„Belladonna” to drugi tom nowego cyklu znakomitej pisarki, tworzącej dość nietypową fantastykę, Anne Bishop. Cała seria nosi tytuł „Efemera”, a pierwszy tom – „Sebastian”- okazał się naprawdę rewelacyjny. Kontynuacja, moim zdaniem, jest równie udana.
Efemera to świat, który został roztrzaskany na drobne kawałki, by w jednym z fragmentów uwięzić „zjadacza świata”. Teraz krajobrazami (istniejącymi tam krainami) rządzą kajobrazczynie, nadając im kształt przy pomocy uczuć i myśli. Ktoś jednak ponownie uwolnił zjadacza, który teraz krąży po całym uniwersum, siejąc zło w ludzkich sercach. Tylko czarodziejka Belladonna może mu się przeciwstawić. Jest jednak sama. Pozostałe krajobrazczynie czują przed nią strach. Uważają ją za banitkę. Okazuje się jednak, że świat jest naprawdę ogromny. Być może, gdzieś tam daleko, jest ktoś o sercu równie dobrym, a zarazem mrocznym, jak ona sama. Osoba, która pomoże jej wygrać w tym starciu.
Po raz kolejny Anne Bishop pokazała czytelnikom ogrom swojej niezwykłej wyobraźni. Tworzone przez nią fabuły są niepowtarzalne i intrygujące. Jej książki natomiast stanowią pełne niespodzianek przygody. W „Belladonnie” akcja toczy się wartko i wielokrotnie zaskakuje. Nie zabrakło również historii rodzinnych oraz nieodłącznego, towarzyszącego każdej powieści autorki, wątku romantycznego. Książkę z jej poprzedniczką łączą osoby, miejsca i główny wątek, historie są jednak całkiem inne. Choć przyznam, że wiele podobieństw łączy cykl „Efemery” z sagą „Czarnych Kamienii” i nie trzeba się tych szczegółów doszukiwać – widać je na pierwszy rzut oka. Jednak jak dla mnie niewiele to serii ujmuje.
Zdecydowanie mocną stroną „Belladonny” (tak jak było w przypadku poprzednich stworzonych przez autorkę pozycji) są bohaterowie. Silne, odważne kobiety, które zawsze potrafią wybrać właściwą drogę, oraz nieco mroczni, ale zawsze troszczący się o rodziny mężczyźni. Sama Glorianna jest niezwykle barwną postacią, a teraz, do wtóru grają jej również „przynoszący szczęście i pecha” Michael i jego młodsza siostra. Oczywiście nie zabrakło również Sebastiana, Lee i ich ciotki. Oraz zwierzęcych bohaterów – uroczych świergotków. W tak wykreowanych postać bez trudu można się zakochać i z zachwytem, oraz notoryczną ciekawością, śledzić ich losy.
Właściwie nie jestem pewna czy to walka o Efemerę jest na pierwszym planie książki czy też może relacje międzyludzkie i głupota niektórych osób, grają pierwsze skrzypce. Wielowątkowa powieść utkana została precyzyjnie i z dbałością o szczegóły. Do tego cuda, jakie prezentuje nam autorka (na przykład demonocykle), zostały opisane w taki sposób, że bez trudu ujrzeć je można oczami wyobraźni. Być może moje zdanie na temat twórczości Anne Bishop jest nieobiektywne, ponieważ naprawdę bardzo lubię jej książki i czytam każdą kolejną, która zostanie wydana na polskim rynku, ale powieść wywarła na mnie duże wrażenie i naprawdę trudno było mi się oderwać od niej choć na chwilę, by wykonać zwykłe, codzienne czynności.
Wydaniu „Belladonny”, jak i zresztą całej serii, również nie mam nic do zarzucenia. Grafika okładki jest ciekawa – taka typowa fantasy. Cały cykl został do siebie przyjemnie dopasowany wizualnie. Edycja tekstu jest bez zarzutów, tłumaczenie również. Tylko tom bardzo gruby, przez co nieco niewygodny, ale niewiele widziałam cieńszych książek autorstwa Anne Bishop.
Powieść przeczytać jak najbardziej polecam (oczywiście zacząć należałoby od „Sebastiana”). „Efemera” to fantastyka w najlepszym wydaniu – ciekawa, dobrze pomyślana i zaskakująca. Powieść szybko się czyta, jest napisana lekkim piórem i ma w sobie to coś, co sprawia, że czytelnik nie może oderwać wzroku od stronic książki. To doskonała lektura na długie, zimowe wieczory, która bez trudu będzie w stanie rozgrzać nawet te najbardziej zmarznięte serca.
Tekst stanowi oficjalną recenzję dla portalu Secretum
Tala
Uwielbiam książki tej autorki! Jednak z tą serią nie miałam jeszcze przyjemności, chociaż obie części już czekają na półce
Edyta
Miałam trochę inne odczucia od Twoich. Po Belladonnie spodziewałam się dużo więcej niż po Sebastianie, a wyszło słabiej, zupełnie jakby autorka chciała odwlec zakończenie w czasie. Wątek romansowy też można było lepiej poprowadzić. Przeczytam oczywiście część trzecią, ale jak na razie uważam, że część pierwsza jest najlepsza.
Immora
Okładki niestety do mnie nie przemawiają i mimo naprawdę dobrych recenzji, szczególnie Twoich, po prostu mnie od nich odrzuca :/