Powieść pisana jest dość nietypowo, a na dodatek to literatura przeznaczona specjalnie dla kobiet. Przy takiej dawce mody i damskich spraw nie sądzę, żeby jakikolwiek mężczyzna się odnalazł. Kiedy dowiemy się już dostatecznie wiele na temat torebek – bo zarówno kolekcję jak i wiedzę na temat swojej pasji główna bohaterka ma sporą – zaczyna się wątek kryminalny. W magazynie z damską bielizną Haley znajduje zwłoki bardzo niemiłego mężczyzny, jej współpracownika – Richarda. Po tym odkryciu staje się główną podejrzaną. Nie mogąc się z tym pogodzić, sama postanawia odkryć prawdę i oczyścić się z zarzutów.
Bohaterka jest osobą prostolinijną, ma wielu przyjaciół, ale z łatwością udaje jej się również być wredną – nawet bardzo wredną. Kiedy jednak na czymś jej zależy, potrafi się o to starać za wszelką cenę, na przykład pracuje na dwie zmiany tylko po to, by móc kupić markowy notes od Louisa Vuittona. Ma również obsesję na punkcie drogich torebek – o czym dowiadujemy się już na pierwszych stronach. Przez to, że po prostu musi (przez duże „M”) je kupować często zdarza się jej popaść w nie lada tarapaty. Pokusa, która ją ogarnia, gdy widzi nowe cudo jest dla Haley nie do przezwyciężenia.
Mimo, że jej matka to była miss Kalifornii, a ojciec jest inżynierem aeronautyki wykonującym ściśle tajne prace dla rządu i z pewnością do biednych nie należą, to bohaterka nie zamierza korzystać z ich pomocy. Ze wszystkich sił walczy o to, by być zupełnie niezależną. Choć właściwie jest to chyba jedyna rzecz, którą można u niej podziwiać. Cała reszta jej charakteru wydaje się bardzo płytka i właściwie Haley ma niewiele wyższych wartości w swoim życiu. Z biegiem powieści jednak w jakiś sposób ewoluuje i powoli zaczyna dojrzewać do decyzji, by wszystko zmienić.
Dorothy Howell mieszka w południowej Kalifornii i tam też rozgrywa się akcja powieści. Jej książki zostały przetłumaczone na 12 języków, a łączny nakład na świecie przekroczył ponad trzy miliony egzemplarzy. Obecnie kontynuuje serię o przygodach torebkoholiczki – Haley Randolph, natomiast pod pseudonimem Judith Stacy pisze również romanse historyczne.
Pierwszy tom powieści – Torebki i morderstwo – liczy sobie niemal 400 stron, a zapowiedziane już zostały trzy następne. Książka pisana jest w narracji pierwszoosobowej, z punktu widzenia głównej bohaterki, co niestety jest dość irytujące, ponieważ używa ona zwrotów w stylu „O Boziu!” czy „spoko” i ogólnie zwraca się do czytelnika dość potocznie. Co prawda sam styl autorki nie jest zły i do ciężkich nie należy, ale mnie przyswojenie go sprawiało trudności – być może dlatego, że nie przepadam za takim językiem. Muszę przyznać jednak, że dodaje on pozycji humoru.
Autorka bardzo dobrze opisuje relacje międzyludzkie – zarówno te pozytywne jak i negatywne. W powieści odnajdą się również miłośnicy mody. Z pewnością nie jest to książka poważna i całą jej treść należy traktować z przymrużeniem oka. Sama fabuła toczy się dość niemrawo i raczej wygląda w większej części jak powieść obyczajowa niż kryminał. Momentami w książce zdarzają się dłużyzny. Sądzę jednak, że jeżeli ktoś lubi historie w stylu Dzienników Bridget Jones, to spodoba mu się i ta powieść. Uprzedzam jednak, że więcej w niej będzie o amerykańskim domu towarowym, przystojniakach i torebkach niż intrydze i wątku kryminalnym. Nie zabraknie również romansu. Mnie osobiście książka nie przypadła do gustu, ale nie mogę powiedzieć, żeby była zła, ponieważ napisana jest naprawdę dobrze – to chyba po prostu tylko ja powinnam z daleka trzymać się od tego typu historii.
Książka recenzowana dla portalu http://www.elizjon.pl/. 🙂