozpoznając sylwetkę kroczącego na ich czele Gilberta. Potem się rozluźniła. Wiedziała, że tutaj, w pełnym świadków pomieszczeniu, niczego nie odważy się jej zrobić. Mężczyzna uśmiechnął się chłodno, zupełnie ją ignorując. Przyzwalająco skinął gwardzistom głową, a oni pochwycili zaskoczonego Andre. Chłopak zaczął się wyrywać. Natychmiast powalili go na ułożoną z drobnych kamyczków, mozaikową, posadzkę.
– Andre! Andre! – przez tłum zaczęła się przepychać zaczerwieniona na twarzy, ubrana w połyskującą suknię i obwieszona nadmiarem klejnotów, kobieta. – Puśćcie go! – zażądała. – Czego od niego chcecie?!
Gilbert skłonił się lekko.
– To niebezpieczny przestępca, markizo De Blois – oznajmił spokojnym głosem. – Jesteśmy zmuszeni go aresztować.
– Nonsens! – zawołała oburzona dama.
– Mamy świadków, przy których zamordował z zimną krwią przynajmniej tuzin ludzi.
Fioletowe oczy chłopaka rozszerzyły się ze strachu. Jego usta poruszyły się, ale nie wymówił ani jednego słowa. Maeve jednak była przekonana, że wie co tamten chciał powiedzieć. Kobieta stała jak sparaliżowana. Gilbert dał znak i żołnierze wywlekli z sali szamoczącego się młodzieńca. Sam został, w chłodny, ale uprzejmy sposób, przepraszając za całe zamieszanie uczestniczących w balu gości. Kiedy wychodził, podszedł prosto do Maeve.
– Z tobą się jeszcze policzę, kruszyno – wymruczał, a ona była przekonana, że jest to ostrzeżenie.
– Popełniasz błąd – powiedziała cicho, patrząc w jego zimne, stalowe oczy. Bała się go. Naprawdę się go bała i nie miała pojęcia dlaczego próbuje mieszać się w sprawę Andre. Gilbert spojrzał na nią pytająco. – To nie Raven – oznajmiła cicho.
Uśmiechnął się zimno. W jego oczach pojawił się nikły cień uznania.
– Wiem – odpowiedział lekko rozbawiony – ale ktoś musi zawisnąć, a chwilowo tylko on jest pod ręką. Udanych łowów – dodał – za nie również się policzymy.
Skłonił się drwiąco, a potem skierował prosto, do wyjścia z balowej sali. Maeve wahała się przez chwilę, a potem, przeklinając się w duchu za głupotę, ukradkiem wymknęła się za nim.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Jeszcze przemykając się szerokim, głównym korytarzem, Maeve usłyszała w głowie znajome głosy. Więc „oni” jednak również tu byli. Teraz kłócili się o coś zażarcie. Dziewczyna przeszła z wysoko podniesioną głową, pomiędzy pilnującymi drzwi gwardzistami. Starała się nie wyglądać i nie zachowywać, jakby robiła coś nietypowego. Zbyt dobrze znała zwyczaje Gilberta Dujon, żeby nie wiedzieć, co teraz zrobi. Udała się ku ogrodzonym, równiutko przyciętym żywopłotem, różanym ogrodom. Tam schowała się między drzewami, obserwując. Gwardziści rzucili Andre na trawę. Jeden z nich kopnął chłopaka w brzuch. Ten skulił się z cichym jękiem. Jego eleganckie ubranie pobrudzone było teraz błotem i trawą. Żołnierz podniósł chłopaka za włosy.
– Gdzie to schowałeś? – zapytał spokojnie stojący obok, przyglądający się wszystkiemu z umiarkowanym zainteresowaniem Gilbert.
– Mówiłem, że to nie ja… – szepnął spanikowanym głosem Andre.
Tym razem dostał pięścią w twarz. Kolejne kopnięcia i ciosy spadły na niego burzowym gradem. Chłopak skulił się na trawie, starając się chronić przynajmniej brzuch i głowę.
„Co teraz?” w myślach Maeve zabrzmiało drwiące pytanie.
„A co proponujesz?” odwarknął głos Ravena.
„Dla mnie to wygląda na dobrą zabawę” stwierdził jego rozmówca.
„Jeżeli zabijesz mojego brata…” zagroził chłopak.
W myślach dziewczyny rozległ się złowieszczy śmiech.
„Gdzieżbym śmiał” wymruczał głos.
„Rael, ja nie żartuję” syknął Raven.
„Tylko go trochę nastraszę, nie martw się, nie skrzywdzę Andre, za bardzo…”
Chłopak westchnął, wycofując się w głąb siebie. Potem głosy umilkły. Nagle Maeve poczuła za plecami czyjąś obecność. Nie musiała się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto za nią stoi. Jej usta zatkała twarda, męska dłoń. Nawet nie próbowała się szarpać.
– Wnioskuję, że miałaś już okazję poznać Andre – wyszeptał chłopak tuż do jej ucha.
Maeve skinęła głową, na tyle, na ile pozwalała jej szorstka ręka Ravena, a może raczej w tym momencie Raela. Chłopak odsłonił jej usta.
– Co tutaj robisz? – zapytał równie cicho.
Wzruszyła ramionami. Sama nie miała pojęcia. Gwardziści podnieśli z ziemi Andre. Chwilę później zniknęli im z oczu. Rael ruszył przed siebie. Maeve chwyciła go za rękę. Obrzucił ją wściekłym wzrokiem.
– Czekaj – szepnęła – wiem dokąd go zabierają. Zostawią go tam na noc.
Spojrzał na nią nieufnie, ale w końcu zdecydował się zaczekać. Po kwadransie cichego czekania, zauważyli wracających żołnierzy. Gilbert szedł razem z nimi. Minęli ich kryjówkę i zniknęli za bramą zamku. Maeve odczekała jeszcze chwilę, a potem wyszła z ukrycia. Zaprowadziła chłopaka na tyły ogrodu, do kamiennej, zamykanej ciężką, drewnianą klapą studni. Pilnował jej tylko jeden gwardzista. Rael podszedł do niego cicho, niczym polujący kot, jedną ręką chwycił jego głowę, a trzymanym w drugiej nożem, poderżnął mu gardło. Człowiek zdążył przed śmiercią wydać jedynie cichy charkot. Chłopak wypuścił go, pozwalając mu upaść na trawę. Potem odsunął pokrywę studni. W mroku Maeve dostrzegła, że woda sięgała Andre po samą szyję. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. Metody Gilberta były równie okrutne co skuteczne, a teraz wyraźnie czegoś chciał. Rael rzucił chłopakowi zakończoną wiadrem linę, a kiedy tamten się nią owinął w pasie, wciągnął go na górę. Stanęli obok siebie, skąpani w srebrnej poświacie księżyca. Maeve stwierdziła, że są niemal identyczni. Różniło ich jedynie spojrzenie. Zimne, beznamiętne oczy Raela i przerażony, szukający ucieczki wzrok Andre.
– Znasz tu jakieś bezpieczne miejsce? – zwrócił się do niej cichym głosem ten pierwszy.
Niepewnie skinęła głową. Przeszli przez ogród, a ona, bocznymi schodami sprowadziła ich do piwniczki na wino. Ze zdziwieniem spostrzegła, jak mokry ślad, który ciągnął się za Andre, prawie natychmiast znika i nic po nim nie zostaje. Chłopak z trudem utrzymywał się na nogach. Teraz oparł się o ustawione w równym rzędzie beczułki.
– Raven… – zaczął niezbyt pewnym głosem, ale nie zdążył dokończyć.
Rael precyzyjnie wymierzył silny cios, trafiając chłopaka w splot słoneczny. Andre osunął się na kolana, z trudem łapiąc powietrze. Maeve stała przy drzwiach, przyglądając im się zaskoczona, nie kryjąc jednak ciekawości. W każdej chwili gotowa była do ucieczki.
„Nie przesadź!” usłyszała w myślach ostrzegawcze warknięcie Ravena.
Odpowiedział mu drwiący śmiech.
– Gdzie to ukryłeś, złodzieju? – zapytał spokojnie, stojący nad Andre, Rael.
– Przyniosę – zaproponował cicho, chwiejnie wstając.
Rael roześmiał się, tym razem na głos. Pchnął go z powrotem na kamienną podłogę.
– Masz mnie za głupca? – warknął. – Ona po to pójdzie – wskazał z leniwym uśmiechem na Maeve.
Dziewczyna była coraz bardziej zaciekawiona. Andre wyglądał na naprawdę przerażonego. Zdała sobie sprawę, że znacznie bardziej boi się własnego brata, a przynajmniej jego drugiej postaci, niż Gilberta.
– Jest w komnacie Markizy De Blois, w zachodnim skrzydle zamku, dziesiąte drzwi na lewo od schodów, na drugim piętrze – powiedział patrząc w podłogę. – Po prawej stronie okna jest luźna cegła, za nią schowany jest woreczek.
– Doskonae – mruknął Rael. – Przynieś go – zwrócił się szorstko do Maeve. – I na twoim miejscu bym nawet nie próbował go otwierać.
Maeve obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem, ale była zbyt zaciekawiona, żeby zaprotestować. Niemal wybiegła z piwnicy. Już chwilę później znalazła się z powrotem w zamku. Jej długa, ciemnozielona suknia, była lekko ubrudzona błotem, a włosy nieco rozwichrzone, ale poza tym wyglądała zupełnie normalnie. Jeżeli ktoś coś zauważy, zapewne pomyśli, że dziewczyna wyszła do ogrodów, z jakimś śmielszym adoratorem. Na to właśnie liczyła Maeve. Niespiesznie wspięła się po schodach i skręciła w zachodnie skrzydło. Bez trudu odnalazła wskazany pokój. Zamknięte drzwi nie stanowiły, dla wprawnej w złodziejskim fachu, dziewczyny najmniejszej przeszkody, a wręcz przeciwnie. Świadczyły o tym, że nikogo nie zastanie w środku. Chwilę później odnalazła też skrytkę i płócienny, starannie związany rzemieniem woreczek. Uciekła z pokoju, starannie zamykając go za sobą. Chwilę później zniknęła w osłoniętej wnęce. Usiadła na parapecie wykuszowego okna i wprawnie rozsupłała woreczek. Z trudem powstrzymała się przed piśnięciem z zachwytu. W środku znajdował się przepiękny, rozszczepiający światło na całą tęczę barw, diament, wielkości dziecięcej pięści. Nic dziwnego, że wszyscy zadają sobie tyle zachodu, żeby go zdobyć! Uśmiechnęła się do siebie zadowolona. W każdym razie teraz ma go ona i nie zamierza się prędko z nim rozstać. Z powrotem zawiązała woreczek, chowając go do przywieszonej pod suknią sakwy. Potem, w wyśmienitym humorze, wróciła na dół, do balowej sali, odszukać Davida, by jak najszybciej ją stąd zabrał.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Dziedziniec zamkowy oświetlony był setkami jasno płonących pochodni. Uwieszona ramienia Davida, Maeve starała się ze wszystkich sił nie rozglądać na boki. Młodzieniec poprowadził ją ku przygotowanej do drogi karecie. Pełnym kurtuazji gestem podał jej rękę, pomagając wsiąść do środka. Zaprzężony w cztery kasztanowe konie powóz, ruszył po równo ułożonym bruku. Trakt przed nimi oświetlali dwaj konni gwardziści z pochodniami. Maeve odetchnęła z ulgą, dopiero gdy po półgodzinie drogi zagłębili się w las. David wyglądał na odrobinę znudzonego. Niedobrze! Jeszcze nie teraz!
