“Demony miłości” to drugi tom “Kronik Rodu Lacey”, w których pisarka zabiera czytelnika, w barwną i pełną przygód podróż, do Anglii za czasów dynastii Tudorów. Eve Edwards to pisarka posiadająca dużą wiedzę, taka, która nie zaspakaja swoich czytelników byle czym. Dlatego też jej powieści są historiami o miłości, przedstawionymi na bardzo barwnym i realistycznym, historycznym tle.
Lady Jane oraz Jamesa, jako bohaterów (mniej lub bardziej) drugoplanowych, poznajemy już w pierwszym tomie sagi, tym razem jednak to o nich będzie cała historia. Choć książki są ze sobą powiązane tłem historycznym i rodem, to jednak role głównych bohaterów, w kolejnych tomach, otrzymują zupełnie różne postacie. Moim zdaniem sprawia to, że każda kolejna część cyklu jest niepowtarzalna i zawiera w sobie coś świeżego. W końcu jak długo można czytać o romantycznych perypetiach jednej pary? W “Alchemii miłości” poznajemy historię Ellie, córki alchemika oraz młodego Willa Lacey. W drugim tomie natomiast czytamy o pełnym sprzecznych emocji życiu Lady Jane Rievaulx oraz powracającego z wojny Jamesa Laceya.
Lady Jane szlachetnie odrzuca małżeńską ofertę Willa Lacey, by ten mógł poślubić dziewczynę, w której się zakochał – a zarazem jej serdeczną przyjaciółkę. Niestety to nie ułatwiło kobiecie życia. Pojawiały się coraz to kolejne kłopoty, a jej rodzina zdecydowanie nie była taką postawą zachwycona. Dlatego młoda szlachcianka zdecydowała się poślubić starszego markiza, Jonasa, który zapewnił dziewczynie nie tylko tytuł, ale i majątek oraz swoją przyjaźń. Gdy jednak markiz umiera, Jane musi szukać schronienia na dworze królowej Elżbiety I. To właśnie tam ponownie spotyka młodszego brata Willa – Jamesa. I choć wygląda na to, że się nie znoszą, to jednak od razu można wyczuć narastające między nimi uczucie.
Eve Edwards postanowiła stworzyć cykl dość oryginalny. Romanse historyczne, pikantne, z nutką erotyki, zna chyba niemal każda kobieta. Natomiast tutaj pisarka zupełnie ten element ze swoich książek wykroiła. Napisała coś zupełnie innego. Jej saga to, ni mniej nic więcej, tylko ciekawie napisany romans historyczny, skierowany do młodszego pokolenia. Choć nie jest to mój ulubiony gatunek literacki, to jednak “Kroniki Rodu Lacey” są doskonałą sagą, stworzoną jakby idealnie pod mój gust. Z tymi książkami po prostu nie sposób się nudzić.
Choć pisarka używa stylizowanego na epokę języka, to jednak czytanie powieści nie sprawia nawet najmniejszych problemów. Eve Edwards ma lekkie pióro i potrafi zainteresować swoją twórczością czytelnika. Akcja powieści toczy się niezwykle wartko. Wydaje mi się, że książka jest nieco lżejsza od zswojej poprzedniczki i chyba nawet jeszcze przyjemniejsza do czytania. Przedstawiona w precyzyjny sposób fabuła nie jest jednotorowa. Powieść zawiera wiele pobocznych wątków, które czytelnicy śledzić mogą z pełnym pasji zainteresowaniem. Utwór w całości został dobrze przemyślany, a każda, nawet najkrótsza scena, wydaje się być dopracowana niemalże do perfekcji.
Bohaterowie posiadają urozmaicone i bardzo udane kreacje. Tak jak miało to miejsce w “Alchemii miłości” pisarka nie zaniedbuje również postaci drugoplanowych. Dzięki temu tło całej powieści nie jest puste. Lady Jane to bohaterka, którą od początku chciałam lepiej poznać. Dziewczyna ma barwny charakter i potrafi walczyć o swoje, nawet gdy utrudniają jej to realia przedstawionego świata. Jest również bardzo dobrą aktorką, choć do roli, którą przyszło jej odgrywać, zmusiło dziewczynę życie. Bardzo cieszy mnie fakt, że pisarka właśnie ją wybrała do zagrania głównej roli w drugim tomie sagi. James Lacey na wojnie w Niderlandach wiele przeszedł. Nawet najbliższe mu osoby, nie potrafią w mężczyźnie rozpoznać tego samego człowieka. Jest zmęczony życiem, zamknięty w sobie. Czy cokolwiek jeszcze może przynieść mu szczęście?
Eve Edwards ponownie, w cudowny sposób opisuje historyczne realia XVI-wiecznej Anglii. Zachowania, tradycję, kulturę oraz ludzi żyjących w tamtych czasach. Pisarka robi to w coraz lepszym stylu i widać, że nabiera wprawy, a opisywanie reali historycznych przychodzi jej lekko, niewymuszenie i niezwykle wręcz naturalnie. Przede wszystkim jednak opowiada wszystko naprawdę ciekawie.
Może “Demony miłości” nie są klasyką literatury. Nie są również dziełem wybitnym, z najwyższej półki, ale niewątpliwie posiadają swój urok i potrafią, niczym miękką kołdrą, otulić nim czytelnika. To książka, która wywiera duże wrażenie. Lektura podczas czytania której, w bardzo przyjemny sposób, zupełnie niezauważalnie upływa czas. Z wielkim zapałem i nadziejami rozpoczynam moją przygodę z kolejnym tomem, tym razem noszącym tytuł “Gra o miłość”.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję portalowi Nowaczytelnia
O autorce słów kilka
Eve Edwards może się poszczycić doktoratem Uniwersytetu Oxfordzkiego. Uważa naukową kwerendę za ważny element zabawy, jaką jest dla niej pisanie powieści historycznych. Aby lepiej poznać ducha epoki, w której osadzona jest akcja jej książek, oglądała ówczesne wnętrza i rycerskie turnieje oraz uczestniczyła w ucztach w stylu elżbietańskim. Opanowała nawet sztukę eleganckiego jedzenia bez widelca, znaną w epoce Tudorów. Obecnie mieszka w Oxfordzie z mężem i trójką dzieci.
kmka1296
Chyba się skuszę na tą pozycję 🙂
merri
Przyznam, że to nie pierwszy raz, kiedy widzę u Ciebie jakąś ciekawą książkę 🙂
Karolina K.
Kiedyś bardzo interesowałam się historią, teraz już mniej, ale kiedyś chcę przeczytać tą sagę [jak większość książek, które recenzujesz ;>].
Pozdrawiam
Karriba
Cała seria bardzo mnie interesuje, bo bardzo lubię takie książki 🙂
Agnieszka Chmielewska-Mulka
“Stylizowany na epokę język, XVI-wiecznej Anglia, wartka akcja” – to elementy, które przemawiają na tak w kwestii lektury tej książki. Jednak zacznę od tomu pierwszego 😉