Gabriela nie bawiła się dobrze. Wieczór okazał się kompletną porażką. Jarek z którym tutaj przyszła pewnie teraz wymiotował gdzieś w kącie. Czemu właściwie się z nim umawiała? No tak, nie chciała znowu zostać sama. Stała teraz opierając się o ścianę dyskotekowej sali, podczas gdy inni, w większości mocno już podpici, doskonale się bawili. Nawet tutaj, w tłumie roześmianych ludzi była taka samotna.
Jej uwagę przyciągnął wysoki ciemnowłosy chłopak. Stał po przeciwnej stronie pomieszczenia i patrzył prosto na nią. Przez chwilę ich spojrzenia wyraźnie się spotkały i Gabrielę przeszył dziwny dreszcz. Zaczął iść w jej stronę, a ona nie była w stanie się poruszyć.
Znalazł się przy niej nadspodziewanie szybko. Miał w sobie grację polującej pantery. Błyskawicznym ruchem chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał jej ręce przy ścianie, a potem, tak po prostu, jak gdyby nigdy nic zbliżył usta do jej ust i pocałował dziewczynę. W pierwszej chwili nie była w stanie zareagować w żaden sposób, a później, wbrew sobie, odwzajemniła gorący pocałunek. Jęknęła kiedy po paru minutach odsunął się od niej. Wcale nie miała ochoty przerywać. Z trudem łapała oddech.
– Zatańczysz? – zapytał cicho, z ustami tuż przy jej uchu.
Była w stanie tylko skinąć głową. Z głośników leciała teraz jakaś całkiem przyjemna, wolna muzyka. Wtuliła twarz w ramię chłopaka i pozwoliła mu prowadzić. Czuła otaczające ją silne ramiona, jego dłonie obejmujące ją w talii. Zapragnęła, żeby ten taniec trwał wiecznie. Nigdy dotąd nie czuła się tak cudownie.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela mieszkała w akademiku. Szczerze nienawidziła tego miejsca. Tylu ludzi naokoło, tak głośno. Źle się tu czuła. Nie potrafiła odnaleźć się w tłumie. Uczelni też nienawidziła. Wychowana w malowniczym miasteczku, rodem ze średniowiecza – Kilkenny w Irlandii – nie mogła się przyzwyczaić do ponurego Szczecina, a przecież sama nalegała na przyjazd do Polski, rodzinnego kraju jej matki. Długo przekonywała rodziców, że to właśnie tutaj powinna się uczyć. Ku jej wielkiemu zdziwieniu w końcu się zgodzili. Mama zawsze była zdania, że samodzielnie powinna podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje, ale tata… no cóż na pewno jakoś go przekonała, zawsze potrafiła postawić na swoim, a Gabriela najwyraźniej odziedziczyła to po niej.
Tak więc teraz mieszkała w Szczecinie i chyba nigdy niczego w życiu nie żałowała bardziej. Mały pokoik w akademiku, który dzieliła z dwiema innymi dziewczynami w niczym nie mógł się równać z jej jasnym przestronnym pokojem w pięknej wiktoriańskiej willi na obrzeżach miasta. Nie miała tutaj przyjaciół. Większość koleżanek z roku, przynajmniej tych, które nie zatruwały jej życia – bo te znała aż za dobrze – nigdy nie zamieniły z nią więcej niż dwa, trzy słowa. Była samotnikiem. Oh nie, nie z wyboru. W Irlandii zostawiła kilka przyjaciółek i cała rzeszę znajomych. Pisała do nich maile, w miarę możliwości dzwoniła, ale to nie było to samo. Tutaj, w Polsce wiele razy próbowała się z kimś zaprzyjaźnić, ale dziewczyny nie zwracały na nią uwagi lub co zdarzało się częściej, po prostu wyraźnie jej nie lubiły. Była bardzo ładna, miała długie jasne włosy i niesamowite zielone oczy. Nigdy nie czuła potrzeby, żeby się malować czy stroić, wystarczała jej własna, naturalna uroda. To budziło zazdrość wśród rówieśniczek, które nawet nie próbowały poznać jej lepiej. Na dodatek przyjechała zza granicy. Nie była jedną z nich. Z chłopakami wcale nie było łatwiej. Chętnie się z nią umawiali na randki, pokazywali w towarzystwie ładnej dziewczyny, ale żaden nie oferował jej przyjaźni. Nie spotkała też nigdy takiego, w którym by się zakochała. Miała dziewiętnaście lat, jak chyba każda dziewczyna w tym wieku, marzyła o wielkiej, romantycznej miłości.
Tego dnia wracała z uczelni w złym humorze. Wiedziała, że w pokoju czeka ją jakaś niemiła niespodzianka. Było tak prawie codziennie. Kaśka i Monika, dziewczyny z którymi dzieliła pokój w akademiku, zawsze starały się uprzykrzyć jej życie na wszelkie możliwe sposoby. Bardzo pragnęła się stamtąd wynieść, ale nie chciała się przyznać do błędu przed rodzicami. Była na to zbyt dumna i uparta.
Na domiar złego umówiła się w pubie z Jarkiem. Chodziła z nim od jakiegoś czasu. Jej zdaniem był zadufanym w sobie palantem, ale spotykanie się z nim, było lepsze od samotności. Pomyślała o chłopaku, który tydzień temu pojawił się w tak nieoczekiwany sposób. Całowała się z nim i tańczyła, a potem on po prostu zniknął, jakby był wytworem jej wyobraźni, jakby tak naprawdę nigdy nie istniał. Pójdzie do tego cholernego pubu, będzie pić piwo i dobrze się bawić. Zapomni o tym, że było jej smutno. Zapomni o nieznajomym, który najwyraźniej stracił nią zainteresowanie. Może gdyby stąd wyjechała… wróciła do domu… Nie! Tego nie może zrobić. Nie przyzna się do błędu, sama będzie ponosiła konsekwencje swojej decyzji.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Obserwował ją od jakiegoś czasu. Wiedział, że to ona. Przemknęło mu przez myśl, że może powinien o niej zapomnieć. To była niebezpieczna gra. Sam nigdy nie mógłby jej skrzywdzić, zbyt wiele dla niego znaczyła, ale inni… Odrzucił od siebie tą myśl. Nie może o niej zapomnieć, nie potrafi. Należała do niego, a on należał do niej. Mimo, że toczył w sobie wewnętrzną walkę, był tego pewien. Cokolwiek by się nie wydarzyło.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Tej nocy Gabriela znowu śniła. Tak bardzo nie chciała się budzić! Od kiedy sięgała pamięcią On zawsze jej się śnił. Był jej przyjacielem, opiekunem, starszym bratem, jedyną miłością. Wszystkim czego potrzebowała. Od zawsze byli razem. Mogła mu ufać, wiedziała, że będzie kiedy ona go potrzebuje. Należeli do siebie. Rozumieli się bez słów.
Księżyc świecił jasno, rozświetlał niesamowitej urody polanę, odbijał się w czarnej, aksamitnej tafli jeziora. Gabriela zsunęła z siebie delikatną białą suknię i stanęła nad brzegiem. Powoli zaczęła wchodzić do chłodnej wody. Czuła się bezpieczna. Wiedziała, że On ją obserwuje. Nie dostrzegłaby go rozglądając się po gęstych krzakach i ciemnych pniach drzew, ale była pewna, że tam jest. Nigdy się co do tego nie myliła. Potrafiła wyczuć jego obecność. Pływała mącąc wodę powolnymi ruchami ramion. Szczęście wypełniało ją całą. Jezioro było niewielkie, ale bardzo urokliwe. Po prawej stronie, wśród skał, płynął niewielki wodospad. Woda w nim była lodowato-zimna, idealna na taki gorący letni wieczór. Dziewczyna wspięła się na skałę i pozwoliła by czysty górski strumień spływał po jej włosach i ramionach. Chłopak pojawił się na brzegu, tak jak się tego spodziewała. Specjalnie go kusiła. Chciała, żeby do niej dołączył. Wskoczyła z powrotem do wody i podpłynęła do niego. Pierwszy raz wyraźnie widziała jego twarz. Wyglądał teraz zupełnie jak młodzieniec, którego poznała tydzień temu na dyskotece.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela siedziała w zadymionym pubie. Udawała, ze słucha, co mówią siedzący wokół niej ludzie. Nie musiała skupiać się na nudnej rozmowie, bo wiedziała, że i tak nikt nie odezwie się bezpośrednio do niej. Tak rzadko tu przychodziła…
Pub był niewielkim, za to dwupoziomowym pomieszczeniem na Starym Mieście. Wchodziło się do niego z tarasu, przy którym mieściło się wiele innych firm i sklepów, oczywiście o tej porze dawno już zamkniętych. Na górnym poziomie, naprzeciwko baru, znajdowała się długa kanapa i dwa mniejsze stoliki. Tam właśnie rozsiadła się grupa Gabrieli. Dalej były schody, do bardziej kameralnej sali piętro niżej, a tuż za nimi, schowana w cieniu niewielka powlekana czarną skórą ekologiczną kanapa i fotel. Dziewczyna siedziała tak, że widziała wszystkie osoby wchodzące i wychodzące z pubu oraz te, zamawiające coś przy barze.
Gabriela sączyła swoje piwo, jak zwykle czując się wyobcowana i bardzo samotna. Myślała o swoich fantastycznych opowiadaniach i snach. Śmiech dziewczyn siedzących obok wyrwał ją z zamyślenia. Najwyraźniej ktoś opowiedział jakiś dowcip.
Drzwi do pubu się otworzyły, od niechcenia spojrzała w ich kierunku. Zamarła. Do pubu wszedł chłopak, może kilka lat starszy od niej. Nie tylko ona go zauważyła, Karolina szturchnęła Kaśkę i obie zachichotały. Owszem był bardzo przystojny, ale nie to wstrząsnęło Gabrielą. Doskonale znała tą szczupłą sylwetkę, te roztrzepane w nieładzie, opadające na oczy czarne włosy. Wiedziała o jego ciemnych niesamowitych oczach zanim jeszcze zdążył się odwrócić. To właśnie o nim śniła ubiegłej nocy.
Chłopak przeszedł obok ich stolika rozglądając się na boki jakby kogoś szukał. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na Gabrieli. Ich oczy się spotkały.
– Tutaj Cahir – usłyszała wołanie, a kiedy odwróciła głowę w stronę skąd nadeszło, zobaczyła wysokiego blondyna w typie macho machającego z kąta do przybysza.
On też się odwrócił i ruszył w stronę machającego, nie patrząc więcej na Gabrielę. Najwyraźniej usiadł z kolegami na kanapie w rogu, ponieważ zniknął w cieniu. Poczuła ucisk w gardle, łzy napłynęły jej do oczu, z trudem powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem. Czuła się jakby właśnie wszystko utraciła, sama nie wiedziała czemu, nic przecież tak naprawdę nie miała. Docierały do niej fragmenty rozmowy. Dziewczyny zastanawiały się jak zagadać do chłopaków siedzących w kącie. Najwyraźniej nie tylko nowo przybyły wydał im się interesujący, ale dwaj pozostali również. Gabriela poczuła, że jeżeli zostanie jeszcze chwile dłużej, wybuchnie płaczem. Wstała.
– Przepraszam – powiedziała do dziewczyny blokującej przejście – zaraz wrócę.
Przeszła obok. Szara mgiełka zasnuwała jej oczy. Na szczęście drzwi były blisko. Wyszła na dwór w chłodne wiosenne powietrze. Nawet nie pomyślała o tym, żeby zabrać z pubu kurtkę. Odeszła kawałek dalej, tak, żeby nikt nie widział jej łez. Była przekonana, że i tak, żadna z koleżanek nie zainteresuje się dlaczego właściwie wyszła.
Gabriela poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się i przystanęła zaskoczona. Tajemniczy chłopak był tuż za nią. Dzieliło ich zaledwie kilka kroków. Stała i patrzyła oniemiała, nie wiedząc jak się zachować. On natomiast wydawał się wiedzieć to doskonale. Podszedł do niej szybkim krokiem. Nagle dziewczyna znalazła się przy ścianie najbliższej kamienicy. Jego palce były w jej włosach, jego usta dotykały jej ust. Była zbyt oniemiała, żeby zareagować w jakikolwiek sposób. Po prostu pozwoliła mu działać. Całował ją z pasją, namiętnie, a jednocześnie tak delikatnie jakby była pisklakiem. Zadrżała z rozkoszy. Chłopak najwyraźniej źle odczytał ten znak i odsunął się od niej. Chciała zaprotestować, ale znów zabrakło jej odwagi.
– Przepraszam – wyszeptał nie patrząc na nią – ja nie powinienem…
Gabriela wreszcie zdobyła się na odwagę. Nie chciała, żeby ten sen tak szybko się skończył.
– Cahir – weszła mu w słowo.
Odwrócił się, najwyraźniej zaskoczony dźwiękiem swojego imienia.
– Skąd wiesz jak się nazywam? – spytał cicho.
Wzruszyła ramionami.
– Słyszałam jak cię woła tamten chłopak w pubie.
Przypomniała sobie gdzie jest i zadrżała z zimna. Bez zastanowienia zdjął kurtkę i narzucił jej na ramiona. Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
– Przejdziemy się? – zapytał.
– Dobrze – odpowiedziała po prostu.
Kiedy zeszli ze schodków przysunęła się do niego, chciała być jak najbliżej, po za tym bała się, że znowu tak po prostu zniknie. On najwyraźniej też pragnął jej bliskości, bo delikatnie objął ją ramieniem. Doszli nad rzekę oddzielającą Stare Miasto od peryferii i zgodnie się zatrzymali. Nie oddalili się za bardzo od pubu, a jednocześnie na tyle, żeby nikt ich nie niepokoił.
Gabriela przysunęła się do chłopaka i oparła głowę na jego piersi. Niech się dzieje co chce, pomyślała. Przytulił ją do siebie czułym gestem. Wtulił twarz w jej włosy. Dziewczyna wczepiła się palcami w jego koszulę, dalej bała się, że za chwilę odejdzie. Był wysoki, znacznie wyższy niż ona. Miał smukłą sylwetkę, ale nie był chudy, przynajmniej nie w ramionach. Gabriela dokładnie wiedziała, co w nim widzą jej koleżanki. Dziewczynie jednak było wszystko jedno jak wyglądał, ważniejsze było jak się przy nim czuła. Stali tak wtuleni w siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu chłopak odsunął ją od siebie, tak, żeby móc na nią spojrzeć, nie wypuścił jej jednak z ramion.
– To naprawdę jesteś ty – powiedział zagadkowo, tym swoim aksamitnym głosem, którego mogłaby słuchać wiecznie.
Gabriela wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła go po twarzy.
– Ciągle boję się, że znowu znikniesz – powiedziała.
– Nie tym razem – odpowiedział stanowczo.
Obdarzyła go delikatnym uśmiechem po czym znowu wtuliła się w jego ramiona. Tak bardzo pragnęła jego bliskości. Przez chwilę ją obejmował po czym znów delikatnie odsunął.
– Wracajmy – powiedział.
– Musimy? – zapytała Gabriela, co zabrzmiało trochę żałośnie.
– Tak, mam tam coś do załatwienia, a ty mi tu zaraz zamarzniesz – odpowiedział stanowczo. – Obiecuję, że zaraz potem zabiorę cię gdzieś, gdzie będziemy sami.
Wrócili do pubu. Chłopak przestał ją obejmować dopiero przed samym wejściem.
– Usiądź ze mną – poprosił otwierając przed nią drzwi.
Gabriela skinęła głową. Kiedy weszli, zamiast wrócić do koleżanek, poszła w ślad za chłopakiem. Miała nadzieję, że może jej nie zauważą. Kiedy doszli do schowanego za rogiem kącika puścił ją przodem.
– Oto i moja Gabriela – przedstawił ją kolegom.
Nie pamiętała, żeby podawała mu swoje imię, ale najwyraźniej musiała to zrobić. Spodobało jej się, że nazwał ją „swoją”. Siedzący na kanapie chłopak przesunął się, żeby zrobić jej miejsce.
– To jest Eryk – Cahir wskazał go skinieniem głowy.
Eryk wyglądał zupełnie jak książę z bajki, żywcem wyjęty z filmu Disneya. Złote włosy w lokach opadały mu na ramiona, był szczupły i wysoki. Biała, elegancka koszula, podkreślała bladość jego skóry. Tylko niebieskie jeansy psuły cały efekt i nadawały mu bardziej realny, codzienny wygląd. Uznała, że jest rówieśnikiem Cahira. Uśmiechnął się i skinął głową do Gabrieli.
– A ten rozparty w fotelu to Daniel. – kontynuował prezentację.
Tak jak Gabriela z miejsca poczuła nić sympatii do bladego Eryka, tak od pierwszego spojrzenia znienawidziła Daniela. Przechodziły ją ciarki kiedy patrzyła na jego drwiący uśmiech i spojrzenie mówiące „mogę mieć każdą”. Był z nich najstarszy, wyglądał na dwadzieścia osiem, może dwadzieścia dziewięć lat, na pewno jeszcze nie przekroczył trzydziestki. To prawda, był cholernie przystojny, ale za to nie lubiła go jeszcze bardziej. Nie ufała takim jak on. Teraz patrzył na dziewczynę oceniając ją wzrokiem. To on wcześniej wołał Cahira. Gabriela nie spuściła wzroku. Przyglądała mu się tak samo obcesowo i niegrzecznie jak on jej. Kiedy coś ją zdenerwowało potrafiła być bardzo odważna. Daniel miał włosy ułożone w artystyczny nieład. Wcześniej myślała, że są blond, ale teraz, będąc bliżej, zauważyła, że wpadają w odcień miedzi. Był trochę niższy od Cahira, ale równie dobrze zbudowany. Miał na sobie t-shirta bez rękawów odsłaniającego jego umięśnione ramiona. Gabriela powstrzymała chęć kopnięcia go w piszczel lub oblania piwem. Denerwował ją samym faktem swojej obecności. Opanowała się i wcisnęła na miejsce obok Eryka. Chłopak usiadł tuż przy niej. Ich dłonie naturalnie spotkały się i złączyły.
– Załatwmy to jak najszybciej, chcielibyśmy stąd wyjść – odezwał się.
Daniel uśmiechnął się krzywo.
– Dalej uważam, że to zły pomysł – stwierdził.
Cahir prychnął pogardliwie.
– To bardzo dobry pomysł, a przynajmniej jedyny jaki mamy.
– Cahir – wtrącił się Eryk – nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale zgadzam się z Danielem. To bardzo zły i niebezpieczny pomysł.
Chłopak zmrużył swoje niesamowite czarne oczy, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo do ich stolika podeszła Karolina. Przy boku miała z jednej strony Kaśkę, a z drugiej Monikę. Natalia, jedyna z nich, która przynajmniej tolerowała Gabrielę czaiła się tuż za nimi.
– Gabriela! Gdzieś ty była? Wszędzie cię szukałyśmy! Widzę, że masz nowych kolegów, przedstawisz nas? – odezwała się Karolika umiejętnie wykorzystując okazję.
Gabriela zesztywniała. Cahir wyczuwając to opiekuńczo objął ją ramieniem, poczuła jak bardzo jest jej potrzebny i jak straszliwie jej go brakowało. Karolina była naprawdę piękna. Szczupła, wysoka o egzotycznej urodzie, z powodzeniem mogłaby być modelką. Długie brązowe włosy nosiła wysoko upięte. Ubrana była w krótki top w kolorze głębokiej czerwieni i obcisłe czarne spodnie, na twarzy miała wyraźny, drapieżny makijaż. Jak zawsze zachowywała się wyzywająco. Gabriela poczuła falę zazdrości, kiedy tamta uśmiechnęła się zalotnie i uwodzicielskim wzrokiem omiotła Cahira. Najwyraźniej wybrała już swoją ofiarę. Dziewczynie zrobiło się bardzo przykro, była przekonana, że nie może się z nią równać. Ubrana była jak zwykle, w niebieskie jeansy i czarną koszulkę na ramiączkach przykrytą cienkim sweterkiem. Nigdy się nie malowała więc i teraz nie miała na sobie makijażu. Zapadła się głębiej w kanapę.
– To Cahir, Eryk i Daniel – przedstawiła swoich towarzyszy tłumiąc narastające złość i żal, była przekonana, ze straci to co nawet się jeszcze na dobre nie zaczęło – moje koleżanki z roku, Karolina i Natalia oraz współlokatorki Monika i Kasia.
Natalia była cichym i uprzejmym stworzeniem. Kasztanowo – rude włosy miała krótko ścięte i postrzępione. Jej uroda była przeciętna, a do tego miała drobne problemy z nadwagą, dlatego Karolina tak lubiła się z nią pokazywać. Na tle tej pospolitej dziewczyny zawsze wyglądała jak gwiazda. Obie miały po dwadzieścia lat i studiowały z nią na roku dziennikarstwo. Monika i Kaśka były natomiast odrobinę starsze. Studiowały prawo na trzecim roku. Uśmiechały się teraz jak słodkie idiotki. Kiedy tylko mogły, korzystały z okazji by dokuczyć Gabrieli, z jakiegoś powodu od początku bardzo jej nie lubiły. Tego dnia wprosiły się na spotkanie z jej grupą i przeganiały w rzucaniu kąśliwych uwag na jej temat, żeby upokorzyć ją publicznie. Obie były naprawdę ładne, nie tak piękne jak Karolina, ale niczego im nie brakowało. Po za tym były szczerze przekonane o własnej atrakcyjności i nie wstydziły się tego demonstrować.
– Miło was poznać, prawda dziewczyny? – odezwała się Karolina, a trzy pozostale przytaknęły ochoczo. – Możemy się do was dosiąść?
Nie czekając na odpowiedź zajęła miejsce na poręczy kanapy, tuż obok Cahira. Natalia usiadła na wolnym fotelu, Monika na jego poręczy, a Kasia przysunęła sobie pufę, którą zabrała od sąsiedniego stolika. Dziewczyny znalazły się w swoim żywiole, flirtowały uśmiechając się kokieteryjnie. Daniel puszył się jak paw, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony. Eryk rozmawiał z nimi uprzejmie, bez specjalnego entuzjazmu. One oczywiście uprzejmość uznawały za przyzwolenie.
Gabriela czuła się bardzo nieswojo. Karolina przysunęła się do Cahira, prawie się na nim kładąc. Szeptała mu coś do ucha. Mimo, że nie przestawał jej obejmować, dziewczyna poczuła się bardzo nieszczęśliwa i niepewna. Nie chciała z nimi dalej siedzieć, przeprosiła i wyszła do toalety. Płomyczek nadziei, że może Cahir pójdzie za nią i będą mogli się stąd wyrwać szybko zgasł. Kiedy wróciła do stolika, Karolina siedziała na jej miejscu praktycznie przyklejona do tajemniczego chłopaka. Monika już zdążyła zająć kolana demona, a Kaśka nie odpuszczała Erykowi. Gabriela była przekonana, że podzieliły się nimi, zanim jeszcze podeszły.
– Skąd się znacie? – usłyszała pytanie Natalii skierowane do Daniela.
Palił spokojnie papierosa i nie zwracał najmniejszej uwagi na dziewczynę na swoich kolanach, która ramionami oplatała mu szyję. Drugą ręką od niechcenia obejmował ją w talii.
– Ja i Cahir jesteśmy praktycznie rodziną – nie mogła uwierzyć w usłyszaną odpowiedź, tak bardzo się przecież różnili – jeżeli zaś chodzi o Eryka, to przyjaźnimy się od bardzo dawna.
Dziewczyna westchnęła i postanowiła przyciągnąć sobie wzorem Kaśki pufę. Nie miała zamiaru zajmować poręczy wzorem tamtych. Najchętniej by uciekła, ale jej duma nigdy by na to nie pozwoliła. Odwróciła się z zamiarem przyniesienia sobie czegoś do siedzenia.
– Gabi, nie wygłupiaj się – zdziwiło ją, że użył akurat tego skrótu, było to jej przezwisko z dzieciństwa, rodzice zresztą dalej zwracali się do niej w ten sposób – chodź do mnie.
– Tak, usiądź koło nas – odezwała się Karolina. Próbując ratować swoją sytuację wskazała dziewczynie poręcz.
Cahir zmierzył ją wściekłym wzrokiem, ale się nie odezwał. Zrezygnowana Gabriela podeszła do kanapy jak na szafot. Usiądzie na tej cholernej poręczy i będzie znosiła mizdrzącą się do jej tajemniczego nieznajomego Karolinę. Nie z takimi rzeczami sobie radziła. Wielkim wysiłkiem powstrzymywała się od łez. Nie będzie płakała, może potem, w akademiku, ale na pewno nie tutaj. Jednak kiedy tylko znalazła się bliżej Cahir wyciągnął ręce, chwycił dziewczynę i posadził na swoich kolanach. Serce zabiło jej szybciej. Wtuliła się w niego niepewnie, starając się nie dotykać plecami Karoliny. Żałowała, że nie może zobaczyć jej miny. Tamta jednak nie poddawała się tak łatwo.
– Nie ma dzisiaj z tobą Jarka? – zwróciła się do pleców Gabrieli.
Dziewczyna miała ochotę ją udusić. Do tej pory nawet nie pamiętała o istnieniu swojego potencjalnego chłopaka macho – idioty.
– Jarka? – Cahir dał się podpuścić wstrętnej wiedźmie.
– No tak, chłopaka Gabrieli. Nie wspomniała o nim? – Karolina zrobiła niewinna, wielce zdziwioną minkę.
Gabriela nie była pewna co powinna powiedzieć ani jak zareagować. Jarek nic dla niej nie znaczył. Był sposobem na ucieczkę od samotności, ale tak naprawdę, równie dobrze mógłby nie istnieć. Pomoc przyszła z bardzo nieoczekiwanej strony.
– Chciałaś powiedzieć ex-chłopaka – zwrócił się do Karoliny Eryk – teraz chłopakiem Gabrieli jest Cahir. Musisz mieć jakieś przestarzałe informacje.
Karolinę zatkało. Dziewczyna uśmiechnęła się do złotowłosego księcia z wdzięcznością. Odetchnęła z ulga, kiedy Cahir przytulił ją mocniej do siebie.
Przesiedzieli w pubie dwie długie, męczące godziny. Było koło pierwszej kiedy Daniel wstał stawiając Monikę na ziemi.
– Na nas już czas – spojrzał znacząco na Cahira.
– Odprowadzę cię – zwrócił się tamten do Gabrieli.
Nie miała ochoty się z nim tak szybko rozstawać. Bała się, że to kolejny sen, który skończy się tak szybko i niespodziewanie jak się zaczął. Uśmiechnęła się do niego odrobinę ponuro.
Wszyscy wstali i razem wyszli z kącika. Dziewczyny niechętnie zajęły swoje poprzednie miejsca przy długim stole, gdzie zostało jeszcze kilka osób. Nie przegapiły oczywiście okazji, do zostawienia chłopakom swoim numerów. Gabriela chwyciła swoją kurtkę, nie miała zamiaru tu zostawać. Kiedy wychodzili, Eryk umyślnie ignorując Kaśkę podszedł do Natalii. Niewiadomo skąd w jego ręku pojawiła się blado-różowa gerbera.
– Piękno dla piękności – skłonił się z gracją przed dziewczyna podając jej kwiat.
Natalka przyjęła go rumieniąc się po same uszy. W wykonaniu każdego mogłoby wyglądać to śmiesznie lub idiotycznie, ale nie w wykonaniu Eryka. Gabriela jeszcze nigdy nie widziała nic bardziej uroczego i romantycznego. Książę, bo tak go w myślach nazwała, zbierał u niej same plusy, na dodatek jeszcze cytował jej ulubioną autorkę. No i skąd do licha wytrzasnął ten kwiatek? Była bardzo ciekawa czy to przypadkowy wybór, bo o ile wiedziała gerbera w języku kwiatów oznacza ni mniej ni więcej tylko „Doceniam Cię”. W każdym razie Natalce z pewnością poprawił nastrój. Dziewczyna długo nie zapomni tego dnia.
We czwórkę wyszli z pubu. Cahir natychmiast znalazł się przy Gabrieli obejmując ją delikatnie.
– Tylko się pospiesz – upomniał go Daniel – nie będziemy na ciebie czekali całą noc.
Gabriela znienawidziła go jeszcze bardziej. Co jeżeli ona właśnie miała ochotę spędzić z Cahirem całą noc? Chłopak skinął głową, pomachał im ręką i poprowadził ją w kierunku akademika. Kiedy stanęli przed wejściem dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem jak u kota ze Shreka, doskonalonym przez lata na ojcu.
– Nie patrz tak na mnie – jęknął błagalnie – naprawdę muszę iść, twoje koleżanki przeszkodziły mi w załatwieniu mojej sprawy. To ważne.
Chciał ją przytulić, ale odsunęła się od niego.
– Zobaczymy się jeszcze? – spytała.
Spojrzał na nią bardzo zdziwiony pytaniem.
– Jasne, że tak. Właściwie najchętniej to nie odstępował bym cię na krok. Przyjdę jutro po ciebie na uczelnię, jeżeli nie masz nic przeciwko.
Serce Gabrieli zatrzepotało.
– Może być – zmusiła się do powiedzenia tego zwyczajnym tonem.
– Teraz już naprawdę powinienem iść, Daniel mnie zamorduje jeżeli będzie musiał za długo czekać. Masz może jakiś telefon?
Skinęła głową. Wymienili się numerami. Wspięła się na palce, pocałowała go delikatnie i weszła do akademika. Kiedy spojrzała przez oszklone drzwi, chłopaka już nie było.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
– Przestań wreszcie do cholery pisać te smsy – warknął Daniel. – Trzymałeś się od niej z daleka przez prawie czternaście lat, nie możesz poczekać jeszcze jednego dnia?
– Nie – odburknął Cahir nawet nie podnosząc głowy znad telefonu.
Siedzieli na lekko ukośnym dachu przy Alei Bohaterów Warszawy i przynajmniej jeden z nich intensywnie wpatrywał się w zaułek pod nimi. Z mrocznej uliczki wyłonił się Eryk. Szedł powoli, sztywno, nie oglądając się za siebie. Za nim podążały dwa duże cienie skradając się cicho. Wyraźnie nie miały przyjaznych zamiarów. Kiedy postacie minęły miejsce, nad którym przyczaili się Cahir z Danielem tamci miękko, z gracją dzikich kotów, zeskoczyli z dachu tuż za ich plecami. Eryk zniknął za rogiem. Napastnicy odwrócili się zaskoczeni. Obydwaj byli postawnymi mężczyznami w średnim wieku. Wyglądali jak dwudrzwiowe szafy, wielcy i wyjątkowo silni. Przywodzili na myśl wiejskich osiłków szukających zwady po barach. Zanim zdarzyli się otrząsnąć i sięgnąć po długie noże Cahir z Danielem zaatakowali. Byli idealnie zgraną parą. Nie walczyli w żadnym konkretnym stylu, ale ich ruchy były płynne, pełne gracji i niesamowicie szybkie. Przeciwnicy nie mieli szans. Po kilku chwilach było już po wszystkim. Jeden z nich leżał na ziemi martwy, z własnym nożem wbitym w plecy, a drugi, najwyraźniej ze złamaną nogą czołgał się w kierunku pustej ściany bez okien. Specjalnie wybrali takie miejsce, żeby nikt nic nie zauważył. Najwyraźniej dla tamtej dwójki też było bardzo kuszące, bo tak łatwo dali się wciągnąć w prostą pułapkę. Nagle leżący na ziemi mężczyzna chwycił nóż, wstał chwiejnie i rzucił się na Cahira. Daniel zareagował błyskawicznie. Chwycił rękę napastnika, wykręcił ją, wyrwał mu nóż i jednym płynnym ruchem poderżnął gardło.
– Co robisz? – syknął Cahir odrobinę po fakcie. – Zabiłeś go! Potrzebny nam był żywy.
Daniel pozwolił ciału osunąć się bezwładnie na ziemię.
– Przepraszam, chyba trochę mnie poniosło.
Kopnął trupa i splunął na ziemię. Zza rogu wyszedł Eryk. Trzymał za kark szamoczącego się nastolatka. Był o głowę niższy od Eryka i przeraźliwie chudy. Mógł mieć najwyżej piętnaście lat. Proste jasne włosy opadały mu na czoło, szare oczy miał mocno rozszerzone, wypełniał je strach. Eryk pobieżnie omiótł spojrzeniem dwa trupy.
– Czy wy nigdy nie potraficie nad sobą zapanować? – spojrzał na nich z politowaniem – wasze szczęście, że wzięli młodego. Inaczej zostalibyście z niczym.
To mówiąc pchnął dzieciaka w ich stronę. Ten, uwolniony, natychmiast rzucił się do ucieczki. Uliczka była wąska. Z jednej strony drogę blokował mu Eryk, a z drugiej Cahir i Daniel. Chłopiec nie miał szans. Nawet nie patrzył przed siebie. W panice wpadł prosto na Cahira. Tamten chwycił go za ramiona i przygwoździł do ściany. Dzieciak krzyknął z bólu, kiedy uderzył plecami o twardą cegłę. Cahir, nie puszczając go, spojrzał na jego twarz.
– Patrz na mnie – rozkazał.
Chłopiec mimowolnie spojrzał mu w oczy. Czarne, niesamowite oczy. Jego twarz wykrzywił grymas przemożnego bólu. Nieprzytomny osunął się na ziemię.
– No i po kłopocie – uśmiechnął się Daniel. – Parszywy kundel.
Cahir wcale nie wyglądał na zadowolonego.
– Na waszym miejscu bym go stąd szybko zabrał – rzucił praktyczną uwagę Eryk. – Czy to już wszystko czego ode mnie chcieliście?
Spojrzeli po sobie i zgodnie skinęli głowami. Na horyzoncie zaczynało już świtać.
– To na razie – powiedział i zaczął odchodzić.
– Eryk! – zawołał za nim Cahir.
Tamten odwrócił się z pytającym spojrzeniem.
– Dzięki, za wszystko.
Młodzieniec uśmiechnął się do niego blado i zniknął w mroku. Daniel bez trudu podniósł dzieciaka i zaniósł do zaparkowanego tuż za rogiem kombi. Wepchnęli go do bagażnika po czym wsiedli do samochodu i odjechali.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Kiedy Gabriela wyszła z uczelni Cahir już na nią czekał. Budynek wydziału politologii był starą budowlą z czerwonej cegły. Na terenie uniwersytetu rosło wiele drzew, gdzieniegdzie ustawione były także ławki. Jej tajemniczy nieznajomy siedział właśnie wygodnie rozparty na jednej z nich. Znajdowała się na uboczu, a jednocześnie na tyle blisko, żeby mógł obserwować drzwi. Gabriela uśmiechnęła się na jego widok. Czy on ma na sobie skórzaną kurtkę i motocyklowe buty? Spojrzała na niego ciekawie. Zdała sobie sprawę, ze tak właściwie niewiele o nim wie. Nie była nawet pewna czy Cahir to jego prawdziwe imię czy może jakiś przybrany nick. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, bo w Irlandii by jej to w ogóle nie zdziwiło, ale teraz przecież była w Polsce, a Cahir zdecydowanie nie było tutejszym imieniem. Wstał i podszedł do niej. Był cholernie przystojny a do tego mroczny i tajemniczy. Bardzo jej się to podobało. Przytulił ją na powitanie i delikatnie pocałował. Jak cudownie, że wreszcie mogła być blisko niego!
– Ej, ty! Co robisz z moją dziewczyną? – usłyszała za plecami gniewny głos Jarka.
