„Scarlet” jest drugim, po „Cinder”, tomem „Sagi Księżycowej”, w której, jak łatwo się domyślić, części cyklu nazywane są od imion głównych, występujących w nich bohaterek. To cudowna, baśniowa, ale jednocześnie mroczna opowieść o pełnym niebezpieczeństw świecie przyszłości, w którym widmo zarazy i wojny jest nieustannie przed ludzkimi oczami.
Pewnego dnia babcia Scarlet po prostu znika, nie zabierając ze sobą jednak żadnych rzeczy, za to zostawiając swój chip identyfikacyjny, by nie można było jej śledzić. Wbrew temu co twierdzi policja, dziewczyna jest przekonana, że jej babcia z jakiegoś nieokreślonego bliżej powodu została porwana. Kochająca wnuczka zrobi wszystko i nie zawaha się przed niczym by tylko ją uratować. Pomoc natomiast znajduje w najbardziej nieoczekiwanym miejscu – towarzyszem jej podróży staje się Wilk – bohater walk, które nie mają zasad.
Cinder ucieka z cesarskiego więzienia. Przez przypadek jednak wpada do celi, która miała być pusta, a jest zajmowana przez innego więźnia. Dziewczyna nie ma wyjścia, musi zabrać kapitana Thorna ze sobą, zwłaszcza, że młodzieniec deklaruje iż jest w posiadaniu ukrytego gdzieś w mieście statku kosmicznego. Ponieważ w jego kryminalnej kartotece Cinder nie znajduje nic specjalnie złego (oczywiście poza dużą ilością oszustw i kradzieży), dziewczyna postanawia mu zaufać i od tej pory uciekają razem.
Również druga część powieści wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie i już nie mogę doczekać się trzeciego tomu. Bardzo chciałabym wiedzieć co wydarzy się dalej i jak potoczą się losy bohaterów. Wykreowany przez Marissę Meyer świat jest bardzo żywy i realistyczny. Zawiera również mnóstwo elementów baśniowej fantastyki. Wiele rzeczy w nim przeraża, ale równie sporo napawa nadzieją – choćby na to, że drzemiące w ludziach dobro jest w stanie przezwyciężyć wszystko.
Bohaterowie w powieści są cudowni, choć tym razem Scarlet działała na mnie nieco irytująco. Jest zupełnym przeciwieństwem Cinder niemalże pod każdym względem. Określiłabym ją jako żywiołową, głupiutką i naiwną. Spotkanie z nią było dość ciekawym doświadczeniem. Przez większą część książki zachowywała się naprawdę bezmyślnie i idiotycznie. Choć zapewne takie właśnie było fabularne założenie autorki.
Świat przedstawiony został barwnie i szczegółowo, a znajdują się w nim rzeczy niewyobrażalne. Postęp techniczny jest zaskakujący. Androidy, statki kosmiczne, awiary, to elementy życia codziennego. Również medycyna poszła na przód – ludzie zbyt ciężko ranni po wypadkach by przeżyć stają się cyborgami, w ich ciała wszczepiane są wysokiej technologii urządzenia, funkcjonujące równie dobrze (lub nawet lepiej) co utracone narządy czy kończyny. Również na Księżycu żyje rasa Lunarów, których królowa bezustannie straszy Ziemian wizją wojny. Jej oddziały są genetycznie zmutowane i absolutnie posłuszne swoim dowódcą. To o czym napisałam to tylko drobny ułamek składających się w całość elementów. Cała historia jest pełna niezwykłych pomysłów, które współgrają ze sobą we wręcz idealny sposób, na każdym kroku coraz bardziej zaskakując czytelnika.
„Saga Księżycowa: Scarlet” to baśniowa, mroczna opowieść – pełna barw i tajemnic. Motyw zaginionej księżniczki może niczym nowym nie jest, ale na tle tego co stworzyła Marissa Meyer prezentuje się w idealny wręcz sposób. Cykl ten bardzo szybko awansował na jeden z moich ulubionych i zamierzam do niego jeszcze niejednokrotnie wracać. Powieść czyta się niesamowicie szybko, lekko i przyjemnie. Jest to historia porywająca, od której naprawdę trudno się oderwać. Czuję się po prostu oczarowana i myślę, że większość osób, które po książkę sięgną, zrozumie co tak bardzo mnie w niej urzekło.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont
Sheti
Seria jeszcze przede mną, ale czeka na półce 🙂