– Jak cudownie, że pokażesz mi swój myśliwski pałac – zaszczebiotała udając entuzjazm.
Syn diuka natychmiast się rozpromienił.
– Jutro udamy się na polowanie, w najpiękniejszej części kniei – oznajmił podekscytowany.
Dziewczyna błagała w duchu, żeby nie kazał jej jechać w damskim siodle. Jeżeli się uda, jutro będzie już naprawdę daleko od Carenvall. W pewnym momencie powóz się zatrzymał. Gwardziści krzyknęli ostrzegawczo. Maeve przeklęła w duchu. Czy nigdy nic nie może być proste i łatwe? Na zewnątrz panował harmider, który jednak ucichł zbyt szybko. David zerwał się z miejsca.
– Zostań tu – rozkazał ostro, wychodząc z karety z szablą w dłoni.
Dziewczyna wyjrzała przez okno. Na trakcie przed nimi leżały porzucone pochodnie, oświetlając martwe ciała żołnierzy. Koni nigdzie nie było. David stał naprzeciwko zbliżającego się wolnym krokiem mężczyzny. Maeve rozpoznała w nim ciemnowłosego Ravena lub co wydawało jej się bardziej prawdopodobne, Raela. Na chwilę przymknęła oczy, zastanawiając się co dalej. Mężczyźni mierzyli się wzrokiem. W pewnym momencie David zaatakował. W ręku czarnowłosego błysnęła szabla. Płomienie pochodni odbijały się w szybko poruszających się ostrzach. Pojedynek z każdą chwilą nabierał intensywności. Maeve nie miała pojęcia, że syn diuka jest tak wyśmienitym szermierzem. Z początku sporadyczny dźwięk uderzającej o siebie broni, zaczął zlewać się w jednostajny, nasilający się hałas. Powoli David zaczął się wycofywać w kierunku lasu. Maeve nie miała wątpliwości, kto wygra to starcie. W pewnym momencie syn diuka głośno przeklął, potykając się o wystający z ziemi korzeń i rozciągając na ziemi jak długi. Raven, a może Rael uśmiechnął się z satysfakcją. Maeve usłyszała tętent kopyt. Zbliżali się ku nim jeźdźcy. Już z daleka, mimo panującego na dworze mroku, rozpoznała olbrzymiego, siwego ogiera Gilberta Dujon.
„Oddaj mi kontrolę!” warknął stanowczo Rael.
„Pieprz się” nadeszła odpowiedź Ravena.
Czarnowłosy przeklął, błyskawicznie zagłębiając się w las. David podniósł się z ziemi, otrzepując lekko pobrudzone ubranie. Gilbert wraz z gwardzistami byli już bardzo blisko. Zatrzymali się tuż przy powozie. Mężczyzna zeskoczył z konia. Skłonił głowę przed chowającym szablę Davidem.
– Co tu się wydarzyło, Monsieur Menderson? – spytał Gilbert służbowym tonem.
– Zostaliśmy napadnięci, kapitanie Dujon. Łotr zabił moich strażników – oznajmił lekko zdyszany David.
– Ciemnowłosy z diabelsko fioletowymi oczami? – zapytał cichym głosem dowódca. Młodzieniec przytaknął. – Przeszukać las! – krzyknął w stronę gwardzistów Gilbert. – To poszukiwany przestępca – wyjaśnił spokojnie Davidowi – jest oskarżony o zabójstwo dwunastu ludzi.
Maeve, nie mogąc się powstrzymać, z gracją wyszła z powozu. Natychmiast przypadła do swojego towarzysza, nie spuszczając jednak z Gilberta wzroku.
– Nic ci nie jest Davidzie? – zapytała gorączkowo. – Tak się o ciebie bałam!
– Nie przejmuj się, moja droga – odpowiedział jej spokojnie młodzieniec, oplatając ją w talii ramieniem. – Wybacz kapitanie, ale jak najprędzej chcielibyśmy dotrzeć do pałacu – oznajmił prowadząc Maeve z powrotem w kierunku karety.
Dziewczyna mogłaby przysiąc, że Gilbert z trudem powstrzymał warknięcie. Patrzył na nią nieprzyjaznym, chłodnym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego przez ramię, a potem pozwoliła Davidowi pomóc sobie wsiąść do powozu.
– Monsieur – zaczął spokojnie dowódca – czy mógłbym zaoferować panu czwórkę moich doborowych ludzi, dla ochrony ciebie i twojej towarzyszki?
– Byłbym niezwykle wdzięczny, kapitanie – odpowiedział swobodnie David.
Gilbert wydał odpowiednie rozkazy i ponownie ruszyli, tym razem przez nikogo nie niepokojeni, docierając spokojnie do celu.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Rankiem rozpoczęło się polowanie. Maeve, w bryczesach i lnianej koszuli, czyli w stroju, który zdecydowanie nie przystoił damie, dosiadała smukłej, gniadej klaczy. Dziewczyna cieszyła się w duchu, że David był na tyle głupi, żeby spełniać każdą jej zachciankę. Pozwalał jej na dosłownie wszystko. Galopem pędzili przez las, a przed nimi biegły ujadające, płoszące zwierzynę harty. Chłopak, mimo że zafascynowany polowaniem, nie spuszczał jej z oka. To stanowiło pewien problem.
– Davidzie, mam ochotę na dziczyznę – powiedziała z uśmiechem, kiedy zwolnili do kłusa.
Młodzieniec natychmiast uznał za swój obowiązek własnoręcznie upolować dla swojej damy dzika.
– Jak sobie życzysz, moja pani – skłonił się z gracją w siodle i popędził na czoło grupy.
Uśmiechnęła się do siebie. Zwolniła. Kiedy tylko zniknął jej z oczu, została na samych tyłach, a potem, niezauważenie, odłączyła się od polowania. Gdy znalazła się już dostatecznie daleko, żeby mogli ją usłyszeć, pędem puściła się przez las. W pewnym momencie koń zaczął szaleć. Stanął dęba. Dziewczyna spadła z siodła. Nie zdążyła podnieść się z leśnej ściółki, gdy stanął nad nią Raven. Obrzucił ją ponurym spojrzeniem.
– Oddaj to co nam zabrałaś – zażądał.
Maeve zerwała się z ziemi i uskoczyła w bok. Zamierzała uciec, ale pochwycił ją w pasie, przyciągając do siebie. W ręku miał nóż.
– Nie będę cię więcej prosił – warknął na nią, a ona mimo wszystko była pewna, że to nie Rael przy niej stoi.
Sięgnęła do przywieszonej u pasa sakiewki. Rozsupłała rzemienie i wyjęła ze środka kamień. Raven odskoczył od niej jak oparzony.
– Dotykałaś go?! – spytał niedowierzająco.
– Przecież go chcesz? – spojrzała na niego zaskoczona.
Chłopak wyciągnął rękę. Położył ją na trzymanym przez nią, rozszczepiającym słoneczny blask kamieniu. Wszystko wokół nagle pojaśniało. Zaczęło wirować. Drzewa już nie były tymi samymi drzewami. Krzewy wyciągnęły ku nim długie, widmowe ramiona. Maeve krzyknęła. Poczuła silne szarpnięcie. Zawiał lodowato zimny wiatr. I nagle, tak samo szybko jak się zaczęło, wszystko się skończyło. Teraz otaczały ich ciemne, pozbawione liści drzewa, a ich gałęzie były tak gęste, że nie było przez nie widać ani skrawka nieba. W lesie nie śpiewały ptaki, nie brzęczały pszczoły. Otaczała ich martwa cisza. Dziewczyna przez chwilę poczuła się jak w grobowcu. Raven odsunął się od niej zdezorientowany. Maeve w umyśle usłyszała głuchy, upiorny śmiech.
„Idiota” syknął naprawdę rozbawiony Rael.
„Gdzie my jesteśmy?” zadał pytanie Raven.
„Nie mam zielonego pojęcia” odpowiedział mu głos.
Chłopak wycofał się, a jego miejsce zajął Rael. Czarnowłosy opadł na porośniętą szarym mchem, poczerniałą ziemię, krztusząc się ze śmiechu. Maeve stanęła nad nim, przyglądając mu się skonsternowana. W zaciśniętej dłoni, cały czas trzymała kamień. Zmienił swoją barwę. Teraz nie wyglądał już jak diament, a raczej jak olbrzymich rozmiarów szafir. Podała go Raelowi, kiedy tamten odrobinę się uspokoił. Przecząco pokręcił głową.
– Schowaj go – powiedział spokojnie.
Maeve wzruszyła ramionami, chowając kamień do sakiewki.
– Co teraz? – zapytała uznając za bezsensowne powtarzanie pytań Ravena.
W lesie panowała nieprzyjemna duchota. Otaczał ich półmrok. Rael wstał. Rozejrzał się dookoła.
– Pójdziemy przed siebie – zadecydował, zdejmując z ramion skórzaną kurtkę i obwiązując się nią w pasie.
– Co to za kamień? Czemu się tu znaleźliśmy?
Spojrzał na nią, a na jego twarz wróciło rozbawienie.
– To artefakt, kryształ wchłaniający magię. Powinien cię zabić, kiedy go dotknęłaś. Uprzedzałem, żebyś tego nie robiła. Ponieważ jednak tego nie zrobił, znaczy to, że masz moc, którą udało ci się przede mną ukryć.
– Nie mam żadnej mocy – burknęła rozeźlona dziewczyna, wściekła, że tak naprawdę jej nie uprzedził. Wysłał ją po kamień, sprawdzając czy go posłucha czy zginie.
