„Klucz” to ostatnia, zamykająca trylogię, część „Strażników Veridianu”. Wreszcie niecierpliwie czekający czytelnicy dowiedzą się, jak kończy się cała historia. Wśród śmiechu i łez poznają dalsze losy swoich ulubionych bohaterów.
Bogini Chaosu Lathenia i przedstawiciele Straży spotykają się twarzą w twarz. Zamiast pokojowych rozmów, wypowiadają sobie jednak otwartą wojnę. Niedługo potem Zakon rozpoczyna pierwsze działania. Siła gniewu Lathenii jest olbrzymia. Bogini nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego celu. Nie obchodzi jej nawet życie własnych żołnierzy. Tym razem książka pisana jest z punktu widzenia Matta i Rochelle. Ta dwójka, wraz z towarzyszącym im Arkarianem, ma udać się pod ziemię, by odzyskać klucz do zbrojowni Veridianu. Uczucie Isabel rozkwita, Ethan uświadamia sobie wiele rzeczy, a Matt odkrywa niezwykłą tajemnicę na swój temat. Z każdą przewróconą kartką tomu robi się coraz ciekawiej.
Tym razem powieść nie jest już taka błaha i wesoła. Do treści wkradło się wiele smutku. Szczęście miesza się z rozpaczą. Niejednokrotnie bohaterowie uświadamiają sobie swoją bezradność. Relacje między postaciami również osiągają swoje punkty kulminacyjne. Ponieważ w proroctwie przepowiedziany został zdrajca, nikt nie wie, komu można zaufać, a główne podejrzenia padają na Rochelle, która przecież już wcześniej współpracowała z Zakonem… Fabuła książki jest ciekawa, akcja toczy się warto, a zasadniczym plusem całości jest nieprzewidywalność. Wydarzenia naprawdę zaskakują, a to, jako zagorzała, znająca wiele powieści czytelniczka, naprawdę sobie cenię.
Bardzo lubię sposób przedstawiania świata, który wybrała Marianne Curley. To niezwykłe przeżycie, obserwować wydarzenia oczami – za każdym razem – innych postaci. Dzięki temu poznajemy przeróżne perspektywy, a czytając nie sposób się znudzić. Do tego sam styl autorki jest lekki i przyjemny w odbiorze. Pisze ona tak, jakby tworzyła scenariusz filmowy – i mimo 540 stron powieści, nie ma w niej żadnych dłużyzn ani nadmiernych opisów, a stworzenie całej otoczki przedstawionego świata zostaje dla naszej wyobraźni. Osobiście bardzo lubię zachwycać się barwami powieści takich jak „Nad Niemnem”, ale zdecydowanie nie muszę robić tego na co dzień i uważam, że „Klucz” i sposób w jaki został stworzony jest idealny do tego, by do czytania zachęcić młodzież. W końcu głównym odbiorcą trylogii są właśnie osoby nastoletnie.
Sądzę, że najlepszą częścią cyklu była „Straż”, a dwie pozostałe jedynie próbują podążyć jej śladem. Mimo to jednak całość zdecydowanie zachęca do czytania, a z bohaterami ciężko się rozstać. Marianne Curley ma dobre pomysły, jej przygody wciągają, a fantastyczny świat poznaje się z prawdziwą przyjemnością. Trylogia „Strażników Veridianu” to lektura lekka, łatwa i przyjemna, mimo że trzeci tom zmusza do myślenia znacznie bardziej niż pozostałe, to jednak również mieści się w granicach komfortowej rozrywki i warto po niego sięgnąć. Może nie jest to literatura światowej klasy, ale ja sama w każdym razie na serii się nie zawiodłam. Innym jej lekturę również polecam!
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=uQvtlUPWHwo]
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar.
Immora
Po Straż chętnie kiedyś sięgnę, ale głupio tak zaczynać jakąś serię wiedząc, że potem będzie tylko gorzej… Ale zobaczymy, czy w ogóle mi się uda dorwać pierwszy tom 🙂