„Love Rosie” to film zekranizowany na podstawie powieści spod pióra Ceceli Ahern o tym samym tytule. W rolach głównych występują Lily Collins i Sam Claflin, którzy idealnie odgrywają swoje postacie. To słodko-gorzka historia o życiu, które nigdy nie wydawało się bardziej realne.
Rosie i Alex od zawsze są przyjaciółmi. To chyba właśnie stanowi największy problem, bo mimo że w wyraźny sposób ciągnie ich ku sobie, nie potrafią tego zauważyć. Ich drogi się rozchodzą. Alex jako pierwszy orientuje się, że kocha Rosie, ale ona bezustannie go odpycha, napotykając na swojej drodze zupełnie inne problemy, takie jak niechciana ciąża. Chłopiec, a później mężczyzna, skacze od dziewczyny do dziewczyny, za każdym razem wybierając coraz piękniejsze by tylko zapomnieć o swojej prawdziwej miłości. Ona natomiast poświęca życie córeczce, a gdy umiera jej ojciec, zaczyna wierzyć w realizację zarówno jego jak i własnych marzeń.
Pod względem scenerii, ekranizacji, ujęcia niezwykłych momentów, film został naprawdę świetnie zrealizowany. Jego klimat w cudowny sposób wpływa na widza, sprawiając, że ten niemalże topi się w przedstawionym świecie. Oglądając dzielimy odczucia Rosie, śmiejemy się wraz z nią i płaczemy. Naprawdę trudno się od tego powstrzymać.
Jeżeli jednak wziąć pod uwagę fabułę, to uważam, że Ceceli Ahern stworzyła prawdziwy melodramat, na dodatek nie mający zbyt mocnych podstaw. Bohaterowie zachowują się bez sensu. Może głupota jest cechą ludzką, ale tutaj bez niej w ogóle nie byłoby ani powieści ani filmu. Dłużyło mi się to wzajemne odpychanie się Rosie i Alexa, te momenty kiedy mogli być razem, a jednak tak się nie działo. Poza tym ich życie wyglądało całkiem sensowne i było bez trudu w stanie zainteresować widzą. Główny wątek jednak zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
„Love Rosie” to film, który mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim wielbicielom łzawych dramatów. Komediowych wątków jest w nim znacznie mniej, a pechowe rzeczy, które przytrafiają się Rosie wzbudzają raczej litość niż śmiech. Mimo że należę do grona osób lubiących romantyczne historie, to ta jednak zwyczajnie mnie znudziła. Nie byłabym jednak szczera, gdybym stwierdziła, że ekranizacja jest kiepska. Myślę, że film został świetnie nakręcony. Naprawdę przyjemnie się go ogląda, a historia nie odpowiada mi jedynie pod względem fabularnym. Przyznam również, że bardzo ucieszyło mnie, gdy Rosie nareszcie otworzyła swój własny hotel. To fikcyjna bohaterka, której warto kibicować.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Monolith Studio
Koralina
nie do końca mój klimat, ale czasami sięgam po takie filmy, tak dla oderwania 🙂
bookahontas
Film mi się podobał, ale to jeden z tych, które obejrzysz i zapomnisz 😀
Agnieszka Em
Oczywiście, że oglądałam film. Fajny, choć nie stał się moim ulubionym 😉
Ewa
Czytałam książkę i bardzo mi się podobała, ale to na filmie ryczałam. Jak Rosie wygłaszała mowę na ślubie Alexa… :C
No i Sam Clafin! <3
Zapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/