„Widziała twoją aurę, kiedy się odsłoniłem” wtrącił wyraźnie zaciekawiony Raven.
„To o niczym nie świadczy” burknął Rael „wielu ludzi potrafi się tego nauczyć, taką siłę dają im ich bogowie, w tym wypadku zapewne Raniel, bogini złodziei” prychnął.
– Dafne – wtrąciła automatycznie Maeve.
– Co? – zapytał ostro chłopak.
– Wyznaję Dafne – powtórzyła nieświadomie dziewczyna. – Bogini lasu, pełni księżyca i pomyślnych łowów.
Rael w jednej chwili znalazł się przy niej. Chwycił jej nadgarstki. Przycisnął ją do pnia najbliższego, poczerniałego drzewa.
– Słyszałaś jak rozmawiamy?! – warknął na nią.
W jego głosie słychać było złość i zaskoczenie. Maeve dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wypowiedział tego na głos, że się zdradziła. Chłopak wykręcił jej rękę do tyłu. Pisnęła z bólu. W oczach stanęły jej łzy. Skinęła głową. Ujrzała wyraźnie malujący się w jego umyśle zamiar.
– Rael, proszę nie – wyszeptała rozpaczliwie.
„Raven, nie pozwól mu mnie zabić” dodała błagalnie w myślach.
Wyczuła ich zaskoczenie, niedowierzanie. Chłopak ją puścił. Odsunął się od niej. Przez chwilę obserwował ją uważnie. Przeklął szpetnie, a potem znów wybuchnął śmiechem.
– To będzie ciekawa wycieczka – mruknął rozbawiony a ona z ulgą zdała sobie sprawę, że nie zabije jej tak długo, jak długo będzie wzbudzała jego ciekawość.
Kraina Umarłych, Tanah Orang Mati
Od kilku godzin szli już przez mroczny las. Mimo, że się nie zatrzymywali, Rael nie wyglądał na ani odrobinę zmęczonego. Maeve jednak padała z nóg. Do tego drażniła ja panująca wokół cisza. W tym miejscu nie było żadnego życia. Nie śpiewał ani jeden ptak, nie brzęczał nawet najmniejszy owad. Pod drzewami nie rosła trawa, a jedynie poczerniały, wydzielający nieprzyjemny zapach, mech. Do tego ta okropna, wszechogarniająca duchota. Dziewczyna czuła, jak wełniana koszula przykleja się do jej wilgotnego ciała.
– Czy możemy się chociaż na chwilę zatrzymać? – poprosiła, wygrywając walkę z własnym uporem i dumą.
– Nie! – odwarknął jej chłopak, jedynie przyspieszając kroku.
„Rael” odezwał się głos Ravena „ona nie wyrabia twojego tempa, zrób przerwę.”
„Nie” powtórzył stanowczo tamten.
„Dlaczego nie?” spróbowała wtrącić się do ich rozmowy.
Usłyszeli ją. Znów wyczuła ich zaskoczenie i ponury nastrój.
– Skręcę ci kark i zostawię tutaj, jeżeli nie przestaniesz tego robić – syknął na nią Rael.
Potem poczuła jak się wycofuje, a jego miejsce zastępuje Raven. Chłopak uśmiechnął się do niej z przekąsem. Usiedli na pociemniałym, ale ciągle miękkim mchu.
– Wprawnie się pojedynkujesz – powiedziała Maeve, przyglądając się leżącej obok jej towarzysza szabli.
– Skąd wiesz, że to byłem ja? – zapytał zaciekawiony.
Wzruszyła ramionami.
– Po prostu wiem. Po co wam ten kamień? – zapytała sennie, ponieważ wcześniej, Rael nie chciał zamienić z nią ani słowa. – Nie wydaje mi się, żeby zależało wam na pieniądzach.
Raven westchnął.
– To artefakt. Dzięki niemu będziemy mogli się rozdzielić. Gdyby mój głupi braciszek nie postanowił nam go ukraść, już dawno Rael miałby swoje własne ciało.
„A ty wisiałbyś na szubienicy” zanucił wesoło tamten.
– Dlaczego chcecie się rozdzielić? – spytała zastanawiając się czemu Raven, z własnej woli, chce pozbyć się takiej drzemiącej w nim potęgi. – Kim on w ogóle jest?
„Nie musi tego wiedzieć” syknął wściekle Rael.
Chłopak skrzywił się. Złośliwie zignorował brzmiący w ich myślach głos.
– Jest demonem, towarzyszy mi od urodzenia. Od dawna już szukamy sposobu, żeby nie musieć żyć razem. – Zrobiło się chłodno. Maeve ziewnęła. Raven bez wahania podał jej swoją skórzaną kurtkę. – Prześpij się trochę – zasugerował – potem pójdziemy dalej.
Otuliła się nią, kładąc na mchu. Chłopak położył się obok, splatając pod głową ręce, a ona przysunęła się do niego bliżej, wtulając głowę w jego ramię. Gwałtownie usiadł. Odsunął się od niej.
– O co chodzi? – spojrzała na niego pytająco.
– Mówiłem ci, żebyś mnie nie dotykała! – warknął na nią.
– Dlaczego? – nie zrozumiała.
W jej głowie rozległ się śmiech Raela. Był wyraźnie czymś rozbawiony.
„To moja wina” odpowiedział wesoło. „Obiecałem mu kiedyś, że zabiję każdą kobietę, która go dotknie. I dotrzymam słowa” zwrócił się do obydwojga.
– Jesteś nienormalny! Nic dziwnego, że on chce się ciebie pozbyć! – skuliła się na boku, kładąc głowę na własnej ręce. – Poza tym nie rozumiem, czemu tobie wolno, a jemu nie.
Odpowiedział jej głuchy śmiech.
– Dobranoc – mruknął zmieszany Raven, ponownie kładąc się, tym razem jednak odwrócony do dziewczyny plecami.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Kiedy Maeve się obudziła, i tak już ponury las, okryty był gęstą mgłą. Coś wołało do niej w myślach, jakby jej szukało. Wołanie zagłuszała dziwna, wabiąca pieśń. Gwałtownie usiadła. Chłopaka nigdzie w pobliżu nie było.
– Raven? – odezwała się cicho. – Raven?! – zawołała głośniej, nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi.
Zostawili ją! To było pierwsze, co dziewczynie przyszło do głowy. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że panika, która ją ogarnia, nie jest jej własną.
„Rael?” spróbowała.
„Pomóż mi!” rozkazał głos. „Nie mogę go zatrzymać!”
„Gdzie jesteście? Co się stało?”
„Cholera wie! Raven usłyszał jakąś pieśń i za nią poszedł. Nie jestem w stanie go powstrzymać. Nic nie mogę zrobić, zachowuje się, jakby mnie w ogóle nie słyszał.”
Całą sobą, każdym napiętym do granic możliwości mięśniem, czuła zawziętą walkę, którą Rael toczył z Ravenem, żeby uzyskać kontrolę nad ciałem. Spróbowała się rozluźnić. Zdała sobie sprawę, że wie gdzie są. Zaczęła biec przez las. Niewiele widziała poprzez gęstą, szarą mgłę. Starała się nie potykać o leżące, jakby specjalnie na jej drodze gałęzie. W końcu dogoniła idącego spokojnie przez las chłopaka. Słyszała tajemniczą, kuszącą pieśń. Nawet jej nie zauważył. Po prostu szedł, jakby ciągnięty na cieniutkiej nitce melodii.
– Raven! Zatrzymaj się! – krzyknęła na niego.
Chłopak nie zareagował.
„To nic nie da” usłyszała w głowie mruczący głos Raela.
„Więc co mam zrobić?” spytała lekko spanikowana. „Co się z nim dzieje?”
„To mgłowce, jest oczarowany ich pieśnią. Prowadzą go prawdopodobnie na bagno, albo ruchome piaski. Nie jestem w stanie tego powstrzymać” wyjaśnił jej ponuro.
Maeve podbiegła do chłopaka. Chwyciła go za rękę. Odepchnął ją stanowczo, jakby była przeszkodą na jego drodze, w dalszym ciągu jednak ignorując.
„Jakieś sugestie?” spytała zrezygnowana, po kolejnej nieudanej próbie.
Rael namyślał się przez chwilę.
„Pocałuj go.”
– Co?! – zdziwiła się dziewczyna.
„Pocałuj go. Podobasz mu się, a w baśniach to zawsze działa.”
– Zwariowałeś – mruknęła, ale posłusznie podeszła do chłopaka.
Oplotła ramionami jego szyję, wspinając się na palce i składając na ustach Ravena wilgotny pocałunek. Poczuła jak jego ciało reaguje na jej dotyk. Tylko ta krótka chwila wystarczyła, by Rael przemocą wepchnął się do środka, wypychając zmieszanego, zawstydzonego Ravena gdzieś na skraj umysłu.
„Idiota” zawarczał.
Namiętnie odwzajemnił pocałunek dziewczyny, przyciągając ją stanowczo do siebie. Odepchnęła go. Roześmiał się.
– Dzięki – powiedział. – Jestem pewien, że ten kretyn, jak już się otrząśnie, będzie ci również bardzo wdzięczny – zadrwił.
– Nie potrzebuję twoich podziękowań – syknęła.
Zaburczało jej w brzuchu. Kończyła się im również woda, którą miał przy sobie Raven. Nie wyglądało to dobrze. Chwyciła chłopaka za rękaw, żeby nie zgubić się w gęstej mgle. Szli przed siebie ostrożnie, wolnym krokiem.
– Słyszysz? – zapytał w pewnym momencie Rael.
Spojrzała na niego pytająco, ale potem sama usłyszała. Las zaczął żyć! Pojawiły się liście, ptaki i owady. Powiał nawet lekki wiatr. Po chwili mgła się rozrzedziła, a miejsce w którym się znaleźli, mimo, że dalej odcięte od błękitu nieba i promieni słońca, nie sprawiało już sobą tak upiornego wrażenia. Uśmiechnęła się do niego z ulgą. Kiedy mgła zupełnie opadła, zobaczyła, że otaczają ich czarne jagody. Całe morze maleńkich krzaczków, pełnych dojrzałych, granatowych, niemal czarnych owoców. Ukucnęła przy jednym z nich, gotowa chociaż odrobinę zaspokoić swój głód. Rael chwycił ją stanowczo, stawiając na nogi.
– Nawet nie próbuj! – zawarczał.
– Dlaczego?! Jestem głodna! – zaprotestowała dziewczyna.
