Gatunek „romansów historycznych” zazwyczaj kojarzy się czytelnikom z XIX wiekiem, epoką wiktoriańską i kryminalnym śledztwem (najlepiej jeszcze w Anglii). Martina Kempff w swojej powieści „Katedra Heretyczki” rzecz postanowiła przedstawić zupełnie inaczej.
Koniec maja 1219 roku. Wojna. Klara, młoda dama dworu Blanki Kastylijskiej i nieślubna córka hrabiego Tuluzy, zostaje zmuszona przez ojca do ucieczki, mimo że bardzo pragnie zostać w domu. Podczas swojej podróży, dziewczyna zostaje napadnięta przez oddział rycerzy krzyżowych. Na ratunek przybywają jej członkowie wspólnoty katarów, jednak to wcale nie znaczy, że jest już bezpieczna. Cały kraj pogrążony jest w chaosie. Krucjaty przeciwko Katarom są na porządku dziennym. Podczas kolejnego ataku, Klara znajduje się w mieście Marmade, z którego cudem zostaje ocalona. Na dodatek przez samego hrabiego Szampanii, również protegowanego Blanki Kastylijskiej, oraz, cichą, nieodwzajemnioną miłość Klary.
Główna bohaterka, jest osobą wrażliwą. To niezwykle precyzyjnie skonstruowana postać. Po powrocie do Paryża nie może zapomnieć o okrucieństwie, którego była świadkiem. O tym, jak krzyżowcy z zimną krwią mordowali kobiety i dzieci. O tym, że wbrew propagandzie, Katarowie to uczciwi, ciężko pracujący ludzie. Kobieta często wymyka się, by pobyć trochę w spokoju i samotności. Na jednej z takich wypraw, pod właśnie powstającą Katedrą Notre-Dame, poznaje Felicjana. To dzięki niemu dowiaduje się więcej na temat Katarów i poznaje drugą połowę tej wojny. Niezdecydowana, rozdarta, musi zdecydować się, po której stronie powinna się opowiedzieć.
Książkę mogłabym określić jako przygodową. Akcji w niej zdecydowanie nie brakuje. Realia i zdarzenia w powieści zostały przedstawione zarówno te prawdziwe, jak i takie, będące czystą „licencja poetica”. Całość napisana została dobrze i ciekawie. Bohaterowie są „żywi” i realni, a wojenna zawierucha pełna okrucieństwa. Mimo wszystko, cała sceneria, jest po prostu tłem dla sylwetek postaci. To głównie ich uczucia, rozterki i perypetie, stanowią fabułę książki. Może Martina Kempff nie pisze tak porywająco jak Bernard Cornwell, ale weny i talentu literackiego z pewnością jej nie brakuje.
Co podoba mi się bardzo, to fakt, że powieść została starannie dopracowana. Z przodu tomu pojawia się spis osób, z tyłu posłowie, chronologiczna tabela wydarzeń, słowniczek i spis źródeł, z których korzystała autorka. Mimo pewnego chaosu, który panuje w samej fabule, rozdziały zostały podzielone dość sprytnie, dzięki czemu łatwo się odnaleźć wśród wydarzeń, w których czytelnik mógłby się pogubić. Samo wydanie książki również jest bez zarzutów. Dobra edycja tekstu, zgrabne tłumaczenie, ładna okładka ze skrzydełkami – wszystko tak, jak powinno wyglądać.
„Katedra Heretyczki” jest powieścią ciekawą, wielowątkową i dynamiczną. Czyta się ją z dużą przyjemnością, z zapartym tchem uczestnicząc w przygodach Klary, jej brata, królowej Francji, barona Szampanii i wielu innych postaci. Obok religijnej wojny i politycznych intryg, poznajemy ich życie prywatne, emocje i uczucia. Obserwujemy zmiany, jakie zachodzą w Klarze, na przełomie dwudziestu lat. Niemalże dosłownie możemy żyć jej życiem. Dodatkowo jakościowo powieść z pewnością pozytywnie wyróżnia się na tle gatunku. Lekturę „Katedry Heretyczki” polecam nie tylko miłośnikom powieści historycznych.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Telbit.
Hiperbola
Totalnie mnie zachęciłaś tą recenzją ! 🙂 Masz umiejętność przekonywania! 😉
Isadora
Masz rację, Kempff to nie Cornwell, jednak ja byłam całkiem zadowolona z lektury. Może brakowało mi tej iskry, która sprawia, że nie można oderwać się od książki, niemniej jednak bardzo miło ją wspominam:)
Pozdrawiam serdecznie!