Jęknęła w duchu. Miała mu dzisiaj powiedzieć, że z nim zrywa, ale zupełnie wyleciało jej to z głowy. Myślała tylko o Cahirze. No to będą kłopoty… Jarek był potężnie zbudowanym blondynem z ego znacznie większym niż rozum. Była przekonana, że będzie chciał się o nią bić, zwłaszcza, że towarzyszyli mu dwaj najlepsi kumple – Jacek i Kamil. Dlaczego właściwie się z nim umawiała?
– Twoją dziewczyną? – Cahir spojrzał na niego jakby tamten postradał rozum.
Przesunął się tak, by zasłonić sobą Gabrielę.
– Powiedz mu Gabryśka.
Jak ona nienawidziła takiej formy dla swojego imienia!
– On mówi prawdę – cicho odezwała się do Cahira – nie zdążyłam z nim zerwać… pojawiłeś się tak nagle… miała to zrobić dzisiaj, ale zupełnie wyleciało mi z głowy.
Wiedziała, że tłumaczy się jak idiotka, ale co innego miała powiedzieć niż prawdę?
– No to teraz masz okazję – odezwał się do niej tłumiąc złość.
Nie chciała tego robić przy świadkach. Nie miała zamiaru ośmieszyć Jarka na oczach kolegów, stałby się zapewne obiektem podłych żartów. Nigdy nie życzyła mu źle, jej zdaniem był kretynem, ale traktował ją dobrze, nigdy nie wyrządził jej żadnej krzywdy.
– Przejdziesz się ze mną? – spytała podchodząc do niego.
Zesztywniała gdy objął ją ramieniem, ale nie protestowała. Kiedy mijali Kamila i Jacka dał im ręką jakiś niezrozumiały dla Gabrieli znak. Weszli z powrotem do wnętrza budynku, tam było teraz spokojnie i cicho. Odwróciła się i stanęła przed nim.
– Przykro mi, ale już nie jestem twoją dziewczyną – powiedziała stanowczo, wiedziała, że jakiekolwiek przenośnie i łagodne zdania po prostu do niego nie dotrą. – Zrywam z tobą.
Przez chwilę patrzył na nią z niedowierzaniem, potem w jego oczach pojawił się gniew.
– To przez tego gościa? Jak długo mnie z nim zdradzasz? Kiedy planowałaś mi powiedzieć?
– Uspokój się – powiedziała – przecież nic między nami nie ma. Czy ty w ogóle mnie lubisz? – spytała powątpiewająco. – Co do niego to pierwszy raz widziałam go tydzień temu na dyskotece, ale tak naprawdę poznałam go dopiero wczoraj. – Nie wierzył jej. Widziała to w jego oczach. – Przykro mi, naprawdę.
Wyszła przed budynek. Nie próbował jej zatrzymać, ale szedł za nią. Cahir z rękoma skrzyżowanymi na piersi stał oparty o drzewo. Kilka metrów dalej nerwowo dreptał w miejscu Kamil ze świeżo podbitym okiem i zupełnie pobladły Jacek. Rzucali w kierunku Cahira zatrwożone spojrzenia. Gabriela przeklęła się w myślach za niepomyślenie o tym, że Jarek może ich nasłać na chłopaka, kiedy będą rozmawiali. Na szczęście najwyraźniej umiał sam sobie radzić. Podeszła do niego, nie uśmiechała się, było jej przykro.
– Załatwiłaś swoje sprawy – spytał spokojnie.
– Tak, możemy iść, o ile jeszcze masz ochotę – dodała niepewnie.
Uśmiechnął się szelmowsko. Najwyraźniej złość już mu przeszła.
– Tak łatwo z ciebie nie zrezygnuję – odparł.
Zaprowadził ją na parking przed kompleksem uczelni. Gabriela spojrzała nieufnie. On naprawdę miał motor! Na dodatek najwyraźniej był to pomalowany czarnym lakierem ścigacz. Podał jej kask.
– Zwiń włosy, bo ci się poplączą – poradził – masz ochotę na pizzę?
Była upiornie głodna.
– Tak, jasne.
Założyła kask starannie chowając włosy do środka. Usiadła za chłopakiem obejmując go w pasie. Ruszyli.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela cieszyła się, że jest piątek. Następnego dnia nie będzie zajęć, a ona może spędzić z Cahirem tyle czasu ile tylko zechce, o ile ten oczywiście znowu gdzieś nie ucieknie. Martwiło ją to. Coraz bardziej też dręczyło ją to, że tak niewiele wie na jego temat. Siedzieli na plaży w Trzebieży. Słońce zbliżało się ku zachodowi. Wtulała się w niego plecami, a on obejmował ją czule. Było najwyraźniej zbyt cudownie. Nie wytrzymała, musiała się odezwać.
– Cahir…
– Tak, Gabi?
– Co ty właściwie o mnie wiesz? – postanowiła zacząć w ten sposób.
– Powiedziałbym, że całkiem sporo – delikatnie pocałował jej włosy. – Nazywasz się Gabriela Cuttbert, przyjechałaś z Irlandii, dwadzieścia lat skończysz czternastego sierpnia. Do tego jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
Roześmiała się, mimo, że poczuła się odrobinę zaniepokojona. Tyle wiedział na jej temat, a ona o nim kompletnie nic.
– Ja nawet dokładnie nie wiem jak się nazywasz – poskarżyła się.
Chłopak westchnął, ale postanowił jej odpowiedzieć.
– Jestem Cahir Maes – zawahał się przy nazwisku tylko odrobinę, dziewczyna nawet tego nie zauważyła, zbyt pochłonięta tym, że słyszy chociaż jakiekolwiek strzępki informacji na jego temat. – Wychowałem się w Wielkiej Brytanii, tak jak ty, tyle, że ja większość dzieciństwa spędziłem w Londynie. Mam dwadzieścia dwa lata – tutaj też mówił niezbyt pewnie, jakby się zastanawiał co i ile powinien jej powiedzieć. – Co chciałabyś wiedzieć jeszcze?
– Co robisz w Polsce? – zapytała.
– Mamy tu z Danielem interesy do załatwienia.
– Kim on jest dla ciebie? To znaczy Daniel.
Cahir myślał nad tym dłuższą chwilę. Wzruszył ramionami. Nie bardzo wiedział jak to wytłumaczyć.
– Od zawsze się mną opiekował, mieszkamy razem, nosimy to samo nazwisko, ale nie jesteśmy spokrewnieni.
– To gdzie są twoi rodzicie? – spytała mało taktownie.
– Nie mam rodziców – zdecydował się odpowiedzieć.
Gabriela poczuła się głupio. Postanowiła na razie skończyć z pytaniami. Jak na jeden dzień wystarczy. Wtuliła się w chłopaka jeszcze bardziej. Położyła swoją dłoń na jego dłoni, drugą ręką gładząc jego ramię.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
– Jak masz na imię? – spytał Cahir chłopaka skulonego w rogu niskiego, wilgotnego pomieszczenia.
Przebywali aktualnie w piwnicy posiadłości Daniela. Był to duży jednorodzinny dom na Pogodnie. Przytulnie umeblowany, z wygodnym salonem, łazienką na każdym piętrze i sporą kuchnią, oraz oczywiście przestronną piwnicą w której były również pomieszczenia takie jak to – małe, puste i bez okien.
Dzieciak skulił się jeszcze bardziej. Patrzył w podłogę, bał się podnieść wzrok. Cahir westchnął. Wcale nie podobało mu się to co robili, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Podszedł do chłopca i podniósł go z podłogi. Zmusił do patrzenia sobie w oczy.
– Jak masz na imię? – powtórzył pytanie.
– Emil – odpowiedział tamten słabym głosem, po chwili wahania.
– Gdzie ma kryjówkę twoje stado Emilu?
Chłopak zamilkł. Cahir bez ostrzeżenia kopnął go kolanem w brzuch, po czym puścił. Dzieciak upadł na podłogę jęcząc z bólu. Daniel przyglądał się niewzruszenie.
– Ten kundel nic ci nie powie. Na pewno mu zabronili. Zmuś go, żeby się zmienił, wtedy będzie twój.
Cahir znowu go podniósł ty razem mocno trzymając za włosy.
– Zmienisz się – powiedział cichym groźnym głosem – wtedy ból zniknie.
Spojrzał mu prosto w oczy. Tamten krzyknął, drżał na całym ciele. Gdy tylko Cahir go puścił, osunął się na twardą, kamienną podłogę. Zwinął się w pozycję embrionalną. Płakał i wymiotował krwią. Przez kilka minut obserwowali go beznamiętnie, potem dzieciak stracił przytomność.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela uśmiechnęła się do Cahira siedzącego na brzegu jej łóżka. Poprzedni dzień spędzony wspólnie był cudowny, a ten wcale nie zapowiadał się gorzej. Chodzili ze sobą dopiero od dwóch tygodni, ale spotykali się codziennie, jedno nie mogło wytrzymać bez drugiego. Gabriela czuła się jak w niebie. Szła spać szczęśliwa z myślą, że niedługo znowu go zobaczy. Tego dnia wybierali się na koncert rockowy. Dziewczyna była zachwycona. Nie tylko dlatego, że lubiła tego rodzaju muzykę, ale także ponieważ nie było szans na spotkanie tam Karoliny. Niedawno wrócili ze spaceru po lesie i teraz Gabriela próbowała doprowadzić się do porządku. Wyciągnęła z szafy swój ukochany czarny ażurowy sweterek i jęknęła ze zgrozy. Na plecach miał wypaloną dziurę, właściwie nie było już tyłu sweterka, była tylko dziura.
– Co się stało? – spytał zaniepokojony jej zachowaniem Cahir.
Rzuciła mu sweter i opadła obok na łóżko kładąc głowę na poduszce. Łzy cisnęły się jej do oczu. Była pewna, że jeżeli coś spróbuje powiedzieć, to się rozpłacze. Wstrętne wiedźmy! Czemu zawsze muszą jej dokuczać? Chłopak położył się obok, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Leżeli teraz razem, wtuleni w siebie. Coś w Gabrieli pękło, po jej policzkach zaczęły spływać łzy, cicho łkała. Czuła się strasznie głupio i dziecinnie. On tulił ją przez chwilę do siebie, a potem zaczął całować po twarzy, po łzach które zdobiły jej policzki. Przestała płakać, zaczęła odwzajemniać jego pocałunki. Wsunęła ręce pod jego koszulkę, przesunęła nimi po płaskim brzuchu chłopaka. Kiedy dotknęła jego skóry zaczął oddychać szybciej, przyciągnął ją jeszcze bliżej. Jego ręka znalazła się pod jej bluzą, gładziła plecy. Gabriela miała ochotę na więcej, znacznie więcej. Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Monika. Gdyby Gabriela potrafiła zabijać myślą, tamta byłaby już martwa.
– Ubiorę się i wyjdziemy – szepnęła Cahirowi do ucha i niechętnie wstała.
Monika obserwowała ich ciekawie. Jej wzrok padł na zniszczony sweterek leżący na łóżku. Uśmiechnęła się pod nosem. Gabriela szybko rozczesała włosy i zmieniła bluzę. Był koniec kwietnia, miała nadzieję, że nie będzie zimno. Cahir wstał i podszedł do niej. Byli już prawie za drzwiami, kiedy odwrócił głowę.
– Monika, z twojej torby unosi się dym.
I rzeczywiście, brzydka czarna smuga ulatniała się z torebki dziewczyny. Pisnęła i rzuciła ją na podłogę. Torba ze sztucznego tworzywa w mgnieniu oka stałą się bezkształtną paćką. Cahir wzruszył ramionami, delikatnie wypchnął Gabrielę z pokoju i zamknął za nimi drzwi.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eryk siedział przy jednym z długich drewnianych stołów otoczony grupą rozbawionych ludzi. Kiedy spojrzał w ich kierunku Cahir pomachał do niego, ale nie ruszył się z miejsca. Złotowłosy książę coś powiedział do znajomych po czym wstał. Podszedł do nich pewnym krokiem. Uśmiechnął się do Gabrieli.
– Cześć Stokrotko, dobrze się bawisz?
– Jasne, że tak.
Impulsywnie zarzuciła Erykowi ręce na szyję, witając się jak ze starym znajomym. Najwyraźniej go tym zaskoczyła, bo nie bardzo wiedział jak się zachować. Po chwili przytulił ją delikatnie. Cahir rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale nawet się nie poruszył. Gabriela uznała, że jest zazdrosny. Całkiem ją to ucieszyło. Sam podał rękę Erykowi, a tamten uścisnął ją serdecznie.
– Dużo tu dzisiaj twoich znajomych? – spytał Cahir z nutką niepokoju w głosie, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
– Tylko kilku – wskazał głową w kierunku rozgadanej grupy – jeżeli nie macie nic przeciwko, to chętnie zostanę dzisiaj z wami.
Cahir wyglądał jakby chciał zaprotestować, ale spojrzał na Eryka i zmienił zdanie.
– Pewnie, będzie nam bardzo miło.
Gabrieli to odpowiadało. Była bardzo zadowolona z towarzystwa księcia, naprawdę zdążyła go polubić. Stanęli pod sceną, Cahir był tuż za dziewczyną. Objął ją ramionami i przytulił się do jej pleców. Eryk przyniósł im piwo. Gabriela bawiła się doskonale. Muzyka jej odpowiadała, towarzystwo też, a najbardziej ze wszystkiego pasowała jej bliskość Cahira. Z pubu wyszli koło drugiej.
– Odprowadzimy Eryka, a potem pójdziemy do mnie, będzie po drodze. Co ty na to? – zaproponował Cahir.
Zgodziła się chętnie. Nie chciała wracać do akademika, no i jeszcze nigdy u niego nie była, a zżerała ją ciekawość jak mieszka. Zostawili księcia przed starą secesyjną willą na Pogodnie, pomachali mu i poszli. Cahir zatrzymał się kilka ulic dalej przed jednym z wielu ładnych domków jednorodzinnych.
– Tutaj mieszkasz? – spytała.
– Tak, to dom Daniela. Mieszkamy tutaj. Szczerze to mam nadzieję, że go nie ma.
Uśmiechnął się do niej rozbrajającym uśmiechem. Weszli do środka. Rozejrzała się po eleganckim przestronnym salonie. Był umeblowany w starym, wiktoriańskim stylu. Na ścianach znajdowała się tapeta o typowej dla tego okresu kompozycji: na dole pasy, wyżej wzory nawiązujące do motywów klasycznych. Na środku pokoju stała sofa, wykonana z drzewa mahoniowego i ręcznie rzeźbiona, obita beżowym materiałem. Przy niej znajdowały się dwa fotele w podobnym stylu, a przed nią niewielki stolik. Pod ścianami umieszczono ciemne dębowe regały, po brzegi wypełnione książkami. Zaraz przy wejściu była brązowa skórzana kanapa. Wyglądała na bardzo miękką. Stała tak, że można z niej było wygodnie oglądać telewizję.
Gabriela zostawiła w przedsionku buty i umościła się wygodnie na kanapie. Cahir szybko znalazł się przy niej. Pocałował ją. Z rozkoszą odwzajemniła ten pocałunek. Nie protestowała kiedy zdjął z niej bluzę, a potem koszulkę. Została w uroczym, błękitnym staniczku. Zsunęła mu z ramion czarną koszulę, a potem pomogła zdjąć t-shirta. Przesuwała dłońmi po jego silnych ramionach. Podniósł ją delikatnie i posadził okrakiem na swoich kolanach. Wpatrywała się w niego błyszczącymi zielonymi oczami. Jęknęła z rozkoszy kiedy zaczął całować jej dekolt. Tak bardzo go pragnęła! Podniosła głowę pozwalając opaść na plecy długim jasnym włosom. Nagle zorientowała się, że widzi jakiś ruch w głębi salonu. Krzyknęła. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, czuła się jak we śnie. Cahir poderwał się błyskawicznie, jego płynne ruchy rozmazywały się, jakby był jakimś duchem. Rzucił Gabrielę na kanapę zasłaniając sobą. Spod ścian pokoju napływały do nich szare, bezkształtne cienie. Wyciągały długie macki przypominające kształtem kończyny. Było ich mnóstwo, dziesiątki, może setki. Napływało ich coraz więcej. Zbliżały się coraz szybciej. Otaczały ich. W rękach Cahira pojawiły się znikąd dwa krótkie, zakrzywione, czarne miecze. Chłopak nadludzko szybkimi, płynnymi ruchami zaczął przecinać mgliste postacie na pół. Każda w którą trafił zmieniała się w dym i znikała. Było ich jednak tak wiele, a ciągle napływały nowe.
– Nie pozwól, żeby któryś cię dotkną – krzyknął ostrzegawczo.
Cienie były wszędzie. Gabriela usiadła i starała się schować za jego plecami. Cahir systematycznie walczył ze zbliżającymi się przeciwnikami, jednak miejsce każdego zniszczonego cienia zajmował nowy. Jeden sięgnął czymś co wyglądało jak długa, mglista ręka po dziewczynę. Krzyknęła próbując się odsunąć. Nie była dość szybka, Cahir natomiast był. Zagrodził cieniowi drogę swoim ramieniem. Szara macka oplotła się wokół jego nadgarstka. Przeciął ją trzymanym w drugiej ręce mieczem. Mglista postać zmieniła się w dym. Po kilkunastu minutach walki w pokoju przestały pojawiać się nowe cienie. Chłopak szybko rozprawił się z obecnymi. Kiedy ostatni zniknął, osunął się na podłogę. Przez jego nadgarstek przebiegała czarna smuga. Gabriela dostrzegła jak się powiększa, rozlewając na coraz większą powierzchnię ciała Cahira. Uklęknęła przy chłopaku. Skulił się przyciskając do siebie poczerniałą rękę. Była przerażona. Czy to jest jakiś koszmarny sen? Zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić. Przyszło jej na myśl, że może powinna wezwać pogotowie, ale zrezygnowała z tego szybko. Nie spodziewała się, żeby ktoś do tej pory wynalazł cudowne lekarstwo na dotyk cienia.
– Przyprowadź Eryka – wyszeptał chłopak.
Oddychał płytko, z wyraźnym trudem. Gabriela chwyciła swoją bluzę i buty, włożyła je i wybiegła z domu. Biegła całą drogę do miejsca w którym zostawili księcia. Ciągle mocno przerażona zadzwoniła do drzwi secesyjnej willi. Była prawie czwarta. Nie uważała za dobry pomysł dzwonienia o tej porze do drzwi obcego domu, ale nie wiedziała co innego mogłaby zrobić. Otworzyła jej jakaś dziewczyna. Była nieziemsko piękna. Pukle rudych loków opadały jej na ramiona. Miała bladą cerę, ale to tylko dodawało jej uroku. Otaczała ją niesamowita aura. Spojrzała na Gabrielę oceniając ją wzrokiem.
– Kogo tam masz Selena? – usłyszała męski głos za plecami dziewczyny. Był gruby i z pewnością nie należał do Eryka.
Przystojny mężczyzna z długimi, brązowymi, splecionymi z tyłu włosami stanął koło niej w drzwiach.
– Przyszłaś się zabawić mała? – spytała ta nazwana wcześniej Seleną.
Gabriela dopiero teraz zdała sobie sprawę z odgłosów imprezy docierających z wnętrza domu.
– Szukam Eryka, to ważne.
Zdała sobie sprawę, że nawet nie wie jak on ma na nazwisko i wcale nie była pewna czy naprawdę tu mieszka, czy tylko go tu odprowadzili. Poczuła się bardzo głupio
– Jesteś Eryka? – spytał powątpiewająco brunet.
– Musze go znaleźć, czy możecie mi pomóc?
Brunet nagle znalazł się za nią. Pochylił się tak, że jego usta znajdowały się tuż przy jej uchu.
– Myślę, że resztę nocy spędzisz ze mną – wyszeptał.
– A ja sądzę, że się mylisz Set – to był głos Eryka – ona jest moja. Wracajcie do środka.
Jego? Jaka jego? Gabriela nie bardzo rozumiała co się właściwie stało. Tamci byli wyraźnie niezadowoleni, ale posłuchali obydwoje. Eryk wyprowadził ją na dwór i zamknął drzwi. Chciał coś powiedzieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jej poważną twarz, żeby zmienił zdanie.
– Co się stało? – zapytał tylko.
– Zaatakowało nas coś, co wyglądało jak ludzie z mgły. Jeden dotknął Cahira – wyrzucała z siebie słowa, nie będąc nawet pewną czy on jej uwierzy, czy będzie wiedział co robić, czy to nie jest jakiś koszmarny sen, albo czy przypadkiem nie zwariowała.
– Poczekaj tutaj – rozkazał.
Wszedł do środka. Nie domknął drzwi, więc słyszała strzępy jakiejś dziwnej, burzliwej rozmowy.
– Dosyć tego, wychodzę – Eryk mówił nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Nie możesz! Za pół godziny wzejdzie słońce! – protestował piskliwy i przerażony kobiecy głos.
– Więc tym bardziej nie powinnaś mnie dłużej zatrzymywać.
Podniósł się szmer protestów. On jednak wyszedł z domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Sam będę tam szybciej niż z tobą – zwrócił się do Gabrieli – poradzisz sobie?
Nie zrozumiała go, ale skinęła głową. Chłopak po prostu zniknął. Oszołomiona wpatrywała się przez chwilę w miejsce na którym stał, a potem puściła się biegiem powrotem do domu Cahira.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Stanęła w drzwiach salonu z szeroko otwartymi oczami. Scena, którą ujrzała, była delikatnie mówiąc mocno nie codzienna. Cahir siedział na podłodze oparty o kanapę, a Eryk klęczał przy nim trzymając swój nadgarstek przy jego ustach. Po brodzie chłopaka spływały stróżki krwi. Gabriela cofnęła się o krok, potem odwróciła się i nie patrząc na nic wybiegła z domu.
– Wystarczy. Złap ją – powiedział słabym głosem Cahir. – Ona o niczym nie wie. Grozi jej niebezpieczeństwo.
Eryk skinął głową, wstał i pobiegł za dziewczyną. Wyprzedził ją zanim dobiegła do furtki. Przytrzymał delikatnie za ramiona. Reakcja dziewczyny kompletnie go zaskoczyła. Nie wyrywała się, nie próbowała uciekać, zamiast tego przysunęła się bliżej i przylgnęła do niego. Płakała. Przytulił ją do siebie niepewnie.
– Chodź do środka – powiedział z prośbą w głosie – za kilka minut wzejdzie słońce, nie mogę tu zostać.
Gabriela pozwoliła się zaprowadzić z powrotem do domu. Cahir leżał na kanapie. Wyglądał jakby resztkami sił walczył ze snem. Był bardzo blady, ale przynajmniej oddychał normalnie.
– Gabi… – wyszeptał uśmiechając się smutno, kiedy ją zobaczył.
– Śpij – powiedział do niego Eryk – zostanę z nią tutaj. I tak już nie zdążę wrócić.
Cahir odetchnął głębiej. Zamknął oczy.
– Przepraszam – wyszeptał.
Potem nie powiedział już nic więcej. Zasnął.
– Chodź – zwrócił się książę do Gabrieli.
Wziął ją za rękę i poprowadził za sobą schodami w dół. Dopiero teraz zauważyła, że jest bledszy niż zwykle i tak naprawdę ledwo trzyma się na nogach. Znaleźli się w dużej piwnicy. Zaprowadził ją do niewielkiego pomieszczenia po prawej stronie. Nie miało żadnych okien, a żeby dojść do niego, musieli przejść przez dwa inne. Pomieszczenie oświetlała niewielka blada lampka powieszona naprzeciwko drzwi. Podłoga była pokryta grubym dywanem, a kamienne ściany wełnianymi zasłonami. Pod jedną z nich leżał szeroki materac. Eryk wprowadził ją do środka i zamknął ciężkie, nie przepuszczające nawet odrobiny światła drzwi. Poczuła się jakby była w jakimś schronie. Chłopak opadł na materac opierając się o ścianę. Gabriela usiadła po turecku, przodem do niego. Patrzyła wyczekująco. Westchnął.
– Co chcesz wiedzieć najpierw? – zapytał bez przekonania.
– Powiedziałabym, że wszystko – mówiła bez cienia strachu w głosie.
Jeżeli spodziewał się histerii, to się bardzo pomylił. Dziewczyna już zdążyła ochłonąć i przetrawić nową dziwaczną sytuację. Teraz była po prostu ciekawa.
– Wszystkiego jest bardzo dużo… – odparł.
– Co się stało Cahirowi i czy nic mu nie będzie? – zapytała o to, co dręczyło ją w tej chwili najbardziej.
Eryk uśmiechnął się do niej leciutko. Znów go zaskoczyła.
– Jest silny, pił moją krew. Prześpi się kilka godzin i będzie zupełnie zdrowy.
Na twarzy dziewczyny odmalowała się wyraźna ulga. Rozluźniła się teraz zupełnie. Usiadła obok Eryka opierając się o ścianę. Siedziała tak blisko, że stykali się ramionami. Chłopak nie był przyzwyczajony do tego typu bliskości.
– Kim jesteś? – zapytała po chwili.
Nie widziała teraz jego twarzy, ale była przekonana, że się uśmiecha.
– Jeszcze się nie domyśliłaś?
– Sądzę, że tak, ale wolałabym to usłyszeć od ciebie.
Roześmiał się głośno. Miał miły śmiech.
– Jestem wampirem.
Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na niego.
– Nie wyglądasz na wampira.
Znowu się roześmiał.
– To jak według ciebie powinien wyglądać wampir?
Siedziała tu sobie w mrocznej i piwnicy i rozmawiała o wampirach z prawdziwym przedstawicielem tej rasy? gatunku?, a niedawno przeżyła atak ludzi cieni. Nie była pewna, dlaczego jest taka spokojna i opanowana. Nie miała pojęcia dlaczego czuje się tak dobrze w towarzystwie w a m p i r a ?! Czemu się nie boi i nie ucieka w panice? Czemu to wszystko wydaje jej się takie… normalne? Może to jednak tylko sen?
– Bo ja wiem? Chyba jakoś strasznie, a ty wyglądasz miło…
Nie chciała powiedzieć jesteś przystojny, uroczy i cudowny. Wolała tę kwestię przemilczeć.
– Nie jesteśmy straszni… wszystkie wampiry wyglądają „miło” – wymówił to słowo, jakby było najzabawniejszą rzeczą, jaką w życiu usłyszał. – W ten sposób właśnie polujemy.
– Żywisz się krwią? – nie wytrzymała, po prostu musiała o to zapytać.
– Tak.
– Czy musisz zabijać tych z których pijesz? – spojrzała na niego lekko zaniepokojona.
Pokręcił głową.
– Czasem zdarzają się nieszczęśliwe wypadki, ale od kiedy wtrąciła się Rada, są coraz rzadsze.
Gabriela nie miała pojęcia co to za rada, ale teraz nie miało to większego znaczenia.
– Czym były te cienie?
– Dokładnie nie jestem pewien. Sądzę, że rodzajem jakichś stworzeń ze świata umarłych.
– Masz na myśli duchy?
– Nigdy się nimi specjalnie nie interesowałem, ponieważ nie mogą mi nic zrobić. Widzisz, ich dotyk może skrzywdzić tylko żywą istotę, a ja tak naprawdę od dawna jestem martwy.
– Czy Cahir też jest wampirem? – spytała machinalnie, nie zastanawiając się nad tym.
Eryk nie wytrzymał, zwinął się w kłębek i zaczął niepohamowanie śmiać. Gabriela spojrzała na niego nieco urażona.
– Nie, on nie jest wampirem – udało mu się wreszcie wydusić.
Leżał teraz na plecach, rozciągnięty na materacu z rękoma pod głową. Patrzył na nią ciekawie. Zorientowała się, że wybuch śmiechu musiał go sporo kosztować. Wyglądał jeszcze gorzej, niż kiedy tu przyszli.
– Więc czemu pił twoją krew? – spytała wyraźnie do czegoś dążąc.
– Żeby się wyleczyć. Potrzebował jej do regeneracji.
Skinęła głową.
– Tobie to nie zaszkodziło? – spytała.
Przyglądał jej się uważnie.
– Nie, tylko trochę osłabiło. Po zachodzie słońca pójdę zapolować. Będzie dobrze.
– A co jeżeli one wrócą? To znaczy cienie… Poradzisz sobie z nimi?
– Nie wiem – odparł szczerze. – Potrzebuję krwi, a Cahir wypił naprawdę sporo.
– Więc weź moją.
– Nie – odparł stanowczo.
– Dlaczego?
– Ponieważ to nie jest bezpieczne.
– Przecież przed chwilą powiedziałeś, że nie zabijacie…
– Bo nie zabijamy. Nie o to chodzi.
– Więc o co?
Nie patrzył na nią. Przez dłuższą chwilę milczał. W końcu, kiedy już myślała, że nic nie powie, on jednak się zdecydował.
– Pociągasz mnie fizycznie. Nie wiem, czy byłbym w stanie nad sobą zapanować.
Tym razem to ona się roześmiała.
– Eryku daj spokój. To wszystko jest cholernie dziwne, ale gdybyś miał mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić już dawno byś to zrobił. Ufam ci. W końcu dałam się zamknąć z wampirem w ciemnej piwnicy, prawda?
Westchnął.
– Nie – powiedział, ale już odrobinę mniej pewnie.
Gabriela wiedziała, że wygrała. Jak zwykle. Popatrzyła na niego niewinnie, szeroko otwartymi oczami i wysunęła swój ostatni argument.
– Boję się ich. Widziałam je. Co jeżeli wrócą? – ciarki przeszły ją na samą myśl o istotach z mgły. – Proszę… – dodała szeptem.
Eryk przełknął ślinę.
– Cahir mnie zabije – mruknął.
Usiadł, przyciągnął dziewczynę do siebie tak, żeby opierała się o niego plecami. Objął ją delikatnie. Jego usta znalazły się tuż przy jej szyi. Poczuła ukłucie, a potem jej ciało zalała fala podniecenia i rozkoszy. Jęknęła, kiedy odsunął się od niej odrobinę. Odwróciła się i pocałowała go w usta. Czuła smak krwi, swojej krwi. Nie przeszkadzało jej to za bardzo. Rękoma oplotła jego szyję. Przyciągnął ją do siebie. Jego język znalazł się w jej ustach. Całował niesamowicie. Jego wargi były miękkie i ciepłe. Chciała więcej. Przewróciła go na materac nie przestając całować. Ręce Eryka znalazły się na jej plecach, a potem niżej, na pupie. Tak! Przymknęła oczy. Nagle poczuła się jakby ktoś chlusnął w nią wiadrem zimnej wody. Cahir! Ta myśl była tak wyraźna i rzeczywista, że gwałtownie odsunęła się od wampira. Spojrzał na nią najpierw pytająco, z niepokojem, a potem jakby oprzytomniał. Usiadł.
– Przepraszam – szepnął – uprzedzałem cię.
Już zupełnie spokojnie przysunęła się do niego powrotem, oparła mu głowę na ramieniu.
– O tym, że ja też się tak poczuję nie uprzedzałeś.
– Nie miałem pojęcia – przyznał szczerze. – Nasze ofiary zazwyczaj nie zdają sobie sprawy z tego co się dzieje, więc nie miałem okazji sprawdzić.
Przyszło jej do głowy zabawne pytanie.
– Ile ty właściwie masz lat?
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
– W tym roku skończę 116, ale fizycznie i hormonalnie zawsze będę miał dwadzieścia dwa.
Przyjęła to do wiadomości. Ciekawość nie dawała jej spokoju.
– Co to za Rada o której wspomniałeś wcześniej?
Prychnął pogardliwie.
– Rada demonów. Uznali, że mają dość wojen i postanowili się wtrącić do życia innych istot. Trzeba im przyznać, że najpierw zabrali się za swoją rasę. Przez kilkadziesiąt lat walczyli o utrzymanie porządku w swoich szeregach. Dopiero piętnaście lat temu wyznaczyli łowców i zabrali się za wampiry, wilkołaki i resztę magicznych stworzeń.
– To chyba dobrze… – stwierdziła dziewczyna z wahaniem.
– Nie do końca. Widzisz, im nie zależy na utrzymaniu pokoju, a tylko na przetrwaniu własnej rasy. Są okrutni, bezwzględni i rządni władzy.
Dziewczynie przebiegło po głowie milion pytań naraz.
– Kim są ci łowcy? – zdecydowała się zadać jedno z nich.
Chwilowo fakt istnienia demonów, wampirów i wilkołaków w zupełności jej wystarczał. Nie chciała wiedzieć nic o innych magicznych stworzeniach.
– To demony, które zajmują się pilnowaniem porządku. Jeżeli ktoś się im sprzeciwi po prostu go zabijają. Rada sporo im płaci, więc chętnych jest wielu, ale wybierają tylko najlepszych. Daniel jest jednym z nich.
Gabrieli wcale się to nie spodobało.
– Więc dlaczego siedzimy w jego domu? Gdzie jest twoje miejsce w tym wszystkim?
Wolała nie pytać o swoje.
– Polują na stado zbuntowanych wilkołaków. Poprosili – powiedział to słowo opryskliwym tonem, więc Gabriela pomyślała, że równie dobrze mogłoby brzmieć „zmusili” – mnie o pomoc.
– Oni?
– Daniel i Cahir.
– Więc Cahir też jest łowcą? – to nie spodobało jej się jeszcze bardziej, z tym, że jest demonem mogłaby sobie jakoś poradzić, w końcu nie ma przecież rogów i (chyba?) ogona.
Eryk pokręcił głową. Ziewnął.
– Nie jest. Pomaga Danielowi tylko gdy uzna, że sprawa jest słuszna. Tamta banda napada na ludzi, zabijają z zimną krwią.
– Nie lubisz ich – stwierdziła. – Czemu przyszedłeś pomóc Cahirowi?
Uśmiechnął się sennie.
– Nie pomagałem jemu, pomagałem tobie.
Zaskoczyło ją to. Popatrzyła na sennego Eryka, poczuła, że sama też zaraz zaśnie na siedząco. Zmęczenie i utrata krwi dawały o sobie znać. Położyła się na materacu ciągnąc go za sobą. Posłusznie ułożył się koło niej na boku. Wtuliła się w jego ramię. Objął ją delikatnie. Po chwili obydwoje już spali.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela obudziła się wypoczęta. Nie miała pojęcia ile czasu spała. Spojrzała na Eryka, leżał koło niej i naprawdę wyglądał jak książę z bajki. Wstała cicho nie chcąc go obudzić. Nie miała zamiaru spędzić w piwnicy całego dnia. Otworzyła drzwi i wysunęła się przez nie. Zajrzała jeszcze raz do środka, żeby sprawdzić czy przypadkiem go nie obudziła. Spał spokojnie. Zamknęła drzwi. Całe szczęście, że nie pogasili rano świateł, nie była pewna jak poradziłaby sobie po ciemku. Wyciągnęła z kieszeni złożoną w kostkę bandankę. Nosiła ją od kiedy dowiedziała się, że Cahir jeździ na motorze, chroniła się przy jej pomocy przed kurzem z drogi. Teraz złożyła ją w trójkąt i zrolowała po czym zawiązała na szyi w formie apaszki. Była przekonana, że po ugryzieniu wampira zostają jakieś ślady, a przecież nie chciała narobić Erykowi problemów.
