
Star Bringer
„Star Bringer” to książka, która naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Tracy Wolff i Nina Croft stworzyły coś na pograniczu szalonej space opery, romantycznego chaosu, pełnokrwistej przygody i odważnej (momentami bardzo odważnej) komedii relacji. To jakby Firefly, Aurora Rising i Klub winowajców spotkali się na imprezie, która szybko wymknęła się spod kontroli. I tak – to komplement.
O czym jest książka?
Dziewięć planet. Umierające Słońce. Jeden artefakt, który może uratować galaktykę. A potem… bum – ktoś wysadza stację badawczą. Księżniczka Kalina i sześcioro innych osobników – pochodzących z różnych frakcji i o skrajnie odmiennych charakterach – uciekają zdezelowanym statkiem kosmicznym, który szybko staje się najbardziej pożądanym obiektem w całym układzie.
Brzmi znajomo? Spokojnie. To dopiero początek.
Wśród załogi znajdziemy: idealistyczną księżniczkę, aroganckiego kapitana, więźniarkę o złotym sercu, kapłankę z kryzysem wiary, oszusta, strażnika na granicy załamania nerwowego i technicznego geniusza. Każdy coś ukrywa. Każdy ma własne motywacje. I każdy – wcześniej czy później – zaczyna zbliżać się do kogoś innego: raz z nożem w dłoni, raz z dłonią na biodrze. Tak, romansów tu nie brakuje. Ani napięcia. Ani eksplozji – dosłownie i emocjonalnie.
Moja opinia i przemyślenia
To książka, której nie da się czytać na chłodno. Serio. Albo dasz się porwać, albo odpadniesz przy trzeciej sarkastycznej uwadze Iana (kapitana z syndromem „jestem dupkiem, ale mam powód”). Ja dałam się porwać.
Największy atut „Star Bringer”? Bohaterowie. Z jednej strony – archetypy: buntowniczka, wojownik, księżniczka, złodziej, mistyczka… Z drugiej – każda z tych postaci żyje, rozwija się i – co najważniejsze – ewoluuje. Kalina przechodzi drogę od rozpieszczonej idealistki do osoby zdolnej podjąć decyzję w cieniu śmierci. Ian przestaje być tylko mięśniakiem z przeszłością. A ich relacja? Ufff. To jedno wielkie: „kocham cię / nienawidzę cię / zejdź mi z drogi / pocałuj mnie teraz”.
Podoba mi się również konstrukcja narracji – rozdziały pisane z perspektywy różnych postaci pozwalają zrozumieć ich motywacje, lęki i marzenia. Nie każda postać dostała tyle samo miejsca, ale te, które miały głos – mówiły z charakterem.
Styl autorek zasługuje na osobną wzmiankę. Lekki, pełen ciętego humoru, bezpośredni, czasem wręcz wulgarny – ale to pasuje. To nie jest grzeczna opowieść o ratowaniu świata. To historia bandy wykolejeńców, którzy robią wszystko (czasem też to, czego nie powinni), by przetrwać i przy okazji – przypadkiem – ocalić galaktykę. I robią to z przytupem.
Owszem, logika bywa okazjonalną ofiarą tej kosmicznej jazdy bez trzymanki. Jednak przecież po tytuły takie jak „Star Bringer” nie sięga się dla logiki. Sięga się po zabawę. Po iskrzenie. Po ten cudowny moment, kiedy książka przypomina świetny serial – taki, który sprawia, że na zmianę się śmiejesz, wzdychasz, przewracasz oczami i… nie możesz przestać czytać.
Podsumowanie
„Star Bringer” nie traktuje siebie zbyt serio – i całe szczęście. To pełna akcji, humoru i chemii space opera, która łączy wszystko, co najlepsze w gatunkowym miksie: wielką stawkę, wyrazistych bohaterów, romans balansujący na granicy eksplozji i świat, który wciąga od pierwszej strony.
Czy to książka idealna? Nie. Czy momentami przeszarżowana? Zdecydowanie. Ale czy daje frajdę? OGROMNĄ.
Polecam, jeśli szukasz:
★ kosmicznej przygody,
★ slow-burn relacji z pazurem,
★ postaci, które równie chętnie walczą, co się całują,
★ historii, która żyje – intensywnie, kolorowo, głośno.
Ja już czekam na kolejny tom. Bo ta zgraja wykolejeńców zdobyła moje serce. Czytanie tej książki to naprawdę świetna rozrywka!
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawcy.
Przeczytaj rownież:
Izabela
Chyba nie do końca moje klimaty, jednak recenzja napisana bardzo ciekawie.
Margaretkaw
Tematyka mnie jakoś szczególnie nie pociąga, natomiast bardzo cenię narrację prowadzoną z punktu widzenia różnych postaci.