– Patrz – wskazał na leżące pod drzewem, pobielałe kości zwierząt. – Coś jest nie tak.
Maeve wzdrygnęła się mimowolnie.
– Gdzie my do cholery jesteśmy? – nie wytrzymała.
Chłopak wzruszył ramionami.
– To nie ma znaczenia. Ja wolałbym wiedzieć jak się stąd wydostać.
W pewnym momencie usłyszeli szelest liści. Rael gwałtownie się odwrócił, a potem upadł na leśną ściółkę. Dziewczyna stała bez ruchu, obserwując jak spomiędzy drzew i gęstych krzaków wychodzą jakieś dziwne, owłosione istoty. Pokryte były błotem. Sięgały jej ledwie do pasa, a każda z nich trzymała w rękach niewielką rurkę. Przez plecy miały przewieszone drewniane łuki. Jedna z nich wyszła na czoło i zamruczała coś w dziwnym, gardłowym języku. Maeve pokręciła głową, starając się dać znać, że nie rozumie. Pokazała puste dłonie. Postać warknęła na nią ponaglająco, wskazując kierunek. Nie wypuszczali z rąk wydrążonych w środku, drewnianych rurek. Kilku z nich otoczyło leżącego na ziemi Raela, starannie związując mu ręce i nogi. Potem podnieśli chłopaka z ziemi, z powrotem wchodząc między drzewa. Maeve, chcąc nie chcąc, udała się za nimi.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Trawa była tu tak wysoka, że sięgała Maeve niemal do kolan. Dziewczyna stała sama, na środku najwyraźniej czegoś, co służyło ubłoconym stworkom za plac. Zabrali gdzieś Raela, a ją tu po prostu zostawili. Wiedziała jednak, że samotność jest tylko złudzeniem, że jest bezustannie obserwowana spomiędzy bujnych liści drzew. W końcu usiadła po turecku, na miękkiej trawie, cierpliwie czekając. Wrócili po nią po niemal godzinie. Tym razem jednak nie byli sami. Szła między nimi spowita w białą szatę dziewczyna. Maeve uznała, że musi być od niej młodsza o przynajmniej kilka lat. Ledwo zaczęła być kobietą. Miała hebanowo czarne włosy i roziskrzone, brązowe oczy, w których czaiły się lekko złośliwe iskierki.
– Interesujące – zamruczała, podchodząc do Maeve.
Dziewczyna całą sobą wyczuwała napięcie otaczających ją stworzeń. Stała spokojnie, pozwalając się obejrzeć nieznajomej.
– Kim jesteś i co to za miejsce? – zapytała nie potrafiąc już dłużej wytrzymać.
– Thijs mówi, że nie zabili was tylko dlatego, że byliście podobni do mnie – oznajmiła, zupełnie ignorując pytanie Maeve. Potem wymówiła kilka słów w dziwnym, gardłowym języku, a jedno ze stworzeń zagulgotało, wyraźnie oburzone. – Chodź za mną – rozkazała i nie czekając przeszła między rzędami uzbrojonych, pokrytych błotem postaci. – Jestem Lilien – przedstawiła się nieznajoma, wprowadzając dziewczynę i depczące im po piętach stworzenia, na wąską, leśną ścieżkę – a jak ty masz na imię?
– Maeve – odpowiedziała nieco zbita z tropu dziewczyna, przedzierając się przez otaczające je, gęste krzaki.
Lilien odwróciła się ku niej. W jej ciemnych, brązowych oczach zatańczyły iskierki.
– Od dzisiaj jesteś moją przyjaciółką, Maeve – oznajmiła w dziecięcy sposób wydymając usta. – Będziemy się razem doskonale bawiły.
Po chwili dziewczyna zatrzymała się, tak nagle, że Maeve prawie na nią wpadła. Z jednego z wysokich drzew, spuszczono sznurową drabinkę. Lilien złapała się jej, cicho nucąc poważną melodię, a potem została wciągnięta na górę. Maeve ruszyła jej śladem. Znalazły się na zbitej z desek, szerokiej platformie, położonej tak, że z ziemi w ogóle nie było jej widać. Dziewczyna z zachwytem przyjrzała się łączącym drzewa, wiszącym mostom i ukrytym w liściach, drewnianym domostwom. Wyglądało na to, że zbudowane w ten sposób jest całe miasto!
– Ile masz lat? – zapytała Lilien, przebiegając ze śmiechem po drewnianym moście.
– Dziewiętnaście – odpowiedziała nieco zmieszana Maeve.
– Ja prawie szesnaście – oświadczyła z dumą tamta. Minęły kolejny most, a potem jeszcze jeden, ciągle pnąc się w górę, coraz wyżej i wyżej. W końcu Lilien otworzyła jedne z drewnianych drzwi. – Tutaj mieszkam – oznajmiła, pokazując udekorowane leśnymi kwiatami wnętrze.
W środku był drewniany, niski stolik i wyłożony białym materiałem, schludnie i miękko wyglądający siennik. Nieznajoma usiadła na nim, miejsce obok siebie wskazując Maeve. Dziewczyna posłusznie usiadła. Chwilę później, niskie, tym razem czyste, odziane w workowate sukienki, stworzenia wniosły do drewnianego domku pełne różnorakich owoców i, smakowicie wyglądających, podpłomyków tace. W dzbankach niosły krystalicznie czystą wodę i mleko. Maeve, mimo głodu, spróbowała czegokolwiek, dopiero, gdy zrobiła to najpierw Lilien.
– Gdzie jest mój przyjaciel? – zapytała zaspokoiwszy pierwszy głód.
– Och, on nie jest twoim przyjacielem – wyjaśniła cierpliwie Lilien, a jej ton brzmiał tak, jakby powtarzała to Maeve po raz niewiadomo który. – Ja jestem twoją przyjaciółką – uzupełniła. Uśmiechnęła się drapieżnie. – Zajmę się nim osobiście, a potem pozwolę Thijsowi i Urghowi go zabić, w zamian będę mogła zatrzymać ciebie. Taka była umowa.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve obudziła kłótnia sprzeczających się ze sobą, gardłowych głosów. Była w drewnianym domku sama. Leżała na miękkim sienniku, przez chwilę nasłuchując, a potem wstała i wyjrzała przez szparę, po cichu uchylając drzwi.
– Marilah kita membunuh Dia! – zażądało jedno ze stojących nieopodal, na drewnianej platformie stworzeń.
– Wanita kami mahu bermain dengan ia – odpowiedziało mu ponuro drugie. – Kita tidak boleh membunuhnya. Bukan sekarang.
Dziewczyna zdecydowanym krokiem wyszła przed dom. Istoty spojrzały na nią wrogo.
– Wiecie gdzie jest Lilien? – zaryzykowała.
Po ich owłosionych pyszczkach przemknęły cienie zrozumienia.
– Cabutan di sana, ini akan menyelesaikan perkara itu – zadecydował pierwszy.
– Persetujuan – przytaknął mu drugi.
Potem skinęli ponaglająco na Maeve, a jeden z nich, niemal wepchnął ją na wiszący most. Dziewczyna, uważnie rozglądając się dookoła, ruszyła za nimi. Po kilkunastu kolejnych mostach i platformach, doszli do jednego z większych domów, jakie Maeve do tej pory widziała między drzewami. Zgodnie zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami, pokazując jej wejście. Zanim dziewczyna zdążyła otworzyć drzwi, usłyszała w myślach kłótnie znajomych głosów. Walczyli między sobą.
„Zabiję ją!” warczał Rael „wpuść mnie tylko tam, a ją zabiję!”
„Dlatego właśnie cię nie wpuszczę” syknął na niego Raven.
Maeve niemal fizycznie czuła ich wewnętrzną walkę o kontrolę nad wspólnym ciałem. Myśli Raela zaprzątały uczucia wstrętu, obrzydzenia i niechęci. Raven natomiast był niepokojąco podniecony. Dziewczyna pchnęła drzwi i weszła do środka. Stanęła jak wryta, jeszcze w progu. Chłopak leżał na podłodze, nie mogąc się poruszyć, najwyraźniej czymś sparaliżowany, a na nim, okrakiem, siedziała zupełnie naga Lilien, której biała szata leżała teraz niechlujnie rzucona na podłogę. Powoli, mrucząc jak mały kociak, rozpinała guziki jego koszuli, od czasu do czasu pochylając się i muskając językiem usta Ravena. W ogólnie nie zwróciła uwagi na to, że ktoś wszedł do środka.
„Zabierz ją” odezwał się błagalnie Raven, a ona wiedziała, że myśli są skierowane bezpośrednio do niej. „Zabierz ją stąd, bo kiedy się rozproszę, to on wygra walkę, a wtedy ta dziewczyna zginie”.
„Może to i lepiej” pomyślała mimowolnie Maeve.
„Moja dziewczynka” zamruczał ukontentowany Rael.
„Pieprz się” warknęli na niego jednogłośnie obydwoje.
Odpowiedział im głuchy śmiech.
– Lilien? – spróbowała Maeve, nie licząc na jakąkolwiek reakcję.
Dziewczyna odwróciła na nią wzrok, jakby dopiero teraz spostrzegła jej obecność. Uśmiechnęła się drapieżnie.
– Przyłączysz się? – zapytała kusząco, skończywszy rozpinać koszulę Ravena i dobierając się do spodni.
Maeve poczuła, że zbiera się jej na mdłości.
– On cię zabije, jeżeli nie przestaniesz – powiedziała cicho.
Lilien roześmiała się wdzięcznie.
– Jest sparaliżowany – wyjaśniła rozbawiona – jego ciało reaguje, ale on sam nie może się ruszyć.
– Mylisz się – oznajmiła podchodząc bliżej do dziewczyny.
Tamta wstała, uśmiechnęła się promiennie. Zarzuciła Maeve ręce na szyję, przytulając się do niej nagim ciałem.
„Nie” wyszeptał Raven, któremu to w zupełności wystarczyło.
„Tak” wymruczał rozbawiony Rael, wypychając towarzysza w głąb umysłu.
Natychmiast zerwał się z podłogi. Chwycił drobną Lilien, odciągając ją od Maeve i jak szmacianą lalką rzucił dziewczyną o ścianę. Spojrzała w jego oczy. Nie zrobiły się fioletowe, tylko dalej pozostały żółte i kocie, zupełnie jak w momencie kiedy się pojawiał.
– Przestań! – krzyknęła na niego Maeve, stając pomiędzy nim, a dziewczyną.