Kiedy wychodziła z piwnicy usłyszała cichy jęk. Jak zwykle ciekawa wróciła na dół, rozejrzała się i wybrała kierunek z którego jej zdaniem dochodził. Po lewej stronie, przeciwnej do tej gdzie zostawiła Eryka znajdowały się metalowe drzwi. Był w nich niewielki zakratowany judasz. Podeszła i zajrzała do środka. Na podłodze w rogu pomieszczenia kuliła się jakaś mizernie wyglądająca postać. Dziewczynę przeszył zimny dreszcz. To był chłopiec, na oko może piętnastoletni. Miał na sobie podartą i pobrudzoną koszulkę, jego spodnie też były w opłakanym stanie, ale nie to było najgorsze. Nawet w tym nikłym świetle widziała krew na podłodze i jego chudych ramionach. Na ścianie naprzeciwko zobaczyła klucz, otworzyła drzwi i weszła do środka. Dzieciak spojrzał na nią zatrwożonym wzrokiem. Jego twarz był sina i opuchnięta. Co oni m zrobili? Nagle jakby rozluźnił się odrobinę, powietrze dookoła niego zawirowało, a tam gdzie przed chwilą leżał chłopiec, teraz siedział chudy, szary wilk. Warknął. Jednym susem pokonał pomieszczenie i rzucił się na dziewczynę. Przewrócił ją na ziemię. W tym momencie było szczęśliwa, że ojciec uczył ją podstaw Judo, bo inaczej niechybnie upadając rozbiłaby sobie głowę o beton. Wilk warknął, szczerząc kły tuż nad jej twarzą. Nagle do pomieszczenia wpadło drugie zwierzę. Było czarne jak noc i prawie dwa razy większe od pierwszego. Całym swoim ciężarem zepchnęło szarego wilka z dziewczyny. Natychmiast usiadła i cofnęła się pod ścianę. Kotłujące się zwierzęta blokowały jej dostęp do drzwi. Walka nie trwała długo. Po chwili ten szary z opuszczonym ogonem czołgał się na brzuchu i skamlał u stóp czarnego, potem położył się na grzbiecie odsłaniając delikatny brzuch i gardło. Łapy miał skierowane do ciała. Czarny stanął nad nim na sztywnych łapach odsłaniając zęby i warcząc. Futro miał zjeżone. Ogromny wilk spojrzał na Gabrielę. W powietrzu pojawiła się srebrna mgła, otoczyła oba wilki, a kiedy zniknęła, zamiast zwierząt w pomieszczeniu znajdował się Cahir i leżący u jego stóp chłopiec. Cahir podniósł chłopca z łatwością i rzucił nim o ścianę. Tamten osunął się na podłogę nieprzytomny. Gabriela spojrzała niedowierzająco. Jego twarz wykrzywiał wyraz gniewu. Czarne oczy miały bardzo zły wyraz. Zaczęła się go bać. Wstała niepewnie i przesunęła się w kierunku drzwi. Spojrzał prosto na nią. Rzuciła się biegiem w kierunku wyjścia. Wbiegła po schodach na górę. Chciała się znaleźć jak najdalej stąd. Pędem pokonała salon, była tuż przy drzwiach wyjściowych gdy coś zagrodziło jej drogę. Podniosła głowę i przekonała się, że nie jest to coś, tylko ktoś. Wpadła prosto na Daniela. Cofnęła się gwałtownie. Chciała uciec jakąś inną drogą, ale nie dał jej na to szansy. Jego zielone oczy patrzyły na nią gniewnie. Chwycił ją za ramię i brutalnie zaprowadził z powrotem do salonu. Popchnął na kanapę.
– Siedź tu – warknął.
Bała się poruszyć. Z piwnicy wyszedł Cahir. Jego bała się jeszcze bardziej. Spojrzał na Daniela, potem na nią.
– Niech idzie – powiedział cichym głosem.
– Nie, teraz zostanie – Daniel mówił wściekłym głosem. – Czemu ją w ogóle do cholery przyprowadziłeś tutaj? Co ty sobie myślałeś?
Cahir wbijał wzrok w podłogę.
– Wszystko było dobrze, dopóki nie pojawiły się cienie. – Cahir podniósł wzrok, spojrzał na Daniela – polują na mnie.
– Nie bądź idiotą – syknął gniewnie tamten. – Gdyby polowały na ciebie już dawno by się pojawiły. – Spojrzał niepewnie na Gabrielę – polują na nią.
Cahir zmarszczył brwi. Zaczął siarczyście przeklinać. Najwyraźniej wcześniej nawet nie rozważał takiej możliwości. Daniel przyjrzał mu się uważnie. Zobaczył pociemniały ślad na jego nadgarstku.
– Pozwoliłeś im się dotknąć?! – jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia i niedowierzania, zaczął przeklinać. – Piłeś jej krew? – to był bardziej wyrzut niż pytanie.
– Nie pił mojej krwi – wtrąciła Gabriela, którą wkurzyło, że rozmawiali tak, jakby jej tu wcale nie było. – Pił krew Eryka.
Daniel jęknął.
– Ten krwiopijca też jest w to zamieszany? – najwyraźniej Daniel nie przepadał za wampirami.
Cahir przytaknął.
– Śpi na dole. Nie zdążył wrócić do siebie.
Daniel usiadł ciężko na kanapie obok Gabrieli. Z jego oczu zniknął gniew. Teraz najwyraźniej był bardzo niezadowolony.
– Dziewczyna zostanie tutaj, przynieś jej rzeczy – zwrócił się do Cahira.
Tamten wyszedł nie zadając zbędnych pytań. Gdyby Gabriela potrafiła zabijać wzrokiem, Daniel byłby martwy.
– Ja mam imię wiesz? – zwróciła się do niego wściekła – i nie zamierzam nigdzie zostawać, a już na pewno nie z wami.
Spojrzał na nią uśmiechając się. Jego uśmiech wcale nie był miły.
– Mnie też się ten pomysł nie podoba, ale obiecałem Elizie, że będę cię chronił. Zostaniesz tutaj z własnej woli, albo zamknę cię w piwnicy.
– Znasz moją mamę? – dziewczyna była zbita z tropu.
Daniel westchnął ciężko.
– Kobiety w waszej rodzinie zdecydowanie są okropne. Może chociaż July wyrośnie na normalną, miłą osobę – powiedział z rezygnacją w głosie wspominając najmłodszą siostrzyczkę Gabrieli.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Pokój, który dostała był naprawdę ładny. Właściwie, mimo dziwnej sytuacji, cieszyła się, że nie musi wracać do akademika. Czekała z niecierpliwością na przebudzenie Eryka. Daniel powiedział, że wampir będzie na nogach o zachodzie słońca. Leżała na swoim nowym łóżku i wpatrywała się w sufit. Wcześniej rozmawiała przez telefon z mamą. Ta prawie natychmiast poprosiła do słuchawki Daniela. Kiedy skończył z nią rozmawiać zrobił się potulny jak kociak. Mama poprosiła ją, żeby została w domu Daniela. Żadne z nich, jakby działając wspólnie, nie wspomniało jej o cieniach. Dziewczyna w dalszym ciągu unikała Cahira. Nie mogła zapomnieć furii w jego oczach, kiedy rzucił chłopcem o ścianę w piwnicy. Postanowiła zejść na dół do salonu. Nie pozwoli Erykowi spotkać się z tymi dwoma samemu.
Daniel był czymś bardzo rozbawiony. Cahir patrzył na niego złym wzrokiem.
– Więc mówisz, ze problem, z którym walczyliśmy przez ponad dwa tygodnie, Gabriela rozwiązała w przeciągu kilku minut?
– I omal nie przypłaciła tego życiem – syknął.
– Ale wilk jest twój?
Skinął głową. Daniel roześmiał się głośno. Nagle ją zauważył.
– O, przyszła nasza bohaterka.
Podeszła do nich i usiadła skulona na kanapie obok Daniela. Cahira nie zaszczyciła nawet jednym spojrzeniem.
– Co z nim zrobicie, to znaczy z wilkołakiem?
– Obchodzi cię to? Próbował cię zabić. – syknął Cahir.
– Tak obchodzi – odwarknęła – to jeszcze dzieciak.
Daniel wzruszył ramionami. Jakoś nie miał ochoty jej denerwować.
– Nic z nim nie zrobimy. Teraz należy do Cahira. Od kiedy zmienił się w wilka musi słuchać jego rozkazów. Zaprowadzi nas do swojego byłego stada. – Znowu się roześmiał, kiedy coś wpadło mu do głowy. – Cahir, teraz masz dwuosobowe stado. Jesteś samcem alfa.
– Bardzo śmieszne – warknął tamten – nie jestem pieprzonym wilkołakiem.
– Najwyraźniej to nie ma znaczenia, ważne, że jesteś od nich silniejszy i umiesz zmieniać się w wilka.
Nie przestawał się śmiać. Gabriela mu zawtórowała. Jej też wydało się to bardzo zabawne. Po za tym cieszyła się, że nie skrzywdzą dzieciaka. Cahir wyglądał na mocno urażonego. W drzwiach pojawił się Eryk. Przeciągnął się.
– Cześć Stokrotko – rzucił do Gabrieli, spodobało jej się to określenie – o Daniel, miło że wpadłeś – powiedział z nutką sarkazmu w głosie. – Brakowało nam cię wczoraj.
– Wilk się zmienił – oznajmił Daniel wesołym głosem, puszczając ostatnią uwagę wampira mimo uszu. – Gabriela go zmusiła.
Eryk spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem. Uśmiechnęła się do niego uroczo, nie próbując sprostować słów Daniela. Była zadowolona, ze nic mu z ich strony nie grozi, że przestaną się znęcać nad wilczym dzieciakiem i, że Daniel obiecał się nią opiekować. Ciągle go nie lubiła, ale ufała ocenie swojej matki. Uznała, że jest tutaj bezpieczna, a co najważniejsze nie musiała wracać do znienawidzonego akademika.
Eryk doprowadził się do porządku, pożegnał i wyszedł przed dom. Pobiegła za nim. Chciała z nim porozmawiać przez chwilę sam na sam, ale teraz, zamiast się odezwać, zareagowała jak zwykle pod wpływem impulsu. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Tym razem nie był zaskoczony. Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie delikatnie.
– Następnym razem, zamiast tyle biegać, po prostu do mnie zadzwoń – powiedział cicho.
Wampir używający telefonu komórkowego! Cóż za cudownie absurdalny pomysł!
– Nie mam twojego numeru – odparła wydymając wargi.
Roześmiał się.
– Cahir ma, mogłaś użyć jego telefonu.
– Nie wpadłam na to – przyznała szczerze.
Wyjął telefon i poprosił o jej numer. Zadzwonił do niej, zostawiając jej w ten sposób swój. Pocałowała go w usta, odwróciła się i wbiegła powrotem do domu. Cahir stał przy oknie, był wściekły. Kiedy przechodziła obok niego chwycił ją brutalnie za ramiona.
– Puść mnie – warknęła – to boli!
– Co to niby miało być? – syknął.
– Nie twoja sprawa – odgryzła się.
– Myślałem… – zaczął.
– To źle myślałeś – przerwała mu.
W tym momencie naprawdę go nienawidziła. Chwycił ją mocniej, znalazła się przy ścianie. Przysunął się do niej bliżej, był bardzo blisko. Trzymał jej ręce. Próbowała się uwolnić, odepchnąć go. W ogóle nie zwrócił na to uwagi. W jego oczach było coś takiego, że znów zaczęła się go bać. Nie wiedziała do czego jest zdolny. W tym momencie pojawił się Daniel. Odciągnął od niej chłopaka, popchnął do tyłu. Jego oczy płonęły.
– Czyś ty kompletnie zwariował?! – krzyknął na Cahira.
Tamten popatrzył na niego spode łba groźnie mrużąc oczy.
Gabriela korzystając z okazji wymknęła się i pobiegła na górę, do pokoju. Zamknęła drzwi. Serce biło jej jak oszalałe. Rzuciła się na łóżko, wtuliła twarz w poduszkę zalewając się łzami.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Olbrzymi czarny wilk biegł nie zwracając uwagi na nic. Był późny wieczór, w lesie było ciemno. Przez gęste pokryte wiosenną zielenią gałęzie nie przedzierało się prawie żadne światło. Jemu to nie przeszkadzało. Doskonale widział, słyszał i czuł to co go otaczało. Był na wpół oszalały z bólu i wściekłości. Nie myślał jasno, w ogóle nie myślał. Zdał się na instynkt. Jego oczy zasnuwała czerwona mgła. Właściwie nie planował się tu znaleźć, sam nie wiedział co tu robi. Biegł przed siebie. Gdy coś stawało mu na przeszkodzie po prostu rozrywał to na strzępy i pędził dalej. Nie obchodziło go czy to krzewy jeżyn czy żywe istoty. Wszystko co stanęło mu na drodze po prostu miało pecha. Srebrny wilk, prawie tak samo wielki jak on, stał przez chwilę zdumiony wpatrując się w niespodziewanego przeciwnika. Zareagował dopiero kiedy bestia rzuciła mu się do gardła. Walczyli zaciekle. To była walka na śmierć i życie.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
„ … nie, nie rozumiesz, boję się go, nie wiem co by się stało, gdyby Daniel mnie dzisiaj przed nim nie obronił”
Po chwili znów usłyszała sygnał przychodzącej wiadomości.
„ Jeżeli nie boisz się Daniela, Cahira też się nie bój. Jest jego uczniem, musi mu być posłuszny. Tak działa ich magia.”
Siedziała na łóżku i pisała smsy. Wreszcie doszła do siebie. Nie miała się do kogo zwrócić. Nawet na rodziców była wściekła, że wiedzieli więcej niż się przyznawali, że znali ten dziwny, dla niej zupełnie nowy świat. Zdziwiła się, kiedy Eryk na jej wiadomość odpisał prawie natychmiast. Była mu za to bardzo wdzięczna. Teraz rozmawiali już od dobrej godziny.
„Daniela się nie boję. Moja matka mu ufa, to mi wystarczy. Prosiła go, żeby się mną opiekował.”
„Mnie też się nie boisz?” zapytał w kolejnym smsie.
Uśmiechnęła się do siebie. Czyżby z nią flirtował?
„Nie, ciebie też się nie boję, a powinnam?”
„Więc spotkajmy się, chciałabyś?”
Czy by chciała? Oczywiście, że tak! Zwłaszcza teraz, kiedy był jedyną osobą z którą mogła szczerze porozmawiać. Eryk przynajmniej nie próbował jej okłamywać.
„Kiedy?”
„Jutro o 19:00 przed kinem Helios, może być?”
„Dobrze. Teraz już pójdę spać. Dobranoc.”
Czuła się bardzo zmęczona po nieprzespanej nocy, a dochodziła już północ.
„Słodkich snów Stokrotko”
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rano obudził ją jakiś hałas. Coś było bardzo nie tak. Zbiegła na dół w koszuli nocnej, nie fatygując się by chociaż założyć szlafrok. Otworzyła drzwi, o które coś się przed chwilą obiło. Na progu leżał wielki czarny wilk. Z ran na jego ciele sączyły się stróżki krwi. Był podrapany i pogryziony. W jednej chwili zapomniała o swoim strachu i niechęci do Cahira. Teraz zaczęła się bać o niego.
– Cahir – wyszeptała – dasz radę wejść do środka?
Wilk podniósł się z trudem i pokuśtykał do salonu. Wskoczył niezdarnie na kanapę. Tam się zmienił. Wyglądał bardzo blado.
– Nic mi nie jest. Musze tylko coś zjeść. Większość tej krwi nie jest moja.
Gabriela nie myśląc wiele uklęknęła przy nim. Przytuliła się do niego. Objął ją niezdarnie jedną ręką. Daniel stanął w drzwiach prowadzących do kuchni.
– Widzę, że gołąbeczki znowu w zgodzie? – spojrzał na nich z rozbawioną miną. Właśnie coś jadł. W ręku trzymał talerz z kanapkami. Podszedł i podsunął go Cahirowi. Tamten usiadł niepewnie, wziął talerz i zaczął jeść. Jego zadrapania goiły się na oczach Gabrieli. – Tak już mamy, że ciężko nas zranić powiedział do niej Daniel widząc zaciekawione spojrzenie. – Co właściwie tak cię urządziło?
– Wilki – odparł chłodno chłopak odstawiając na podłogę pusty talerz. Wyglądał zdecydowanie lepiej.
– Jakie znowu wilki do cholery? – nagle jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia i niejakiego podziwu. – Poszedłeś sam walczyć z całym stadem?
Cahir przytaknął.
– Nie planowałem tego… samo tak jakoś wyszło…
Daniel roześmiał się.
– Zawsze byłeś kłopotliwym dzieciakiem. – Gabriela zdziwiła się, że tak zwraca się do Cahira, przecież na dobrą sprawę był od niego niewiele starszy. – Pewnie chcecie zostać sami – stwierdził. Omiótł ich jeszcze raz rozbawionym spojrzeniem i wyszedł z pokoju.
– Czemu on tak do ciebie mówi? – spytała zaciekawiona.
– Jak do mnie mówi?
– Że „zawsze byłeś kłopotliwym dzieciakiem”, przecież nie może być dużo starszy od ciebie.
Uśmiechnął się do niej.
– Bycie demonem też ma swoje zalety. Możemy zatrzymać proces starzenia się kiedy tylko chcemy.
– Więc ile on ma lat? – spytała zdumiona.
– Dokładnie nie wiem, ale nie jest taki stary. Sądzę, że mniej niż pięćdziesiąt. Znacznie mniej niż twój ojciec.
– Mój ojciec? – spytała zdumiona.
– Dziewczyno, kiedy ty ostatnio widziałaś swoich rodziców? Uważasz, że w jaki sposób matka dziewiętnastolatki wygląda ciągle tak młodo? Bardziej nadawałaby się na twoją starszą siostrę. I czemu twój ojciec przez te wszystkie lata w ogóle się nie zmienił?
– Moi rodzicie są demonami? – te rewelacje wytrąciły ją z równowagi.
– Nie zupełnie, twój ojciec jest demonem czystej krwi, tak jak ja. Twoja matka o ile mi wiadomo jest człowiekiem. Nie starzeje się, ponieważ on ma moc zatrzymać ten proces również u niej.
– Więc ile on ma lat? – bała się odpowiedzi na to pytanie.
– Nie jestem pewien… coś koło dwustu czterdziestu.
Patrzyła na niego niedowierzająco.
– A ty, ile masz lat?
Roześmiał się.
– Ja oszukałem tylko trochę. Mam dwadzieścia siedem, ale postanowiłem na ciebie poczekać.
Westchnęła, tu znowu wrócili do dręczącej ją kwestii. Była zła na rodziców, że nie powiedzieli jej prawdy, ale potrafiła to zrozumieć. Nie rozumiała natomiast Cahira.
– W czym jeszcze mnie okłamałeś? – spytała cicho.
– Nie nazywam się Maes – powiedział niepewnie – nazywam się Cuttbert, zmieniłem nazwisko, kiedy Eliza wyszła za Matta.
Wytrzeszczyła na niego oczy. Była przerażona.
– Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że jesteś moim bratem?
Teraz on się speszył.
– No tak, rzeczywiście zabrzmiało to głupio. Nie jestem twoim bratem, przynajmniej nie łączy nas pokrewieństwo. Demony czystej krwi nie mają rodziców, my się po prostu pojawiamy na świecie. Najczęściej z jakiegoś żywiołu. Eliza, twoja mama, zajmowała się mną od kiedy skończyłem trzy lata. Wychowywała mnie razem z Danielem.
– Moja mama była z Danielem?!
Gabriela miała zdecydowanie dość rewelacji jak na jeden dzień. Przyznała jednak w duchu, że to wiele wyjaśnia. Skinął głową.
– Tak, ale to było zanim poznała twojego tatę.
– Czemu nikt mi o niczym nie powiedział przez tyle lat?
– To chyba moja wina – powiedział cicho, niepewnie. – Widzisz… jestem czystej krwi, powinienem być szkolony przez Radę, nie chciałem, Eliza mnie ukrywała, to nie było bezpieczne. Kiedy skończyłaś trzynaście lat, postanowiłem od was odejść, nie było sensu dłużej narażać twojej rodziny. Poprosiłem Daniela, żeby mnie zabrał, a on się zgodził. Wiesz… sądzę, że dalej kocha twoją mamę. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło.
– Czy skoro mój ojciec jest demonem, ja też nie powinnam nim być?
– Nie wiem, wydaje mi się, że powinnaś, ale nie jesteś. July też nie jest. Tylko Mark.
Mark był jej młodszym braciszkiem, miał teraz jakieś siedem lat, July miała trzy. Była dużo starsza od swojego rodzeństwa, nigdy jej to jednak nie dziwiło. Dopiero teraz zaczęła się nad tym zastanawiać, ale tak na to patrząc jej rodzice mieli czasu pod dostatkiem. Jej ojciec i brat byli demonami! Na świecie istniało coś takiego jak demony! Ciekawe o czym jeszcze nie wie? Jakiś mały atak niewidzialnych kosmitów? Może Godzilla też jest prawdziwa? Milczeli przez dłuższą chwilę.
– Przepraszam – Cahir w końcu zdecydował się przerwać ciszę – nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło – przyznał cicho.
Usiadła koło niego. Wtuliła się w jego bok.
– W ogóle cię nie znam – powiedziała – omal nie zabiłeś tego dzieciaka. Czy to co powiedział Daniel było prawdą, że już wtedy był twój?
Niepewnie skinął głową. Wziął do ręki kosmyk jej włosów i zaczął się nim bawić.
– Wpadłem w furię – przyznał – nie mogłem znieść myśli, że coś ci zagraża, a potem, kiedy zobaczyłem cię z Erykiem…
– Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi prawdy? Czemu ciągle mnie okłamywałeś?
– Uznaliśmy… uznałem, że w ten sposób będziesz bezpieczniejsza. Kocham cię Gabi – powiedział prawie niedosłyszalnym głosem, jakby te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
Przytuliła się do niego mocniej.
– Nie możemy być razem – powiedziała spokojnie – nie po tym co widziałam, nie po tym jak mnie okłamywałeś.
Milczał przez dłuższą chwilę.
– To twoja decyzja – powiedział w końcu. – Pozwól mi po prostu cię chronić. Nic innego się nie liczy. Kocham cię i nie przestanę, ale to nie ma znaczenia, jeżeli ty nie odwzajemniasz moich uczuć – tym razem mówił znacznie pewniej.
Nic mu nie odpowiedziała. Nie miała co mu odpowiedzieć. Też go kochała, ale przypomniała sobie strach, jaki poczuła w piwnicy, kiedy na nią spojrzał. Pomyślała o pobitym wilkołaczym dziecku i o furii w oczach Cahira. Nie potrafiła się z tym pogodzić, jeszcze nie teraz. Nie była pewna czy będzie mogła kiedykolwiek.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
– Spóźniłaś się – stwierdził Eryk, ale i tak uśmiechnął się do niej na powitanie.
– Przepraszam, tramwaj mi uciekł.
Gabriela zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i pocałowała go delikatnie w usta. Roześmiał się i wziął ją w ramiona.
– Chodźmy do pubu, zarezerwowałem stolik.
Wypuścił dziewczynę z objęć i poprowadził ulicą.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eryk musiał przyznać, że Gabriela coraz bardziej go fascynowała. Przede wszystkim wiedziała kim jest i to ze wszystkimi szczegółami, a w ogóle się go nie bała. Do tego zachowywała się czasami jak mała dziewczynka, impulsywnie, ufnie, bez żadnych zahamowań, a przy okazji wcale nie była głupia. Kiedy ją poznał to było jak powiew świeżości w jego nudnym, ponad stu letnim życiu. Po za tym była bardzo ładna, delikatna i krucha. Miał ochotę się nią opiekować, nie pozwolić żeby spotkało ją coś złego. Teraz roześmiani siedzieli przy stoliku, pili wino. Było im dobrze razem. Właściwie to Eryk nie pamiętał kiedy tak dobrze się bawił, jak przy Gabrieli.
Skrzywił się kiedy zobaczył wchodzącego do środka Daniela z trójką innych postawnych mężczyzn, zapewne również łowców.
– Idą kłopoty – wyszeptał do dziewczyny.
I rzeczywiście, cała czwórką wyglądała jakby szukali zaczepki. Daniel zamarł na chwilę gdy zobaczył Eryka z Gabrielą. Szybko ukrył swoje zaskoczenie i spróbował zaprowadzić kumpli do drugiej sali, nie było jednak na to szans. Oni również zdążyli już zauważyć wampira.
– Cześć, możemy się przysiąść? – zapytał rudy, z cienką blizną na policzku i nie czekając na odpowiedź wśliznął się na miejsce obok Eryka.
Daniel dyskretnie usiadł obok Gabrieli. Miał reputację Casanovy, więc nikogo to nie zdziwiło. Wampir w uspakajającym geście położył rękę na udzie dziewczyny, ale nic nie powiedział. „Nie odzywaj się” – wysłał jej błagalną myśl, miał nadzieje, że jest zdolna ją odczytać, nigdy wcześniej tego nie próbowali.
– Co robi wampir w towarzystwie człowieka? – zapytał rudy cichym, groźnym głosem. – Ugryzłeś ją?
– To nie byle jaki wampir – wtrącił się łowca siedzący naprzeciwko. – To jego Lordowska Mość we własnej osobie. Chyba nam się dzisiaj poszczęściło.
– W takim razie przepraszam, ugryzłeś tą dziewczynę, w a s z a w y s o k o ś ć?
Eryk wiedział, że sam na sam łowca nie miałby z nim najmniejszych szans, ale gdy byli we czwórkę, to on stawał się ofiarą, a demony myśliwymi. Postanowił milczeć, miał nadzieję, że Daniel okaże chociaż na tyle rozsądku, żeby zabrać stąd Gabrielę.
– Daniel, odsłoń jej włosy – zaproponował ten siedzący naprzeciwko.
– Nie rób tego – wyszeptała Gabriela bardzo cicho, tak, że tylko on i Daniel mogli usłyszeć.
– Nie bój się – tamten odpowiedział jej również szeptem.
Delikatnym gestem odgarnął jej z karku pasmo włosów i zamarł zdumiony. Na szyi widniały wyraźnie dwie małe ranki. Daniel przełknął ślinę, nie tego się spodziewał.
– To sprzed dwóch dni – powiedział niepewnie.
– Dlatego się z nią dzisiaj spotkał, potrzebował znowu – odparł pewny siebie rudzielec. – Ugryzienie człowieka to łamanie postanowień Rady, wiesz co za to grozi wampirze? – uśmiechnął się paskudnie. – Wychodzimy – zarządził. – Zginiesz na miejscu, jeżeli będziesz próbował jakichś sztuczek. Co robimy z dziewczyną?
– Ja się nią zajmę – zaproponował natychmiast Daniel.
– O, nie wątpimy w to – roześmiał się jeden z łowców. Pozostali zawtórowali mu gromkim śmiechem.
Eryk cieszył się, że tamten przynajmniej raz wykazał się refleksem. Trudno, pójdzie z nimi, a potem jakoś sobie poradzi. Ważne, że dziewczyna jest bezpieczna.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Łowcy stanęli po obydwu stronach wampira i skierowali się do wyjścia. Gabriela chciała iść za nimi, ale Daniel ją powstrzymał.
– Zostań tu – warknął.
Teraz dopiero zaczynało być widać jaki był zły na zaistniałą sytuację. Kiedy dziewczyna nie posłuchała brutalnie przytrzymał jej ramię. Wywinęła się i drapnęła go w szyję.
– Au! – chwycił również jej drugą rękę.
– Puść mnie – syknęła.
– Nie, wyjdziemy stąd razem.
Gabriela wiedziała, że jest silniejszy i zdecydowanie daleko mu do dżentelmena. Tym razem musiała ustąpić. Powiedziałaby coś znacznie wcześniej, ale usłyszała błagalną myśl Eryka, żeby milczeć. Po kilku minutach ciszy Daniel wstał.
– Chodź – powiedział ciągnąc za sobą dziewczynę do wyjścia.
Puścił ją dopiero w zaułku za zakrętem, gdzie stał zaparkowany jego motocykl.
– Czemu cię ugryzł? Dlaczego akurat w szyję? Czy on zwariował? – Daniel był naprawdę wściekły. – Jak już musiał pić twoją krew, mógł cię ugryźć w mniej widocznym miejscu, świetnie wie czym to grozi! – z jego ust wylał się potok niecenzuralnych słów.
– To się stało po tym jak oddał swoją krew Cahirowi i w sumie to ja go do tego namówiłam. Mniejsza z tym. Co oni mu zrobią?
Westchnął.
– Pewnie zabawią się nim, a potem gdzieś zamkną na resztę nocy, żeby rano spłonął.
– Co zrobimy? – zapytała dziewczyna rzeczowo.
– My? Nic. Ty idziesz do domu.
– Skoro nie chcesz mi pomóc, Cahir mi pomoże.
Wzruszyła ramionami i zaczęła się odwracać.
– Nie mieszaj go w to – warknął. – Jak się dowie to pewnie zabije tamtą trójkę i rozpęta się wojna. Sam to załatwię.
– Jeżeli wyślesz mnie do domu, możesz być pewien, że go w to wmieszam.
Gabrielę zdenerwowało, że próbę zabójstwa Eryka określa się mianem „to”. Daniel spojrzał na nią groźnie, ale widać było, że odpuścił. Spojrzał na nią, a potem niesamowicie szybko przytrzymał jej ręce i przygniótł ją do ściany. Nie zdążyła nawet zareagować.
– Daniel… – zaczęła gniewnie, ale nie pozwolił jej dokończyć.
Pocałował ją, na siłę rozchylając usta dziewczyny i wpychając do środka swój język. Tak ją trzymał, że nie mogła się poruszyć. Próbowała się wyrwać, ale nic to nie dało. Żołądek podjechał jej do gardła, nie wiedziała co się dzieje i dlaczego… Wreszcie Daniel puścił ją i się odsunął. Uderzyła go z całej siły w twarz, nie powstrzymał jej ręki, mimo, ze mógłby to zrobić z łatwością. Na policzku został mu czerwony ślad.
– Nie rozumiem, co oni w niej widzą – wymruczał pod nosem. – Nawet nic nie poczułem.
Łowca wsiadł na motor i sięgnął po zapasowy kask.
– Jedziesz czy jednak się rozmyśliłaś? – zwrócił się tym razem do Gabrieli.
Dziewczyna trzęsąc się ze złości wzięła kask, założyła i usiadła za nim, starała się to zrobić tak, żeby nie musieć go dotykać. Ona poczuła i to bardzo wiele, głównie wściekłość na Daniela i chęć mordu. Zawsze grał jej na nerwach, ale teraz znalazł się na samym czubku jej czarnej listy i to pisany dużymi, drukowanymi literami. Kiedy tylko usiadła Daniel ruszył.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Leżeli na płaskim dachu jednego ze starych, stoczniowych magazynów. Obserwowali znajdujący się naprzeciwko sporych rozmiarów budynek. Danielowi wcale się to nie podobało. Właściwie ostatnio nic mu się nie podobało. Czemu do cholery ma się zajmować ta głupią smarkulą? To nie jego sprawa! Zanim się nie pojawiła i Cahir nie zbzikował na jej punkcie żyło mu się całkiem dobrze. Do tej pory nie był pewien dlaczego zgodził się zająć chłopakiem, ale poza momentami, kiedy starał się dokonać jakichś heroicznych czynów, na przykład samotna walka ze stadem wilkołaków, to właściwie nie był upierdliwy, czasem nawet miał z niego pożytek. W duchu musiał przyznać, że od początku traktował Cahira jak syna, przynajmniej na swój pokręcony sposób. Natomiast Gabriela była upierdliwa. Doprowadzała go do białej gorączki. Tak bardzo przypominała matkę, a jednocześnie była jej zupełnym przeciwieństwem. Ładna, niewinnie wyglądająca blondyneczka, tyle, że jej płonące oczy w kolorze wiosennych liści, nie pasowały do niewinnej, dziewczęcej urody. Takie oczy mogłaby mieć czarownica, rusałka, albo syrena wiodąca na śmierć naiwnych głupich mężczyzn zaślepionych jej urokiem. Po za tym jej matka była dobrą, cichą dziewczyną, myślącą więcej o innych niż o sobie. Gabriela była natomiast wredna i egoistyczna. Był przekonany, że świetnie się bawi znęcając psychicznie nad chłopakiem. Niektóre rzeczy je też oczywiście łączyły, na przykład upór i odwaga. Musiał przyznać – dziewczyna była interesująca tyle, że mu żyło się całkiem dobrze z dala od tej cholernej rodziny i wiru wydarzeń, które się nierozłącznie z nią wiązały. Nie mógł sobie przypomnieć w jaki sposób Eliza namówiła go, żeby został pełnoetatową niańką.
Przed budynkiem pojawili się łowcy. Mieli ze sobą Eryka. Daniel zauważył, że całkiem nieźle się bawili. Poczuł ukłucie żalu, że tego dnia on znalazł się w przeciwnej drużynie. Dziewczyna leżąca obok niego wydała zduszony jęk, kiedy jeden z nich, wyjątkowo brutalnie kopnął leżącego na ziemi wampira. Przysunął się do niej szybko, nie wydając nawet najcichszego dźwięku. Był zwinny jak drapieżny kot. Zatkał jej usta ręką.
– Cicho bądź – syknął prosto do jej ucha – oni wszyscy mają doskonały słuch.
Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Mniej więcej pół godziny przed wschodem słońca łowcy wrzucili związanego wampira do przeszklonego budynku, wsiedli na motocykle i odjechali. Daniel odczekał jeszcze chwilę, wziął Gabrielę na ręce i wraz z nią zeskoczył z dachu. Dziewczyna natychmiast pobiegła w stronę wampira. Bez trudu mógł ją wyprzedzić, nie zrobił tego jednak. Bawiła go. Kiedy przyszedł klęczała na podłodze z głową Eryka na swoich kolanach. Zza pasa wyciągnął ostry nóż, podał jej. Szybko przecięła więzy na nadgarstkach i kostkach wampira, a potem, czego Daniel nie mógł przewidzieć, podsunęła mu do ust swój nadgarstek. Rzucił się do przodu i odepchnął ją błyskawicznie. Eryk był przytomny, poturbowali go trochę, ale tak naprawdę, nie zrobili mu żadnej krzywdy, nie mieli przeciwko niemu dowodów, a nie mogli działać wbrew własnemu prawu, dlatego właśnie zostawili go tutaj, żeby sprawę za nich załatwiło słońce. Teraz oczy wampira zalśniły, śmiał się, rozbawiła go reakcja Daniela. Gabriela syknęła wściekle, podniosła się z podłogi.
– Co ty do cholery wyprawiasz? – zwróciła się do Daniela.
– Nie będzie pił twojej krwi – odparł tamten stanowczo.
– Może niewiele wiem o waszym świecie, ale tyle, że wampir potrzebuje krwi, żeby się wyleczyć już zrozumiałam – odpowiedziała mu gniewnie, znowu próbując przysunąć się do Eryka.
Odepchnął ją ponownie, zdecydowanie nie był delikatny.
– Niech weźmie moją – zdecydował.
Wampir wyglądał na naprawdę rozbawionego. Daniel zmierzył go wściekłym wzrokiem, ale zabrał dziewczynie swój czarny nóż, naciął sobie nadgarstek i uklęknął przy nim. Rany na ciele tamtego goiły się naprawdę szybko. Kiedy Daniel uznał, że wystarczy odsunął się od niego i spojrzał groźnie. Eryk wstał odrobinę chwiejnie, ale szybko dochodził do siebie. Gabriela przytuliła się do niego, a on delikatnie objął dziewczynę.
– Już wszystko dobrze – szepnął do niej cicho.
