Jesień. Na dworze szybko robi się ciemno. Wracamy do domu zmęczeni po ciężkim dniu w pracy. Szukamy odpoczynku, rozrywki. Czegoś co zajmie nas, zafascynuje, a jednocześnie odciąży nasze umysły. Przy książce Moje wielkie wampirze wesele, autorstwa Kerrelyn Sparks, bez trudu można się zrelaksować.
Tytuł książki jest mało adekwatny do treści, ponieważ żadnego wesela w opowieści nie było – to znaczy właściwie jedno miało miejsce, w tle fabuły, ale nie było powiązane z głównymi bohaterami powieści. Vampire And The Virgin (Wampir i Dziewica), tytuł oryginalny, znacznie bardziej do książki i jej zawartości pasuje.
Mimo, że jest to już ósma część zabawnego cyklu autorki, to nie ma ten fakt dla przeciętnego czytelnika najmniejszego znaczenia – śmiało może sięgnąć po nią jak po pierwszy tom. Każda część jest osobną przygodą, połączoną jedynie firmą Romatech Industries produkującą sztuczną krew oraz barwnymi bohaterami, jednak główne postacie zawsze się zmieniają, jakby każda wspomniana we wcześniejszych książkach czekała na swoją kolej. Ja, po przeczytaniu jedynie pierwszej części – Jak poślubić wampira milionera, czerpałam niezaprzeczalną przyjemność z delektowania się ostatnią. Lekko zagubiona czułam się jedynie na pierwszych stronach, potem odnalazłam się i wciągnęłam w wir napływających z niesamowitą prędkością zdarzeń.
Książka jest powieścią erotyczną, a autorka nie szczędzi czytelnikom szczegółowych opisów aktów i to takich, że podczas czytania policzki oblewają się szkarłatem. Wiele rozwodzi się również nad uczuciami i urodą zarówno Olivii, jak i Robby’ego, co odrobinę czyni jej twórczość ckliwym romansem, ale nie odbiera jej specyficznego uroku i ciepła. Dla mnie przede wszystkim jest to jednak powieść komediowa. Pochodzący ze Szkocji, wampirzy ochroniarze w kiltach są pomysłem komicznie rewelacyjnym. Mają swój nieodparty urok i niezaprzeczalnie dodają historii humoru. Wampiry pijące sztuczną, sklonowaną krew, podgrzewają ją w mikrofalówkach. Ponad dwustuletni ochroniarze i pracownicy służb specjalnych sprzeczają się i dokuczają sobie nawzajem niczym małe dzieci. Podczas czytania po prostu nie da się nie śmiać. Oczywiście powieść jest typowym przykładem literatury kobiecej, główny bohater – Robby MacKay – jest mężczyzną idealnym, czułym, opiekuńczym, troskliwym, a jednocześnie twardym, męskim i nieziemsko przystojnym. Jego jedynym mankamentem jest to, że w dzień bywa… martwy. Mimo to, sądzę, że panowie, patrząc na fabułę z przymrużeniem oka, potrafiliby docenić lekki dowcip zawarty na niemal każdej stronicy książki.
Przez całą przygodę, obok wątku romantycznego, ciągną się dwa, na pozór oddzielne, wątki kryminalne. Są dobrze przemyślane i zawierają wiele szczegółów. Oprócz miłości w powieści znajdziemy również lojalność i prawdziwą przyjaźń. Niestety powielają się także przeróżne schematy. Autorka powtarza nawet wątek ze swojej własnej, wcześniejszej książki, jakby odrobinę zabrakło jej już pomysłów, ale w końcu to ósmy tom, więc nie ma się czemu dziwić. Założenia i sploty akcji są proste, wręcz trywialne, za to ciekawe i cudownie wciągające. Podobno jednak dobry pisarz z wszystkiego potrafi zrobić dzieło sztuki. Książka zawiera niewiele głębszych wartości, jak na beletrystykę przystało, jest nastawiona typowo na rozrywkę.
Do wydania powieści tylko odrobinę mogę się przyczepić – w tekście pojawiło się kilka literówek, na szczęście nie było ich na tyle dużo, żeby miały przeszkadzać w czytaniu. Okładka tomu jest miękka, broszurowa, z tych, które lubią się gnieść w torebce czy plecaku. Graficznie jednak nie mam jej nic do zarzucenia, bo mówi dokładnie tyle, ile powinna mówić – tak właśnie, jak dziewczyna z okładki, mogłaby wyglądać główna bohaterka, Olivia.
Styl autorki nie jest kwiecisty, jest prosty i łatwy do odbioru. Czyta się szybko i płynnie, bez chwili wytchnienia. Lektura bezlitośnie wciągnęła mnie, do szóstej nad ranem nie pozwalając zmrużyć oka. Wartka akcja, dobrze zbudowana fabuła, a wszystko to okraszone lekkim w odbiorze poczuciem humoru. Osobom, które szukają chwili relaksu, chcą przeżyć ciekawą przygodę, mają ochotę się trochę pośmiać i pozachwycać – gorąco polecam. Książka jest idealna na długi, chłodny wieczór. To cudowne lekarstwo do walki z jesienną depresją.
O autorce słów kilka
Pierwsza powieść Karrelyn Sparks Jak poślubić wampira milionera stała się debiutem roku w jednym z renomowanych, amerykańskich wydawnictw. Od tej pory pisze kolejne historie i mówi, że będzie pisała, dopóki czytelniczki nie przestaną domagać się kolejnych książek. Moje wielkie wampirze wesele jest już ósmą pozycją z tej serii.
Książka recenzowana dla portalu http://www.nowaczytelnia.pl/ :). Dziękuję bardzo!
Rozprówacz
jedyne co mnie nie przekonuje to napis an okładce; fakt, że Times uznał książkę za bestseller nie robi na mnie wrażenia