Rael odepchnął ją, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. Podszedł do Lilien, która zdążyła się już pozbierać i teraz wycofywała się w kierunku drzwi. Minęła ich linię i znalazła się na zewnątrz. Tam chwiejnie wstała. Chłopak rzucił się w jej kierunku, a potem zaczął przeklinać.
– Co jest do cholery? – syknął, stając, jakby zatrzymała go niewidzialna bariera.
Maeve podniosła białą suknię i podała ją dziewczynie, bez problemu przechodząc przez drzwi. Lilien odwróciła się gwałtownie, długimi paznokciami przesuwając po jej policzku. Maeve poczuła ostry ból i ciepłą krew. Otoczyły ich niewielkie, włochate i ubrudzone błotem stworzenia. Tym razem wszystkie były uzbrojone w rurki i krótkie, drewniane łuki. Oddzieliły Maeve od Lilien, wpychając tą pierwszą z powrotem do chaty.
– Setan ini tidak akan melebihi jangka kami – wyjaśnił jeden, stając na czele pozostałych. Jego futro nie było szare ani brązowe, jak u reszty stworzeń, a zupełnie siwe. – Terdapat dua.
Zwracał się do Lilien. Dziewczyna założyła suknię i odgarnęła z ramion długie, czarne włosy. Obrzuciła Raela zawiedzionym spojrzeniem. Z żalem spojrzała też na Maeve. Potem w jej oczach pojawiła się jakaś mściwa, okrutna satysfakcja.
– Urgh mówi, że ten tutaj jest demonem, nie powiedziałaś mi – zwróciła się z wyrzutem do Maeve. – Chatę zabezpieczają runy. Jeżeli pojawi się ten drugi, będzie mógł przejść, a strażnicy przyprowadzą go bezpośrednio do mnie. Jeżeli nie, to cóż, demon zostanie tutaj na zawsze… – odwróciła się i zaczęła odchodzić, a potem nagle się zatrzymała, ponownie patrząc w kierunku Maeve. – Och, byłabym zapomniała, przyjemnych snów, bo sądzę, że tej nocy, będziesz miała same koszmary.
Kiedy tylko Lilien zniknęła z ich pola widzenia, strażnicy natychmiast zatrzasnęli, ciężkie, drewniane drzwi. Rael przestał przeklinać i teraz tylko cicho syczał. Przestał jednak natychmiast, kiedy jego wzrok zatrzymał się na Maeve. Milczał przez chwilę, a potem znów zaczął przeklinać. Podszedł do dziewczyny, odgarniając jej włosy z twarzy. Patrzyła na niego zaskoczona, gdy przyglądał się zadrapaniu. Wierzchem dłoni otarł jej z policzka krew.
– Ten dzieciak to Janda Hitam, czarna wdowa – wyjaśnił. – Jej zadrapanie jest trujące. Nie mam pojęcia co ci zrobiła.
– Doskonale – westchnęła dziewczyna, siadając pod jedną ze ścian. – Tylko tego jeszcze mi było trzeba.
Rael starannie zapiął koszulę, a potem usiadł obok niej.
– Jeżeli mi pozwolisz, to to sprawdzę – mruknął niechętnie.
Skinęła głową, nie mając pojęcia co miał na myśli, było jej już wszystko jedno. Chłopak pochylił się, tak jakby chciał ją pocałować, a potem przesunął językiem po jej policzku, tam gdzie ciągle jeszcze wypływała świeża krew.
– Ej! – syknęła na niego.
Roześmiał się. Po chwili jednak zupełnie spoważniał.
– To racun – westchnął – mówiła dosłownie, kiedy stwierdziła, że tej nocy będziesz miała koszmary. Właściwie to nawet gorzej, bo te halucynacje będą bardziej realne niż sny.
– Rewelacja – wzdrygnęła się Maeve.
Już po kilkunastu minutach, całe pomieszczenie zaczęło wirować, a dziewczyna poczuła, że spada. Opadała w bezdenną otchłań, a powietrze wokół niej płonęło. Słyszała swój własny krzyk. Potem zobaczyła twarze, potwornie zdeformowane, nieprzyjazne i wrogie.
– Maeve! – usłyszała swoje imię.
„Maeve” rozbrzmiewało echem w jej myślach.
Otworzyła oczy. Spojrzała w zaniepokojoną twarz pochylającego się nad nią Raela. Zdała sobie sprawę, że drży. Zacisnęła dłonie na jego koszuli i przylgnęła do niego, całym swoim ciałem, zupełnie jakby był kołem ratunkowym. Nie chciała wracać do tego koszmaru. Zdziwiła się, kiedy chłopak jej nie odtrącił. Objął ją ramionami, przytulając do siebie. Położył się razem z nią na drewnianej podłodze. Za wszelką cenę starała się utrzymać własną świadomość.
– Dlaczego tak nie znosisz kobiet? – zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy.
Odsunął ją od siebie, ale tylko na tyle, żeby móc na nią patrzeć. Uśmiechał się ponuro.
– Nie w tym rzecz – oznajmił spokojnie.
– Więc nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli zrobię to? – zapytała z powrotem przysuwając się do niego i całując go w usta.
Odepchnął ją od siebie gwałtownie.
– Nigdy więcej nie całuj Ravena – zawarczał przez zaciśnięte żeby.
– Przecież nie całowałam jego, tylko ciebie… – nie zrozumiała dziewczyna.
– Nie! – uciął stanowczo. – To w dalszym ciągu jest jego ciało. Robiąc takie rzeczy nie chcesz mnie, tylko ciało Ravena – wyjaśnił już odrobinę spokojniej.
Postanowiła podjąć wyzwanie.
– Sam pocałowałeś mnie już dwa razy – oznajmiła mu z wyrzutem.
– Wiem – odpowiedział ponuro. – Przepraszam.
Teraz była już zupełnie zbita z tropu. Rael? Przepraszał? To jednak nie mógł być Raven. Wiedziała, że to nie on.
– Więc co mam zrobić, jeżeli chciałabym pocałować ciebie? – zapytała przekornie.
Roześmiał się. W jego śmiechu nie było nawet cienia wesołości.
– Nie chciałabyś – oznajmił.
Irytowało ją to, że postanowił decydować za nią.
– Przekonamy się? – zapytała wyzywająco.
– Jesteś pewna, że chcesz mnie zobaczyć? – mruknął niechętnie.
Maeve skinęła głową. Naprawdę chciała. Nie była tylko pewna, na co się zgadza. Rael przysunął się do niej, ponownie oplatając ją ramionami.
– Zamknij oczy – rozkazał, a ona posłuchała.
Kiedy je otworzyła, była zupełnie gdzie indziej. Stała teraz na porośniętej zieloną trawą łące. W oddali widziała linię drzew. Przed nią rozpościerało się wzgórze, na którym ktoś stał. Powoli podeszła w tamtym kierunku. Ujrzała wysokiego mężczyznę, o białych jak śnieg, krótko ściętych włosach. Od pasa w górę był obnażony, więc widziała jego szczupłe, starannie wyrzeźbione ciało. Był do niej odwrócony tyłem. Podeszła jeszcze bliżej. Stała może metr od niego, kiedy się odwrócił. Wpatrywały się w nią teraz niesamowite, żółte oczy z podłużnymi, kocimi źrenicami. Jego surowa, ogorzała od wiatru twarz była niewyrażającą niczego maską. Jego policzek, pod kątem, przecinała podłużna, biała blizna. Wieloma innymi było poznaczone jego ciało.
– Masz czego chciałaś – odezwał się spokojnie, a ona natychmiast rozpoznała jego głos, bo mimo, że brzmiał zupełnie inaczej, dalej zachowywał ten sam, specyficzny ton.
Teraz, kiedy widziała go nie przez pryzmat Ravena, nie mogła traktować go już, jak głupiego, zadufanego w sobie chłopca, takiego, za jakiego od pierwszego wejrzenia uważała Andre. Poza tym musiała mu przyznać rację. W kobietach budził by bardziej trwogę niż pożądanie. Nie w niej. Za bardzo ją intrygował. Podeszła do niego jeszcze bliżej. Dłonią dotknęła jego policzka. Przytrzymał przy nim jej rękę, patrząc dziewczynie w oczy.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała cicho.
– To takie moje miejsce – wyjaśnił. – Tylko tutaj Raven nie ma wstępu.
Poczuła, jak kręci się jej w głowie, a potem znów leżała na podłodze drewnianego domku, wtulona w ramiona Raela.
– Czemu wróciliśmy? – zaprotestowała.
Uśmiechnął się do niej ponuro.
– To miejsce by cię zabiło, gdybyś za długo w nim przebywała – westchnął. – Działanie trucizny już powinno minąć, lepiej się prześpij – zasugerował, nie patrząc na nią.
Wtuliła się w niego, układając tak wygodnie, jak tylko się dało, na twardej, drewnianej podłodze. Nawet, kiedy zamknęła powieki, nie potrafiła odgonić od siebie obrazu wpatrzonych w nią, żółtych, kocich oczu Raela.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve usiadła przecierając oczy. Dalej leżała na drewnianej podłodze niewielkiej chaty. Spojrzała na niespokojnie chodzącego po pokoju chłopaka.
„Nie wiemy co się wtedy stanie” próbował przekonywać głos Ravena.
„Co za różnica? Nie mamy wyboru…” – odpowiedział mu Rael – „Chcą nas zabić.”
„Ona nie chce nas zabić, chce czego innego. Zresztą nie miałbym nic przeciwko” – mruknął, a przed jego oczami pojawiła się wizja nagiego ciała Lilien – „Może i jest wariatką, ale za to ciało ma niczego sobie.”
„Nie będziesz się pieprzył z żadną dziwką” – zawarczał zdegustowany Rael – „a przynajmniej nie dopóki ja muszę w tym uczestniczyć!”
„Więc co robimy?” wtrąciła się do ich rozmowy Maeve.
Chłopak spojrzał na nią. Wzruszył ramionami.
– Dotkniecie wspólnie kamienia i spróbujecie przelać w niego swoją moc, myśląc o jakimś przyjemnym miejscu – wyjaśnił na głos.
– Czy to bardzo niebezpieczne? – spytała dziewczyna.
– Tak – przyznał otwarcie.
Westchnęła.
– Więc na co czekamy?
Carenvall, zamek diuka Mendersona
Dziewczyna zamrugała, rozglądając się dookoła. Otaczały ich kamienne ściany. Przy kominku stał skórzany fotel, nad samym paleniskiem wisiała wypchana głowa jelenia. Poznawała to miejsce! Nie, tylko nie to!
– Gdzie my jesteśmy? – spytał zaniepokojony Raven. – Bo na pewno nie w miejscu o którym ja myślałem! – dodał.