Daniel zobaczył coś dziwnego w oczach wampira, bardzo go to zaniepokoiło. Eryk nie był specjalnie starym wampirem, miał trochę ponad sto lat, ale to wystarczało, zwłaszcza, jeżeli wziąć pod uwagę jego powiązania krwi. No i jakby nie patrzeć był ponad dwa razy starszy od Daniela. Do tej pory był przekonany, że wampir bawi się dziewczyną, na przykład po to, żeby im dokuczyć, teraz nie był tego taki pewien. Krótko mówiąc Cahir będzie miał problem, a jeżeli zdecyduje się walczyć o Gabrielę, wszyscy będą mieli kłopoty.
– Zamierzacie tu zostać i obejrzeć wschód słońca? – spytał opryskliwie.
Popatrzyli na niego, jakby do tej pory nie zauważyli, że w ogóle tu jeszcze jest. Eryk spojrzał na Gabrielę.
– Idź – powiedziała cicho.
– Zobaczymy się później – odpowiedział miękko i zniknął.
Daniel wiedział, że dzięki jego krwi wampir stał się teraz wyjątkowo silny. Może powinien jednak pozwolić dziewczynie oddać mu swoją? Nie był pewien właściwie dlaczego tak przeraził go ten pomysł. Gabriela podeszła do niego, stanęła tuż przy nim. W dłoni miała złożoną w długi prostokąt chustę. Wzięła go za rękę i obwiązała bandanką jego krwawiący nadgarstek. Przyjrzał jej się zaskoczony. Teraz jak nigdy dotąd przypominała mu Elizę, ale właśnie dlatego zdał sobie sprawę, że nią nie jest. Ona była po prostu sobą.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela obudziła się mocno niewyspana. Przez całą noc śniły jej się koszmary. Życie dziewczyny, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy, przewróciło się do góry nogami. Niczego już nie była pewna. Przez chwilę rozglądała się po pokoju, zanim uświadomiła sobie gdzie właściwie jest. Zadrżała, gdy przypomniała sobie w jaki sposób znalazła się w domu Daniela. Nie, to wszystko co się wydarzyło nie było dziwacznym, koszmarnym snem. To była jej rzeczywistość. Gabriela boleśnie zdała sobie sprawę, że nie ma wyboru i będzie musiała się do niej przyzwyczaić.
Przypomniała sobie o jeszcze jednym, dość istotnym fragmencie swojego życia, przecież teraz była studentką! Gwałtownie usiadła. Wzięła do ręki leżącą na nocnej szafce komórkę. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Dziewczyna zerwała się z łóżka. Była już spóźniona. Pobiegła do przylegającej do jej nowego pokoju, niewielkiej, ładnie urządzonej łazienki. Przynajmniej standardy mojego życia uległy zmianie na lepsze, pomyślała cierpko, pośpiesznie myjąc zęby, jednocześnie szykując czyste ubranie, szukając ręcznika i wykonując kilka innych porannych czynności.
Po kwadransie zbiegała już po schodach w dół, a po pół godzinie wysiadała z zatrzymującego się przed uczelnią tramwaju. Przeklinała się w duchu, za to, że przegapiła wykład ze znienawidzonej socjologii. Była przekonana, że będzie miała z tego powodu jakieś problemy.
Szybkim krokiem ruszyła przez park, prosto w kierunku uczelni. Nagle zatrzymała się w pół kroku. Przed nią, na wyłożonej kocimi łbami ścieżce, stał rudy wilk. Zagradzał jej drogę. W niczym nie przypominał wspaniałego zwierzęcia w jakie przemieniał się Cahir, nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczynę ogarnął paniczny strach. Z krzaków po prawej stronie wyłonił się kolejny, odrobinę mniejszy i szarawy. Patrzył na nią złowrogo, żółtymi ślepiami. Dziewczyna, ignorując podszepty zdrowego rozsądku, wyminęła wilka i pędem puściła się ku budynkowi uczelni. Zatrzymała się dopiero w środku, z trudem łapiąc oddech. Jak nigdy dotąd, cieszyła się, że ma na sobie wygodne ubranie i adidasy.
– Gabriela, gdzie byłaś? – usłyszała obok siebie głos Natalii. – Przegapiłaś socjologię, Chomik Vader zapowiedział nam kolokwium. – Dziewczyna wyciągnęła w jej kierunku plik kartek. – Trzymaj, skserowałam dla ciebie notatki.
Gabriela lekko zaskoczona spojrzała na koleżankę. Wzięła od niej kserówki. Zawsze lubiła Natalkę, ale nie spodziewała się po niej aż takiej uprzejmości. Uśmiechnęła się na myśl o swoim wykładowcy, który został ochrzczony Chomikiem Vaderem, na cześć postaci z Lilo & Sticha. Tak, ta ksywka zdecydowanie oddawała jego osobowość.
– Dzięki – powiedziała zupełnie szczerze, odganiając od siebie natrętne myśli o dziwnych wilkach i wszystkich innych nadnaturalnych rzeczach. W końcu nic się złego nie stało, a to było dla dziewczyny w tym momencie najważniejsze. Skupiła swoje myśli na problemach związanych ze studiami.
– Chodź, bo spóźnimy się na lektorat – Natalka pociągnęła Gabrielę w kierunku sali w której miały odbywać się kolejne zajęcia.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic ruszyła za koleżanką.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Przed drzwiami sali, w której miały odbywać się zajęcia, kłębił się już spory tłumek. Pod jedną ze ścian stała ładna, wysoka, brunetka. Kiedy je zauważyła, przerwała rozmowę, którą podniesionym głosem prowadziła z koleżankami.
– O! Natalka! Gdzieś ty się podziewała? Byłaś mi potrzebna! Przez ciebie nie mam kawy na zajęcia, w bufecie była taka straszna kolejka!
Pulchna dziewczyna, o postrzępionych, rudawo-brązowych włosach spojrzała spłoszona na Karolinę.
– Przepraszam, zaraz ci przyniosę – odezwała się potulnie.
– No, mam nadzieję. Tylko pamiętaj, z mlekiem i bez cukru – odpowiedziała Karolina podchodząc do niej i wyjmując wpiętą we włosy dziewczyny spinkę. – Mówiłam ci, żebyś ich nie nosiła, wyglądasz jak byś była w przedszkolu, a nie na studiach.
Natalia tylko potulnie skinęła głową. W Gabrieli aż się zagotowało. Naprawdę, nie wiedziała, czemu Natalka znosi takie zachowanie swojej pseudo przyjaciółki. Nic jednak nie powiedziała, zmierzyła Karolinę chłodnym wzrokiem i ruszyła za oddalającą się w kierunku bufetu koleżanką.
– Czemu pozwalasz się jej traktować jak służącą? – zapytała prosto z mostu, kiedy dogoniła Natalię.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wpatrywała się w podłogę. Dłuższą chwilę milczała.
– Lepsze to niż gdyby miała mi dokuczać. Nie jestem taka jak ty – odpowiedziała w końcu. – Nie wiem jakbym sobie wtedy poradziła…
– Taka jak ja? – nie zrozumiała Gabriela.
– Nie przejmujesz się tym, co mówią inni, prawda? Zawsze walczysz o swoje i zawsze wygrywasz… Chciałabym być taka jak ty – dodała smętnie – ale nie jestem. Nie mam na to dość odwagi.
Gabriela spojrzała na koleżankę zaskoczona. Nigdy nie spodziewałaby się, że Natalia ma o niej takie właśnie zdanie.
– To wszystko zależy tylko od ciebie – odpowiedziała najlepsze co jej przyszło do głowy.
– Taak – westchnęła smętnie dziewczyna otwierając drzwi i wchodząc do już pustoszejącego bufetu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Po zajęciach Gabriela wyszła przed budynek uczelni zastanawiając się co ze sobą zrobić. Wcale nie miała ochoty wracać do domu Daniela. Na wieczór umówiła się z Erykiem, ale do zachodu słońca zostało jeszcze sporo czasu. Był ciepły, wiosenny, a właściwie już prawie letni, dzień. Usiadła na jednej ze znajdujących się na terenie uczelni, drewnianych, pomalowanych zieloną farbą, ławek. Wyciągnęła z plecaka książkę, uznając, że nie zaszkodzi się trochę pouczyć. Już po kilku minutach siedziała odcięta od świata, pogrążona w lekturze.
– Hej, masz jakieś plany? – usłyszała nad sobą niepewny głos Natalki.
– Yyy, właściwie to nie – odpowiedziała zaskoczona. – Czemu pytasz?
– Pomyślałam, że może byśmy się przeszły na jakąś kawę czy coś – powiedziała cicho, speszona dziewczyna.
Gabriela wstała z ławki chowając książkę. Założyła plecak uśmiechając się pogodnie do Natalki.
– Pewnie, czemu nie – oznajmiła wesoło. – Gdzie idziemy?
– Może Galaxy? – zaproponowała nieśmiało Natalia.
– Ok. Uwielbiam kawę z Coffee Haven – powiedziała Gabriela, czując się zobowiązana do podtrzymania rozmowy, skoro to cicha i spokojna Natalka ośmieliła się na tyle, żeby podejść do niej i zaproponować wspólne wyjście.
– Ja też – ożywiła się natychmiast dziewczyna. – No i mają boskie kanapki!
– Aha – ucieszyła się Gabriela – mi smakują zwłaszcza te z białym serem i granatem. Fajny pomysł mieli.
Natalia uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Poszły na przystanek tramwajowy wesoło rozmawiając. Kiedy przechodziły przez park, Gabriela poczuła jedynie przelotny niepokój, ale szybko wygnała go ze swoich myśli. Była pewna, że tego dnia żadna przygoda rodem z kiepskiego horroru jej już nie spotka.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
W centrum handlowym wypiły kawę, a potem poszły do kina. Gabriela zdziwiła się, że towarzystwo Natalii sprawia jej autentyczną przyjemność. Po seansie wyszły przed budynek Galaxy. Do zachodu słońca zostały jeszcze dwie godziny, a Gabriela w dalszym ciągu nie miała najmniejszej ochoty wracać do swojego tymczasowego domu. Żałowała, że nie może opowiedzieć o wszystkim Natalii, wiedziała jednak, że w najlepszym wypadku koleżanka uznałaby, że wymyśla sobie fantastyczne bajki.
Zdecydowały się przespacerować na Wały. Szły przez park Żeromskiego, wesoło rozmawiając. W pobliżu nie było innych ludzi, to jednak nie zdziwiło w najmniejszym stopniu żadnej z dziewczyn. W tygodniu, o tej porze, większość mieszkańców miasta czas spędzała na zakupach lub po prostu w domach, odpoczywając po ciężkim dniu w pracy.
– Gabriela… chodźmy inną drogą… – odezwała się nagle Natalia.
Dziewczyna spojrzała pytająco na koleżankę. Tamta wskazała ręką przed siebie. Na wąskiej, pokrytej żwirem ścieżce siedział sporych rozmiarów rudy wilk. Gabriela wstrzymała oddech.
– Myślę, że powinnyśmy wrócić – stwierdziła rozważając w myślach możliwości ucieczki.
Natalka wyglądała na bardzo wystraszoną. Powoli zaczęły się cofać. Nie uszły jednak więcej niż kilka kroków, kiedy drogę zagrodziło im kolejne zwierzę. Wilk różnił się od poprzedniego jedynie barwą futra, która zamiast rudawej, była popielata. Z zarośli, po obu stronach drogi wyłoniły się dwa kolejne zwierzęta. Teraz wilków było już cztery. Gabriela jęknęła cicho, przypominając sobie to co wydarzyło się kilka dni wcześniej w piwnicy domu Daniela. Podejrzewała, że te stworzenia tutaj, wcale nie mają bardziej przyjaznych zamiarów. Stojąca obok Natalka zaczęła drżeć. Nagle, niczym jakieś leśne zwierzątko – spłoszona ofiara, rzuciła się do ucieczki. Rudy wilk natychmiast zerwał się i popędził za nią. Gabriela stała jak wmurowana w ziemię. Nie miała pojęcia co powinna zrobić, instynktownie jednak czuła, że bieg jest w tym wypadku najgorszym możliwym rozwiązaniem.
– Czego ode mnie chcecie? – spytała najpewniejszym głosem, na jaki było ją stać w tej sytuacji.
Wilki spojrzały po sobie jakby niepewnie. Potem ich wzrok skierował się z powrotem na dziewczynę. Zwierzęta powoli zaczęły przyjmować ludzkie kształty. Po chwili przed Gabrielą zamiast trzech wilków stało trzech speszonych, nastoletnich chłopaków.
– My… – zaczął jeden, ale przerwał w pół słowa, ponieważ ścieżką nadchodził czwarty z nich.
On także przybrał ludzką postać. Był młody, wyglądał jednak na kilka lat starszego od pozostałych. Niósł na rękach nieprzytomną Natalię.
– Ja jej nawet nie dotknąłem – odpowiedział szybko na zaniepokojone spojrzenie Gabrieli – przysięgam! Sama zemdlała! Chyba się mnie przestraszyła… – dodał pełnym poczucia winy głosem.
Gabriela westchnęła zrezygnowana, modląc się w duchu, żeby Natalii rzeczywiście nic się nie stało. Teraz, kiedy jej prześladowcy, zamiast atakować chcieli rozmawiać, ona sama przestała się bać. Poczuła natomiast gniew.
– Kim jesteście, skąd się wzięliście i dlaczego za mną chodzicie? – zapytała spokojnie, z nutką irytacji w głosie.
Stojąca na ścieżce przed dziewczyną trójka wyglądała na mocno zakłopotaną. Spojrzeli błagalnie na trzymającego w ramionach Natalię, kasztanowowłosego, szczupłego chłopaka o śniadej cerze. Młodzieniec głęboko zaczerpnął powietrza.
– Jestem Maurycy Jaworski, to mój brat Wojtek – wskazał na ryżego szesnasto, może siedemnastolatka – Mirek Brzozowski i Kuba Michalski – przedstawił pokazując dalej. – Chodzimy za tobą – powiedział wahając się lekko – ponieważ bardzo potrzebujemy twojej pomocy…
– I uważacie, że najlepszym sposobem proszenia o pomoc jest wystraszenie kogoś, ot tak, dla zabawy? – warknęła Gabriela nie zwracając uwagi na to, że ona jest sama a ich jest czterech, a na dodatek potrafili przemieniać się w wilki.
Maurycy wyraźnie zmieszał się jeszcze bardziej. Spojrzał jednocześnie błagalnie i przepraszająco na Gabrielę.
– My nie chcieliśmy… – powiedział łagodnie. – Nie mieliśmy pomysłu, na to jak do ciebie podejść…
– A nie przyszło wam do głowy, że moglibyście zrobić to w ludzkiej postaci?! – zirytowała się jeszcze bardziej dziewczyna.
Gabriela westchnęła uznając, że nie, ponieważ wszyscy nagle zainteresowali się swoimi butami. No właśnie, co działo się z ich cholernym ubraniem, kiedy zmieniali się w wilki? – Zastanowiła się dziewczyna. Postanowiła jednak, że zada to pytanie innym razem. Do tej pory nie przyszło jej do głowy, żeby zapytać o to Cahira.
– Przepraszamy – odezwał się w końcu Maurycy po dłuższej chwili ciszy – nie pomyśleliśmy o tym…
– Czego konkretnie ode mnie oczekujecie? – zapytała zupełnie zrezygnowanym głosem. Nagle zrobiło jej się żal młodych wilkołaków, którzy w tym momencie, wyraźnie wyglądali na zwyczajnie zagubionych.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Olbrzymi czarny wilk biegł przez las. Przepełniało go uczucie irytacji. Cahir miał serdecznie dosyć śledzących go od kilku dni cieni. Postanowił się ich pozbyć, dlatego właśnie przybrał postać wilka. Teraz pędził przez las, pełen poczucia, że jest znacznie szybszy od śledzących go postaci. Wrócił do miasta okrężną drogą i dopiero na jego obrzeżach przyjął ludzką postać. Tak jak się spodziewał, prześladowców nigdzie nie było. Udało mu się ich zgubić. Zadowolony z siebie wsiadł do jadącego w kierunku centrum autobusu.
Kiedy wysiadł, przez dłuższą chwilę wahał się jaki wybrać kierunek. Miał wielką ochotę zobaczyć Gabrielę, wiedział jednak, że dziewczyna umyślnie go unika. Ze smętnym westchnieniem, niechętnie powlókł się w stronę stojącego w centrum miasta, przeszklonego apartamentowca. Wjechał windą na dwunaste piętro i otworzył grube, obite ciemną skórą drzwi. Pomieszczenie do którego wszedł było przestronne i jasne. Za wielkimi szybami rozciągała się panorama miasta. Było stąd widać nawet oddaloną o kilkanaście minut drogi piechotą Odrę. Lokal przypominał zarówno luksusowo urządzone mieszkanie, jak i gabinet.
Na obitych czarną skórą fotelach siedzieli wygodnie rozparci mężczyźni. Rozmawiali od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Zawyli zgodnie z uciechy na widok Cahira.
– O przyszedł nasz bohater – odezwał się jeden z nich jednocześnie drwiącym i rozbawionym tonem, jak i z nutą podziwu w głosie. – Naprawdę sam poszedłeś walczyć z całym stadem, chłopie? Jakoś nie mogliśmy uwierzyć Danielowi…
Cahir tylko skinął głową. Podszedł do mężczyzn i usiadł na brzegu czarnej kanapy.
– Rozwiązałem wasz problem – oznajmił – teraz wy rozwiążcie mój.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel niespokojnie chodził po pokoju. Rozmyślał. Zdawał sobie sprawę, że jego kumple najchętniej załatwiliby wszystko za pomocą brutalnej siły. Sam nie mógł się sobie nadziwić, że to on był tym, który uspakaja resztę. Gdyby coś jednak się stało… nie mógł do tego dopuścić… zbyt wiele miał teraz do stracenia. W pomieszczeniu rozbrzmiewała ożywiona dyskusja, której Daniel przysłuchiwał się z uwagą. Cahir pokręcił głową.
– Stado jest w rozsypce, nie wiedzą co ze sobą zrobić. Nie mają żadnej organizacji. Nie powinni stanowić problemu.
Postawny blondyn z blizną na lewym policzku spojrzał na chłopaka z politowaniem.
– Właśnie dlatego teraz jest dobry moment, żeby się nimi zająć – powiedział spokojnie, znużonym tonem, jakby coś tłumaczył głupiemu dzieciakowi.
Cahir obrzucił go ponurym spojrzeniem czarnych jak noc oczu.
– To co proponujecie, to zwyczajna eksterminacja! – powiedział napiętym, pełnym złości głosem. – Chcecie ich zgromadzić w jednym miejscu i pozabijać jednego po drugim. Jakby byli stadem szczurów!
Tego właśnie spodziewał się Daniel. Wiedział, że Cahirowi ten pomysł nie przypadnie do gustu. Nie miał zamiaru pozwolić na to, żeby chłopak wdawał się w beznadziejne i daremne kłótnie z Łowcami.
– Niech robią co chcą – oznajmił cicho, beznamiętnym tonem. – To już nie nasza sprawa. Kundle nie mają teraz przywódcy. Nikt nie wstawi się w ich imieniu.
– Ale… – zaczął Cahir, chłodne spojrzenie przenosząc z mężczyzny z blizną na Daniela.
– Nie! – odpowiedział stanowczo tamten. – Koniec dyskusji. Zabiłeś przywódcę stada, za co jesteśmy ci bardzo wdzięczni, ale z własnego wyboru nie jesteś jednym z nas. To nie twoja sprawa. Nie mieszaj się do tego.
W czarnych oczach Cahira zapłonął żywy ogień.
– Tak nie można, nie możesz na to pozwolić! – powiedział pełnym emocji głosem chłopak. – Daniel…
– Powiedziałem, zamilcz! – warknął tamten.
Cahir obrzucił go gniewnym, ponurym spojrzeniem, ale więcej się nie odezwał. Wstał z kanapy i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Dochodziła dziewiąta. Słońce chowało się za horyzontem. Cahir szedł szybkim krokiem przez opustoszałe o tej porze ulice Pogodna. Ręce same zaciskały mu się w pięści. Był wściekły na Daniela, był wściekły na Łowców, był wściekły na Gabrielę. Wszystko układało się nie tak jak powinno. Zatrzymał się dopiero przed samym domem. Nie miał ochoty wchodzić do środka. Zrezygnowany opadł na prowadzące na ganek niskie stopnie. Nie przychodziło mu do głowy nic sensownego, żadne rozwiązanie podłej sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł się koszmarnie. Wiedział, że masowe morderstwo, którego dopuszczą się Łowcy na tych głupich, słuchających rozkazów dzieciakach jest po części jego winą.
Nagle chłopak stał się bardziej czujny. Z wnętrza domu dochodziły jakieś przyciszone głosy. Ktoś był w środku. Gwałtownie wstał. Cicho, niczym cień, otworzył frontowe drzwi i wśliznął się do środka.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Oczy Gabrieli rozszerzyły się ze zdumienia. Wiedziała, że jej nowy świat jest dziwnym i brutalnym miejscem, ale nigdy przez myśl nie przeszło jej, że tak naprawdę żyje teraz w jakimś koszmarze. Siedzieli w wygodnych fotelach, w salonie domu Daniela. Ciągle nieprzytomna Natalia, leżała na kanapie, starannie okryta przez Gabriele wełnianym pledem. Mimo ładnej pogody, w zbudowanym z czerwonej cegły domu, było naprawdę chłodno.
– Próbowaliśmy sami z nim porozmawiać, naprawdę – kontynuował przejętym głosem Maurycy – ale nie pozwolił nam na to. Jest od nas szybszy i silniejszy. Nie udało nam się nawet do niego zbliżyć. Potem na tobie wyczuliśmy jego zapach… wtedy zaczęliśmy cię śledzić… Pomożesz nam? – spytał z nadzieją w głosie.
Gabriela popatrzyła po twarzach, siedzących w napięciu wilkołaków. Mimo, że wzrostem każdy z nich przewyższał ją przynajmniej o głowę, byli jeszcze nastolatkami, którym daleko do dorosłego życia. Dowiedziała się, że Wojtek i Mirek mają dopiero po czternaście lat, Kuba miał piętnaście, a najstarszy z nich Maurycy był jej rówieśnikiem. W tym momencie wyglądali jedynie na zagubione, nieporadne dzieci. Przywodzili jej na myśl bandę zaginionych chłopców z Piotrusia Pana. Po prostu nie mogła ich tak zostawić.
– Jeżeli wszystko dobrze zrozumiałam – zaczęła dziewczyna patrząc Maurycemu w oczy – wasze stado liczyło siedemnastu członków… – Maurycy przytaknął, ale jej nie przerywał. – Cahir zabił waszego przywódcę… Wcześniej troje z was zaginęło… za to teraz starsi dla zabawy zabijają wszystko co się rusza, a wy nie wiecie co ze sobą zrobić, a na dodatek boicie się, że Łowcy rozpoczną na was polowanie?
Maurycy ponownie przytaknął, tym razem jednak postanowił się odezwać.
– Właściwie to zostało nas już tylko siedmioro – powiedział cicho. – A jeżeli tamta trójka też nie żyje, to tylko nas czworo. Wczoraj w nocy starsi za bardzo zaszaleli i do polowania na nas przyłączyły się także wampiry. Tak naprawdę, to żyjemy tylko dlatego, że nie było nas wtedy w legowisku…
Gabriela westchnęła. Coraz mniej lubiła ten okrutny, fantastyczny świat, w którym przyszło jej się znaleźć.
– I chcecie, żebym porozmawiała z Cahirem w waszym imieniu? Czego właściwie od niego oczekujecie? – zadała pytanie, na które jedynie mogła domyślać się odpowiedzi.
– Zabił samca alfa, przywódcę stada… przynajmniej w teorii powinien zająć jego miejsce – westchnął smętnie chłopak. – Bez niego zwyczajnie nie mamy szans przeżyć.
Przez prowadzące do salonu drzwi wsunął się wychudzony, szarawy wilk. Gabriela zupełnie zapomniała o jego obecności. Kiedy spostrzegli go pozostali, zaczęli szeptać między sobą podnieconymi głosami. Wilk wszedł do pomieszczenia, powoli, jakby nieśmiało. Powietrze wokół zwierzęcia zawirowało, a na miejscu zwierzęcia stanął szczupły, blady chłopak. Wilkołaki zgodnie zawyły z radości. Chłopcy zerwali się ze swoich miejsc i podbiegli do nowo przybyłego, tylko Maurycy zachował pozorny spokój, ale na jego twarzy również pojawił się szeroki uśmiech.
– Emil! Ty żyjesz! – wykrzyknął rozpromieniony Mirek poklepując przyjaciela po plecach.
We trójkę otoczyli chłopca na przemian to dusząc go w uściskach, to śmiejąc się wesoło.
– Co się z tobą działo? – zapytał zaintrygowany Wojtek.
– Gdzie ty do cholery byłeś? – pytał już w tym samym momencie Kuba.
Wokół powstał chaotyczny, wesoły rozgardiasz. Maurycy wstał z fotela.
– Spokój – wrzasnął, tak, że cała czwórka w jednej chwili zwróciła na niego uwagę. – Dajcie mu dojść do słowa i przestańcie go dusić – warknął na chłopaków, ale z jego twarzy w dalszym ciągu nie schodził wesoły, pełen nadziei uśmiech.
Kiedy chłopacy odsunęli się od Emila, tamten niepewnie podszedł bliżej. Stanął kilka kroków od Maurycego. Zatrwożonym wzrokiem spojrzał w twarz, znacznie wyższego od siebie chłopaka.
– Moi opiekunowie nie żyją – powiedział lekko drżącym głosem – zabili ich Illi’andinn, kiedy polowali na krwiopijcę. Nie należę już do stada, zdradziłem was – oznajmił spokojnie spuszczając wzrok.
Maurycy westchnął.
– Nie ma już żadnego stada – oznajmił. – Zostaliśmy tylko my. Przywódca nie żyje. Nie poczułeś tego?
Emil przecząco pokręcił głową.
– Widocznie już wtedy nie należałem to stada – stwierdził z wyraźnie słyszalnym w głosie żalem i smutkiem.
Gabriela także wstała z fotela. Zaintrygowana rozmową wilkołaków stanęła u boku Maurycego. Oczy Emila rozszerzyły się na jej widok. Wyglądało na to, że chłopiec dopiero teraz zauważył jej obecność. Spojrzał na nią jadowicie, z prawdziwą nienawiścią.
– To ona – warknął – to przez nią zdradziłem stado.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Powietrze zawirowało i Emil w jednej chwili znowu przemienił się w wilka. Z wyszczerzonymi kłami rzucił się w kierunku dziewczyny. Maurycy zareagował błyskawicznie. Momentalnie na miejscu chłopaka pojawił się pokaźnych rozmiarów, rudy drapieżnik. Skoczył, odpychając całym ciężarek ciała Emila, jednocześnie przewracając Gabrielę na podłogę. W tym momencie w drzwiach pojawiło się wspaniałe, czarne jak noc zwierzę. Z jego krtani wydobył się groźny, złowieszczy warkot. Jednym potężnym susem znalazł się tuż przy Maurycym. Chwycił zębami rudego wilka za gardło. Oszołomiona Gabriela podniosła się z podłogi. Przerażonym wzrokiem ogarnęła toczącą się w pokoju, brutalną walkę. Rudy wilk, skamląc, próbował się wyrwać znacznie potężniej zbudowanemu przeciwnikowi. Pozostali chłopacy, po chwili oszołomienia także przybrali swoje zwierzęce postacie i teraz doskakiwali na przemian do czarnego drapieżcy, starając się za wszelką cenę pomóc przyjacielowi wyrwać z jego śmiercionośnych zębów. Gabriela niejasno zdawała sobie sprawę, że jeszcze chwila, a czarny wilk, zmiażdży rudemu krtań. Niewiele myśląc rzuciła się pomiędzy walczące zwierzęta.
– Cahir! Przestań! Zostaw go! – krzyknęła najgłośniej jak potrafiła.
Czarny wilk spojrzał na nią jednocześnie zaskoczonymi i pełnymi furii oczami, ale puścił gardło rudego. Odsunął się odrobinę, stając tak, żeby znaleźć się między dziewczyną, a drapieżnikami. Warknął groźnie. Wilki odsunęły się, podkulając ogony. Położyły się na brzuchach w geście poddaństwa. Emil cicho zaskamlał, przerażony tym, co planował zrobić. Tylko rude zwierzę leżało na podłodze, ciężko dysząc. Z rany na jego karku sączyła się ciemna, tętnicza krew.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel wracał do domu w naprawdę podłym humorze. Ani trochę nie podobało mu się to, że ma pod opieką dwójkę smarkaczy, jak w myślach określał Gabrielę i Cahira. Jeszcze bardziej denerwował go fakt, że naprawdę się o nich martwił i nie potrafił się wyzbyć tych przytłaczających, ludzkich uczuć. To nie był on, nie tak powinno wyglądać jego życie.
Szybkim krokiem minął Syrenie Stawy i znalazł się przy schronisku dla bezdomnych zwierząt. Z ciasnych boksów, jak zwykle słychać było rozpaczliwe, pełne tęsknoty szczekanie. Jednak tym razem czuły słuch Daniela wyłapał jeszcze inne dźwięki. Instynktownie wiedział, że coś jest nie tak. Wyczuwał zbliżające się zagrożenie. Teraz był pewien, że miał rację. Ktoś lub coś z jakiegoś powodu polowało na dziewczynę. Nie mógł bezsensownie tracić czasu. Szybkim ruchem zdjął przeszkadzającego mu w tym momencie, czarnego t-shirta i rozłożył olbrzymie, szare skrzydła, które w jednej chwili pojawiły się jakby z mgły otaczającej mężczyznę. Potem po prostu wzbił się w powietrze, wzlatując wysoko, w ciemne, wieczorne niebo.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eryk zaczynał się niepokoić. Coś było nie tak. Umówił się z Gabrielą na Starym Mieście, jednak czekał już dobre pół godziny, a dziewczyna wciąż się nie pojawiała. Gabriela po prostu nie miała w zwyczaju się spóźniać. Wyciągnął telefon. Dziewczyna nie odbierała. Wampir nie miał najmniejszej ochoty na ponowne spotkanie z Illi’andinn zdawał sobie jednak sprawę, że może nie mieć innego wyjścia. Nie był do końca pewien dlaczego w ogóle się tym przejmuje, ale już po chwili stał w miejscu, w którym wolałby się już nigdy więcej nie znaleźć, przed domem jednego ze swoich najbardziej znienawidzonych i niebezpiecznych wrogów.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir przybrał swoją ludzką postać. Nie był pewien w jakiej sytuacji się znalazł. Zaczął jednak odczuwać niepokój i wiedział, że to nie obecność tych głupich dzieciaków go wywołuje.
– Nic ci nie jest? – zwrócił się zatroskany do Gabrieli. Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Dopiero wtedy odwrócił się w stronę leżących na podłodze wilków. – Macie pięć sekund, żeby się przemienić – powiedział cichym, groźnym głosem.
Wilkołaki wyraźnie przejęły się groźbą zawartą w głosie Cahira, bo już po chwili, zamiast zwierząt w pokoju znalazło się czterech rzucających zatrwożone spojrzenia chłopaków. Czarnooki młodzieniec omiótł ich niechętnym spojrzeniem. Potem jego wzrok spoczął na leżącym na środku pokoju rudym wilku.
– Ty też – rozkazał.
– Umrze, jeżeli to zrobi – ośmielił się odezwać Wojtek.
Cahir obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Nie pytałem cię o zdanie – warknął.
Gabriela wyminęła stojącego przed nią Cahira. Uklęknęła przy ciągle krwawiącym, rudym wilku.
– Daj mu spokój – powiedziała pewnym głosem – gdyby nie on, to ja bym tu teraz leżała z przegryzionym gardłem.
Emil słysząc te słowa schował się za stojącymi przy nim starszymi kolegami. W jego oczach czaił się strach.
– Ale… – zaczął znacznie mniej pewnie Cahir.
– Nie obchodzi mnie w tej chwili nic co masz do powiedzenia – przerwała mu gniewnie dziewczyna – chyba, że dotyczy to tego w jaki sposób można mu pomóc – powiedziała delikatnie dotykając dłonią rudej sierści wilka.
Cahir ze zrezygnowanym westchnieniem podszedł do dziewczyny. Uklęknął na podłodze tuż przy niej. Położył rękę, na jej dotykającej wilczej sierści dłoni. Gabriela spojrzała na niego pytająco. Chłopak pokręcił tylko głową, gestem nakazując jej milczenie. Rudy wilk zaskowyczał z bólu. Szarpnął się gwałtownie, by po chwili znów znieruchomieć. Powietrze wokół niego zawirowało i tuż przy nich pojawił się Maurycy. Jego twarz była bardzo blada, z trudem łapał oddech, ale na jego ciele nie było widać nawet śladu krwi. Cahir wstał, niechętnie odsuwając się od dziewczyny.
– Czy teraz ktoś łaskawie wytłumaczy mi o co tu chodzi? – spytał znużonym, pełnym rezygnacji głosem.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir roześmiał się gorzko. Obrzucił znajdujących się wokół niego ludzi niedowierzającym spojrzeniem. Ich prośba była w jego mniemaniu po prostu irracjonalna.
– Nie – powtórzył po raz niewiadomo który.
– Nie możesz ich tak zostawić – powiedziała cicho, siedząca obok chłopaka Gabriela.
Cahir spojrzał na dziewczynę zbolałym wzrokiem. Dlaczego do niej, do licha, nie docierały żadne logiczne i racjonalne argumenty?!
– Nie jestem wilkołakiem – powiedział powoli, mimo zirytowania, najspokojniej jak tylko potrafił. – Nic nie mogę dla nich zrobić.
– Owszem, możesz, tylko nie chcesz – syknęła Gabriela patrząc na Cahira bystrym, spojrzeniem wiosennie zielonych oczu.
W jej wzroku było coś takiego… Cahir naprawdę miał ochotę spełnić jej życzenie, był jednak przekonany, że to, o co prosi zwyczajnie nie jest możliwe. Postanowił spróbować z innej strony.
– Gabi… widziałaś co się stało, kiedy wziąłem odpowiedzialność za jednego z nich – tu znacząco spojrzał na skulonego w kącie Emila – wyraźnie może omijać moje rozkazy. Nie jestem wilkołakiem – powtórzył cierpko – nie nadaję się do tego.
– Mylisz się – powiedział prawie niedosłyszalnym, drżącym głosem Emil. – Kazałeś mi zostać w domu – kontynuował cicho, kiedy wszyscy odwrócili się zaskoczeni w jego stronę. – Nie mogłem się stąd ruszyć. Próbowałem.
– Więc dlaczego zaatakowałeś Gabrielę? – warknął na dzieciaka Cahir.
Nie doczekał się jednak odpowiedzi, ponieważ Gabriela zerwała się ze swojego miejsca i podbiegła do skulonej na kanapie Natalii, która musiała ocknąć się już jakiś czas temu i teraz siedziała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się przerażonym wzrokiem w otaczających ją ludzi.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel wpadł do domu jak burza. Kiedy jednak znalazł się w salonie stanął w drzwiach jak wryty. Rozejrzał się z niedowierzaniem po pomieszczeniu. Na kanapie i fotelach siedział cały tłum dzieciaków.
– Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię wystraszyć – mówił uspokajającym głosem jakiś młody chłopak do siedzącej na kanapie, przeciętnej urody dziewczyny, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
Gabriela siedziała tuż przy niej, z zaniepokojonym wyrazem twarzy, a obok niej z gradową miną przycupnął Cahir. Daniel zauważył też Emila, który przyciszonym głosem rozmawiał o czymś z dwoma młodymi chłopakami. Rozpoznał w nich wilkołaki z rozbitego stada. No cóż, to nie miało znaczenia. Oni wszyscy byli już martwi. Teraz musiał po prostu zabrać stamtąd córkę Elizy. To było w tej chwili najważniejsze.
– Co to za zebranie? – spytał groźnie, wchodząc do własnego salonu. – Nie przypominam sobie, żebym zapraszał gości.
Gabriela na jego widok natychmiast zerwała się z kanapy.
– Ja ich zaprosiłam – powiedziała spokojnie, patrząc mu odważnie w oczy.
– Świetnie – odpowiedział – to teraz ich wyproś, a potem wracasz do Irlandii.
Dziewczyna spojrzała na niego niedowierzająco. W jej szmaragdowych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
– Nie będziesz mi mówił co mam robić – warknęła – nie jesteś moim ojcem!
– Świetnie – odpowiedział już na dobre rozgniewany – nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę! Ale to w dalszym ciągu jest mój dom i oni mają się z niego wynieść, a ty tak czy siak wracasz do Irlandii.
Cahir stanął u boku dziewczyny. W jego spojrzeniu nie było ani trochę mniej uporu i zawziętości niż u Gabrieli.
– Jeżeli stąd wyjdą, to zginą – oznajmił cicho – dlatego tu zostaną. A Gabi nigdzie nie jedzie.
Daniel nie miał najmniejszej ochoty spierać się z tą dwójką, nie chciał jednak też do niczego zmuszać Cahira, bo wiedział jakie niesie to ze sobą konsekwencje.
– Oni i tak są już martwi – powiedział spokojnie obrzucając pogardliwym spojrzeniem przysłuchujące się uważnie wilkołaki. – Nie mają przywódcy, ich stado zostało wytępione. Przyjmij, że to naturalna selekcja przy której giną słabe, nieporadne jednostki. Łowcy już rozpoczęli polowanie. Te dzieciaki nie mają żadnych szans.
Spojrzenie Cahira stwardniało. Jego twarz przybrała jeszcze bardziej zacięty wyraz. Widać było, że podjął właśnie jakąś ważną, wiele znaczącą decyzję.
– To moje stado – oznajmił chłodnym, pewnym głosem – i będę go bronił jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Wilkołaki popatrzyły na czarnookiego młodzieńca z niedowierzaniem, a potem jak na komendę cała piątka zawyła z radości. Gabriela spojrzała na Cahira zaskoczona, a potem, impulsywnie przysunęła się do niego jeszcze bliżej i przytuliła do chłopaka całą swoją niewielką osobą. Objął ją delikatnie, gładząc jej złote włosy. Daniel już nawet nie próbował ukrywać swojej złości.
– Świetnie, więc planujesz narażać siebie i Gabrielę dla bandy obcych dzieciaków? – warknął.
Cahir przecząco pokręcił głową.
– Nie. Odpuszczą, kiedy im to przekażesz.
– Ja im przekażę?! – spytał coraz bardziej rozgniewany Daniel.
– Tak – odpowiedział stanowczo chłopak. – Ciebie posłuchają.
W tym momencie Daniel miał ochotę po prostu rozkazać Cahirowi pozabijać ich wszystkich, tak jak stoją. Wiedział, że chłopak nie miałby wyjścia, musiałby go posłuchać. Już zamierzał wypowiedzieć te słowa, kiedy napotkał błagalne spojrzenie zielonych oczu Gabrieli. Wtedy coś w nim pękło i zdał sobie sprawę, że nie chodzi tu już tylko o Elizę. Nie wiedział dlaczego, ale z jakiegoś powodu zależało mu na tym, żeby dziewczyna nie czuła do niego nienawiści. Zresztą nie mieli czasu na bezowocne kłótnie.
– Zgoda – powiedział cicho, rozluźniając napięte do tej pory mięśnie. Cahir spojrzał niedowierzająco na swojego wieloletniego przyjaciela i opiekuna. Nie mógł uwierzyć, że tamten tak po prostu się zgodził. – Ale pod jednym warunkiem – powiedział już zupełnie spokojnym, ciągle jednak śmiertelnie groźnym i poważnym tonem Daniel. – W tej chwili spakujesz rzeczy dziewczyny i wynosimy się stąd. Teraz – podkreślił dobitnie.
Cahir skinął głową. Nabierał coraz większego przekonania, że zagrożenie które odczuwa jest rzeczywiste. Daniel tylko potwierdził jego obawy. Odsunął się niechętnie od Gabrieli i zniknął w prowadzącym do schodów na wyższe piętro korytarzu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
– Nie wracam do domu – oznajmiła stanowczo Gabriela, kiedy Cahir zniknął za drzwiami.
– Nie obchodzi mnie twoje zdanie – odpowiedział ponuro Daniel.
W drzwiach salonu pojawił się Eryk. Gabriela jęknęła w duchu. Przez całą tę sprawę z wilkołakami, zupełnie zapomniała, że umówiła się tego dnia z wampirem. W jednej chwili znalazł się tuż przy dziewczynie. Przytulił ją do siebie, a ona przylgnęła do niego ufnie. Daniel spojrzał na nich z dezaprobatą, ale nic nie powiedział.
– Nie możesz tu zostać – stwierdził spokojnie Eryk, delikatnie odsuwając od siebie Gabrielę. – Grozi ci niebezpieczeństwo. Ja też to czuję.
Dziewczyna spojrzała w jego głębokie, błękitne oczy.
– Nie wrócę do domu – powtórzyła tym razem cicho i spokojnie.
– Dobrze – odpowiedział. – Nie musisz wracać do domu. Po prostu się stąd wynieśmy, potem pomyślimy co dalej. Zgoda?
Niepewnie skinęła głową. Po krótkiej chwili do pokoju wrócił Cahir. Niósł ze sobą dwie torby podróżne. Jedną z nich oddał Danielowi. Kiedy jego wzrok spoczął na Eryku, przez twarz chłopaka przebiegł grymas bólu, nie odezwał się jednak ani słowem. Najważniejsze było teraz bezpieczeństwo Gabrieli. Jego uczucia nie miały w tym momencie najmniejszego znaczenia.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Wieczór powoli przemieniał się w noc, gwiazdy świeciły jasno na ciemnym, bezchmurnym niebie. Nad miastem widać było bladą łunę stworzoną przez sztuczne światła domów i latarni. Grupka ludzi tłoczyła się przy czarnym, sportowym Alfa Romeo.
– Nie ma mowy – wycedził Daniel przez zęby. – Oni z nami nie jadą!
– Oczywiście, że jadą – powiedział zdecydowanym tonem Cahir. – Nie zostawimy ich znowu samych, poza tym mogą się przydać.
– Niby do czego? – warknął blondyn. – Przecież to tylko banda głupich smarkaczy! Zresztą i tak się wszyscy nie zmieścimy w jednym samochodzie.
Cahir wzruszył ramionami.
– To nie ma znaczenia. Bez problemu mnie znajdą.
– Nie chciałbym wam przeszkadzać – wtrącił się Eryk, cały czas obejmując ramieniem stojącą przy nim Gabrielę – ale naprawdę nie mamy zbyt wiele czasu. Moglibyście dokończyć waszą dyskusję później?
Obydwaj obrzucili wampira wrogimi spojrzeniami, ale zgodnie zamilkli.
– Świetnie – stwierdził w końcu Daniel patrząc pogardliwie w kierunku wilkołaków – skoro tak wysoko oceniasz ich umiejętności, to niech idą za nami. Jeżeli zgubią ślad, zostawimy ich samych sobie, jeżeli będą potrafili nas odnaleźć to istnieje dla nich jeszcze jakaś nadzieja.
Cahir skinął głową.
– Poradzicie sobie? – zwrócił się do Maurycego, który nie spuszczał wzroku z ciągle pobladłej na twarzy Natalii.
– Znajdziemy cię – odpowiedział pewnie chłopak.
– Więc załatwione – ucieszył się pełnym sarkazmu głosem Daniel. – Wsiadajcie, jedziemy.
– Zrobię czego sobie życzycie – powiedziała złowieszczo Gabriela – ale najpierw odwieziecie do domu Natalkę.
Daniel tylko przewrócił oczami, siadając za kierownicą sportowego wozu. Wyraźnie uznał, że kolejna kłótnia zwyczajnie nie ma sensu. Odwiozą do domu przerażoną smarkulę, a potem oddalą się jak najszybciej, byle dalej od tego parszywego, pełnego czarnej magii miasta.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Kiedy jechali przez miasto, już z daleka słychać było ryk syren strażackich. Nad domami unosiły się szare kłęby dymu. W poprzek ulicy, przy której znajdowała się kamienica Natalii, policjanci ustawili szlaban, nikomu nie pozwalając przejechać. Na chodnikach po obu stronach blokady stał tłum gapiów, przyglądając się z zainteresowaniem sprawnej, strażackiej akcji ratowniczej. Daniel zaparkował przy krawężniku i wysiadł by zorientować się w sytuacji, w miejscu zatrzymał go jednak paniczny krzyk Natalii. Próbowała wydostać się z samochodu, ale siedzący obok dziewczyny Eryk, skutecznie ją przytrzymał.
– Puść mnie, to mój dom! – krzyczała dziewczyna. – Pali się mój dom!
Wampir przytulił do siebie rozhisteryzowaną dziewczynę, która przestała krzyczeć, zamiast tego wylewając morze łez. Gabriela i Cahir wysiedli z samochodu. Cały szereg kamienic płonął nienaturalnym, czerwono-pomarańczowym ogniem. Obserwujący tragedię ludzie szeptali między sobą przerażeni, Gabriela słyszała urywki ich rozmów: „wybuch gazu”, „wszystko w środku się zawaliło”, „nikt nie przeżył”, „to się stało tak nagle! ogień od razu przeskoczył na sąsiednie domy!”. Nagle uwagę dziewczyny przyciągnęły czarne, lecące nad dachami domów cienie. Chwyciła rękaw stojącego obok niej Cahira, wskazując mu niebo. Daniel też je zauważył. Zaczął przeklinać.
– Do samochodu, szybko – warknął.
Ani Gabriela, ani Cahir tym razem nie zamierzali protestować. Wsiedli szybko, do zaparkowanego przy krawężniku Alfa Romeo. Kiedy tylko znaleźli się w środku, Daniel ruszył z piskiem opon. Wydostał się z miasta, najszybciej jak potrafił, kierując się ku niemieckiej granicy. Kiedy znaleźli się na prowadzącej do Kołbaskowa szosie, Daniel gwałtownie przyspieszył.
– Zwariowałeś? – syknęła Gabriela, kiedy rzuciło nią na tylnym siedzeniu.
– Śledzą nas – odpowiedział spokojnie blondyn. – Nie wiem dlaczego, ale za nami lecą.
Dziewczyna wyjrzała przez tylną szybę. Rzeczywiście, leciało za nimi całe stado mrocznych cieni, zasłaniając co jakiś czas gwiazdy na bezchmurnym niebie. Wyglądały jak olbrzymie, przerażające nietoperze.
Wkrótce minęli niemiecką granicę i wyjechali na autostradę. Daniel nie zatrzymywał się przez całą prawie noc. Natalia, zmęczona długim łkaniem usnęła z głową na ramieniu Eryka. Gabriela siedziała zamyślona, wpatrując się w okno. Powoli zaczynało świtać.
– Mamy jakiś plan? – zapytał ziewając przeciągle Cahir.
– Aha – oznajmił ponuro Daniel. – Jedziemy do Kale, a potem do Dover, stamtąd już niedaleko do Kilkenny, a tam smarkulą zaopiekuje się ojciec, a ja będę miał święty spokój.
– Bardziej miałem na myśli to, że zbliża się świt, a mamy w samochodzie wampira – uśmiechnął się ponuro Cahir.
Daniel wzruszył ramionami.
– Zatrzymam się, to wysiądzie, dalej będzie sobie musiał radzić sam – oznajmił.
– To nie najlepszy pomysł – powiedział cicho Cahir. – Te cienie… nie jesteśmy w stanie z nimi walczyć, ich dotyk zabija. Eryk już jest martwy, dla niego nie stanowią zagrożenia. Tylko on będzie mógł skutecznie bronić przed nimi Gabrielę.
– Dlaczego uważasz, że miałby chcieć nam pomóc? – żachnął się Daniel.
– Pomogę – powiedział spokojnie Eryk – ale nie wam, tylko Gabrieli. Zrobię co w mojej mocy, żeby nie stała się jej żadna krzywda.
– Dobrze – westchnął zrezygnowany Daniel. – Zatrzymamy się w najbliższym motelu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Zamiast zatrzymać się w motelu, przy prowadzącej do Berlina szosie, Daniel skręcił do oddalonego sto kilometrów od Drezna Tropical Island. Zatrzymał samochód na olbrzymim parkingu pod kompleksem.
– Zwariowałeś? – warknął na niego Cahir. – Co my tu do cholery robimy?
Blondyn zmierzył go chłodnym wzrokiem. Zanim jednak zdążył udzielić kąśliwej odpowiedzi, odezwał się Eryk.
– To dobre miejsce – stwierdził. – Spędzimy dzień w tłumie ludzi, a do tego, w razie czego znacznie łatwiej ukryć się tutaj, niż byłoby w motelu.
Gabriela nie protestowała. Chciała po prostu jak najszybciej się stąd wynieść. Nie wiedziała co się stało i dlaczego akurat z domem Natalii, ale była przekonana, że to z jakiegoś powodu jej wina. Ktoś na nią polował, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Natalia apatycznie, ale posłusznie wyszła z samochodu wraz ze wszystkimi. Jej postrzępione, nieuczesane, rudawe włosy, opadały na policzki i oczy ażurową kaskadą. Zgarbione plecy i skulone ramiona nie prezentowały się ani odrobinę lepiej. Dziewczyna przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Gabriela poważnie zaczynała się martwić o nową przyjaciółkę. Kiedy całą piątką podeszli pod przeszklone, obrotowe drzwi kompleksu przysunęła się do Natalii i wzięła ją pod ramię. Kiedy Daniel wykupił dla nich bilety i plażowe ubrania, obie zniknęły za drzwiami damskiej przebieralni.
– Natalka, jak się czujesz? – zapytała cicho Gabriela, prowadząc przyjaciółkę w kierunku ich szafek.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. Spojrzała na towarzyszkę lśniącymi od powstrzymywanych łez oczami.
– Moje mieszkanie w kamienicy spłonęło, moja babcia nie żyje. Jak mam się czuć? – spytała, a Gabrieli zrobiło się upiornie głupio, że zadała tego typu pytanie.
– Mieszkałaś tylko z babcią? – spytała nie mając pojęcia co może powiedzieć.
– Tak… – odpowiedziała smętnie Natalka.
W milczeniu zaczęły się przebierać w kostiumy kąpielowe. Potem narzuciły na siebie cienkie, plażowe sukienki. Gabrieli była słonecznie żółta, Natalii natomiast trawiaście zielona. Na nogi włożyły japonki w tych samych barwach. Gdyby nie podła, dziwaczna sytuacja, w której się znalazły, obie dziewczyny byłyby po prostu zachwycone.
– Gabriela… – zaczęła niepewnie Natalia. – Powiedz mi co się dzieje? O co w tym wszystkim chodzi? Przed czym my właściwie uciekamy? Dlaczego są z nami ci chłopacy z pubu?
– To dosyć długa historia… – westchnęła dziewczyna, ale kiedy spojrzała w szczenięce, szeroko otwarte oczy koleżanki, powoli, sama niezbyt pewna tego jak to wszystko absurdalnie i surrealistycznie zabrzmi, zaczęła opowiadać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Zaniepokojony Cahir czekał pod drzwiami damskiej przebieralni. Dziewczyny nie wychodziły zdecydowanie zbyt długo. Wiedział jednak, że poczułby, gdyby Gabrieli stało się coś złego. Czuł się rozdarty. Nie miał ochoty wywoływać bezsensownego, niepotrzebnego zamieszania, ale jednocześnie bardzo chciał sprawdzić, co je na tak długo zatrzymało. W końcu jednak doczekał się ich wyjścia. Kiedy zobaczył ubraną w słonecznie żółtą, plażową sukienkę Gabrielę, coś boleśnie ścisnęło mu gardło. Czemu musiał tak wszystko schrzanić? Tyle czasu na nią czekał… Nigdy, w najgorszych koszmarach, nie przypuszczał, że dziewczyna może nie czekać na niego. Od zawsze żył w przekonaniu, że są sobie przeznaczeni. Teraz, zwyczajnie, nie mógł się pozbierać. Jeszcze większy ból i rezygnację poczuł, kiedy do Gabrieli podszedł Eryk. Dziewczyna wspięła się na palce, całując go delikatnie, a potem sama wśliznęła mu się pod rękę. Wampir drugie ramię podał Natalii i razem, z dwiema, z jakiejś przyczyny rozbawionymi dziewczynami, poszli zwiedzać kompleks. Cahir został sam, z niejasnym poczuciem, że to wszystko zupełnie nie tak miało wyglądać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Obudziła się przestraszona. Rozejrzała się po znajomym, jasnym pokoju. Przetarła zaspane oczy. Bała się. Znowu miała sny, wizje. Dotyczyły jej dzieci. Tyle było w nich bólu i cierpienia. Była przerażona, ponieważ to, o czym śniła, zawsze się sprawdzało. Wstała z szerokiego, dębowego łóżka, narzuciła na ramiona cienki szlafrok i wyszła z sypialni.
W klasycznym fotelu z wysokim oparciem siedział ciemnowłosy mężczyzna. Czytał książkę. Na jej widok odłożył lekturę i uśmiechnął się szeroko. Jego duże, pełne melancholii, brązowe oczy, błyszczały. Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach, a on przytulił ją do siebie czule. Patrzył na nią jak na jakieś cudowne zjawisko. Byli razem od prawie dwudziestu lat, a jego zauroczenie nią, jego miłość, nie zmieniły się ani odrobinę. Wtuliła się mocno w mężczyznę, oparła głowę na jego ramieniu. Delikatnie pogładził jej włosy.
– Znów miałaś sny? – spytał lekko zaniepokojony.
– Tak – powiedziała cicho. – To były złe sny, jak ten pierwszy, o tobie.
– O ile pamiętam, to dzięki tamtemu ciągle żyję – uśmiechnął się do niej figlarnie. Potem spoważniał. – Opowiedz mi o nich – poprosił.
– Niektóre były niejasne, zamglone… inne zupełnie wyraźne. Czarny, ogarnięty furią wilk, biegnący przez las. Wydaje mi się, że to ona go w jakiś sposób skrzywdziła… nasza córka.
– Pragnę ci przypomnieć, że zanim jednak postanowiłaś być ze mną, próbowałaś mnie zabić. Do tej pory mam bliznę. – Uśmiechnął się do niej, jakby właśnie opowiedział dobry żart. – Dzieciakom też się ułoży.
Skinęła głową. Wtuliła się w niego bardziej.
– Obyś miał rację. Widziałam też cienie, jakby ludzi z mgły. Wyraźnie nie o wszystkim chcieli nam powiedzieć. One są niebezpieczne.
Oczy mężczyzny natychmiast spoważniały.
– Ktoś, z jakiegoś powodu, używa magii zaświatów. To zakazane. Kogo atakowały?
– Cahir bronił Gabrieli. Jeden z nich go dotknął. Matt, martwię się o nich – westchnęła kobieta.
– Nie bój się, Gabi nie jest głupia, Cahir też nie. Nic mu nie będzie. Dotknięcie nie jest dla niego groźne, wystarczy, że napije się krwi.
– To nie wszystko – powiedziała cicho. – To już się wydarzyło, wiem o tym. Ten kto nasłał cienie poluje na nich, nie wiem na które, możliwe, że na obydwoje.
Brązowe oczy mężczyzny zapłonęły.
– W takim razie my znajdziemy go pierwsi. Nikt nie będzie bezkarnie zadzierał z naszymi dziećmi – powiedział twardo.
Eliza uśmiechnęła się do niego czule. Takiego go właśnie kochała. W pewnym momencie do pokoju weszła mała dziewczynka. Tarła rączką zaspane oczy. Podbiegła do nich. Kobieta podniosła ją i posadziła sobie na kolanach.
Kto by pomyślał, że na jednym fotelu zmieszczą się trzy osoby, przyszła jej do głowy absurdalna myśl.
– O co chodzi July? – łagodnie spytał dziewczynki Matt.
– On ja ugryzł tato! Ugryzł Gabi!
– Kochanie, kto ugryzł twoją siostrę? – spytała Eliza lekko zaniepokojonym głosem.
Dziewczynka ześliznęła się z kolan matki i podbiegła do niskiej, białej półki. Po chwili wróciła z książeczką w dłoni. Jej tytuł brzmiał „Calineczka”. Otworzyła ją na ostatniej stronie i swoim małym paluszkiem wskazała złotowłosego księcia elfów.
– To on ugryzł Gabi – odpowiedziała pełnym przekonania, dziecięcym tonem.
Matt i Eliza popatrzyli po sobie zdziwionymi, zaniepokojonymi spojrzeniami. Działo się coś bardzo niebezpiecznego.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Po rozmowie z Natalią humor Gabrieli się znacznie poprawił. Dziewczyna wykazała dużo więcej zrozumienia niż Gabriela mogłaby się kiedykolwiek spodziewać. Pod koniec rozmowy śmiały się już zupełnie wesoło, odkładając swoje troski i problemy na dalszy plan. Zwiedzać Tropical Island poszły już w zupełnie dobrych nastrojach, a ich wesołość potęgowała jeszcze obecność czarującego, jak zawsze, Eryka. Ku radości Gabrieli, nawet Daniel gdzieś zniknął. Dobry humor dziewczyny mącił jedynie snujący się za nimi jak cień, z ponurą, gradową miną, Cahir.
Pół dnia spędzili łażąc bez celu po kompleksie. Eryk, ubrany w białą koszulę i niebieskie jeansy odmówił jakiegokolwiek pływania czy innych wodnych rozrywek, ale dziewczyny nic sobie z tego nie robiąc beztrosko pluskały się w słonej, niby-oceanicznej wodzie. Wampir siedział na złotej plaży, z zainteresowaniem przyglądając się ich spontanicznej, niewinnej radości. Cahir podszedł do niego, zrezygnowany, siadając na piasku.
– Czego od niej chcesz? – zapytał ponuro przeszywając go chłodnym spojrzeniem swoich niesamowitych, czarnych oczu. – Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju?
Eryk nie odwrócił się w jego stronę. Wciąż wpatrywał się w rozbawione dziewczyny.
– Fascynuje mnie – odpowiedział cicho wampir. – Z jakiegoś powodu uważasz ją za swoją własność. Czemu?
Cahir skrzywił się. Słysząc słowa Eryka uświadomił sobie, że tak jest naprawdę. Gabriela była jego i nic innego nie miało znaczenia, ale czy rzeczywiście? Dziewczyna dokonywała własnych wyborów, niekoniecznie takich, jakie on sam by zaakceptował. Kochał ją, ale jego miłość była czysto egoistyczna. Uważał, że ponieważ darzy Gabrielę uczuciem, ona musi to uczucie odwzajemniać. Więc dlaczego tak się nie działo?
– Nie wiem – przyznał szczerze, a w jego głosie słychać było rozpacz i gniew. – Ona jest tą jedyną, potrzebuje jej – dodał jakby na własne usprawiedliwienie.
Eryk roześmiał się. Obrzucił chłopaka zagadkowym spojrzeniem.
– A co jeżeli ona tego nie chce? Zmusisz ją? – zapytał.
– Nigdy! – warknął Cahir, rozwścieczony sugestią wampira.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Tropical Island opuścili dopiero kiedy zaszło słońce. Ku zdziwieniu wszystkich, na dworze czekały na nich pękające z dumy wilkołaki. Daniel kompletnie zignorował chłopaków i wsiadł do samochodu, Eryk także. Cahir i Gabriela jednak przywitali się z nimi przyjaźnie, a Natalia nieśmiało spoglądała na Maurycego zza ramienia nowej przyjaciółki. Chłopak wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu, a ona oblała się szkarłatnym rumieńcem.
Nagle Cahir pchnął Gabrielę na ziemię, zasłaniając ją sobą. Maurycy, już jako rudy wilk, odepchnął na bok Natalię. Nad ich głowami przeleciała kula żywego ognia. Z powietrza, w ich stronę zbliżały się niewyraźne sylwetki. Każda z nich miała rozłożyste, ciemne skrzydła. Wyglądały jak anioły, anioły ciemności. Cahir podniósł się z ziemi, pomagając wstać Gabrieli.
– Illi’andinn – syknął. – Czego oni tu chcą?!
Stanął tak, żeby zasłaniać sobą dziewczynę, stado wilków stanęło tuż za ich plecami. Zielone oczy Gabrieli wpatrywały się w przybyłe istoty, próbując przebić panujący na parkingu półmrok. Dookoła, poza nimi samymi, nie było żywego ducha. Dziewczyna czuła otaczającą ich magię, widziała zbliżające się tłumnie sylwetki. Byli odcięci od świata i otoczeni.
Nagle po jej prawej stronie znalazł się Daniel. Położył jej rękę na ramieniu.
– Nie waż się drgnąć – wyszeptał rozkazująco. – Nic nie mogą nam zrobić – dodał pewnym głosem.
Kiedy postacie wylądowały na ziemi, stanęła przed nimi dystyngowanie wyglądająca kobieta. Kasztanowe włosy miała zaplecione w gruby, sięgający pasa warkocz. Gabriela spostrzegła w jej oczach niebezpieczne błyski. Widziała z jaką nienawiścią i pogardą patrzy na Daniela. Cahir stanął bezpośrednio przed nią, obrzucając ją ponurym spojrzeniem. Nikt inny się nie poruszył.
– Co tu robi gwardia? – zapytał cichym, groźnym tonem.
Kobieta roześmiała się. Była naprawdę rozbawiona.
– A jak ci się wydaje, Synu Cienia? – zwróciła się do Cahira, w jej głosie jednak pobrzmiewał niejaki szacunek. – Widzę, że zrobiliście sobie dość dziwaczną wycieczkę. Macie – chrząknęła – ciekawe towarzystwo. Po drodze udało wam się złamać przynajmniej połowę postanowień paktu.
Gestem dłoni przywołała jednego z otaczających ich ścisłym kręgiem mężczyzn. Bez wahania podszedł do kobiety i stanął u jej boku.
– Pani? – spytał, jakby celem jego życia było spełnianie jej poleceń.
– Wilkołaki bez stada, wyrok śmierci – powiedziała tonem, jakby mówiła o tym, z czego zrobi na obiad sałatkę.
Wyraźnie chciała mówić coś dalej, ale Cahir bez wahania wszedł jej w słowo.
– Oni mają stado – powiedział uśmiechając się ponuro. – To moje wilkołaki. Nie słyszałem, żeby to było zakazane…
Spojrzała na niego groźne. Chciała coś powiedzieć, ale ubiegł ją stojący koło niej mężczyzna.
– Zrodzony z Cienia ma rację, pani – powiedział odrobinę niechętnie. – Nikt nigdy nie wymyślił takiego prawa, a to dlatego, że on jest pierwszym Illi’andinn, który potrafi przemieniać się w wilka…
– Wiem to Juliuszu – syknęła nieprzyjaźnie. – Gdyby nie był taki wyjątkowy, Rada już dawno temu przestałaby tolerować jego wybryki. Tym razem mu nie odpuszczę!
– Więc pewnie będziesz pierwszą osobą, która tu zginie, Dannie – wtrącił się nieoczekiwanie Daniel. – Chłopak czuje się odpowiedzialny za swoje stado i będzie ich bronił za wszelką cenę.
Kobieta obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. Wyraźnie nie tego się spodziewała.
– Nie po to przybyłaś – odezwał się cicho Eryk, który dopiero teraz wyszedł z cienia. – Od pilnowania porządku są Łowcy. Po co tu jesteś pani kapitan? – zapytał spokojnym, grzecznym tonem. – Darujmy sobie niepotrzebne groźby i przejdźmy od razu do setna sprawy.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie na widok Eryka.
– Czemu mnie nie uprzedziłeś o jego obecności tutaj? – zapytała stojącego obok mężczyzny.
– Mówiłem pani, że jest z nimi wampir – odpowiedział niepewnie.
Pokręciła niedowierzająco głową.
– Nie ważne, to nie ma znaczenia – westchnęła. – Masz rację, nie jestem tutaj po to, żeby załatwiać urzędowe sprawy czy dokonywać egzekucji na niższych formach życia – pogardliwym spojrzeniem obrzuciła wilkołaki. – Przybyłam tu po córkę Matta Cuttberta. Z wami rozmówię się później.
– Czego chcesz od Gabrieli? – warknął coraz bardziej zirytowany Cahir.
– To nie twoja sprawa – odpowiedziała mu wyniośle – wiedz jednak, że grozi jej niebezpieczeństwo. Jeżeli nie pójdzie z nami, umrze.
– Zamierzacie ją chronić? Dziewczyna może i jest córką Illi’andinn, ale nie należy do naszej rasy – powiedział ponuro Daniel. – Czemu się nią przejmujecie?
– Zrodzony z Cienia wie dlaczego, prawda Cahir? – zapytała jakby rozbawiona, a chłopak niechętnie skinął głową. – Zabieram dziewczynę, z resztą rozliczymy się później.
– W takim razie ja też idę z wami – powiedział stanowczo Cahir. – Nie zostawię jej samej.
– O nie mój drogi, sam podjąłeś się innego zadania – roześmiała się kobieta. – Zresztą nie jesteś nawet Łowcą, nie masz prawa iść z nami,
Chłopak zacisnął dłonie w pięści, spojrzał na nią z nienawiścią. Daniel wzruszył ramionami. Uśmiechnął się do stojącej przed nimi kobiety naprawdę czarującym uśmiechem.
– W takim razie ja pójdę – oznajmił pogodnie, a z jego łopatek w jednej chwili wyrosły olbrzymie, szare skrzydła.
Kobieta spojrzała na niego niedowierzająco, jednak tylko skinęła głową. Daniel chwycił niczego niespodziewającą się Gabrielę w ramiona i wzbił się w powietrze, a wraz z nim, ku niebu wzleciały wszystkie otaczające ich kręgiem postacie.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir bezradnie wpatrywał się w pociemniałe niebo. Jego dłonie same zacisnęły się w pięści. W czarnych oczach szalał ogień. Czuł jak jakaś niewidzialna dłoń nieprzyjemnie zaciska mu się na gardle. Zabrali od niego Gabrielę, a on kompletnie nic nie mógł na to poradzić. Może by nawet uszedł z życiem, gdyby próbował walczyć z całą armią, ale ucierpiały by na tym wilkołaki, Natalia i Daniel, a być może również Gabriela, którą za wszelką cenę pragnął chronić.
Dannies, kapitan gwardii Illi’andinn, jedna z ważniejszych osób w Radzie, w jakiś sposób poznała tajemnicę dotyczącą dziewczyny. Cahir nie miał pojęcia jak się dowiedziała. Gabriela, jak jej matka i młodsza siostra, była jasnowidzącą. W swoich snach potrafiła zobaczyć rzeczywistość, zarówno to co dzieje się w danej chwili jak i to, co dopiero ma się wydarzyć. Cahir nie był do końca pewien czy dziewczyna sama zdaje sobie z tego sprawę. Zaczął się zastanawiać czy to z tego powodu groziło jej niebezpieczeństwo, szybko jednak odrzucił tą możliwość. Magia, którą wyczuwał w powietrzu była zbyt potężna. Wrogowie zbyt silni, żeby zainteresowała ich taka błahostka. Musiało chodzić o coś jeszcze.
Chłopak odwrócił się do, ciągle stojących za jego plecami, wilkołaków. Maurycy stał, opiekuńczo obejmując ramieniem Natalię. Pozostali niepewnie rozglądali się na boki. Eryka nigdzie nie było widać. Cahir obrzucił ich wściekłym spojrzeniem, to właśnie przez nich musiał tu zostać. Starał się zapanować nad ogarniającym go gniewem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę, w najmniejszym stopniu nie jest to ich wina.
– Co zrobimy? – po długich minutach ciszy ośmielił się zadać pytanie Maurycy.
– Udamy się do Irlandii, tak jak planowaliśmy – oznajmił cicho Cahir, a w jego głosie słychać było jakąś dziwną, mroczną determinację – tylko, żeby było szybciej, polecimy z Berlina samolotem.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela otworzyła oczy. Leżała na, stojącej w rogu dużego pokoju, krwistoczerwonej kanapie. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Pamiętała tylko, że była wściekła na Daniela, za to, że ją zabrał, a potem w jej umyśle była już tylko ciemność. Rozejrzała się dookoła. Ściany pomieszczenia, w którym się znajdowała, zbudowano z szarego kamienia, pozostawionego w całej swojej surowości. Ozdobione były jedynie w niektórych miejscach czerwonymi draperiami. Zupełnie jak w średniowiecznym zamku. Pod przeciwległą ścianą pokoju stał drewniany, długi stół, a przy nim kilka krzeseł. Podłogę wyścielał puchaty, brązowy dywan. Na jednym z krzeseł siedział wygodnie rozparty Daniel, który z drwiącym uśmiechem wpatrywał się w elegancko ubraną, chodzącą niespokojnie po pokoju, kobietę.
– Czemu się w to wmieszałeś, Danielu Maes? – zapytała ponurym głosem nieznajoma – Myślałam, że teraz współpracujesz z Radą, zamiast działać na naszą niekorzyść.
Jej gruby, brązowy warkocz podskakiwał w takt niespokojnych kroków. W jej oczach Gabriela widziała mieszaninę zadziwienia i urazy.
– Nie przyszło ci do głowy, że miałem ochotę cię trochę podrażnić, Dannie? – zakpił blondyn.
– Nie jestem aż taką idiotką, Danielu! – warknęła kobieta. – Do czego potrzebna ci dziewczyna? Dlaczego chcesz jej pilnować osobiście?
Blondyn prychnął. Na jego twarzy zagościł nieprzyjemny, koci uśmiech.
– Na twoim miejscu martwił bym się raczej czym innym – odpowiedział niemal pogodnie. – Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli spadnie jej włos z głowy, będziesz miała małą, prywatną wojnę z dwójką czysto krwistych? Nie sądzę, żebyś wtedy długo pożyła, Dannie. Nawet ty się przed nimi nie obronisz. Możesz pogrywać z Cahirem, ale nie z Mattem.
Kobieta spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
– Już ci mówiłam, że dostałam polecenie, żeby ją chronić – syknęła nieprzyjemnie. – Nie wiem tylko, gdzie jest w tym wszystkim twoje miejsce, Danielu. Nienawidzisz jej ojca przynajmniej tak samo mocno jak ja. Czemu zależy ci na dziewczynie?
– Niczego się ode mnie nie dowiesz, pani kapitan – roześmiał się blondyn. – Nie zamierzam zdradzać ci moich tajemnic. Nasza dyskusja dobiegła końca, Dannie. Żegnam.
Gdyby ta, elegancko ubrana, kobieta potrafiła zabijać wzrokiem, Daniel z pewnością już by nie żył.
– Zapłacisz mi za to Danielu – warknęła wściekle, po czym, trzęsąc się ze zdenerwowania, wyszła z pokoju.
Blondyn roześmiał się w głos. Najwyraźniej igranie z tą kobietą dostarczało mu wiele przyjemności. Gabriela dopiero teraz odważyła się usiąść. Spojrzała oskarżycielsko na Daniela.
