Pojawiła się nowa forma ewolucji, która jednocześnie stanowi zagładę dla ludzkości – Koherencja. Dzięki postępowi technicznemu, jeden umysł może połączyć się z drugim, poprzez fale telefonii komórkowych. Tyle, że połączony człowiek zupełnie traci swój indywidualizm. Zostaje pożarty przez większą, silniejszą i mądrzejszą formę bytu. Istotę stworzoną z setek i tysięcy przeróżnych umysłów. Nową, dominującą formę, która pragnie pochłonąć cały świat.
Błąd w systemie, który ukrywał uciekinierów przez satelitami, został wykryty przez FBI. To tylko kwestia czasu, kiedy odnajdą obozowisko Jeremiaha Jonsa. Następuje szybka i gwałtowna ewakuacja. Problem polega na tym, że w lesie nie ma w obecnej chwili Christophera. Chłopak ma nowy plan. Pojechał wiec na poszukiwanie łącza Internetowego razem z towarzyszącą mu Indianką, Madonną. Grupa się rozdziela, by ktoś jak najprędzej mógł wyruszyć na ich poszukiwanie. Czy jednak i tym razem uda im się uciec przed coraz bardziej rozwiniętą i uczącą się na własnych błędach Koherencją?
Przyznam szczerze, że “Hide Out” nie podobało mi się już tak bardzo jak pierwszy tom. Jest to udana, ale nie powalająca kontynuacja. Zabrakło tutaj jakiejś rewelacji. Czegoś takiego jak pomysłu autora z Koherencją. Kompletne zaskoczenia czytelnika. Tu po prostu bohaterowie w dalszym ciągu uciekają, przerzucając się coraz to nowymi pomysłami. Akcja toczy się wartko do przodu, ale jest w dalszym ciągu tą samą akcją. Po prostu ciekawą kontynuacją historii, którą rozpoczął tytuł “Black Out”.
Mimo, że Andreas Eschbach nie dodał do swojej powieści nic szczególnie innowacyjnego, to jednak i tym razem, pojawiła się rzecz, wyróżniająca ją spośród innych książek. Autor, w drugim tomie, postanowił rozwinąć legendy Indian i znacznie więcej wspomniał o otaczającym ich mistycyzmie, obrzędach i tajemniczej magii. To w dużej mierze dodało historii swoistego uroku.
Książkę czyta się znakomicie. Z początku czułam się nieco zawiedziona – zwłaszcza, że tym razem narrator przedstawia nam świat z punktu widzenia również drugoplanowych bohaterów, ale gdy opowieść wróciła do Christophera i jego nowych przyjaciół (zwłaszcza Indianina Georga) ponownie dałam się porwać wirowi wydarzeń, zatracając w treści bez reszty. Poza tym, jakiej bym opinii o tym tytule nie miała, to i tak, gdy ktoś przeczyta “Black Out” żadna siła nie powstrzyma go przed sięgnięciem po kontynuację. Pierwszy tom po prostu wywierał zbyt duże wrażenie.
“Hide Out” nie jest tytułem tak doskonałym i genialnym jak “Black Out” temu nie da się zaprzeczyć. Nie znaczy to jednak, że druga część powieści jest zła. Poza pierwszymi rozdziałami czytało mi się ją doskonale. Bez trudu wciągnęła mnie do swojego świata. Po prostu czuję się nieco zawiedziona, że nie była tak samo rewelacyjna jak poprzedni tytuł. Liczę na to, że przy okazji trzeciego tomu, Andreas Eschbach znów wpadnie na jakiś zaskakujący, stawiający całe nasze postrzeganie świata na głowie, pomysł. I tego mu właśnie z całego serca życzę. Gdyby książki miały ode mnie otrzymać szkolne oceny, “Black Out” dostałby celujący, natomiast “Hide Out” zadowolić się musi dobrym z plusem. Z pewnością jednak, w dalszym ciągu, historia posiada potencjał.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar
Drusilla
Fajnie, że druga część wychodzi tak szybko po pierwszej, postarali się!
Agnieszka Chmielewska-Mulka
Lubię czytać książki poruszające tematykę zastosowania nowych technologii. Przeczytam.
awiola
Widzę ten potencjał z fabule, jest naprawdę ciekawa i dość oryginalna.
Kaśka P.
Ciekawa jestem, co ci autorzy jeszcze wymyślą 🙂