Miałam w życiu okres, w którym kochałam komedie romantyczne. Były to moje ulubione filmy, które mogłam oglądać setki razy, ani trochę się przy nich nie nudząc. Jednak również takie ekranizacje zdarzają się lepsze i gorsze – niektóre wręcz zupełnie nieudane. “Coś do stracenia” to powieść, która idealnie nadawałaby się do takiej ekranizacji. Bez problemu mogłaby znaleźć się w kanonie filmów obowiązkowych dla miłośniczek gatunku. Powieść czyta się dokładnie tak samo szybko i płynnie, jakby oglądało się świetnie zrealizowany film.
Pewnego dnia Bliss niefortunnie zwierza się przyjaciółce z faktu, że wciąż, mimo tego, że są już na ostatnim roku college, pozostaje dziewicą. Kelsey jest dziewczyną w typie lalki Barbie i ostatnią rzeczą, którą mogłaby okazać jest zrozumienie. Natychmiast zaciąga przyjaciółkę do klubu, gdzie ta ma za zadanie zaliczyć przystojnego nieznajomego. Bliss wcale nie ma na to ochoty, podryw jednak udaje się sam, zupełnie przypadkiem, gdy dostrzega nietypowego przystojniaka, który w klubie, zamiast się upijać kolorowymi drinkami i podrywać panienki, czyta Szekspira… W wyniku spotkania, splotem dziwnych zdarzeń, lądują w jej mieszkaniu, a potem w łóżku dziewczyny. Ona jednak, mimo że Garrick ją niesamowicie pociąga, zaczyna panikować i ucieka pod pretekstem odebrania nieistniejącego kota. Może jakoś poradziłaby sobie z tym traumatycznym przeżyciem, gdyby nie fakt, że jej wybranek mieszka na tym samym osiedlu i, co gorsza, jest jej nowym, akademickim wykładowcą.
Bohaterowie powieści są żywi i barwni. Bliss jest roztrzepana i podatna na urazy ciała – jeżeli coś złego ma się przydarzyć, zdarzy się właśnie jej. Do tego za dużo myśli, a przy tym, w kontraście, działa dość impulsywnie. Przyjaciele dziewczyny mają swoje własne, ciekawe osobowości i są postaciami równie interesującymi. Akademia teatralna natomiast jest bardzo ciekawym, oryginalnym tłem dla całej fabuły. Dzięki takiemu zestawieniu książka wydaje się nadzwyczajna.
“Coś do stracenia” to raczej nie romans dla spragnionych wypieków na twarzy panienek. Najbardziej pasuje do niej określenie komedia romantyczna, bo tym właśnie jest ta opowieść. Powodów do śmiechu jest w niej naprawdę wiele – przede wszystkim sama Bliss wykreowana została w zabawny i uroczy sposób. Niektóre sytuacje są tak absurdalne, że nawet zupełnie wyrwane z kontekstu sprawiają wrażenie niesamowicie zabawnych. Sam styl pisarski Cory Carmack również do takich właśnie należy. Książka wciąga i choć jej treść jest dość banalna, to nie sposób się z nią nudzić.
Dawno tak się nie śmiałam jak podczas czytania o przygodach Bliss. Powieść oczywiście polecam, ponieważ w swojej kategorii wypada rewelacyjnie. Jest lekka, przyjemna i pełna humoru. Czyta się ją szybko i płynnie. To idealna towarzyszka schyłku lata, kiedy pojawiają się pochmurne dni lub gdy po prostu mamy okazję, by przez chwilę wylegiwać się w promieniach słońca. “Coś do stracenia” to tytuł, który przez kilka godzin może śmiało zastąpić obecność najlepszej przyjaciółki.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar
Irena Bujak (Bujaczek)
Mówisz, że to komedia romantyczna, a ja właśnie czegoś takiego szukam teraz. 😉
Agnieszka Chmielewska-Mulka
Widzę, że to idealna lektura na poprawę humoru 😉
Weronika Z.
O! Zaciekawiłaś mnie 🙂
Chętnie po nią sięgnę.