– Gdzie my do cholery jesteśmy? – zapytała oskarżycielskim, nieprzyjemnym tonem.
Mężczyzna spojrzał na nią, a w jego jadowicie zielonych oczach zobaczyła gniew. W jednej chwili znalazł się tuż przy niej. Chwycił ją za nadgarstki i przycisnął jej ręce do oparcia kanapy. Gabriela poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Jej oddech gwałtownie przyspieszył. Zaczęła odczuwać strach. Daniel był zbyt szybki, zbyt silny. Trzymał jej ręce tak, że zaczęła odczuwać ból. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak niebezpieczny może być ten mężczyzna, a tutaj, nikt jej przed nim nie obroni.
– Nie będziesz się do mnie zwracała tym tonem – syknął. – Zrozumiałaś?
– Daniel… – zaczęła cicho.
Blondyn wykręcił jej rękę do tyłu, tak, że w oczach dziewczyny stanęły łzy.
– To nie Cahira powinnaś się bać, tylko mnie – powiedział cichym, złowieszczym tonem. – Zrozumiałaś? – powtórzył pytanie.
– Tak – jęknęła cicho, nie na żarty przestraszona Gabriela.
– Świetnie – oznajmił puszczając jej ręce, a ona natychmiast odsunęła się jak najdalej od niego, na sam brzeg krwistoczerwonej kanapy. – Jesteśmy w Manhain, najlepiej strzeżonej z istniejących twierdz Illi’andinn.
Gabrieli nic ta nazwa nie mówiła. Równie dobrze mogli znaleźć się w piekle, a jej nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Siedziała przez chwilę w milczeniu, trawiąc przedstawione jej rewelacje. W końcu jednak odważyła się zadać nasuwające się jej natrętnie pytanie.
– Naprawdę nienawidzisz mojego ojca? – spytała cichym, ponurym głosem.
– Jak nikogo na świecie – odpowiedział Daniel, nie patrząc na nią.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Mimo późnej pory przez Berlińskie lotnisko przewijały się tłumy ludzi. Samolot do Dublina odlatywał o szóstej rano, jakimś cudem udało im się nabyć na niego bilety. Ze stolicy, do Kilkenny nie było już tak daleko, zwłaszcza jeżeli mieliby pobiec jako wilki, albo w wypadku Cahira, po prostu polecieć. W chłopaku wszystko się niemal gotowało. Był wściekły, a jednocześnie czuł się cholernie bezradny. Dziękował w duchu, że przynajmniej Gabriela nie została zupełnie sama, w końcu był z nią chociaż Daniel, jakkolwiek kiepskim towarzystwem by nie był.
Kiedy tylko wysiedli z samolotu Cahir przekazał wilkołakom krótkie instrukcje, a sam nie czekając na nic, rozwinął czarne jak noc, olbrzymie, nietoperzowate skrzydła i niezauważony przez nikogo, wzbił się w powietrze.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Na przedmieściach Kilkenny, średniowiecznego Irlandzkiego miasteczka, stała ładna, pomalowana na biało, wiktoriańska willa. Otoczona była ogrodem, w którym rosły głównie dzikie, pnące róże. Były tam też owocowe drzewa, krzewy i mały, skalny ogródek. Tył podwórka był zarośnięty chaszczami, sprawiając sobą dziwne wrażenie celowości, jakby ktoś specjalnie zostawił takie właśnie miejsce – raj do zabaw dla dzieci. Oczywiście była też huśtawka, taka z prawdziwego zdarzenia, drewniana, powieszona na gałęzi dorodnego włoskiego orzecha o rozłożystych konarach. Na drewnianym, prostym ganku stała ciemnobrązowa ławka, na której można było usiąść, żeby z tej perspektywy oglądać ogród i zachodzące nad domami słońce.
Było koło godziny dziewiątej, kiedy drzwi willi uchyliły się, tylko na tyle, żeby wypuścić na dwór złotowłosą dziewczynę, a właściwie już kobietę. Tak naprawdę patrząc na nią, ciężko było określić jej wiek. Wyglądała na młodą, nie nosiła na sobie żadnego widocznego piętna starzenia się, ale jej oczy… Oczy w kolorze wiosennego nieba były głębokie i mądre. Każdy uważniejszy obserwator spostrzegłby, że kobieta jest zbyt młoda by w ten sposób patrzeć na świat. Postać wyszła, niemal wymknęła się z domu i usiadła na ławce okrywając się popielatym, polarowym kocem. Wyraźnie na coś czekała, pogrążona we własnych myślach, zbyt cierpliwa, żeby wstać i zacząć niespokojnie chodzić, jak na jej miejscu uczyniłoby większość oczekujących na jakieś wydarzenie ludzi.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Był chłodny, ale słoneczny poranek. Cahir nie pamiętał już, kiedy ostatni raz latał. Teraz znów powróciło pragnienie tego niesamowitego uczucia rzeczywistej, niczym nie hamowanej wolności. Za bardzo jednak martwił się o Gabrielę, żeby tak po prostu, beztrosko móc się nim rozkoszować. Leciał prosto do jednego, ściśle sprecyzowanego celu – wiktoriańskiej, białej willi na przedmieściach Kilkenny.
Kwadrans po godzinie dziewiątej wylądował przed domem, składając swoje ogromne, czarne jak noc skrzydła, które zniknęły jakby w otoczce srebrnej mgły nie zostawiając nawet śladu po swoim istnieniu. Natychmiast spostrzegł siedzącą na ganku kobietę, która zerwała się na jego widok. Stał, nie potrafiąc zrobić ani jednego kroku i po prostu patrzył na nią. Tak źle czuł się z tym, że ją… ich zostawił. Był przekonany o słuszności tego co zrobił, wiedział, że było to koniecznie, bał się jednak, że zobaczy wyrzut i potępienie w jej oczach. Podbiegła do niego, oplatając jego szyję ramionami. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Po prostu przytulił ją mocno, czule obejmując ramionami.
– Czekałaś na mnie? – spytał po dłuższej chwili milczenia, delikatnie ją od siebie odsuwając.
Uśmiechnęła się radośnie, uśmiechem dla Cahira, tak boleśnie podobnym do uśmiechu Gabrieli. Skinęła głową.
– Oczywiście, że czekałam – powiedziała cicho. – Dawno cię u nas nie było – westchnęła głosem, w którym jednak nie było wyrzutu, za to znacznie trudniejsze do zniesienia od nich, ból i tęsknota. – Wejdziesz do środka?
– Tak – odpowiedział nie spuszczając z niej wzroku. – Muszę z nim porozmawiać, potrzebuję jego pomocy.
– Coś się stało? – spytała zaniepokojona.
– Nie wiem – odpowiedział cicho, utkwiwszy w ziemi spojrzenie niesamowicie czarnych oczu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Siedzieli przy drewnianym stole, w dużej, jasnej kuchni, kiedy do pomieszczenia wbiegł mały, ciemnowłosy chłopiec. Na oko mógł mieć może z siedem lat. Przystanął zaskoczony, wlepiając w Cahira dziecięce spojrzenie szaroniebieskich oczu. Zaraz za nim pojawił się młody mężczyzna z małą, złotowłosą dziewczynką na rękach. Uśmiechnął się ciepło do siedzącej przy stole kobiety, a Cahir zdziwił się, kiedy i jego obdarzył równie ciepłym, pogodnym uśmiechem. Kiedy tamten postawił córeczkę na podłodze wstał i uścisnęli sobie w przyjaznym geście dłonie. To był jego dom i chłopak boleśnie zdał sobie sprawę, jak dawno go w nim nie było.
– Cahir, nie miałeś jeszcze okazji poznać naszych najmłodszych dzieci – uśmiechnęła się wesoło Eliza – To Julia – przedstawiła sadzając sobie patrzącą na nią wyczekująco dziewczynkę na kolanach – i Mark – wskazała nieufnie obserwującego Cahira chłopca.
– Mamo, to on mieszka z wujkiem Danielem? – spytał niepewnie Mark, jakby chciał sobie wszystko poukładać w swojej małej, dziecięcej głowie.
– Tak, kochanie, to właśnie on – odpowiedziała pogodnie dziewczyna, tuląc do siebie córeczkę.
Cahir spojrzał zaskoczony na chłopca. Potem przeniósł spojrzenie na Elizę.
– To Daniel tu bywa? – spytał zaciekawiony.
– Jest u nas dość częstym gościem – skrzywił się Matt.
Eliza przewróciła oczami maskując irytację wesołym śmiechem. Wstała od stołu oddając mężczyźnie dziewczynkę. Zaczęła krzątać się po kuchni przygotowując śniadanie.
– Więc dlaczego Gabriela go nie znała? – spytał coraz bardziej zainteresowany tematem.
– Mieliśmy ku temu powody – odparł Matt tonem znaczącym, że Cahir niczego więcej się na ten temat nie dowie. – A teraz może ty nam powiesz, co tu właściwie robisz?
Chłopak wzdrygnął się na to pytanie. Do tej pory nie myślał o tym, w jaki sposób przekazać to co miał do opowiedzenia. Postanowił streścić wszystko jak najprościej.
– Zatrzymała nas gwardia, pani kapitan miała ze sobą przynajmniej setkę Illi’andinn – powiedział gorzko. – Oznajmiła, że Gabrieli grozi niebezpieczeństwo, a potem zabrała ją ze sobą. Jest z nią Daniel, mnie nie pozwoliła pójść.
Cahir podskoczył na odgłos tłukącej się porcelany. Eliza wypuściła na kremowe kafelki podłogi trzymany w rękach, pomalowany w drobne, niebieskie kwiatki talerz. Spojrzenie Matta stało się złowrogie i zimne.
– Manhaim? – zapytał tylko, a kiedy Cahir potwierdził skinieniem głowy, wcisnął mu w ramiona lekko wystraszoną dziewczynkę, a sam natychmiast wyszedł z domu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Wykuta w skale twierdza była ponurym miejscem, stylizowanym na średniowieczny, warowny zamek, co zupełnie nie przypadło Gabrieli do gustu. Jeszcze bardziej irytowało ją, że Daniel chodził za nią jak cień. Naprawdę żałowała, że to nie Cahir przyleciał tu z nią. Całą sobą marzyła tylko o jednym – żeby znaleźć się w domu. Już nawet jej własny honor nie stał na przeszkodzie, żeby przyznać się rodzicom, jak wielkim błędem był wyjazd do Polski.
W pewnym momencie ciało dziewczyny przeszyło przenikliwe zimno. Zadrżała. Spojrzała w zaniepokojoną twarz Daniela. Coś było nie tak i on także o tym wiedział. Chłód, który ogarnął Gabrielę przenikał jej ciało do kości, jakby ubranie, a nawet jej własna skóra nie stanowiły żadnej osłony. Wyrwana z zadumy podniosła głowę i zdała sobie sprawę, że na szybach szron namalował piękne zimowe wzory. To nie byłoby dziwne, byli przecież tak wysoko, a na dodatek w górach, tyle, że szronu jeszcze przed minutą tam nie było!
Gabriela zaczęła dygotać. Przysunęła się do Daniela. W dłoniach mężczyzny uformowała się kula żywego, błękitnego ognia. Wypuścił ją z ręki, pozwalając jej unosić się nad ich głowami, rozjaśniając półmrok korytarza. Dziewczyna zdążyła zobaczyć jedynie wyraz zaskoczenia na jego twarzy, kiedy płomienie, nie gasnąc, zupełnie jakby były wodą, zamieniły się w sople lodu i roztrzaskały o posadzkę, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stali. To samo stało się z wszystkimi, oświetlającymi korytarz płomieniami lamp.
Gabriela nie miała jednak czasu do namysłu, ponieważ Daniel ciągnął ją za sobą, ukrytym w mroku korytarzem. Biegł tak szybko, że dziewczyna ledwo dotrzymywała mu kroku. Z trudem oddychała. Niezdrowy rumieniec pojawił się na jej i tak czerwonych z zimna policzkach. Potknęła się, ale Daniel nie pozwolił jej upaść, podniósł dziewczynę i zmusił do dalszego biegu. Zatrzymali się dopiero przed olbrzymim, prowadzącym na kamienne schody łukiem. Mężczyzna zaczął siarczyście przeklinać. Ich drogę zagradzała rozpięta w przejściu tafla lodu. Wykuszowe, obronne okna, były zbyt małe, żeby się przez nie przedostać. Zostali uwięzieni w lodowato zimnym korytarzu. Gabriela drżała. Temperatura obniżała się coraz bardziej. Daniel ściągnął z siebie sportową bluzę, okrywając nią dziewczynę, a potem przyciągnął ją do siebie. Przylgnęła do niego szczękając zębami. Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że mężczyzna był gorący. Biło od niego jakieś dziwne ciepło.
– Cholerna Dennies – warknął. – Zadufane w sobie demony uważają, że w Manhain jest bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej, a w tej chwili nie mają tu chyba nawet żadnego czystokrwistego.
– Więc nic dziwnego, że bała się mieć tutaj Cahira – westchnęła Gabriela, nie zdając sobie sprawy, jak trafną uwagę rzuciła.
Daniel spojrzał na nią zaskoczony, ale jednocześnie w jego oczach pojawiło się coś na kształt uznania.
– Tak – odpowiedział – podejrzewam, że to właśnie dlatego. Możliwe, że gdyby się naprawdę postarał i nie zwracał uwagi na konsekwencje, byłby w stanie roznieść to miejsce w pył.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir uderzył pięścią w kuchenny stół, roztrzaskując go na kawałki. Przestraszona July schowała się za nogami matki. Mark patrzył na swojego przyszywanego brata zbolałym wzrokiem siedmiolatka, który rozumie więcej niż powinien. W czarnych, jak najciemniejsza noc oczach Cahira czaiły się gniew, frustracja i ból. W końcu jakby powrócił do rzeczywistości. Zakłopotany spojrzał na Elizę, popatrzył po twarzach dzieci.
– Przepraszam – powiedział cicho, tonem wyrażającym skruchę i znacznie więcej niż tylko zwykły żal. – Ja nie chciałem…
Eliza uśmiechnęła się do niego zrezygnowana.
– Trudno, zjemy w salonie – oznajmiła, jakby zniszczenie stołu było w tym domu rzeczą naturalną i na porządku dziennym.
Zaniosła do salonu tacę z kanapkami. Cahir chcąc nie chcąc poszedł za nią. Dzieci usiadły i jak gdyby nigdy nic zaczęły jeść śniadanie. Zrezygnowany chłopak usiadł na ciemnozielonej kanapie z wysokim oparciem i poręczami.
– Czemu mnie ze sobą nie zabrał?! – wybuchnął nie mogąc już dłużej wytrzymać, tym razem jednak starał się, żeby w jego głosie nie było słychać gniewu.
Eliza usiadła przy nim, kładąc mu głowę na ramieniu. Poczuł się jak głupiutkie, małe dziecko.
– Na pewno miał swoje powody – odpowiedziała spokojnie dziewczyna. – Martwisz się o nią, prawda?
– Nie potrafię inaczej – westchnął cicho. – Wiesz, że ją kocham. Zawsze ją kochałem – oznajmił, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – Szkoda tylko, że ona mnie nie – dodał po chwili smętnym, zmęczonym głosem.
Eliza podniosła na niego swoje głębokie, chabrowe oczy.
– Czemu tak sądzisz? – zapytała łagodnie. – Wydawało mi się, że jest z tobą szczęśliwa…
– Nie ze mną – prychnął, przerywając wypowiedź w pół słowa, jakby nagle zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo.
W oczach dziewczyny pojawiły się niebezpieczne błyski. Cahir doskonale znał to spojrzenie. Widział je już tyle razy… te oczy nigdy jednak wcześniej nie były skierowane na niego.
– Nie z tobą? – zapytała zwodniczo cichym tonem.
Postanowił poddać się bez walki, tak było rozsądniej. Mimo to uznał, że uda mu się ze swojej wpadki wyciągnąć jakąś drobną korzyść, choćby zaspokojenia własnej ciekawości.
– Informacja za informację – oznajmił uśmiechając się szelmowsko. – Ty mi powiesz dlaczego nie chcieliście, żeby Gabriela poznała Daniela, a ja opowiem ci o jej „cudownym” chłopaku – prychnął pogardliwie wymawiając ostatnie dwa słowa.
Eliza zadrżała, ale skinęła głową.
– Myślę, że czeka nas interesująca rozmowa – stwierdziła wstając z kanapy.
Zebrała puste talerze po dzieciach, a Cahirowi podała wszystkie niezjedzone kanapki. Poczuł jak burczy mu w brzuchu. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Podczas gdy dziewczyna zniknęła w kuchni, coraz bardziej zainteresowane jego osobą dzieci usiadły przy nim na kanapie. Wreszcie, przełamując barierę leku i wstydu, July zaczęła go z dziecięcą szczerością wypytywać o wszystko co tylko przyszło jej do głowy.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Coś wisiało w powietrzu. Prawa natury i fizyki nie działały tak jak powinny. Matt rozłożył czarne jak noc skrzydła, żeby zawisnąć w powietrzu. W górach zawsze panował mróz, a na tej wysokości powietrze było rozrzedzone, ale od bijącego z kamiennej, górskiej twierdzy chłodu bez trudu wyczuć można było magię. On nie był niczym naturalnym. Musiał pomyśleć, jak się niepostrzeżenie dostać do środka, ale nie miał na to wiele czasu, gdzieś tam w środku była jego Gabriela i całym swoim sercem pragnął jej pomóc.
Podświadomie wyczuł źródło magii. Podleciał w kierunku obronnego muru. Cała, wiekowa twierdza wyglądała na zupełnie wymarłą. To nie było rzeczą normalną. Zazwyczaj wszędzie dookoła porozstawiani byli strażnicy. Setki, a nawet tysiące strażników. Nawet gryzoni, które przecież musiały być w skalnym zamku nie potrafił wyczuć. Przez chwilę pożałował, że nie zabrał ze sobą Cahira. Działo się coś bardzo niepokojącego.
Już po chwili usłyszał spowolnione magicznym mrozem bicie dwóch serc. Nie zamierzał się teraz bawić w żadne subtelności. Odsunął się kawałek, tak, żeby nie zrobić im krzywdy i przy pomocy kuli ognia po prostu wysadził ścianę kamiennego korytarza w powietrze. Zdziwił się jak wielki opór zaklęta w zamku magia stawiała jego ogniowi. Zamiast wielkiej wyrwy w ścianie powstał jedynie mały otwór, który prawie natychmiast pokryła gruba warstwa lodu. Był silny, silniejszy od jakiegokolwiek żyjącego Illi’andin. To nie było możliwe, a jednak. Działo się i to na jego oczach. Tak, zdecydowanie powinien zabrać Cahira, dzieciak mógłby się tutaj wykazać. Spróbował ponownie i tym razem, zanim ściana całkowicie zamarzła, zdążył wśliznąć się do środka.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bijące od Daniela ciepło powoli zaczęło przygasać. Robiło się wokół nich coraz zimniej. Mroczny korytarz przerażał dziewczynę coraz bardziej. Po głowie snuły się jej paniczne myśli. Zdała sobie sprawę, że jeżeli nic nie zrobią, to po prostu tutaj zamarzną. Po policzkach zaczęły spływać jej słone łzy, które natychmiast zamieniały się w maleńkie, przezroczyste sopelki lodu.
– Cicho bądź, to nam w niczym nie pomoże – warknął na nią Daniel. – Nienawidzę, kiedy dziewczyny płaczą – mruknął odrobinę ciszej.
Spojrzała na niego bezradnie. Nie wytrzymał tego spojrzenia, za bardzo przypominało mu inne, wpatrujące się w niego chabrowe oczy. Przytulił ją do siebie mocniej, nie pozwalając jej więcej podnieść głowy ze swojego torsu.
– Dobra, płacz sobie jeśli już musisz – westchnął.
Łzy nie przestały lecieć, ale mimo ponurej wizji na przyszłość, roześmiała się cichutko. Daniel przymknął oczy. Nie miał pojęcia dlaczego się w ogóle tutaj znalazł. To nie była Eliza, a do tego była córką tego skurwiela…
Nagle usłyszeli hałas, coś jakby wybuch. Podmuch ciepłego powietrza wleciał do wnętrza korytarza, a wraz z nim odłamki kamieni i gruz. W korytarzu miast ciemności, zapanował półmrok, widocznie na zewnątrz musiało być jaśniej niż w środku budowli. Kolejny wybuch, tym razem mocniejszy, a potem do środka wcisnął się jakiś cień. Gabriela wyrwała się z objęć Daniela. Wszędzie, pośród najgłębszej nocy rozpoznałaby tego wysokiego mężczyznę. Oplotła ramionami jego szyję, niczym mała dziewczynka.
– Tato! – wykrzyknęła z niesamowitą radością i ulgą.
Mężczyzna przytulił ją do siebie, delikatnie pogładził jej złote włosy. Teraz na dobre się rozpłakała.
– Cii – wyszeptał Matt. Powietrze wokół niego było gorące jak podczas letnich upałów. – Wszystko będzie dobrze. Wynośmy się stąd.
Kiedy wreszcie była w stanie oderwać się od ojca, dostrzegła gniewne, nienawistne spojrzenie, którym obrzucał go Daniel. Powiedział jej prawdę, wyraźnie całym sobą go nienawidził. Natomiast spojrzenie, którym obdarzył go Matt, było pełne smutku i rezygnacji. Jakby od lat wiedział już, że nic nie da się z tym zrobić.
– Wydostaniesz nas stąd? – spytała cichutko Gabriela, pełnym zaufania i wiary głosem.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
– Zasłoń ją – zwrócił się rozkazującym tonem do Daniela.
Dziewczynie do tej pory nie przeszło przez myśl, że ktoś bezkarnie może się w ten sposób do niego odezwać, ale blondyn jedynie skinął głową. Chwycił Gabrielę i osłonił swoim ciałem, podczas gdy Matt wysłał kolejną kulę ognia w kierunku upartej, zamarzniętej ściany.
Po drugiej, ognistej kuli, podłoga w korytarzu zaczęła się usuwać spod ich stóp. Pod nimi pojawiła się ciemność. Pustka, w której nic nie było widać. Coś na kształt pochłaniającej wszelaką materię czarnej dziury. Gabriela krzyknęła. Coś zaczęło ciągnąć ją w dół z upiorną siłą. Wyrwało ją z ramiona Daniela, a potem puściło i dziewczyna zaczęła spać w nicość.
Matt rzucił się do niej, jednak było już za późno. Podłoga pod ich stopami przestała być czarna i przezroczysta. Znów była z litego kamienia. W odgrodzonym taflą lodu przejściu ku schodom pojawiła się ciemność. Lód w jednej chwili stopniał, a w powietrzu zaczęły unosić się niesamowite dźwięki, jakby chóry aniołów zstąpiły na Ziemię by zaśpiewać tutaj swą pieśń. Wszędzie pojawiły się przypominające cienie, ludzkie sylwetki. Stały nieruchomo, wskazując przezroczystymi dłońmi w kierunku przejścia. Ciemność rozjaśniła się, a wśród niej pojawił się zamglony obraz. Nieprzytomna Gabriela leżała na kamiennym ołtarzu, wokół którego rosły czerwone jak krew, nigdzie niespotykane kwiaty.
„To ofiara krwi, Zrodzony z Ognia” – rozbrzmiał w powietrzu drwiący kobiecy śmiech. – „Możesz się wymienić, jeżeli masz taki kaprys. Przez bramę może przejść tylko ktoś, w czyich żyłach płynie ta sama krew, wrócić jednak może tylko jedna osoba. Jest mi obojętne czy zginiesz ty, czy twoja śniąca córka.”
Potem wszystko ucichło tak nagle jak się zaczęło. Niematerialne postacie rozwiały się w chmurach dymu, obraz leżącej na marmurowym ołtarzu dziewczyny zniknął, a jedynym śladem wydarzeń była ziejącą z przejścia ciemność.
Matt nie wahał się ani przez moment. W jednej chwili znalazł się przy wyglądającym jak czarna dziura przejściu. Stanął przed nim, zatrzymał się, a potem zaczął siarczyście przeklinać. Zacisnął pięści w bezsilnym gniewie.
– Czyżbyś zmądrzał? – spytał ironicznie Daniel. – Nie rzucisz się jej na ratunek kosztem własnego życia?
Mężczyzna spojrzał na niego, a w jego szarych oczach był lód, znacznie chłodniejszy od tego, z którym zmierzyli się jeszcze tak niedawno w mrocznym korytarzu. Potem jego tafla jakby pękła. Ramiona Matta opadły, pięści dalej zaciskał w bezsilnym gniewie.
– Nie mogę przejść przez barierę – wyszeptał cicho. – Gabriela nie jest moją rodzoną córką.
– Jak to? – spytał Daniel nie rozumiejąc, a potem jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i przerażenia. – Nie! – zaprotestował stanowczo. – To niemożliwe!
Matt spojrzał na niego błagalnie.
– Jeżeli kiedykolwiek kochałeś Elizę… – zaczął cicho.
– Zamknij się! – wrzasnął Daniel przerywając mu wpół słowa, a potem skoczył, by zniknąć w magicznej, sprawiającej wrażenie niemal namacalnej, ciemności.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Wieczorem, kiedy Eliza położyła rozbrykane dzieciaki spać, usiedli razem w przytulnym salonie, wiktoriańskiego domu w Kilkenny. Dziewczyna nie mogła przestać uśmiechać się na widok Cahira. Tak bardzo za nim tęskniła! Zresztą zawsze traktowała go jakby był jej rodzonym synem, najstarszym z jej własnych dzieci.
– Ty pierwszy – powiedziała do niego stanowczo, a on nie potrafił się nie roześmiać.
– Właściwie to nie ma o czym opowiadać – mruknął rozpierając się wygodnie na kremowej kanapie. – Pomagałem Danielowi z rozbrykanym stadem wilkołaków i potrzebowaliśmy jakiejś przynęty. Współpracował z nami pewien wampir… Jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźnili się z Gabrielą, a potem ona stwierdziła, że woli jego ode mnie i tak zostało.
– Cahir! – powiedziała z naganą w głosie Eliza, a chłopak spojrzał na nią lekko speszony.
– No dobrze – westchnął. – W międzyczasie się trochę pogniewałem, bo wilkołaczy dzieciak, którego złapaliśmy z Danielem rzucił się na Gabrielę, a potem jeszcze zdenerwowało mnie to, że go pocałowała… To znaczy wampira nie wilkołaka – zaczął dość mętne tłumaczenie. – W każdym razie teraz ona się mnie tak jakby boi… – spojrzał na Elizę przepraszająco. – Ja ją kocham i kompletnie nie wiem co mam z tym dalej zrobić.
Dziewczyna pokręciła głową. Uśmiechnęła się do niego łagodnie. Chciała coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo do środka, ze spuszczoną głową i zamyślonym wyrazem twarzy wszedł Matt, burząc panującą w środku radość i beztroskę. Był sam, nie było przy nim Gabrieli.
Eliza natychmiast zerwała się z kanapy, rzucając się w ramiona męża. Przytulił ją do siebie, opiekuńczym, zaborczym gestem.
– Co się stało? – zapytała cicho. – Gdzie Gabriela?
– Nie mogłem za nią pójść – powiedział przepraszająco. – Próbowałem, ale nie mogłem.
W jego smutnym spojrzeniu, szarych oczu był brak jakiejkolwiek logiki. Wyglądało to jakby myślał o czymś zupełnie innym i z trudem skupiał się na otoczeniu.
– Matt, co się do cholery stało? – niemal warknęła na niego Eliza. Nie chciała na niego naciskać, ale za bardzo martwiła się o córkę.
Westchnął. Puścił ją i poddając się zupełnie opadł na kanapę. Natychmiast usiadła, przytulając się do niego. Patrzyła wyczekująco. Cahir, wyraźnie spięty, także z niecierpliwością i obawą czekał na słowa mężczyzny.
– Znacie bajki dla dzieci? – spytał ni stąd ni zowąd. – Na przykład te braci Grimm? -Przytaknęli mu obydwoje. Żadne z nich nie wiedziało do czego właściwie Matt dąży, ale nie chcieli mu przerywać. – Może nie wszystkie, ale niektóre z nich są jak najbardziej prawdziwe… na przykład ta o Jasiu i Małgosi – westchnął.
– Matt, z całym szacunkiem – Cahir starał się pohamować swój gniew – ale nie mamy ochoty słuchać bajek! Gdzie jest Gabriela? Czy nic się jej nie stało?
Mężczyzna spojrzał na niego chłodnym spojrzeniem, takim, jakiego chłopak jeszcze nigdy u niego nie widział.
– Jako dziecko byłeś znacznie mądrzejszy – syknął.
Cahir pierwszy odwrócił wzrok. Eliza, która znacznie lepiej znała swojego męża, pociągnęła go delikatnie za rękaw czarnej koszuli.
– Mów – poprosiła cicho.
Matt skinął głową. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie.
– Jakiś czas temu popełniłem poważny błąd, za który najwyraźniej przyszło mi płacić do dzisiaj – zaczął mówić cichym, poważnym głosem. Przymknął oczy. – Dawno temu podróżowałem po lasach Ameryki Północnej, tych, które już w dzisiejszych czasach nie istnieją. Znalazłem samotny, doszczętnie spalony dom w zgliszczach którego stał jakimś cudem nietknięty, duży piec, w jego wnętrzu było niemal doszczętnie spalone ciało. Chciałem je pochować, ale… – kontynuował smutno. – Widziałem już czarny, jednak nie tak straszne, jak kobieta, która żyła mimo takiego stanu. Wyciągnąłem ją stamtąd. Mijały godziny. Staruszka powoli dochodziła do siebie. To było okropne. Nie sądziłem, że może być jeszcze gorzej. Mijały dni, bardzo powoli staruszka zaczęła odzyskiwać zrujnowane ciało. Wraz z upływem czasu stan kobiety się poprawiał i rozumiałem ją coraz lepiej. Nauczyła mnie które rośliny i grzyby są jadalne. Żyło się nam całkiem spokojnie, a już wtedy byłem wykończony różnymi okrutnymi i bezsensownymi działaniami mojej rasy. Miałem dość nienawiści, zabijania i krwawych wojen. Pragnąłem, prawdę mówiąc, żeby te chwile trwały jak najdłużej, obawiałem się jednak, że tak nie będzie. Kiedy już zupełnie doszła do siebie, opowiedziała mi swoją historię. – Obydwoje słuchali uważnie. Żadnemu z nich, do tej pory, Matt nigdy nie opowiadał niczego ze swojej przeszłości. – Urodziła się w plemieniu Mglistej Góry, siedem lat po tym jak z krainy cofnęły się lody. W czternastym roku życia stała się kobietom. Gdy pojawiły się pierwsze krwawienia miesięczne zaczęła mieć widzenia i przeczucia. Początkowo były słabe. Mogła powiedzieć, kiedy zacznie padać i kiedy przestanie. Często była w stanie przewidzieć, gdzie należy polować. Co jakiś czas potrafiła nawet przewidzieć, który z wojowników zginie albo odniesie rany na polowaniu. Jej dar był dla plemienia bezcenny. Wkrótce przeniesiono ją do chaty szamana. W tym pełnym przywilejów życiu, inni zbierali za nią jedzenie, a ona wykonywała dzieło. Była urocza i każdy to widział. Niedługo trwało, nim jej wzrok zaczął często spoczywać na synu wodza, Auracu. On też na nią spoglądał. Wiedziała, że będzie dla niego dobrą żoną. On też to wiedział i okazał jej to pewnej rozgwieżdżonej nocy. Parzyli się jak króliki w czasie rui – uśmiechnął się ponuro – na szczycie skały, o której mówiono, że zapewnia urodzenie chłopca po takim uniesieniu. Ale nadeszła katastrofa. Plemię Rwącej Rzeki przybyło z nizin by zająć ich kraj. Po kilku takich potyczkach ich wódz odsunął widmo wojny, wydając Auraca za córkę wodza Rwącej Rzeki. Przeraziła się co zrobiliby członkowie plemienia, gdyby dowiedzieli się, co rośnie w jej brzuchu. Aurac też to wiedział. By uchronić się przed wyrzuceniem z wioski, sprytny Aurac ją wydał. Oznajmił, że widział, jak w nocy oddawała się złym duchom i słyszał jak obiecywały jej straszliwe moce i dziecko-potwora. Nie mogła przeżyć sama, chyba, że udałoby się jej odkryć moce większe od tych, które dawała krew miesięczna. Postanowiła rozlać najbardziej niewinną krew – westchnął smutno Matt. – Gdy urodziła syna, natychmiast pchnęła go noże. I moc przyszła, ogromna. – Eliza patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami. Nie do końca docierało do niej to o czym opowiadał jej ukochany. Jak można zabić własne dziecko? Cahir słuchał ze skupieniem na pobladłej twarzy. – Z wielkiej odległości nakazała, by ciało jej ukochanego pokryły czyraki, wrzody, otwarte rany i wszelkiego rodzaju ohydne pryszcze – nie przerywał opowieści Matt. – Kradnąc i składając ofierze jedno dziecko rocznie, zawsze miała moc. Poświęcając dwoje w roku przestała się starzeć. Mijały lata. Plemię Mglistej Góry przeminęło, cierpiąc każde upokorzenie, jakim tylko mogła je dotknąć. Mijały wieki, a ona się nie zmieniała. Z wyjątkiem tego, że stawała się coraz potężniejsza i bardziej przebiegła. Pomagała tym, którzy byli dla niej mili. Tych, którzy byli choć trochę niemili, karała. Zawsze też prowadziła osobistą wojnę z ładnymi, młodymi książętami i innymi możnymi dżentelmenami. Była to jej ulubiona rozrywka, której oddawała się często i w niezliczonych wariantach. W owych czasach nie była jednak w stanie, oprzeć się urokowi przystojnych młodzieńców, tak jak kiedyś nie mogła oprzeć się Auracowi. Młode ciało ogarniają czasem żądze… więc zaczęła się starzeć. Ciągle toczyła swą wojnę, ćwiczyła się w rzemiośle, rujnując życie tym, którzy ją zawiedli i darząc łaską tych którzy jej słuchali. Zawsze oddawała duchom ich doroczną daninę. W końcu zmęczyła się obcowaniem z ludźmi. Skryła się w chacie w samym sercu lasu. Raz albo dwa razy w roku przystrajała ją ciastkami i słodkościami by zwabić przypadkowe dzieci. Czasami do następnych takich odwiedzin upływał rok, wtedy jej moce słabły. Tak się właśnie stało i tamtym razem. Dwójka dzieci pokonała ją i wepchnęła do pieca. Właśnie rozpoczynała długą podróż powrotną z krainy umarłych, gdy ją odnalazłem. Byłem zbyt zadufany w sobie, żeby uznać, że grozi mi niebezpieczeństwo. Opowiedziałem jej o Illi’andin. To był mój największy błąd – westchnął cicho. – Uznała, że moja krew da jej znacznie więcej niż krew dzieci. Tyle, że ona też się przeliczyła, bo nie byłem aż tak łatwą ofiarą jak jej się zdawało. – Podniósł wzrok, spojrzał na Elizę, a potem na Cahira. – Kiedy spróbowała mnie zabić, ponownie spłonęła żywcem. Dla pewności pogrzebałem ją we wnętrzu czynnego wulkanu. Najwyraźniej jednak jej magia była silniejsza niż myślałem, bo jakoś się stamtąd wydostała. Ma znacznie większą moc niż miała wtedy… Schwytała Gabrielę i uwięziła ją gdzieś w przejściu między światem żywych, a umarłych. Zostawiła otwartą bramę i powiedziała, że mogę po nią pójść, bo jej wszystko jedno czyją krew dostanie, ale wyjdzie stamtąd tylko jedno z nas. – Odwrócił od Cahira wzrok. – Nie mogłem przejść przez to pieprzone przejście, ponieważ Gabriela nie jest moja córką.