Maeve zacisnęła wargi, krzywiąc się odrobinę.
– Jesteśmy w zamku Diuka Mendersona – wyjaśniła niechętnie.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Dlaczego tu jesteśmy?
– Bo ja i David, tak jakby… po prostu tutaj czułam się bezpiecznie – wyjaśniła, ale nie zdążyła powiedzieć niczego więcej, bo drzwi do komnaty się otworzyły, a po chwili ich oczom ukazały się twarze zaskoczonych osób.
Pierwszy ze zdumienia otrząsnął się David. Podbiegł do niej chwytając jej dłonie.
– Maeve, co tu robisz? Nic ci nie jest? Kiedy zniknęłaś w lesie… – zaczął, ale jemu także przerwano.
– Straże, łapać go! – rozkazał diuk Menderson. – Jakim cudem ten przestępca wydostał się z celi?! I co robi w towarzystwie twojej przyszłej żony, Davidzie?
– Żony? – zapytała zaskoczona, zapominając o tym, jak brudne, wygniecione i znoszone jest jej ubranie.
Sama zresztą też zapewne nie wyglądała najlepiej. Chłopak zmieszał się odrobinę, ale dalej nie puszczał jej dłoni.
– Porozmawiamy o tym później – powiedział łagodnie, kiedy żołnierze pochwycili stojącego tuż obok nas Ravena.
Chwilę później do pokoju weszli żołnierze, prowadząc ze sobą Andre. Zarówno diuk jak i David spojrzeli po nich zaskoczeni.
– Panie – skłonił się nisko jeden z nich – on wcale nie uciekł, ciągle tam był.
– Oni są bliźniakami – wyjaśniłam niepytana, jednak na tyle cicho, żeby tylko David mógł mnie słyszeć. On był w stanie wybaczyć mi brak odpowiednich manier, byłam jednak przekonana, że jego ojciec nie. – Ten, który był ze mną to Raven, drugi ma na imię Andre.
– Nie ważne – mimo moich starań diuk Menderson usłyszał moje ciche wyjaśnienia – niedługo przybędzie tu kapitan Dujon, niech on rozstrzygnie tę całą sprawę.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Wykąpana i w pięknej sukni, Maeve siedziała na wygodnej, ozdobionej drobnymi różyczkami sofie. Mimo, że na rzeźbionym stoliku obok stała taca owoców i karafka ze słodkim winem, ona nie była w stanie przełknąć nawet kęsa. Zamknęła oczy, starając się usłyszeć myśli Raela. Nie wiedziała czy nie są za daleko. To przecież ona wpakowała ich w kłopoty…
„Tak, jest zimno, ciemno i niewygodnie, ale jeszcze żyjemy, jeżeli o to pytasz” odezwał się suchy głos, w jej umyśle.
„Rael!” zdziwiła się swoją własną ulgą.
Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, stała na porośniętym zieloną trawą wzgórzu. Tym razem od razu był przy niej. Stanął tak blisko, że czuła na karku jego ciepły oddech.
– Ten kretyn nie chce mi oddać kontroli – wyjaśnił. Uśmiechnął się cierpko. – Usłyszał jak mimochodem pomyślałem o zabiciu Andre.
– Nie możesz go zabić! – oznajmiłam.
– Niby czemu nie? – zapytał z zainteresowaniem.
– Bo jeżeli on umrze, to czyje ciało weźmiesz, jak coś stanie się Ravenowi? – Maeve patrzyła na niego zupełnie poważnie.
Roześmiał się.
– A ciebie to obchodzi?
– Tak – przyznała szczerze, patrząc prosto w jego żółte, kocie oczy.
Spoważniał. Przyciągnął ją do siebie władczym gestem, a potem pocałował. Nie protestowała. Oplotła ramionami jego szyję, odwzajemniając pocałunek.
„Nie jestem w stanie istnieć samodzielnie” oznajmił ponuro „ale błagam, nie z Ravenem! Poczekaj, aż znajdę nowe ciało.”
Maeve zachłysnęła się tą myślą. Czy on naprawdę chciał? Coś ściągnęło ją z powrotem. Usłyszała nad sobą głos Davida. Przeczesał palcami brązowe, nieco przydługie włosy. Patrzył na nią tymi swoimi niewinnymi, zielonkawymi oczami.
– Maeve! – powtórzył dotykając jej ramion.
Podniosła na niego wzrok. Spróbowała się uśmiechnąć.
– Musiałam na chwilę przysnąć – skłamała. – Przepraszam, Davidzie.
Uśmiechnął się do niej z ulgą. Usiadł tuż przy dziewczynie, znacznie bliżej niż pozwalała na to kurtuazja.
– Myślałem, że to ja ci się oświadczę – oznajmił nagle – ojciec wszystko zepsuł.
– Oświadczysz? – zapytała dalej mu nie ufając.
Nie miała tytułu szlacheckiego, a pozycję społeczną zawdzięczała tylko własnemu sprytowi. Co prawda jej ojciec był księciem, ale matka… no cóż, była zwykłą służącą, a to czyniło z niej po prostu bękarta. Jednak czasami tylko dzięki pochodzeniu, kradzieże uchodziły jej całkiem na sucho… Myślała, że David się nią po prostu bawił, może będzie chciał uczynić z niej swoją kochankę, ale ślub… Nie wierzyła, że przekonał do tego ojca! W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki.
– Nie było łatwo go przekonać – przyznał szczerze – zagroziłem, że jeżeli się nie zgodzi, pójdę do klasztoru i nigdy nie doczeka się wnucząt. Wtedy ustąpił – chłopak wyszczerzył białe zęby w uśmiechu. Maeve patrzyła na niego niedowierzająco. Nigdy nie przypuszczałaby, że jest tak uparty, ani, że potrafi przeciwstawić się ojcu. – Chciałem oświadczyć ci się po polowaniu, ale tak nagle zniknęłaś… – posmutniał. – Co się z tobą działo? – zaczął dociekać. – Szukali cię wszyscy moi żołnierze! Bez skutku.
– Davidzie, ja… – zaczęła, ale rozmowę przerwały otwierające się z hukiem drzwi.
Do pokoju, dumnym krokiem, wszedł Gilbert Dujon, w towarzystwie czterech żołnierzy.
– Maeve Merrowing – odezwał się oficjalnym, ale mimo to niezbyt grzecznym tonem – musimy porozmawiać.
David wstał i wyraźnie widać było z jakim trudem tłumi złość.
– Lady Maeve – zażądał, a wtedy nawet ona spojrzała na niego zaskoczona.
– Lady Maeve – powtórzył Gilbert, tłumiąc prychnięcie.
– Jeżeli chcesz o czymkolwiek rozmawiać z moją panią, odbędzie się to w mojej obecności – kontynuował chłodno David.
Spojrzała w chłodne oczy Gilberta. Znała go zbyt dobrze. Wiedziała, że to nienajlepszy pomysł. Również wstała. Położyła chłopakowi rękę na ramieniu.
– Porozmawiamy sami – oznajmiła, starając się by jej głos nie zadrżał. – Poczekaj razem z jego strażą, proszę Davidzie – dodała na wszelki wypadek.
Długo jej się przypatrywał, a potem niechętnie skinął głową i wyszedł z pokoju razem z żołnierzami.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Gilbert rozdarł z przodu materiał jej błękitnej sukni. Brutalnie popchnął ją na łóżko. To nie miało tak być! Tego się nie spodziewała. Jej oddech przyspieszył.
– Zwariowałeś?! – wrzasnęła na niego, z paniką w oczach.
– Robię tylko to, co koniecznie – oznajmił z chłodnym uśmiechem.
– Jesteś psychicznie chory! – odezwała się przerażona.
– Możliwe – przyznał rozbawiony, podchodząc tak, by znaleźć się nad nią.
Cofnęła się niemal pod sama ścianę. Przywiązany do krzesła Raven, szarpnął się bezradnie w więzach. Gilbert rozkazał strażnikom przywlec go tutaj, a potem zostawić w rogu pokoju.
„Wpuść mnie!” rozległa się rozkazująca myśl Raela.
„Nie!” zaprotestował Raven zerkając na leżący na stoliku kryształ. „On cię może wchłonąć.”
„Nie obchodzi mnie to!” wydarł się Rael, kiedy Gilbert, mocnym szarpnięciem, zdarł z Maeve resztę sukienki.
Dziewczyna wyczuwała ich rozpaczliwą walkę. Czuła, jak mocno Rael cierpi. Jemu naprawdę na niej zależało! Gilbert najwyraźniej też o wiedział o ich zmaganiach, bo uśmiechnął się do niej paskudnie. Brutalnie złapał jej nadgarstki, przytrzymując nad głową dziewczyny. Zamknęła oczy. On był nieobliczalny i nie miała pojęcia, jak daleko się posunie. Tylko, że… przecież nie mógłby jej tego zrobić! A może? W Maeve gotowały się różne sprzeczne uczucia.
– Rael! – krzyknęła mimowolnie, kiedy poczuła rękę Gilberta na swoim udzie.
Poczuła mocny cios, którym demon odepchnął Ravena w głąb umysłu. Szarpnął się i więzy pękły. Przyskoczył do łóżka, podniósł kapitana straży, jakby ten był szmacianą lalką i rzucił nim o ścianę, a potem, jakby opuściły go siły, osunął się nieprzytomny na podłogę. Czarny dym uniósł się znad ciała, by poszybować w kierunku kryształu. Kiedy przezroczysty klejnot go wchłonął, stał się czarny niczym hebanowe drewno. Gilbert jęknął podnosząc się ciężko z podłogi.
– Widzisz? Mówiłem, że się uda – uśmiechnął się podchodząc do kryształu i podziwiając głęboką czerń materii. – No, no, jestem z ciebie dumny! – oznajmił. – Nie każda dziewczyna potrafi rozkochać w sobie demona.
– Przestań! – warknęła na niego. – Naprawdę nie wiedziałam, co chcesz mi zrobić!
Krytycznie spojrzał na jej giezło.
– Chyba nie uważasz, że jestem jakimś zboczeńcem? – spytał nagle nachmurzony. – Jak zła i zdeprawowana byś nie była, to w końcu jesteś moją siostrą! Zresztą słyszałem, jak o tobie myślał. To mi wystarczyło.
Serce Maeve zatrzepotało, a oddech przyspieszył. Rael myślał o niej…
– Co chcesz z nim zrobić? – zapytała ostro. – Obiecałeś, że żadnego z nich nie skrzywdzisz.
