Powieści z gatunku new adult są jednymi z moich ulubionych. Romantyczna miłość, przeszkody, jakie na drodze bohaterów stawia los i indywidualność postaci. Takie książki powinno czytać się z zapartym tchem, wypiekami na twarzy i wielką nadzieją, na to, że bohaterowie wreszcie będą razem i wszystko im się ułoży. Niestety nie zawsze tak jest i wśród setek wydanych powieści trafia się zaledwie na kilka ulubionych. Jak było w wypadku „Story of Bad Boys”?
Przed Lili pierwszy rok studiów. Pech chciał jednak, że musiała przejść operację wycięcia wyrostka robaczkowego, przez którą spóźniła się na rozpoczęcie roku szkolnego. Na domiar złego na drugie imię dano jej Taylor, czym sugerując się, administracja campusu dodała ją do męskiego akademika. Gdy wreszcie trafia na uczelnię otrzymuje wybór – zamieszkać z chłopcami lub zrezygnować z wymarzonych studiów. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że jeden ze współlokatorów bardzo jej się podoba, ale on wyraźnie jej nie polubił.
Zastanawiam się czy książka jest tak kiepsko napisana, czy może po prostu źle przetłumaczona? A może jedno i drugie? Już na pierwszej stronie wkradł się błąd. Dialogi są sztuczne, bohaterowie bez przerwy powtarzają swoje imiona. Autorka najwyraźniej postanowiła przekazać czytelnikom każdą minutę z życia Lili, przez co zanudza nas zupełnie nieistotnymi dla fabuły czynnościami.
Na szczęście sama fabuła jest ciekawa i wciągająca (chociaż nieco grubymi nićmi szyta). To przyjemnie ułożona historia. Problem powieści jest taki, że idealnie nadawałaby się na Wattpada, niestety przenosząc ją do wersji drukowanej, najwyraźniej nikt nad nią jakoś szczególnie nie popracował, a szkoda. Po solidnej redakcji byłoby to całkiem niezłe, trzymające poziom, new adult. Na Wattpadzie dostałaby ode mnie 5 na 5, w formie drukowanej niestety jest to 5 na 10, bo to naprawdę zupełnie odmienne kryteria oceny.
Jestem ogromnie ciekawa czy w drugim tomie coś się zmieni. Mam nadzieję, że Mathilde Aloha otrzymała kilka redakcyjnych uwag i w dalszej części się do nich dostosuje. Nad warsztatem trzeba niestety pracować. Uważam, że mimo wyraźnych braków, ta autorka nie jest jeszcze stracona. Jej postępy widać już w pierwszym tomie, gdzie powieść powoli, ale jednak się rozwija. Kto wie, może kolejna część będzie wyglądała znacznie lepiej? Ja w każdym razie z pewnością dam jej szansę.
Dziękuję!
Drusilla
Mnie również niespecjalnie się podobało :/