– Zostawiłeś ją tam? – sapnął oskarżycielsko chłopak. Nie był w stanie dłużej powstrzymać swojego gniewu.
Matt przecząco pokręcił głową.
– Nic nie mogłem zrobić. Daniel po nią poszedł – wyszeptał cicho. – Mógł przejść przez bramę, ponieważ w ich żyłach płynie ta sama krew.
– Daniel? – wyszeptał niedowierzająco Cahir.
Mężczyzna siedział ze spuszczona głową, Eliza spojrzała na chłopaka przepraszająco.
– Chcieliśmy ci powiedzieć, ale… – zaczęła cicho.
– Ale nie powiedzieliście! – warknął, gwałtownie wstając z kanapy i niczym podmuch jesiennego wiatru wybiegł z domu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Wiał lekki wiatr. Pełne czerwonych kwiatów pole falowało łagodnie. Dolina wyglądała jak rajski ogród. Daniel osłonił oczy przed rażącym słońcem. W oddali widział kamienny ołtarz. Skierował się bezpośrednio ku niemu. Szedł szybkim krokiem, ale zamiast przybliżać, ciągle się oddalał. Zaklął szpetnie. Rozwinął olbrzymie, szare skrzydła i wzbił się w powietrze. Tu działo się to samo. Im szybciej leciał, tym dalej był. Jak miał dotrzeć do tego pieprzonego ołtarza? Starał się nie myśleć. W głowie miał nieprzyjemny mętlik. Tyle lat milczeli… Eliza nic mu nie powiedziała. Uśmiechnął się do siebie ponuro. Doskonale wiedział dlaczego. Był kim był, a oni nie chcieli go w swoim życiu. Teraz, kiedy Gabriela miała dziewiętnaście lat, on sam i tak, na nic nie miał już wpływu. Wzdrygnął się zawisając w powietrzu. Na jedno jednak miał wpływ. Spojrzał w kierunku ołtarza. Sterta kamieni była w tym momencie jedynie majaczącym w oddali punkcikiem. Opadł na ziemię. Zamknął oczy. Stał w miejscu.
– Krew z krwi – powiedział cichym szeptem.
Kiedy otworzył oczy, był przy samym ołtarzu. Gabriela miała na sobie białą, zwiewną szatę. Leżała na twardym kamieniu, a jej twarz była bardzo blada. Łagodnie dotknął ramienia nieprzytomnej dziewczyny. Było zimne jak lód. Jakby nie żyła. Ona jednak otworzyła oczy. Usiadła. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Gdzie ja jestem? – wyszeptała.
– Na południe od nigdzie i na wschód od gdziekolwiek – zakpił.
Wpatrywała się w niego nie rozumiejąc, a on zdał sobie sprawę, że dziewczyna go nie poznaje. Nie było teraz na to czasu.
– Chodź – wyciągnął do niej rękę. – Musimy się stąd wydostać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Nie! To nie było możliwe, ona nie mogła być jego córką! Nie Daniela! Tyle, że Cahir doskonale wiedział, że to prawda. Zdawał sobie sprawę, co niegdyś łączyło jego przybraną matkę z Danielem. Czas również się zgadzał. Chłopak zagryzł zęby. Pięścią uderzył z całej siły w kamienny mur. To był błąd. Zapomniał o swojej sile. Ściana rozpadła się na kawałki. Syknął wściekle. Dlaczego mu nie powiedzieli?! Zawsze do tej pory myślał, że Gabriela jest córką Matta, że będzie taka jak on, jak Eliza, w żadnym wypadku nie jak Daniel! Jednak te jej wiosennie zielone, niesamowite oczy. Mógł się tego domyśleć. Powinien był. Zadał sobie dręczące go, od kiedy tylko usłyszał tą rewelację pytanie. Czy to znaczyło, że już jej nie kochał? Nie, doskonale, boleśnie wręcz zdawał sobie sprawę, że to w najmniejszym nawet stopniu nie zmienia uczuć, którymi darzył dziewczynę. Rozłożył czarne, jak noc skrzydła, które pojawiły się znikąd i wzbił się w powietrze. Noc była krótka, a on musiał odnaleźć swoje wilkołaki.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela czuła strach. Nie wiedziała gdzie jest ani co się dzieje. W głowie miała pustkę. Nie była nawet pewna kim sama jest. Spojrzała w zielone oczy mężczyzny. Takie same, jak jej własne oczy. Wydawało się, że dobrze ją zna. Instynktownie postanowiła mu zaufać. Teraz szła u jego boku przez pole czerwonych kwiatów. W powietrzu unosił się cudowny, kuszący zapach. W końcu, po prawie godzinnej wędrówce, stanęli przed wysokim, kamiennym łukiem. Mężczyzna zatrzymał się. Niechętnie spojrzał na bramę, przez którą widać było jedynie jeszcze więcej czerwonych kwiatów. Potem odwrócił wzrok ku dziewczynie.
– Przejdziesz przez łuk i znajdziesz się w zupełnie innym miejscu – oznajmił spokojnie. – Niestety nie mam pojęcia gdzie. – Wyjął z kieszeni telefon komórkowy, podał wpatrującej się w niego dziewczynie. – Wybierzesz ten numer i zadzwonisz. Powiesz im, że niczego nie pamiętasz, a oni ci na pewno pomogą.
Gabriela pokręciła głową, cofnęła się chowając ręce za plecami.
– A ty? – zapytała cicho. – Nie idziesz?
Daniel roześmiał się.
– Jeżeli znajdę jakiś sposób, żeby stąd wyjść, na pewno to zrobię – oznajmił drwiącym tonem.
Nie zrozumiała.
– Dlaczego nie możemy pójść razem?
Skrzywił się.
– To magiczne miejsce i może stąd wyjść tylko jedno z nas – stwierdził wzruszając ramionami.
– Więc czemu ty nie pójdziesz?
– Bo przyszedłem tutaj po ciebie – warknął na nią poirytowany. Dziewczyna usiadła na trawie. Utkwiła w nim przenikliwe spojrzenie zielonych oczu. – Co robisz? – zapytał.
– Zostaję – oznajmiła.
– Co?!
– Nigdzie nie idę bez ciebie – odpowiedziała spokojnie.
Mężczyzna westchnął, opadając przy niej na trawę. To będzie trudniejsze niż się spodziewał. Żałował, że nie może jej po prostu wepchnąć przez bramę, magia jednak nie działała w ten sposób. Wiedział też, że nie da rady jej tutaj zostawić.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eliza otworzyła drzwi, wpuszczając do środka, wiktoriańskiej posiadłości, wilkołacze dzieci i Natalię. Usiedli przy drewnianym stole w kuchni, z wdzięcznością przyjmując zaproszenie na domowy obiad. Cahir stał w drzwiach, patrząc na nią wściekłym wzrokiem. Podeszła do niego. Spojrzała niepewnie.
– Nie rozumiem! – wyrzucił z siebie. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
Uśmiechnęła się do niego smutno.
– Nie chciałam, żeby Daniel się dowiedział – przyznała cicho. – On nie mógł się dowiedzieć! Nie podobała mi się też myśl, że Gabriela będzie wiedziała.
– Ale dlaczego ja nie mogłem wiedzieć?
– Pomyśl – warknął na niego Matt, stając tuż za plecami żony. – Sam chciałeś wrócić do Daniela. Zastanów się jak dużą miał nad tobą władzę, jako twój mentor.
– Rozumiesz, dlaczego on się nigdy o tym nie dowiedział? – westchnęła zrezygnowana Eliza.
Cahir przytaknął. Doskonale rozumiał. Zdawał sobie sprawę jak Danielowi ciężko było odejść od ich rodziny. Gdyby jeszcze dowiedział się o tym, że ma córkę… Gdyby chciał ją zabrać… Matt z pewnością by na to nie pozwolił, a to, prawdopodobnie oznaczałoby śmierć Daniela. To jego Eliza chciała chronić. Nagle jego oczy się rozszerzyły. Zaklął.
– Ona go nie zostawi – powiedział niemal histerycznie.
– Okłamie ją – wzruszył ramionami Matt.
Cahir przecząco pokręcił głowa.
– Nie pomyśli o tym. Zostaną tam obydwoje.
Eliza spojrzała Cahirowi w oczy.
– Daniel coś wymyśli – stwierdziła stanowczo.
– On jej nie rozumie – zaprzeczył chłopak.
W jego ciemnych, niemal czarnych oczach, zapłonął ogień. Wyszedł na zewnątrz. Rozwinął czarne, jak heban skrzydła i wzbił się w nocne powietrze.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Leżeli na zielonej trawie, otoczeni morzem czerwonych kwiatów, podziwiając krajobraz jak z barwnego malowidła. Daniel nie miał już siły z nią dyskutować. Dziewczyna należała do tych upartych, to trzeba jej było przyznać. Nie przemawiały do niej żadne, logiczne argumenty. Po kilku godzinach niebo pociemniało, mimo, że tak naprawdę nigdy nie było na nim słońca. Wiedział, że nie zostało im wiele czasu. Był przekonany, że gdyby go pamiętała, nie zawahałaby się ani chwili. W ciągu tych kilku godzin zdążył się jednak przekonać, jak niewiele przypomina sobie Gabriela. Wiedziała jak ma na imię, znała podstawowe rzeczy, ale wszyscy dookoła byli dla niej obcy. To nie wróżyło niczego dobrego, ale to już nie jego problem. Do niego należało jedynie przekonanie jej, żeby przeszła przez tą cholerną bramę. Potem zostanie sobie tutaj na zawsze, a raczej dopóki wiedźma nie zorientuje się, że została oszukana i wcale nie ma tego, czego chce. Był pewien, że wówczas po prostu go zabije. Nagle zobaczył, że ktoś ku nim idzie. Podniósł się gwałtownie. Gabriela usiadła. Spojrzała na niego pytająco. Daniel wskazał na zbliżającą się postać. Zaskoczony rozpoznał smukłą sylwetkę Eryka. Co do cholery robił tutaj wampir?! Młodzieniec podszedł do nich. Uśmiechnął się do dziewczyny, która natychmiast schowała się za plecami Daniela. Eryk spojrzał na nią zaskoczony.
– Co się stało? – zapytał zamiast wyjaśnić co właściwie w tym miejscu robi.
– Nie ważne – warknął na niego mężczyzna – co tutaj robisz?! Jak się do tego miejsca dostałeś?
Wampir roześmiał się.
– Przyszedłem was zmienić – wyjaśnił. – Piłem zarówno twoją jak i jej krew. I tak jestem już martwy, więc przejście przez bramę jako ostatni raczej mnie nie zabije.
Oczy Daniela rozszerzyły się ze zdumienia. Technicznie rzecz biorąc, Eryk miał rację. W każdym razie bez znaczenia było czy zabije go portal czy czarownica. Chwycił Gabrielę za rękę i pociągnął w stronę łuku.
– Idź – rozkazał.
Spojrzała na niego nieufnie, ale tym razem nie protestowała. Nie puszczając jego dłoni, przeszła przez bramę, a on podążył za nią.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rosie obejrzała swoją lekko przybrudzoną, białą sukienkę. Zaczęła zastanawiać się co tutaj właściwie robi. Przejrzała się w tafli jeziora. Jej niebieskie, duże oczy lśniły niczym dwa szmaragdy. Złote loczki okalały dziecięcą twarzyczkę. Wyglądała niemal jak porcelanowa lalka. Lalka! Jak ona marzyła o tym, żeby mieć własną lalkę! Taką prawdziwą, w sukience i płaszczyku. Głos jej to obiecał. Powiedział, że jeżeli wykona polecenia, które jej szeptał, to odnajdzie JEGO, a ON da jej nie tylko lalkę, ale i piękne sukienki, kotka i co tylko będzie chciała. Rosie musiała posłuchać głosu. To było jej przeznaczenie. Podniosła do góry swoje blade rączki.
– No, musisz tam gdzieś być – wyszeptała ponaglająco.
Potem jej drobną twarzyczkę rozjaśnił uśmiech triumfu. Znalazła!
– Chodź do mnie – zamruczała.
Przez jakiś czas nie działo się nic, a potem na zielonkawej tafli jeziora zaczęły pojawiać się zmarszczki.
– Jeszcze tylko troszeczkę – mówiła do siebie dziewczynka, jakby dodając samej sobie sił.
Na powierzchnię wody wyskoczył duży kawałek drewna, a potem zaczął płynąć ku brzegowi. Im bardziej się zbliżał, tym łatwiej można było w nim rozpoznać zarys trumny.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał pojęcia gdzie są. Była to sporych rozmiarów komnata, na której kamiennych ścianach, wisiały czerwone, podarte draperie. W pokoju stało trochę zniszczonych mebli. Uwagę mężczyzny przyciągnął kominek, w którym wesoło podskakiwały płomienie. Nieopodal ognia stał wysoki, skórzany fotel. Dopiero po chwili rozpoznał w półmroku siedzącą w nim, znajomą sylwetkę. Cahir zerwał się z miejsca, w ułamku sekundy podbiegając do nich.
– Gabi! Nic ci nie jest? – zwrócił się pełnym troski głosem do złotowłosej dziewczyny.
Gabriela zachowała się instynktownie, chowając za plecami Daniela. Mężczyzna westchnął cierpiętniczo. Smarkula w ogóle nie przypominała siebie. Teraz bardziej przypominała spłoszona wiewiórkę niż krnąbrną, rozkapryszoną dziewuchę, jaką była wcześniej. Tylko dlaczego wolał właśnie tamtą…
– Nie bój się, to Cahir, nie zrobi ci krzywdy – wyjaśnił spokojnie, odwracając się ku dziewczynie. – To nasz przyjaciel.
Czarnowłosy chłopak spojrzał na nich pytająco, ale nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ w pomieszczeniu pojawił się Eryk. Uśmiechnął się szelmowsko, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.
– Żyjecie? – upewnił się na wszelki wypadek.
Gabriela kurczowo chwyciła się ręki Daniela, a on zrezygnowany, otoczył ją ramieniem.
– Ona nic nie pamięta – odpowiedział na nieme pytanie Cahira. – Nie wie kim jest, ani co się z nią działo. Gdzie my w ogóle do cholery jesteśmy? – sam zażądał wyjaśnień.
Mimo tego, że ani na chwilę nie spuszczał wzroku z Gabrieli, tym razem to Cahir się uśmiechnął.
– Witaj w ruinach zamku Camelot, Sir Danielu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Ogród? Polana? A może cmentarz? Nie stanowiło żadnej różnicy, gdzie właściwie się znajdował. Ważne w tym momencie było jedynie symboliczne znaczenie tego miejsca, a stanowiło ono swego rodzaju odcięte od świata zewnętrznego sanktuarium. Matt stanął na zielonej trawie, niewielkiej polany, tuż przy linii drzew. Potem cierpliwie czekał. Mijały minuty i nic się nie działo, ale po chwili, w oświetlonym jasnym światłem księżyca, centrum polany, zaczęło coś się dziać. Jakby z tego właśnie białego światła, w powietrzu zaczął formować się przezroczysty kształt. W końcu stał się na tyle duży, by móc przybrać ludzką postać. Teraz, zamiast mgły, na polanie znajdowała się eteryczna, unosząca się lekko nad ziemią, skąpana w jasnej poświacie księżyca, przepięknej urody kobieta.
– Wieczna – mężczyzna skłonił się przed nią z szacunkiem.
Obdarzyła go łagodnym, delikatnym uśmiechem. Jej głębokie oczy w kolorze rtęci, patrzyły na niego z czułością. Potem jednak spoważniała.
– Przykro mi, wszyscy nie żyją. Z wściekłości zabiła całą Radę. Żaden z żołnierzy nie ocalał, a teraz chce dostać także i was.
Matt z trudem panował nad własnym gniewem, z całej siły zacisnął pięści. Jeden po drugim, jak kwiaty, które zwiędły, umierała jego własna, ponadczasowa rasa. Mimo, że w wielu sprawach się z nimi nie zgadzał, nie popierał ich działań, to jednak… byli to jego ludzie! W szarych oczach mężczyzny było widać bezgraniczny smutek.
– Czystokrwiści? – zapytał.
Przecząco pokręciła głową.
– Jest was teraz na świecie pięcioro – odpowiedziała zagadkowo – ale jedna istota jest niezwykła.
– Bardziej niezwykła niż Cahir? – zaryzykował Matt.
Mglista postać spojrzała na niego łagodnie.
– Nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
– Czego ode mnie żądasz, Wieczna? – zapytał spokojnym już głosem.
Kobieta znów obdarzyła go ciepłym, matczynym uśmiechem.
– Ty już wykonałeś wszystkie swoje zadania Mattcie Cuttbert, od ciebie nie żądam niczego.
– Nie będę stał z założonymi rękami, patrząc jak moja rasa ginie! – zaprotestował ostro mężczyzna.
Poczuł jak to łagodne spojrzenie otacza go całego, niemal fizycznie czuł, jak wszystko w nim się uspakaja. Utonął w srebrnych, eterycznych oczach.
– Widziałam widmo przyszłości. Skończył się czas Illi’andin, a nadszedł czas śniących. Jeżeli się wtrącisz, zginie cała twoja rodzina, a ty przeżyjesz, by mieć ich na sumieniu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir nie mógł tego znieść. Patrzył jak Gabriela śpi na starej, obitej wyblakłym materiałem sofie, zwinięta jak kociak, tuż przy siedzącym obok Danielu. Wbijał sobie do głowy, że jego mentor, właściwie przyjaciel… – chociaż takie myślenie od zawsze przychodziło mu z trudem – był przecież jej biologicznym ojcem. No tak, tylko, że przecież dziewczyna o tym nie wiedziała. W obecnej chwili nie zdawała sobie sprawy w ogóle z niczego… W progu pojawił się Eryk, wyraźnie w dobrym humorze z czego Cahir wywnioskował, że wampir uzupełnił zapas świeżej krwi. Gabriela otworzyła oczy, a blondyn podszedł do kanapy i uśmiechnął się do niej promiennie.
– Dobrze spałaś? – zapytał przyjemnym, aksamitnym głosem.
Cahir w tym momencie najchętniej przebiłby go kołkiem, uciął mu głowę czy coś w tym stylu. Zazdrość budziła się w nim za każdym razem na nowo, gdy tylko Eryk pojawiał się w pobliżu. To chyba była jedyna dobra strona tego, że Gabriela nic nie pamięta. Zapomniała również o wampirze. Musiał jednak przyznać, że prawdopodobnie to właśnie jemu dziewczyna zawdzięcza życie, bo jak bardzo chciałby temu zaprzeczyć, to jednak wiedział, że bez Eryka by sobie nie poradził. Gabriela ziewnęła. Przeciągnęła się rozkosznie.
– Tak, dziękuję – odpowiedziała odwracając się ku Danielowi, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno tam jest.
W jej życiu był Eryk, w jej życiu był Daniel i tylko jego, Cahira, w życiu dziewczyny nie było. Nie mając pojęcia, jak długo jeszcze jest w stanie nad sobą panować, odwrócił się od sielankowego obrazka i wyszedł na wielki, prowadzący ku schodom do wewnętrznego, zamkowego ogrodu, balkon. Zamek Camelot… Legendarna siedziba Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu… Wybrał to miejsce specjalnie. Było zagubione, nikt go nie znał, nikt z żyjących o nim nie słyszał, poza tym leżało na wyspie, no i było magiczne…
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Ogród, mimo, że zaniedbany, uważnego obserwatora przekonywał o swej dawnej wspaniałości. Pod pokruszonym murem wiły się krzewy róż, gdzieniegdzie rosły niespotykane gatunki karłowatych drzew, które wyglądały tak, jakby na wiosnę obsypane miały być powodzią kwiatów, przy obecnie porośniętej chwastami ścieżce, co jakiś czas poustawiane były stare, kamienne ławki. Gabriela szła przez to niesamowite miejsce, starając się nie wywoływać zbędnego hałasu. Zatrzymała się dopiero, gdy zobaczyła smukłą, siedzącą na ławce sylwetkę. Na jej widok chłopak podniósł głowę tak, że jego burza czarnych włosów zafalowała, opadając mu niesfornie na oczy. Obdarzył dziewczynę pytającym spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego blado. Usiadła przy nim.
– Podobno to ty nas uratowałeś – odezwała się nieśmiało, kompletnie nie przypominając tonem głosu dawnej siebie.
– Tak jakby – mruknął niechętnie Cahir.
Gabriela podeszła i usiadła przy nim.
– Daniel mówił, że się przyjaźniliśmy – wyznała zaniepokojona.
Chłopak skinął głową, nie spuszczając wzroku z jej jadowicie wiosennych, zielonych oczu. Zobaczył, jak na jej twarzy pojawia się ulga.
– Mam nadzieję, że nie przyjaźniliśmy, a przyjaźnimy dalej – przyjął dobrą minę, do złej gry
Cahir.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, tak, że aż go to zabolało gdzieś w środku. Potem jednak jej twarz spochmurniała.
– Bardzo chciałabym pamiętać – wyznała cicho.
– Nie martw się, jakoś sobie z tym poradzimy – obiecał, nieświadomie dotykając leżącej na kamiennej ławce, ręki dziewczyny.
Zdziwił się, kiedy wsunęła dłoń w jego palce i położyła mu głowę na ramieniu.
– To było coś więcej niż przyjaźń, mam rację? – zapytała cichutko. – Daniel nie chciał mi niczego powiedzieć, ale ja to po prostu czułam! – nagle podniosła wzrok, jakby się czegoś wystraszyła. – Tylko nie mów mi, że jestem w tobie beznadziejnie i bez wzajemności zakochana!
Cahir odwrócił wzrok. Tak bardzo chciał jej powiedzieć, że to co mówi, to prawda! Całym sobą pragnął znów trzymać ją w swoich ramionach, całować jej usta, ale zwyczajnie nie mógł jej okłamać.
– Tak naprawdę, to wystraszyłaś się, zerwałaś ze mną, a potem umawiałaś się z Erykiem – wyznał niechętnie.
– Z Erykiem? – spytała zaskoczona dziewczyna. – Kiedy ja przy nim kompletnie niczego nie czuję! – oznajmiła pewnym głosem, a Cahir poczuł, jak jego serce gwałtownie przyspiesza. – To znaczy jest bardzo miły i w ogóle, ale to nie to… nie to samo co przy Tobie – wyjaśniła, dotykając jego policzka i zmuszając go, żeby na nią patrzył. – Poza tym czego się przestraszyłam? – zapytała mniej pewnie.
– Mnie – wyznał szczerze, wbrew sobie, Cahir.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela nie była w stanie tego zrozumieć. Nikt nie chciał jej niczego wyjaśniać. Nie powiedzieli jej dlaczego mieszkają w tej starożytnej ruinie zamku, ani kim jest Maurycy, chłopak, który na jej oczach przemienił się z rudego wilka w człowieka. Nie zamierzali jej niczego tłumaczyć. Daniel im zabronił, a oni wszyscy słuchali go jak karne dzieci. Nawet Natalia, dziewczyna, która podobno była jej szkolną przyjaciółką, o niczym teraz nie chciała Gabrieli powiedzieć. Najgorszy ze wszystkiego był Cahir, który nie zaprzeczył, kiedy spytała otwarcie czy ją kocha, ale cały czas trzymał ją na dystans. W najmniejszym stopniu jej się to nie podobało. Irytował ją również zawsze pełen kurtuazji, nadskakujący jej przy wszystkim Eryk. Sprawiało jej przykrość pełne bólu spojrzenie Cahira. Kiedy miała swoje „ja”, swoją pamięć, czy naprawdę mogła być aż taka ślepa, by tego nie zauważyć? Nie zamierzała się poddawać. Dołączyła do stojącego przy jednym z ogromnych, skierowanych ku wzburzonej wodzie zatoki, okien, Cahira. Podeszła tak blisko, by mogli zetknąć się ramionami, nie odsunął się, ale niemal fizycznie czuła, jak chłopak toczy w sobie wewnętrzną walkę z chęcią, aby ją objąć. Nie rozumiała, dlaczego tego nie zrobi.
– Czemu tu jesteśmy? – zapytała.
– Ponieważ tu jest bezpiecznie – wyjaśnił spokojnie.
– Przed czym się chowamy? – nie zrozumiała.
– Kiedy dowiedziałem się, że Daniel jest twoim ojcem… – wypalił bez zastanowienia.
Dziewczyna odsunęła się od niego, robiąc wielkie oczy, ze zdumienia.
– Co?!
Cahir lekko pobladł na twarzy.
– Przepraszam, ja… – ale Gabriela nie dała mu dokończyć, bo kiedy te słowa unosiły się z jego krtani, ona już biegła przed siebie szerokim, zamkowym korytarzem.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Szok wystarczył by przypomniała sobie wszystko. Teraz biegła jak opętana kierowana tylko jedną myślą – miała ochotę komuś przyłożyć, a w każdym razie przynajmniej wywrzeszczeć prosto w twarz, co o nim myśli. Jak oni mogli jej to zrobić?! Jeżeli Cahir mówił prawdę, a nie miała wątpliwości, że tak właśnie było to… Nie, taka sytuacja nie mieściła jej się w głowie. Okłamywali ją przez całe życie?! Zatrzymała się dopiero przed prowadzącymi do jednej z lepiej zachowanych komnat drzwiami. Tu się uspokoiła. Teraz rozumiała bezsens swoich niektórych zachowań. Czuła się jakby wydoroślała. Nie zamierzała popełnić kolejny raz tych samych błędów. Rodzice z pewnością mieli jakiś powód, ale on… Daniel go nie miał! Weszła do pomieszczenia spokojnym krokiem i stanęła za wysokim, skórzanym fotelem. Siedzący na nim mężczyzna podniósł znad książki pytające spojrzenie.
– Czy jesteś moim biologicznym ojcem? – zapytała wielki wysiłek woli wkładając w to, żeby grać swoją rolę.
– Kto ci to powiedział? – zapytał, a jego głos był jeszcze chłodniejszy niż zwykle.
– Cahir, niechcący… – odezwała się próbując nadać głosowi drżenie, które, jak pamiętała przewijało się przez jej życie w ciągu kilku ostatnich dni.
Daniel zazgrzytał zębami.
– Zabiję smarkacza! – oznajmił wkurzony.
– Więc to prawda? – Gabriela nie musiała udawać, że blednie.
Mężczyzna spojrzał na nią wiosennie zielonymi oczami. Z niechęcią skinął głową.
– Sądzę, że nigdy bym się o tym nie dowiedział – przyznał – ale do tej krainy, tam, gdzie byłaś, mogła wejść za tobą tylko osoba, w której żyłach płynie ta sama krew. No więc okazało się, że twój ojciec, ten prawdziwy, nie mógł tam za tobą wejść, mimo, że próbował – mruknął ponuro Daniel. Wzruszył ramionami. – Wtedy dowiedziałem się, że jesteś moją córką.
Gabriela sama nie była pewna dlaczego, ale poczuła się lepiej z tym, że on nie wiedział.
– Dziękuję, że powiedziałeś mi prawdę – westchnęła, a chęć mordu i cała złość przemieniła się w zalewającą ją powodziową falą, cichą melancholię.
Odwróciła się i bez słowa wyszła z komnaty. Może i Daniel był jej biologicznym rodzicem, ale nigdy, przenigdy nie będzie jej ojcem, przynajmniej nie w tym znaczeniu tego słowa i doskonale o tym wiedziała. Jednak, mimo wszystko, poszedł po nią, nie zostawił jej tam samej. Przypomniała sobie, jak chciał, żeby wyniosła się stamtąd. Nie zwracał uwagi na to, że ceną prawdopodobnie było jego własne życie. Tak, Daniel był zagadką, a ona postanowiła pozwolić mu zachować swoje własne tajemnice. Uznała, że tak będzie najlepiej.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir podszedł do niej. Usiadł tuż obok, na starej, marmurowej ławce. Ogród. Kiedyś musiało to być naprawdę piękne miejsce, ale teraz, mimo pozostałej tu magii, nie było ani przyjemne, ani wygodne.
– Przejdziemy się? – zaproponował.
Gabriela bez słowa wstała, obdarzając go bladym uśmiechem. Nie odzywając się do siebie wyszli na skąpaną w świetle księżyca plażę. Nagle Cahir zatrzymał się, chwytając za ramię dziewczynę. Przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie. Zacisnął palce na jej ręce, a ona poczuła, jak ogarnia ją cień. Zupełnie, jakby przestała należeć do tego świata. Spojrzała w kierunku, w którym patrzył chłopak. Nad brzegiem morza zobaczyła Eryka. Stał i rozmawiał z dwiema, smukłymi postaciami. Dziewczyna nie słyszała słów, zbyt cichych, a na dodatek zagłuszanych przez szum wiatru i hałas, rozbijających się o brzeg, morskich fal. Po chwili postacie rozmyły się, a on został sam. Postał jeszcze chwilę, wpatrując się w bezkresne morze, a potem odwrócił się i zaczął iść w kierunku zamkowych murów. Cahir nie ruszał się, do momentu, kiedy wampir zniknął z ich pola widzenia. Dopiero potem odetchnął, wyswabadzając ramię Gabrieli.
– Co się stało? – zapytała zaciekawiona dziewczyna.
– Nic – szepnął chłopak, ale brzmiało to tak, jakby mówił sam do siebie.
– Cahir – warknęła na niego – jeżeli w tym momencie mi nie powiesz, to przyrzekam, że…
Nagle spojrzał na nią zupełnie inaczej. Uśmiechnął się szeroko.
– Wróciłaś? – zapytał.
Speszyła się odrobinę, skinęła głową.
– Skoro już wiesz, to teraz możesz mnie wreszcie przytulić? – poprosiła, spuszczając wzrok.
Roześmiał się. Podniósł ją z piasku i okręcił dookoła. Przylgnęła do niego najmocniej, jak potrafiła, a on chłonął cudowny zapach jej włosów.
– Wracajmy – szepnął po długiej chwili milczenia – tu nie jest bezpiecznie.
Dziewczyna odsunęła się odrobinę. Spojrzała mu w oczy.
– O czym rozmawiały wampiry? – spytała rzeczowo.
– Lepiej będzie, jeżeli ci tego nie powtórzę – westchnął.
– Dlaczego? – znowu z trudem powstrzymała się przed warknięciem na niego.
– Ponieważ jesteś dziewczyną Eryka – oznajmił gorzko.
Spojrzała na niego zaskoczona. Potem uśmiechnęła się szelmowsko.
– Lubię go, naprawdę – wyznała szczerze – ale właściwie, to jakbyś tego nie nazwał, byłam „jego dziewczyną” tylko po to, żeby cie wkurzyć – przyznała.
– Teraz już nie chcesz? – spytał sarkastycznie Cahir.
– Nie, teraz już nie chcę – oznajmiła zupełnie poważnie, wspinając się na palce i całując go w usta.
Porwał ją w ramiona, przyciągając jak najbliżej siebie. Z pasją odwzajemnił pełen żaru pocałunek Gabrieli. Teraz dopiero poczuła, że to za tym tak bardzo tęskniła. To właśnie bliskości Cahira w jej życiu najbardziej brakowało. I nie miało znaczenia czy był wilkiem, demonem czy kimkolwiek innym. Po prostu go kochała. Za nic konkretnie i za wszystko. Całą sobą była mu wdzięczna za to, że jest.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Siedzieli we trójkę przy kominku, zajmując dwa, stare, obite skórą fotele, które już dawno powinny się rozsypać, a jednak, w dalszym ciągu trwały, tak jak to całe niepokojące miejsce. Gabriela skuliła się koło Cahira, a on obejmował ją ramieniem. Daniel zaniepokojonym wzrokiem patrzył to na jedno, to na drugie.
– Więc te informacje są prawdziwe? Wampiry mówiły prawdę? – spytał cicho Cahir. – Zabiła setki Illi’andin?
Daniel niechętnie skinął głową.
– Nie ma już Rady, więc wszystkie stworzenia będą robiły to, co im się podoba. – Wzdrygnął się mimowolnie. – Co zapewne oznacza wojny wilkołaków i wampirów, a pewnie jeszcze gorzej.
– Czy czarownica nie będzie ścigała również nas? – zaniepokoiła się Gabriela, którą pokrótce wtajemniczyli już w temat.
– Będzie – odpowiedział jej ponuro Cahir – dlatego znaleźliśmy się właśnie tutaj. Zamek Camelot jest magicznym miejscem, do którego złe moce nie mają wstępu.
– Nawet jeżeli to prawda i ona nie da rady się tutaj dostać, to przecież nie możemy siedzieć w tym miejscu wiecznie! – zirytowała się dziewczyna.
– Na razie nie mamy wyjścia – odpowiedział jej spokojnie Daniel. – Poza tym pojawił się jeszcze jeden problem. Co zamierzasz zrobić z Erykiem?
– Jak to co? – nie zrozumiała Gabriela.
– Nie pozbędziesz się go tak łatwo. On nie jest człowiekiem – wyjaśnił. – Prawdopodobnie będzie rościł sobie do ciebie jakieś prawa. Może się zrobić bardzo, bardzo nieprzyjemnie, zwłaszcza teraz, kiedy nie ma nam kto pomóc.
Zielone oczy dziewczyny zalśniły.
– Nie wierzę ci! – oznajmiła stanowczo. – Nie Eryk! On jest…
Cahir westchnął. Przytulił ją do siebie mocniej.
– Obyś nie miała okazji przekonać się, dlaczego tak nienawidzimy wampirów.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rosie miała tej głupiej kobiety szczerze dość! Przecież to miało być takie proste! Uwolnić ją z tej przeklętej trumny i zaprowadzić tam gdzie trzeba, ale nie… Ta idiotka musiała komplikować wszystkie jej plany. Dziewczynka ze wstrętem na porcelanowej twarzyczce przyglądała się, jak wampirzyca dopija resztę krwi z szyi kolejnej, omdlałej niewiasty. Zaczęła po dziecięcemu, niecierpliwie przestępować z nogi na nogę.
– Anabello, czy możemy już iść? – poprosiła po raz kolejny. – Ktoś na nas czeka.
Bursztynowe oczy tamtej zabłysły złowieszczo.
– Nie będziesz mi rozkazywała, dziewczynko! – oznajmiła jakby zła, ale też odrobinę rozbawiona.
No pięknie! Jeżeli tak dalej pójdzie, to nici z nowej lalki! No cóż, najwyraźniej nie miała wyboru… Anabella krzyknęła. Jej sięgające pasa, brązowe włosy zafalowały. Wampirzyca osunęła się na podłogę, zasłaniając rękami głowę.
– Czy teraz możemy już iść? – spytała Rosie, uśmiechając się ponuro.
Wampirzyca skinęła głową, patrząc na dziecko z nienawiścią. Teraz, nareszcie, wszystko szło zgodnie z planem.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela stała w zrujnowanym, zarośniętym chwastami, a jednak ciągle pamiętającym o swej dawnej świetności ogrodzie i wpatrywała się w pogrążone w półmroku plecy Eryka. Coś było nie tak, ale nie mogła uwierzyć w to, że Cahir i Daniel naprawdę mogli mieć rację. W końcu się do niej odwrócił.
– Jesteś tego pewna? – spytał cicho.