Uśmiechnął się cierpko, podnosząc ze stolika kryształ.
– Przecież zawsze dotrzymuję słowa, wiesz o tym – wymruczał. – Chcę, żeby zamieszkał ze mną, w moim ciele – wyjaśnił. – Dzięki temu będę niepokonany.
Uniósł rękę, z zamiarem roztrzaskania kryształu o kamienną posadzkę. Maeve rzuciła się ku niemu chwytając jego dłoń. Spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie! – wydarła się na cały głos. – Każdy, tylko nie ty! Nie możesz!
– Dlaczego? – nie zrozumiał, opuścił jednak dłoń.
– Kocham go, chcę się z nim pieprzyć i rodzić mu dzieci – warknęła obcesowo. – Nie będę tego przecież robiła z własnym bratem, nawet jeżeli to będzie tylko ciało!
– Zwariowałaś – oznajmił patrząc na nią surowo. – On nie jest człowiekiem – powiedział powoli. – Zdajesz sobie z tego sprawę? – zapytał. – To demon. Poza tym masz tego swojego Davida – niemal wypluł to słowo. – Głupiec zrobi dla ciebie wszystko. Pomyśl, może warto się go trzymać, a nawet jeśli nie – kontynuował – zawsze możesz sobie wybrać jedno z braci – wskazał ze wstrętem na podłogę, gdzie leżało nieprzytomne ciało Ravena.
Spojrzała na niego z nienawiścią, ale po chwili jej spojrzenie złagodniało, stało się błagalne.
– Gilbert, wiem, że mnie nienawidzisz – szepnęła – ale jeżeli cokolwiek, kiedykolwiek dla ciebie znaczyłam, to błagam, nie rób mi tego. Nie możesz mi tego zrobić!
Mężczyzna zawahał się. Odrobinę zbyt długo. Wyrwała mu kryształ z ręki i wybiegła z hukiem otwierając drewniane drzwi. Na korytarzu nie było strażników. Dookoła panowało zamieszanie.
– Co się dzieje? – zaczepiła jednego z przerażonych służących.
– Oblężenie pani! – wykrzyknął, obrzucając zaskoczonym spojrzeniem jej strój.
Gilbert wybiegł tuż za nią. Patrzył na dziewczynę wrogo, ale nie sięgał po kryształ. Ruszył natychmiast ku murom zamku, a ona pobiegła za nim. Stanęli na blankach przy Davidzie i jego ojcu. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, a potem bez słowa okrył ją swoim płaszczem.
– Mam nadzieję, że masz na to dobre wyjaśnienie – mruknął, mimo wszystko nie do końca zaskoczony, przyzwyczajony już do jej niecodziennego zachowania.
– Co się dzieje? – zapytała wpatrując się w otaczające zamek pole i ścianę lasu.
Wszędzie, za zamkniętymi bramami i podniesionym mostem zwodzonym, jak okiem sięgnąć widać było wojsko. David skrzywił się.
– To Lord Peterson, wypowiedział mojemu ojcu wojnę – wyjaśnił. – Jego siły są znacznie liczniejsze od naszych. Sądzę, że oblężenie może potrwać nawet kilka lat, a potem i tak przegramy… – westchnął. – Obiecał, że oszczędzi kobiety i dzieci, w zamian za głowę mojego ojca wbitą na pal. Prędzej czy później ludzie będą tak zdesperowani, że wzniecą bunt. Proszę, wejdź do środka – szepnął. – Przyjdę do ciebie później.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve siedziała w zaciszu swoich komnat, obracając w dłoniach czarny kryształ. Może powinna go oddać Andre? Skrzywiła się. Zdawała sobie sprawę, że to nie byłby dobry wybór. Nie chciała jednak także, żeby był to Gilbert lub Raven, a jak inaczej miała ratować sytuację? Do jej pokoju wszedł David, bezceremonialnie podchodząc do dziewczyny i biorąc ją w ramiona. Zamarła, gdy po raz pierwszy, nie przestrzegając żadnych zasad dobrego wychowania, pocałował ją w usta. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, jak bardzo przyjemny i miękki jest ten pocałunek.
– Przepraszam, że znalazłaś się w takiej sytuacji – szepnął dłonią dotykając jej policzka. – Tak bardzo mi przykro!
Spojrzała na niego, zastanawiając się czy może mu to zrobić. Nie mogła! chyba, że byłaby to jego własna decyzja…
– Davidzie – zaczęła cicho – znam sposób, żeby uratować twojego ojca… uratować nas wszystkich.
Spojrzał na nią pytająco. Czekał. Wyciągnęła z sakiewki czarny jak noc kamień.
– Co to? – zapytał David przyglądając się mu nieufnie.
– Tu zamknięty jest demon – przyznała cicho – jeżeli go rozbijesz, zamieszka w tobie.
– Czemu miałbym to zrobić? – spojrzał na nią pytająco, odrobinę przestraszony.
– Ponieważ on jest silny, silniejszy i szybszy niż zwykli ludzie… Jeżeli to on poprowadzi atak, nawet garstkę żołnierzy, zwycięży.
Wzrok Davida w dalszym ciągu mówił, że ciężko mu w to uwierzyć.
– Czemu miałby chcieć nam pomóc? – zapytał.
– Nie nam, tylko mi – przyznała szczerze, spuszczając wzrok. – Wydaje mi się, że mnie kocha… – szepnęła.
David wyrwał jej z ręki kamień, a potem, ze wściekłym warknięciem, rozbił go o podłogę. Jego oczy zmieniły się. Przez chwilę stały się kocie, żółte z podłużnymi źrenicami.
– Ty mała, zdradziecka dziwko! – zbliżył się w jej stronę. Przestraszona cofnęła się pod ścianę. – Zaufałem ci! Słyszałem potem każde wasze słowo!
– Rael, to nie tak – zaczęła cicho, ale on nie słuchał, tylko trzaskając drzwiami wyszedł z pokoju.
~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~
Maeve stała na blankach, przyglądając się, jak David, a raczej teraz Rael, na karym koniu pędzi na czele małej armii. Dołączyli do nich również Gilbert i jego ludzie, co było niemałą niespodzianką dla Lorda Petersona. Kiedy jego żołnierze przekonali się, że ich strzały spadają na ziemię, jak zwiędłe liście, a miecze najczęściej rozbijają się o niewidzialną tarczę, przerażeni uciekli z pola bitwy, woląc śmierć za dezercję niż spotkanie z czarami. Po dwóch godzinach było już po wszystkim.
„Nie wolno ci tak o niej myśleć!” usłyszałam zapalczywe myśli Davida.
„Pieprz się! Będę o niej myślał jak tylko zechcę!” odpowiedział mu znudzonym głosem Rael, co świadczyło o tym, że to już któraś z kolei tego typu wymiana zdań.
Rael, mimo, że w kolczudze, zgrabnie zeskoczył z konia, a potem podszedł bezpośrednio do Maeve.
– Pomóż mi się pozbyć tego cholerstwa! – rozkazał.
„Hej, jak się do niej zwracasz?!” zaprotestował natychmiast David.
Niechętnie pomogła mu przez głowę ściągnąć kolczugę. Odetchnął z ulgą. Bez pytania chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku oranżerii.
– Musiałaś?! Naprawdę musiałaś?! – stanął oburzony górując nad nią, pośród egzotycznych roślin. Spojrzała na niego pytająco. Zielone oczy płonęły. – Dlaczego akurat on?! – jęknął. – W zamku miałaś do wyboru ponad trzystu innych mężczyzn!
Spuściła wzrok, wiedząc, że to co powie, bardzo mu się nie spodoba.
– Ale to właśnie jego kocham – oznajmiła cicho.
Niemal fizycznie wyczuła szczęście wypełniające Davida. Rael zamarł, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
– Więc trzeba było pozwolić Gilbertowi zrobić, to co chciał – odezwał się oschłym głosem. – Wtedy miałabyś swojego Davida – niemal wypluł to słowo – tylko dla siebie.
Tym razem spojrzała mu w oczy.
– Tylko, że… – wyszeptała.
– Tylko, że co? – ponaglił nieuprzejmie.
– Tylko, że ciebie kocham bardziej – mruknęła zawstydzona.
Zielone oczy rozszerzyły się, na chwilę stając się żółte, kocie.
– Ty mała egoistko! – z jego gardła wydobył się niemal zwierzęcy warkot. – Doskonale to sobie zaplanowałaś!
Maeve przecząco pokręciła głową.
– Jeżeli nie chcesz, to więcej go nie dotknę – oznajmiła cichym, ale stanowczym głosem. – Będziemy razem tylko w twoim miejscu…
Wyczuła płynącą od Davida panikę. Zrobiło jej się go ogromnie żal. Rael patrzył na nią przez chwilę, a potem porwał ją w ramiona. Pocałował ją w usta, najpierw lekko, a potem coraz głębiej i namiętniej. Lekko oszołomiona odwzajemniła pocałunek, zarzucając mu ręce na szyję. Odsunęła się jednak zaskoczona, czując zachwyt i podniecenie nie tylko Raela, ale i Davida…
– Chyba nie mógłbym mu tego zrobić – mruknął niechętnie Rael, nie wypuszczając dziewczyny z objęć. – On prawie cały czas myśli tylko i wyłącznie o tobie. Nie jest w stanie skierować myśli gdzie indziej. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek choćby spojrzał na inną dziewczynę. Poza tym, mimo, że go nie lubię, jest naprawdę dobrym szermierzem – przyznał niechętnie.
David odrobinę się rozpromienił. Jednak uśmiechnął się szeroko, dopiero kiedy Rael, nie wypuszczając Maeve z objęć, wycofał się głębiej i go wpuścił.
„Nie chcę się tobą dzielić” – oznajmił – „ale skoro kamień już nie istnieje, to nigdy nie opuszczę jego ciała, więc podejrzewam, że i tak muszę.”
– Ja też nie chcę – przyznał cicho David. Spojrzał jej w oczy – ale wiesz, ze dla ciebie zrobię wszystko.
Pocałowała go. Rael zamruczał.
– Jakim cudem to czujesz? – zwróciła się bezpośrednio do niego.
„Nie wiem” – odpowiedział – „po prostu. Przy Ravenie tego nie było.”
– Czytałem legendy – wtrącił się ku ich zaskoczeniu David. – Nie wierzyłem, że są prawdziwe, ale teraz wierzę. W księgach to się nazywało przeznaczenie – oznajmił. – Jeżeli demon spotka odpowiedniego człowieka – zająknął się, w dalszym ciągu z trudem mieszcząc całą sytuację w głowie – stają się jednością i mają jedynie dwie różne jaźnie. Wszystko inne współodczuwają.
