
Zaraz wracam
Włochy. Słońce, makaron, espresso i… niespodziewane zniknięcia narzeczonych? Liliana Fabisińska serwuje nam lekką, choć momentami całkiem nieźle przyprawioną sensacją powieść, która zaczyna się jak marzenie, a kończy… no cóż, sami się przekonajcie. Jedno jest pewne — nie polecam pakować się na wakacje po lekturze tej książki bez dobrego GPS-u i podwójnego zamka w bagażniku.
O czym jest książka?
„Zaraz wracam” to historia Gabrysi i Przemka — młodej pary, która wyjeżdża na romantyczny urlop do południowych Włoch. Mają być zaręczyny, pocałunki o zachodzie słońca i kąpiele w dzikich zatoczkach. I wszystko rzeczywiście idzie zgodnie z planem… aż do momentu, w którym Przemek mówi tytułowe „zaraz wracam” i… nie wraca. Gabrysia zostaje zupełnie sama — naga, bez telefonu, dokumentów, pieniędzy. Otoczona jedynie skalistym wybrzeżem i nieznajomym językiem.
I wtedy zaczyna się jazda bez trzymanki — podróż przez mniej znane zakątki Włoch, poznawanie lokalnych dziwaków (ale uroczych!), kuchnia, która aż pachnie z kartek, i seria zdarzeń, które wystawią Gabrysię na próbę odwagi, zaufania i… serca.
Moja opinia i przemyślenia
Powieść czyta się jednym tchem. Autorka ma lekkie pióro i umiejętność malowania słonecznych, włoskich pejzaży tak, że człowiek automatycznie ma ochotę na linguine z owocami morza. Klimat książki jest bardzo przyjemny. Nie tylko krajobrazy, ale i cała ta włoska codzienność — leniwe rozmowy z tubylcami, zapachy kuchni, nawet trochę historii (trabucchi — kto by pomyślał, że to takie ciekawe?).
Gabrysia jest postacią, którą da się lubić — trochę zagubiona, trochę zadziorna, ale też zaskakująco dzielna. Za to Przemek… no cóż. Na początku wzbudza sympatię, potem znika, a kiedy znów się pojawia, miałam ochotę mu przyłożyć tą samą koszulką, którą zostawił narzeczonej. Jego wątek niestety momentami ociera się o farsę i traci na wiarygodności, przez co książka nie do końca trzyma równy poziom.
Jednak nie oszukujmy się — nie po to sięgamy po letnie powieści, żeby analizować logikę wydarzeń. Ma być przygoda, emocje, trochę wzruszeń i dużo jedzenia. I to wszystko tu jest. Plus szczypta absurdu, która nie każdemu musi smakować, ale niektórym — jak najbardziej.
Podsumowanie
„Zaraz wracam” to idealna książka na wakacje albo na szary dzień, kiedy chce się poczuć słońce na skórze, nawet siedząc pod kocem z herbatą. Trochę komedia, trochę przygodówka, trochę romans. Smaczna, lekka i pełna uroku. Z pewnością nie jest to literatura wysokich lotów, ale też nie udaje, że nią jest. To po prostu porcja dobrej zabawy — najlepiej w pakiecie z włoskim winem i pizzą.
Przeczytaj również:
Honorata
Lubię autorów, którzy mają lekkie pióro. Zdecydowanie szybko i przyjemnie się ich czyta.
Ania
Świetna książka na wakacje, na pewno dobrze zrobi czytelniczkom