Jego blada, przystojna twarz, była teraz nieprzeniknioną maską. Dziewczyna skinęła głową. Był jej przyjacielem. Nie chciała do siebie dopuścić myśli, że się myli.
– Przepraszam, Eryku – mruknęła spuszczając wzrok.
Podszedł do niej. Spojrzał jej w oczy. Jego smukła dłoń odnalazła jej rękę. Zbliżył się. Zobaczyła, jak wysuwają się jego białe, ostre zęby. Przez chwilę poczuła strach, a potem usłyszała groźne warczenie. Eryk cofnął się. Puścił jej rękę.
– Porozmawiamy o tym później, bez publiczności – oznajmił, a potem jakby rozpłynął się w ciemności.
– Co to miało być?! – warknęła rozeźlona Gabriela, na wysuwającego się z krzaków, rudego wilka.
Maurycy przybrał swoją ludzką postać. Spojrzał na nią przepraszająco.
– Wybacz, nie miałem pojęcia, co krwiopijca zamierza, a Cahir kazał mi ciebie pilnować i…
Dziewczyna przewróciła oczami. Nie było sensu obwiniać tego chłopaka. Nie miał wyjścia i musiał wykonać każde polecenie, które wydał mu przywódca stada. Ona jednak nie musiała, a co więcej – wcale nie zamierzała. Obdarzyła Maurycego wymuszonym uśmiechem.
– To nie twoja wina – westchnęła, jednak w jej wiosennie zielonych oczach pojawiła się groźba. – Za to z Cahirem z pewnością sobie porozmawiam.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Natalia wpatrywała się we wzburzone morskie fale. Minął już niemal tydzień od kiedy przybyli na tą wyspę, szaleńcza wyprawa, jej spalony dom, bestie rodem z horrorów, które na dodatek stały się jej przyjaciółmi. W dalszym ciągu nie potrafiła się pozbierać i poradzić sobie z całym, kamiennym murem, który się na nią zawalił.
– Przepraszam… – niewielka postać pociągnęła ją za rękaw bluzy.
Dziewczyna spojrzała na nią szczerze zaskoczona. Ta zapomniana przez ludzi i bogów wyspa podobno była miejscem tajemniczym i nikt nie miał do niej dostępu. Nawet ona sama czuła jej potężną, drzemiącą we wnętrzu ziemi, magię. Skąd więc wzięło się tutaj to dziecko i co najważniejsze, kim ta mała była?
– Tak, kochanie? – spróbowała odezwać się w miarę spokojnym głosem.
Dziewczynka obdarzyła ją pobłażliwym uśmiechem.
– Zaprowadzisz mnie do zamku? – poprosiła. – Muszę z kimś porozmawiać. To bardzo ważne – dodała nagląco.
O nie, z pewnością nie zachowywała się jak kilkuletnie dziecko, co do tego Natalia nie miała żadnych wątpliwości. Nie miała jednak pojęcia co robić, więc tylko skinęła głową. Dziewczynka ufnie chwyciła ją za rękę, a potem razem udały się w kierunku ruin zamku.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rosie miała już dość. Co oni sobie myśleli? Dlaczego traktowali ją w ten sposób? Z miejsca poczuła antypatię do kucającego przy niej wampira. Czystokrwisty również ją denerwował, najbardziej jednak tym wiecznym zmartwieniem i nieudolną chęcią pomocy. Co do Natalii, to była taka… taka nijaka! A co jeżeli głos się mylił? Co jeżeli jest nie tam gdzie trzeba? Rosie z całej siły zagryzła zęby, żeby się nie rozpłakać. To było po prostu nie fair! Ruina zamku w której się znalazła, jej zniszczona sukienka i te bezużyteczne osoby, które w niczym jej nie pomogą.
– O co chodzi? – usłyszała zupełnie nowy głos.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Towarzyszyła mu dziewczyna o włosach i oczach tej samej barwy co jego. Wyglądali na bardziej rozbawionych niż zaskoczonych czy zmartwionych.
– Więc to ten wasz wielki problem? – zadrwiła blondynka, podchodząc do Rosie bez wahania. – Jak masz na imię? – spytała małej, jakby mówiła do rówieśniczki, a nie do małego dziecka.
– Jestem Rosie – przedstawiła się dziewczynka, wpatrując się w wiosennie zielone oczy swojej rozmówczyni.
– Ja mam na imię Gabriela – przedstawiła się tamta. – Nie podoba mi się twoja sukienka – stwierdziła lustrując ją wzrokiem.
– Mi też nie – przyznała spokojnie mała.
– Może pójdziemy coś na to poradzić, a oni niech sobie tutaj sami rozwiązują swoje problemy, co ty na to? – zaproponowała.
Rosie ochoczo skinęła głową. Ciemnowłosy chłopak napiął się jak struna. Z jego niemal czarnych oczu wyczytała niepokój.
– Idę z wami – oznajmił.
Gabriela obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
– Nie, nie pójdziesz – odezwała się z groźbą w głosie.
Rosie spodobało się to zdecydowanie. Blondyn wzruszył ramionami, w dalszym ciągu wyglądał na rozbawionego.
– W takim razie ja pójdę – odpowiedział obojętnie.
Tym razem dziewczyna skinęła głową, w geście niemego przyzwoleniu. Wzięła Rosie za rękę i we trójkę opuścili urządzoną w starym stylu komnatę.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno kim jest ich mały gość, choć podejrzenia, które żywił, były przynajmniej ciekawe. Uśmiechnął się do siebie, patrząc, jak natarczywie Gabriela wypytuje dziecko. Mimo lekceważącego zachowania „na pokaz” sama musiała być przynajmniej równie ciekawa co reszta. On nie był. Przeciągnął się, leniwie opadając na zadaszone baldachimem łoże. Dziwna sprawa. Mimo, że sam zamek popadł w ruinę, nie było w nim ani odrobiny kurzu, śladów pajęczyn czy obecności szczurów. Zupełnie jakby właściciel wyjechał na weekend i już za chwilę miał wrócić. Daniel nie rozumiał i wcale nie chciał rozumieć takiej magii.
– Co tutaj robisz, Rosie? – kontynuowała wiązankę pytań Gabriela.
Dziewczynka nie wytrzymała. Spojrzała błagalnie na wyciągniętego na łóżku mężczyznę.
– Czy to wszystko naprawdę aż takie ważne? – spytała, wygładzając fałdy zbyt długiego swetra, który miała teraz na sobie.
Uśmiechnął się leniwym, aroganckim uśmiechem.
– Właściwie to nie – stwierdził pogodnie – musisz jej wybaczyć. Ona po prostu jest ciekawa. Czy jest jakaś rzecz, o której powinniśmy wiedzieć?
Rosie przez chwilę się zastanawiała, a potem skinęła głową.
– Przyprowadziłam ze sobą rozwiązanie waszego problemu – oznajmiła zadowolona.
Daniel i Gabriela spojrzeli na nią zaskoczeni.
– Co masz na myśli? – nie dał się wyprowadzić z równowagi mężczyzna.
– Chcesz ją poznać? – spytała niewinnie.
Mężczyzna usiadł na łóżku i skinął głową. Dziewczynka podeszła i wzięła go za rękę. Daniel chcąc nie chcąc wstał i poszedł za nią. Gabriela bez wahania do nich dołączyła. Wspólnie wyszli z zamku, a potem udali się, tuż przy jego murach, to porośniętego chaszczami, niewielkiego budynku. Rosie zaprowadziła ich do piwnicy.
– Zostawiłam ja gdzieś tutaj – wyjaśniła przepraszająco, odpowiadając na ich nieme pytania.
Zeszli na dół po kamiennych, wąskich schodach. Nagle, bardziej wyczuli niż usłyszeli, jakieś poruszenie. Coś rzuciło się na nich. Daniel zareagował błyskawicznie. Stanął temu czemuś na drodze, zasłaniając sobą Gabrielę i Rosie. Z jego pleców w jednej chwili wyrosły olbrzymie, szare skrzydła. W dłoniach mężczyzny pojawił się miecz. W strugach padającego z dworu światła ujrzeli smukłą sylwetkę. To co ich zaatakowało było kobietą, a raczej mocno wygłodzoną wampirzycą. Teraz zbliżała się do Daniela sycząc, zawiedziona tym, że cel nie okazał się aż tak prostą zdobyczą, jak miała nadzieję.
– Anabello, natychmiast przestań! – odezwał się rozkazujący głos Rosie, zza pleców Daniela.
– Jestem głodna!- warknęła wampirzyca.
Dziewczynka spojrzała na nią lodowatym wzrokiem, błękitnych oczu, a tamta odsunęła się w milczeniu.
– To ukochana lorda Eryka – wyjaśniła, tym razem niepytana. – Była martwa i pochowana na dnie jeziora, a ja ją ożywiłam – oznajmiła spokojnie.
– Eryk? – Anabella, która przed chwilą wyglądała na mocno obrażoną, nagle się ożywiła. – Jest tutaj? – zapytała pełnym nadziei głosem.
Daniel sam nie wiedział dlaczego, odwrócił się do Rosie i podniósł ją z podłogi, wygodnie opierając ją sobie na biodrze. Dziewczynka nie protestowała. Jej oczy badawczo wpatrywały się w jego twarz. Uśmiechnął się do niej leniwie.
– No mała, wygląda na to, że możesz się nam całkiem przydać.
Rosie rozpromieniła się, zarzucając drobne ramionka na jego szyję. Gabriela roześmiała się, a kiedy wyszła z piwnicy nie mogła przestać się śmiać.
– Co cię tak rozbawiło? – zapytał Daniel, stawiając Rosie na trawie.
– Nie sądziłam, że tak szybko będę miała kolejną siostrzyczkę – wydusiła z siebie dziewczyna. Mężczyzna spojrzał na nią lekko skonsternowany i zaskoczony. – No co? – zapytała Gabriela. – Przecież to czystokrwista, prawda? Pojawiła się tak samo jak Cahir.
– Czystokrwiści nie rodzą się dziewczynkami – odparował ostro Daniel.
Gabriela przewróciła oczami.
– Doskonale wiem, że zdajesz sobie sprawę kim ona jest – obstawała przy swoim dziewczyna. Mężczyzna już chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale nie dała mu dojść do słowa. – Nie powtórzę im swoich domysłów. Możesz być spokojny. Nie będą wiedzieli, jeżeli nie wpadną na to sami.
Daniel zrezygnował. Jedynie skinął głową. Drobna dłoń Rosie, wcisnęła się w jego rękę. Zignorował to, nie odtrącając jednak dłoni dziewczynki.
– Nie będą wiedzieli – mruknął ponuro. – Nie ma najmniejszych szans na to, żeby domyślili się sami.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela stała na szczycie zamkowych murów, przyglądając się rozgrywającej się w dole scenie. Mimo odległości wyraźnie słyszała ich głosy. Eryk stał naprzeciwko Anabelli i wpatrywał się w nią pełnym niedowierzania, ale i uwielbienia wzrokiem. Nawet Rosie, która sprawiała wrażenie osóbki bardzo wścibskiej i nieczułej, zostawiła ich samych.
– Myślałem, że nie żyjesz – odezwał się cicho wampir.
– Bo tak było – przyznała patrząca na niego tęsknym wzrokiem kobieta.
Gabriela odwróciła się, czując za plecami czyjąś obecność. Cahir wpatrywał się w spienione, morskie fale.
– Jest ci przykro? – zapytał nie patrząc na nią.
– Przykro? – spytała zaskoczona dziewczyna. – Dlaczego miałoby być?
– Eryk odnalazł swoją dawną miłość, a przecież ty i on…
Nie dała mu dokończyć. Roześmiała się naprawdę rozbawiona.
– Ja mam ciebie – przerwała chłopakowi
Tym razem na nią spojrzał.
– Więc już się nie gniewasz? – spytał z nadzieją.
– Gniewam – odparła odwracając się z powrotem w stronę morza. – Ale to nie zmienia tego, co do ciebie czuję.
Niemal fizycznie potrafiła wyczuć jego ulgę i radość. Oplótł ją od tyłu ramionami, a ona mu na to pozwoliła, opierając się wygodnie o jego tors. Czegokolwiek by nie myślała, jakkolwiek by się nie czuła w danej chwili, jak bardzo zła by na niego nie była, to i tak zawsze był właśnie on.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Daniel siedział w wysokim, skórzanym fotelu, trzymając na kolanach drobną, złotowłosą dziewczynkę, w zdecydowanie za dużym, wyciągniętym swetrze, który otulał ją niczym sukienka.
– Dostanę lalkę? – upewniła się po raz kolejny Rosie, której niebieskie oczy iskrzyły się niczym dwie gwiazdeczki.
Mężczyzna przewrócił oczami, ale widać było, że przekomarzanie się z dzieckiem sprawiało mu wyraźną przyjemność.
– Kiedy skończy się ten cały bałagan i wreszcie się stąd wyniesiemy, napadniemy na cały sklep z zabawkami – zaproponował poważnym głosem. – Zabijemy sprzedawcę, a potem będziesz mogła wziąć co chcesz.
Rosie roześmiała się cichutko, ale siedząca nieopodal Gabriela zgromiła go wzrokiem.
– I uważasz, że planowane morderstwa są rzeczą bardzo wychowawczą? – spytała na pozór spokojnie.
Daniel westchnął cierpiętniczo.
– No dobrze, zmiana wersji – oznajmił. – Zwiążemy sprzedawcę na zapleczu, a potem będziesz mogła wziąć co chcesz – poprawił ich niecny plan.
Dziewczynka przemyślała to przez chwilę, a potem obrzuciła Gabrielę ponurym spojrzeniem.
– No dobrze, jeżeli tak bardzo jej zależy – mruknęła, moszcząc się wygodniej, jak mały kotek.
Milczący do tej pory, wyglądający przez wysokie okno Cahir, podszedł do nich z ponurym wyrazem twarzy.
– Wszystko świetnie – odezwał się posępnym tonem – tylko byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy mieli pojęcie, co powinniśmy zrobić.
– Nie możemy się ukrywać tutaj do końca życia – wtrąciła się cicho, skulona na kanapie, w pobliżu Maurycego i reszty stada Natalia.
– Przecież nie musimy – odezwała się niespodziewanie, nagle ożywiona Rosie.
Wataha, wampiry, Natalia, Daniel, Cahir i Gabriela – wszyscy zwrócili na nią zaciekawione spojrzenia. Dziewczynka skuliła się, jakby nagle spłoszona.
– Co masz na myśli? – spytał podejrzliwie Cahir.
– Illi’andin nie zagrażają czarownicy – wyjaśniła powoli – ponieważ są dziećmi Ziemi, której ona przeciwstawia się przy pomocy czarnej magii. To nie dotyczy jednak śniących, nie dotyczy Gabrieli. Ona nie ma takiej mocy, żeby ci przeszkodzić, jeżeli tylko byś chciała… – zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny, niespecjalnie jednak cokolwiek wyjaśniając. – Problem w tym, że wszyscy musieliby się zaangażować, bo czarownica zebrała już całkiem sporą armię…
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Cahir był wściekły. Ani odrobinę nie podobał mu się plan, który tak otwarcie miał narażać Gabrielę na niebezpieczeństwo. Mimo, że dał się namówić na to, by wrócili do Kilkenny, by opuścili bezpieczne schronienie, nie zamierzał jej tak po prostu puścić – samej przeciwko władającej potężną, czarną magią wiedźmie.
– Nawet jeżeli zbierzemy armię, to i tak nie mamy szansy z nią wygrać, będzie nas zbyt niewielu – oznajmił z trudem powstrzymując warknięcie.
– Przecież nie mamy z nimi wygrać, a odwrócić ich uwagę – tłumaczył cierpliwie Daniel.
– Więc planujesz po prostu masową rzeź? – spytał niedowierzająco Cahir. Chłopak skierował swój wzrok na siedzącego od początku w ponurym milczeniu Matta. – Pozwolisz mu na to? – syknął pretensją.
Mężczyzna podniósł wzrok, jakby przebudzony z nieprzyjemnego snu.
– Nie będę się wtrącał – oznajmił spokojnie. – To już nie moja walka.
– Jak to nie… – zaczął oburzony Cahir, ale przerwała mu Eliza, która weszła do pokoju razem ze swoją córką i trzymającą się ich Rosie.
– Kochanie, to nie twoja decyzja – oznajmiła stanowczo – i nie musisz jej rozumieć.
Pięści chłopaka zacisnęły się tak, że aż pobielały mu kłykcie. Nie był jednak w stanie się z nią kłócić. Nie potrafił. Nie z kobietą, którą kochał i przez całe życie traktował jak rodzoną matkę. Odwrócił się i bez słowa wyszedł z pokoju, a Gabriela pobiegła za nim.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eliza odwróciła się w stronę Daniela. Spojrzała w jego zielone oczy. Byli sami, co nie zdarzało im się często, a właściwie niemal nigdy od prawie dwudziestu lat.
– Zostawicie z nami dziewczynkę? – spytała.
Mężczyzna przecząco pokręcił głową.
– Zabrałaś mi już jedno dziecko – stwierdził, jednak w jego głosie nie było słychać wyrzutu, a tylko rezygnację. – Nie wystarczy?
– Więc ty się nią zajmiesz? – westchnęła, podchodząc do niego bliżej.
– Tak – oznajmił stanowczo.
Zdziwił się, kiedy zamiast protestować, jak się spodziewał, obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Na krótką chwilę wtuliła się w jego ramiona, a on stał, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
– Powodzenia – szepnęła, odsuwając się i wychodząc z pokoju, a on mógł tylko patrzeć jak za drzwiami znika jej, mimo upływu lat, wciąż dziewczęca postać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rosie przyjrzała się uważnie leżącej w białej pościeli dziewczynie. Spojrzała na nią zaciekawiona.
– Jesteś tego pewna? – spytała na wszelki wypadek, chociaż sama również uważała, że to właściwie najlepszy możliwy pomysł.
– Tak – potwierdziła Gabriela, odgarniając z twarzy kosmyki jasnych włosów – zginęło już tylu Illi’andin… Jeżeli nie zadziałamy szybko, umrze znacznie więcej osób.
Dziecko obdarzyło ją leciutkim uśmiechem, siadając przy niej na łóżku i wyciągając swoją bladą rękę.
– Śpij – powiedziała łagodnie. – Nie będziesz sama – dodała pocieszająco – pójdę tam razem z tobą.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela otworzyła oczy. To było dziwne. Nie znała jeszcze takiego uczucia. Istniała, a jednocześnie miała pewność, że jej ciało znajduje się zupełnie gdzie indziej. Była czymś w rodzaju eterycznego bytu. Niepokojące było również to, że nie dotykały jej żadne głębsze uczucia. Zdawała sobie z nich sprawę, ale było tak, jakby jej nie dotyczyły. Jakby należały do kogoś zupełnie innego. A przecież pojawiła się w tym świecie wyłącznie po to, żeby ochronić przed niebezpieczeństwem swoją rodzinę, żeby nie narażać na nic kochającego ją Cahira… Czy to teraz miało jakiekolwiek znaczenie? Poczuła wślizgującą się w swoją rękę drobną dłoń. Spojrzała w szafirowe oczy stojącej obok niej dziewczynki. W ich głębi na powrót odnalazła siebie i dokładnie wiedziała już co musi zrobić. Śmiało przeszła kilka kroków niebytu, a przed nią nagle wyłonił się las – pełna splątanych, kolorowych nici dżungla.
– Co to jest? – spytała, a jej głos wcale nie wydobywał się z ust.
Rosie jednak najwyraźniej słyszała.
– Las żywotów – wyjaśniła spokojnie. – Musisz znaleźć tą jedną, jedyną nić. Pamiętaj jednak, że kiedy przerwiesz jakąkolwiek inną, poświęcasz czyjeś życie. Jesteś gotowa zabijać siostrzyczko? – spytała niby się drocząc, na jej dziecięcej twarzyczce jednak była tylko chłodna powaga.
Gabriela skinęła głową. Była gotowa. Dla Cahira. Zrobi to, co będzie musiała, ni mniej ni więcej. „Siostrzyczko” zabrzmiało absurdalnie w jej głowie, ale mała miała rację. Jeżeli zamierzała zostać z Danielem, to mimo iż brzmiało to jak podły żart, formalnie były teraz siostrami.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
– Nie! Ona się musi obudzić! – zaprotestował stanowczo, z rozpaczą w głosie Cahir.
– To jej decyzja – odpowiedziała mu siedząca przy córce, na łóżku Eliza.
– Nie pozwolę jej na to! – warknął chłopak, próbując się po raz kolejny przepchnąć pilnowanymi przez Matta drzwiami.
– Zabierz go stąd – odezwała się z prośbą Eliza, do nadchodzącego korytarzem, przywołanego ich kłótnią Daniela.
Mężczyzna skinął głową.
– Nie możesz – zaprotestował Cahir, który wiedział, że z powodu magii Illi’andin nie będzie w stanie się sprzeciwić. – Gabriela jest w niebezpieczeństwie! Trzeba ją obudzić!
– To jej własna decyzja, nie twoja – odpowiedział mu chłodno Daniel.
– Nie, ona… – zaczął cicho chłopak.
– Prawdopodobnie już nigdy stamtąd nie wróci – dokończył za niego chłodno mężczyzna.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Gabriela szła srebrzystą, wąską ścieżką. Rosie trzymała się tuż obok, patrząc na dziewczynę nieufnie.
– Na pewno wiesz dokąd idziesz? – spytała po dłużej chwili milczenia.
– Tak – odpowiedziała tamta pewnie – dopóki widzę drogę, zamierzam się jej trzymać.
Dziecko rozejrzało się dookoła. Wszędzie powiewały jedynie różnobarwne, splecione ze sobą, kolorowe wstążki.
– Jaką drogę? – spytała w końcu.
– Nie widzisz jej? – zdziwiła się Gabriela.
Dziewczynka przecząco pokręciła głową, a jej towarzyszka jedynie wzruszyła ramionami.
– W każdym razie wiem, że to dobry kierunek – oznajmiła spokojnie.
Po godzinie marszu w dziwacznym, różnobarwnym labiryncie, dziewczyna się wreszcie zatrzymała, tak, że Rosie nieświadomie wpadła na jej plecy. Gabriela zupełnie ignorując dziecko, podeszła do grafitowo-szarej, wyjątkowo długiej i splątanej nici. Wyobraziła sobie niewielki, kryształowy sztylet, który znikąd pojawił się w jej dłoni. Przecięła wstęgę i w tym momencie cały świat – jej świat – przestał istnieć.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Epilog
Natalia uśmiechnęła się do babci, która cudownym zrządzeniem losu, podczas pożaru była u sąsiadki i obydwu udało się uciec z płonącego budynku. Jej dłoń wsunęła się w odrobinę spoconą ze zdenerwowania rękę Maurycego. Nie tylko ona pierwszy raz przedstawiała w domu chłopaka, ale również chłopak pierwszy raz był w domu swojej dziewczyny przedstawiany. Obydwoje mieli ogromną tremę i tylko babcia wydawała się być jak zawsze pogodna. Widmo wojny zostało zażegnane, świat wrócił do normy, jedynie pozostawiając po sobie nieprzyjemny ślad smutku i śmierci. Stado wilkołaków zamieszkało w położonej na skraju miasta willi Daniela, gotowe na to, by pomagać Illi’andin strzec ustalonego porządku. Ona sama natomiast od października zamierzała wrócić do szkoły i mimo wyrwanego kawałka duszy, po prostu żyć dalej.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eryk uśmiechnął się czule do umazanej krwią Anabelli. Wiedział, że jeżeli tak dalej pójdzie, będą musieli wynieść się z tego miasta… być może również i kraju. Nie miało to jednak większego znaczenia, tak długo, jak długo obydwoje byli bezpieczni. Ona była bezpieczna.
– Nie musisz ich zabijać – wymruczał wampir.
– Nie? – zapytała zmartwiona tą informacją dziewczyna.
– Czasy się zmieniły i teraz zbyt łatwo to zauważyć – wyjaśnił cierpliwie.
Anabella westchnęła. Podeszła do niego, oplatając ramionami jego szyję. Pocałowała go, zostawiając na jego bladej twarzy smugi krwi.
– Psujesz mi całą zabawę – mruknęła nadąsana.
Przyciągnął ją do siebie bliżej i tym razem to on ją pocałował, a potem obydwoje zatonęli w smugach porannej mgły.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rosie przeglądając się w dużym, stojącym lustrze, zawiązała na czubku jasnych włosów błękitną kokardę. Rozejrzała się po swoim nowym pokoju. Miała wszystko to czego pragnęła. Półki pełne pięknie ubranych lalek i misiów, całą szafę sukienek, oraz kogoś, kto stał się tylko jej. Jedyne czego dziewczynce w tym momencie brakowało, to jej nowa, ale mimo wszystko ukochana siostrzyczka. Było jej naprawdę przykro, że nie mogła jej ze sobą zabrać, ale najwyraźniej Daniel to rozumiał. Wszyscy rozumieli, oprócz Cahira. Dziewczynka niespiesznie zeszła na dół. Stanęła przed wygodnie wyciągniętym na kanapie mężczyzną.
– Jak wyglądam? – spytała.
Tym razem na nią spojrzał. Uśmiechnęła się do siebie na myśl, że szybko się uczy.
– Ślicznie – mruknął cierpiętniczo – jak mała królewna.
Natychmiast wyczuła jego ponury nastrój. To rzadko się zdarzało, kiedy była w pobliżu. Przekomarzał się z nią – owszem, czasami jej dogryzał, ale zawsze był przy niej szczęśliwy. Kochała go, a on ją kochał. Nawet, jeżeli nigdy by się do tego nie przyznał. Natychmiast odgadła o co chodzi.
– Był tutaj, prawda? – westchnęła.
Daniel nie odpowiedział, nie musiał. Rosie usiadła podkulając pod siebie szczupłe nóżki. To czy jej siostra wróci, zależy już tylko od niego.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Eliza stała nad brzegiem strumienia, wraz z Julią puszczając na wodę wianki z kwiatów. Czuła wokół siebie czyjąś potężną obecność. Matt uśmiechnął się smutno, oplatając ukochaną ramieniem. Mark po raz pierwszy wyglądał tak poważnie i jak na swój młody wiek, wyjątkowo dorośle. Opłakiwali śmierć setek Illi’andin oraz tych wszystkich istnień, które dla wzmocnienia swojej magii, pozbawiła iskierki życia, wiedźma.
– Ona żyje – odezwała się cicho Eliza – czuję to. Po prostu jest gdzieś tam, uwięziona w świecie snów… – szepnęła niemal niedosłyszalnie.
– Wiem – odpowiedział poważnym równie cichym głosem Matt – i jestem pewien, że Cahir, zrobi co tylko będzie mógł, żeby ją odzyskać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Biegł przez las najszybciej, jak potrafił. Ten ból, który w sobie czuł, to coś, było zwyczajnie nie do zniesienia. Tak jak świat przestał istnieć dla niego, on chciał przestać istnieć dla świata. W końcu się zatrzymał. Nie miał już więcej sił. Czarny jak noc, olbrzymi wilk, przysiadł na tylnych łapach, by zmienić się z powrotem w człowieka. Nagle odwrócił się, poczuwszy na ramieniu czyjeś muśnięcie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nicość, a potem ją zobaczył. To była najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widział. Nigdy jej do tej pory nie spotkał, ale wiedział kim była. Milczała. Przez chwilę po prostu tam była, a kiedy zniknęła, na Cahira nagle spłynęło olśnienie. Przecież naprawdę mógł to zrobić! Już wcześniej sprawiał, że miejsca ze snów, stawały się rzeczywiste. Teraz różnica polegała jedynie na tym, że to on chciał się tam znaleźć, zamiast kogoś w to miejsce wysłać. Jedyne co mu groziło, to to, że zabłądzi w eterycznym świecie na zawsze. Jakie to jednak miało znaczenie? Bez niej nic go nie miało. Zamknął oczy, wyobrażając sobie obraz, który pokazała mu Wieczna, a potem, tak po prostu, zapragnął tam się znaleźć. Po chwili jego oczom ukazała się szczupła, stojąca nad wodą sylwetka. Dziewczyna odwróciła się ku niemu, a w jej wiosennie zielonych oczach zalśniły łzy. Z cichym okrzykiem podbiegła ku niemu, by wpaść w jego wyciągnięte ramiona. Cahir ze wszystkich sił walczył z własną wolą i magią, która go tu sprowadziła. Wiedział, że jeżeli zostaną tu choćby jeszcze chwilę, przemieni się ona w wieczność. Otworzył oczy, nie wypuszczając Gabrieli z ramion. Las, przebijające się przez korony drzew, słabe światło. Promienie słońca tańczące w złotych włosach.
– Gabi! – delikatnie podniósł leżącą obok niego na trawie dziewczynę.
Niemal rozpłakał się z ulgi, kiedy otworzyła oczy. Przytulił ją do siebie stanowczo. Zamrugała.
– Gdzie my jesteśmy? – spytała niepewnym głosem.
– W lesie – podał niezbyt dokładną informację.
– Tyle sama widzę – prychnęła dziewczyna, oplatając jego szyję ramionami.
Wiedział, że coś zmieniło się w niej bezpowrotnie. Dorosła. Dojrzała. W dalszym ciągu, to jednak była jego Gabriela. Uśmiechnął się do niej szczerząc zęby.
– Zabiorę cię do domu – oznajmił szczęśliwy, a z jego łopatek wyrosły olbrzymie, czarne skrzydła.
– Nie mam pojęcia gdzie byłam, ale w tym miejscu nie płynął czas, wszystkie uczucia wyblakły, a moje myśli rozwiewał wiatr, ale mimo tego tęskniłam za tobą – przyznała cicho dziewczyna, wtulając się w jego tors i zamykając oczy.
Wzbił się w powietrze, mocno tuląc ją w swoich ramionach. Czarownica już im nie zagrażała, widmo wojny zniknęło, a on odzyskał Gabrielę. Musiał przeprosić Rosie, Daniela i Matta. Trzeba było też dopilnować watahy. Tyle rzeczy powinien zrobić… Uśmiechnął się do swoich myśli, bo skoro się tym przejmował, znaczyło to, że jego życie znów odzyskało sens.
The End
zaczytanamarzycielka8
Świetne, chętnie bym przeczytała twoje teksty w formie książkowej <3
Vicky
Dziękuję, od lat zbieram się, żeby coś przeredagować (najstarsze opowiadania mają po ponad 10 lat). Marzy mi się wyjazd na dwa tygodnie bez dzieci, pracy za to z laptopem. Gdybym miała taką okazję, na pewno powstałaby moja książka.
Misia
Prawdę mówiąc myślałam, że ona już tam zostanie, chyba jednak za bardzo lubisz szczęśliwe zakończenia, by uśmiercać, lub “zniknąć” główną bohaterkę ;). Za jakie opowiadanie chcesz się teraz wziąć?
Miye
Może kiedyś powstanie druga część… Teraz piszę nowe opowiadanie, powinno być krótkie… takie z kategorii inne. Wrzucę, jak wymyślę tytuł.
JuuNkaa
Kurcze , nie pamiętam gdzie skończyłam xd Niestety nie mam czasu żeby sobie poczytać .. 🙁 Muszę sie ogarnąć i wszystko nadrobić ;>> Buziaki !:**
malutka
powiem,że bardzo dobrze.wtedy jeszcze chętniej się czyta takie opowiadania:)
Wika ;]
hah no to sama nie jestem. 🙂
malutka
i nie tylko wy musiałyście przeczytać od początku to opowiadanie:)chociaż powiem,że nie wiem kim jest Rosi i nie mogę coś na to wpaść,ani na to skąd się wzięła
Miye
To chyba dobrze, że coś jest tajemnicą? 🙂
Wika ;]
O nie Miyee ! Muszęę czytam od począątku, bo nic, NIC nie pamięętam ? O,o
Wika ;]
czytać*
Choć to jest jedno z moich ulubionych opowiadań!
Miye
Sama też musiałam 🙂 pisać zaczęłam je ponad rok temu…
Miye
Wow, ja to piszę już prawie rok! Nie no! Najwyższy czas skończyć 🙂
Anne
Dziękuję za powitanie. ^^ A mail może wydawać się znajomy, bo jakiś czas temu pisałam bloga z opowiadaniem pod tym właśnie adresem. :p I cieszę się, ze już niedługo nowy fragment. (Dobrze zrozumiałam?)
Corvidae
Że jaaaak?! Linka proszę!
Corvidae
”Troszkę zaniedbałam mojego ukochanego wordpressika.”
ŹLE!
Powinno być:
”Troszkę zaniedbałam ukochanych czytelników mojego wordpressika ”
;>
Miye
O nie! Ty mi już wyraźnie oznajmiłeś, że mnie nie kochasz, mimo moich miłosnych wyznań! Od kochania to tu chyba mam tylko Irresę! I nawet nikt nie chce mnie przytulić ;/.
Miye
Troszkę zaniedbałam mojego ukochanego wordpressika. Zajęło mnie duże zamieszanie. Teraz jest już spokojnie i muszę to nadrobić. Plan: Pieśń Księżyca > Córka Demona > … i jeszcze takie jedno nowe, które ma chwilowo 20 stron fragmentów.
I jak napisał Corvidae – hej Anne. Co prawda nick nowy, ale mail wydawał mi się jakiś taki znajomy.
Corvidae
To ja się zabawie w gospodarza(Vicky, nie obrazisz się? *smile*) i przywitam nowy nick.
Ekhm…
Witam nowy nick.
Anne
Piękne opowiadanie! Ale cd proszę! ^^
Wika ;]
No to czekamy i miłych wakacji *uśmiech*
Wika ;]
Irresa i tak o to akcja znów się zatrzymała *śmiech*
Miye
Mhm póki co skończę “Pieśń Księżyca”, ale i tak powoli, bo na wakacjach jestem.
IRRESA
I tak o to akcja powoli idzie do przodu…
Wika ;]
No i coś się pojawiło *uśmiech*
IRRESA
Wow. Kawałek, który przeczytałam w minutkę, ale zawsze coś. *uśmiech* Chyba niedługo to zakończysz, co?
Wika ;]
Vickyy ! I gdzie ten cd ?;d Ja już zapomniałam co tam sie w ogóle dzieje..
Miye
Proszę, jest kawałek.
Wika ;]
Vikcy ! Kurde no ! XDD
Wika ;]
Cd , plisssssssss ^^
Irina
napisz w końcu ten cd
IRRESA
Trochę mętna jest ta opowieść Matta, ale nie ma źle. Skończę tę Córkę Demona, bo ona się normalnie ciągnie w nieskończoność!
Trzymam kciuki! 😉
Miye
Opowieść jest na motywach Baśni z 1001 Nocy, wersji komiksowej dla dorosłych. Dopiszę później w przypisach (jak to wreszcie skończę). Andersen pisał otwarcie w oparciu o nie, a bracia Grimm też coś niecoś z nich czerpali (resztę wzięli z ludowych podań i legend). Oczywiście mam na myśli Arabski oryginał z X wieku, a nie współczesną wersję komiksową ;). Jest to tak zwane “arcydzieło literatury światowej”.
CórkaDemona
Kiedy cd ??
Nie mogę się doczekać !!
Miye
Jakoś tak mam wenę na inne opowiadania i nie mogę skończyć tego. Dzięki za poganianie. Pomaga ;).
IRRESA
Ja tak samo!!! Już nie mogę się doczekać! 😀 Ech…
Drusilla
Kiedy wreszcie będzie dalej? Chcę znać zakończenie! Niecierpliwię się!
Miye
Niedługo 🙂 wreszcie muszę to kiedyś napisać do końca!