„To brzmi jak choroba psychiczna” wzdrygnął się Rael, śmiejąc się głucho.
David objął Maeve ramieniem, a ona nie protestowała. Była szczęśliwa. Miała ich obu – dwóch mężczyzn, których w życiu kochała. Wyczuła z zadowoleniem, jak mimo powierzchownej wrogości, wytwarza się między nimi nić przyjaźni i zrozumienia. Razem weszli wspólnie na zamkowy korytarz. Z zamyślenia wyrwał ją radosny śmiech Raela. Raven stał przy oknie, zaborczo obmacując jedną z pokojówek. Demon znów przejął kontrolę. Wziął dziewczynę za rękę i razem podeszli do chłopaka.
– Od początku nieźle sobie poczynasz – zamruczał, nie puszczając dłoni Maeve.
– Ty też – stwierdził Raven kierując w jej stronę spojrzenie. – Naprawdę myślałem, że ona jednak na mnie leci… – wyznał zawiedziony.
– Masz szczęście, że nie – oznajmił Rael, z drwiącym uśmieszkiem, błąkającym się w kącikach pociągających ust, uśmiechem, którego nigdy wcześniej nie widziała u Davida, a jednak, doskonale tam pasował – bo gdyby tak było, musiałbym cię zabić.
The End
slowianka
W jaki sposób twoja Mary Sue była w stanie w ciemnej celi bez swiatła dojrzeć kolor oczu Gary’ego Sue?
Vicky
1. “Stu” nie “Sue” w formie męskiej, jeżeli już bawimy się w zachowywanie poprawności. Poza tym czy znasz w ogóle definicję? Bo chyba nie do końca to określenie jest adekwatne?
2. Wszelkie nieścisłości i rzeczy, które wyglądają na nielogiczne wyjaśniają się w fabule. Ewentualnie w zakładce fantastyki, gdzie opisane są epoki i moja autorska rasa, o której jest większość opowiadań fantasy,
🙂
Soko
To jest lepsze niż Harry Potter 😀 zaznaczam, że nie trawię klimatów magia, trelemorele i niezwykłe moce prócz HP i tego bloga 😉
Misia
Powiem, że zdziwiłam się widząc “The end”, myślałam, że będzie musiała wybierać między nimi.
Vicky
Gdybym to dalej ciągnęła, to byłoby znowu “sweetaśne” zakończenie, a chciałam takiego uniknąć. Poza tym lubię bohaterów, więc zapewne jeszcze do nich wrócę. Teraz czas na Kolor Samotności. To opowiadanie będzie znacznie dłuższe.
Anne
Kolejne piękne, wciągające opowiadanie! Gratuluję Vicky, talentu do pisania. ^^ Czekam na cd.
Miye
O, to teraz zabierzesz się za to, co w tym momencie piszę? *smile* (Pieśń Księżyca)
Corvidae
Kurcze, moglem sie wczesniej wpisac, to bym sie na wyznanie zalapal, a tak to nic *chlip*
Ja niestety nie mam zbytnio czasu czesto zagladac, bo jestem zagramanica, ale w przyszlym tygodniu wszystko nadrobie i zrecenzuje(z polskimi znaczkami!).
JuuNkaa
Pff, ja niestety dopiero dziś weszłam , bo mam remont w kuchni i z mamą tapety zdzieram 😀
Muszę przyznać , że to świetny sposób na wyzbycie się złych emocji : )
A teraz zabieram sie do czytania ;>
IRRESA
Oj Vicky, mnie to zawsze zastanawia za co Ty nas kochasz… *uśmiech* Znaczy się wiem, że to nie chodziło o mnie tylko o Lilijkę, JuuNkę, Corvidae etc., ale o to już mniejsza.
W każdym razie ja Ciebie też.
P.S. Lilijka – odpisałam.
Miye
Wiecie co? Kocham Was!
lilijka:)
IRRESA odpisalam ci na forum, przepraszam ze tak długo to trwalo … a opowiadanie przeczytaj ! musisz znalesc chwilke bo nie pożałujesz
lilijka:)
zaskakujący, innowacyjny, intrygujący, pobudzający wyobraźnie fragment *uśmiech*
JuuNkaa – bo opowiadania Vicki sa jak narkotyk, jak ulubiona działka marihuany, każdy z nas jest w jakis sposob uzależniony … i to jest w tym najpiękniejsze
IRRESA
A ja do cholery jasnej cały czas nie mogę znaleźć chwili, żeby to przeczytać! Wrr! Grr!
Chcę zobaczyć, czy to się zrobiło cukierkowe, czy jest ciekawe, czy w ogóle przez to przebrnę, czy opowiadanie jest powieleniem schematów! Tyle, że za każdym razem jak do tego siadam coś mi wypada.
Dwa dni temu byłam jeszcze w Szczyrku i ten był przymulony.
Wczoraj byłam zbyt zmęczona podróżą i rozpakowywaniem.
Dzisiaj wychodzę na spotkanie z kumpelą.
Szlaga by to wszystko. *zły*
ciekawa_świata
JuuNkaa nie martw się, ja też tak mam 😀
JuuNkaa
: ( Kiedy znów bd jakiś kawałek ?
Boję się, że uzależniłam się od twoich opowiadań ..
Codziennie rano i wieczorem sprawdzam czy jest coś nowego .. i nawet nie wiesz jak się cieszę , gdy coś wstawisz ; )
Miye
Zazwyczaj w weekandy po prostu nie mam kiedy pisać *smile*
ciekawa_świata
Muszę przyznać, że bardzo zaciekawiło mnie to opowiadanie, czekam na więcej 😀
IRRESA
Dobrze, Corvidae, już Cię z mojej listy wykreśliłam. XD Już nie musisz się obawiać, nie będę Cię przesłuchiwać! *śmieje się*
Corvidae
Po prostu bardziej dosadnie wylaczam sie z kregu podejrzanych ;P
IRRESA
A co to ja Twoja matka żeby to wiedzieć? *śmieje się*
Corvidae
BTW, ja nie mam takiego skilla w pisaniu 😛
IRRESA
Oj Corvidae, strzelałam tylko! *uśmiech*
JuuNkaa
u mnie raczej był problem w tym, że troszkę spać mi się chciało 😀
Ale dziś rano jeszcze raz przeczytałam i wszystko jasne ; pp
lilijka:)
jak dla mnie wszystko jest jasne i klarowne. Problemem mogą byc 2 osoby w jednym ciele, ale jak sie dokladnie czyta i zwraca uwage na szczegoly to fabuła jest intrygująca ale przejrzysta. Oby tak dalej *smile*
Corvidae
Aj tam od razu Corvidae… Siedze za granica i nie wchodze juz tu tak czesto 🙁 Nadrobie 🙂
IRRESA
Corvidae? Rozprówacz? Miras?
IRRESA
Ale cudownie, czyli się nie dowiem. :> Ale ja Was wszystkich kocham… ;/
A tamtego nie mogę popierać, bo nie czytałam, patrz mój komentarz pod “Sunny Day”!
IRRESA
Chodzi mi o to, o co Kamm. Z kim piszesz to opowiadanie?!
Miye
“Trochę zdziwiło mnie zachowanie Maeve, ale łokej.” tego nie zrozumiałam. I myślałam, że to popierasz. Na to drugie będę unikała odpowiedzi. Będzie chciał, to się przyzna.
IRRESA
Pytam o to samo co Kamm! :>
Miye
To może niech mi ktoś wytłumaczy o co Ona pyta… Pogubiłam już się w tym czego, kto nie rozumie…
Miye
Dobrze, a możecie powiedzieć co konkretnie według Was jest niejasne?
Kamm.
Jak dla mnie wszystko klarowne. 😉 Trochę zdziwiło mnie zachowanie Maeve, ale łokej. Ach, no i, btw, w takim razie z kim piszesz opowiadania?
Kamm.
Zdziwiło mnie z tego powodu, że po prostu wzięła i sobie zabrała ten diament. xD
Wika ;]
Jeeju ja już nie wiem o co tu chodzi *uśmiech*
JuuNkaa
Poplątane ..(albo już mój mózg pracuje z opóźnieniem)
Musiałam dwa razy się cofnąć i przeczytać jeszcze raz . Hihi
Czekam dalej 😀 i cieszę się że wreście ruszyło .
JuuNkaa
Coraz bardziej ciekawie 😉
Mój wyczekany fragment !
Miye
i następny…
Rozprówacz
a mi się podobało, i nawet opis gabinetu dowódcy opisany w sposób nienaganny ( ja przynajmniej tak sobie wyobrażam gabinet szalonego oficera)
IRRESA
Przepraszam Vicky…
IRRESA
Nie, nie o nic. XD
IRRESA
JuuNkaa – nie chcę Cię dołować, ale to może trochę potrwać! *uśmiech*
Miye
Irreso, ale o co Ci chodzi? Przecież tutaj również doszedł krótki fragment. Nie tylko w “Córce Demona”.
JuuNkaa
W sumie , nawet ten jeden akapit by mnie ucieszył .
Ale jak wiadomo , warto mieć nadzieje ; ))
Miye
Muszę się wziąć i pokończyć te pozaczynane opowiadania! *smile*
JuuNkaa
Hmm , to czekam z nieopisaną ciekawością 😀
IRRESA
JuuNkaa – szanse na owy “kawałeczek” są 1% – owe.
No chyba, że masz na myśli jeden akapit. *uśmiech*
Vicky chyba wzięło na Dziką Plażę. Ale nie wiem.
JuuNkaa
Muszę przyznać że te odpowiadanie mnie strasznie ciekawi ;D
Są jakieś szanse , że w najbliższym czasie zostanie choć mały kawałeczek dodany ?
mlodad
jak stanęło tak stoi heh
IRRESA
Puustka. ._.
Kamm.
Nic nowego. T_______________________________________________T!!
Miye
Będzie więcej, będą też stare, tylko potrzebuję trochę czasu… Zupełnie, jak na wszystko inne! *smile*
Kamm.
Spodobał mi się początek, chcę więceeeej.
IRRESA
No tak… Mamy nowe opowiadanie, a najstarsze… ani rusz! 😉 W każdym razie póki co nie mogę ocenić, bo przeczytałam ledwo kawałek. Akcja się rozwinie ( a kiedy to nastąpi nie wie pewnie nawet sama Vicky! ) to wtedy się wypowiem.
Wika ;]
O nowe opowiadankoo ;d;d Spodobał mi się początek 😉