„Jak to możliwe, że beztrosko tańczą, kiedy wszystko się rozpada?”
Już na pierwszej stronie „Serca Suriela”, w samym prologu, odnalazłam słowa, które do mnie przemówiły. Coraz bardziej przekonuję się do rodzimych pisarzy, mimo, że przez długi okres czasu starałam się ich unikać. Sięgając jednak po „Strażników Nirgali” byłam pewna, że będą potrafili do mnie bezbłędnie trafić.
Bree Whelan jest mieszkanką Gadery, zwykłego miejsca, podobnego do setek ludzkich miast. Wyróżnia je jednak coś specjalnego – bliskość Nirgali, świata rządzonego przez rody aniołów. Na urodziny dziewczyna dostaje od wuja niezwykły prezent, kamień, dzięki któremu może stać się niewidzialna. I tak w głowach Bree oraz jej przyjaciółki Pat kiełkuje pomysł by przekroczyć pod osłoną magii pilnie strzeżoną granicę Nirgali. Dziewczyny uważają to za dobrą zabawę. Wkrótce jednak okazuje się, że nie był to najlepszy pomysł, a kraina marzeń stoi na skraju wojny domowej. Jaki ma to jednak związek z Bree i jej rodziną?
Muszę przyznać, że co do powieści mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony autorka wymyśliła bardzo interesującą fabułę i ciekawe przygody, a z drugiej stworzony przez nią świat wydaje się odrobinę sztuczny. Od samego początku irytowało mnie na przykład to, że od pierwszego spotkania wszyscy przedstawiają się sobie z imienia i nazwiska, nawet jeżeli nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Powinni jeszcze wymieniać się wizytówkami, a towarzyszyć temu mogłyby uprzejme ukłony, wtedy byłoby zupełnie jak w Japonii. Postacie goszczące w książce są ciekawe, Bree ma swój charakterek, Angarosa (inna nazwa aniołów) Mikaila bez problemu da się polubić, Alix (jego młodsza siostra) opisana jest rewelacyjnie. Tu jednak również będę miała „ale”. Zabrakło mi tego „czegoś” w relacjach między bohaterami. Miłość wzięła się najwyraźniej tylko z przeznaczenia, ponieważ wątek romantyczny ograniczał się do bardzo krótkich, zdawkowych opisów i rozwinął się dopiero, kiedy bohaterowie (dużo czasu im to nie zajęło) stwierdzili, że bardzo im na sobie zależy. To samo z przyjaźnią. Kiedy Bree zdradziła przyjaciółka, która zrobiła to tylko i wyłącznie z powodu wiszącej nad nią groźby, ta po prostu uciekła, zostawiając dziewczynę na pastwę losu, a potem nie poświęciła jej ani jednej myśli. W powieści również niektóre postacie umierały, żal po nich jednak, nawet jeżeli byli osobami bliskimi bohaterom, zszedł na drugi plan lub w ogóle go nie było. Są to rzeczy, które wydają mi się niekonsekwentne, bo każda akcja powinna wywoływać reakcję, a tutaj niestety tego zabrakło. Nie podobało mi się także to, że niektóre przygody i sytuacje były kompletnie pozbawione sensu i znaczenia dla reszty fabuły. Oczywiście to dopiero pierwszy tom i możliwe, że autorka miała w ich opisaniu jakiś większy, nieodsłonięty jeszcze przed czytelnikami zamysł. Jeżeli jednak tak nie jest, to mogę stwierdzić jedynie, że mimo dobrego pomysłu, powieść nie została dostatecznie dopracowana i naprawdę widząc potencjał pisarki, twierdzę, że mogłoby być lepiej.
Nie mogę jednak powiedzieć, żeby książka była do kitu. Właściwie to pomijając te niedociągnięcia jest całkiem fajna. Stylowi i językowi Agnieszki Wojdowicz nie mogę niczego zarzucić, a wręcz przeciwnie – wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Wizja świata, który stworzyła autorka jest kompletna i niepozbawiona sensu. Nie wykorzystywała pochopnie tych wszystkich ogranych, występujących wszędzie indziej stworzeń. Sięgnęła po te ciekawsze i przerobiła je w taki sposób, żeby pasowały do klimatu powieści. Wydaniu książki również nie mam nic do zarzucenia, przynajmniej od strony edytorskiej, ponieważ okładka jak na mój gust jest odrobinę za różowa.
Powieść „Strażnicy Nirgali” z pewnością spodoba się młodszym czytelniczkom. Nie sądzę, żeby zwróciły uwagę na braki o których wspomniałam. Z pewnością również mają dużą szansę zachwycić się bohaterami. Mnie osobiście czytało się przyjemnie, polubiłam styl autorki i z łatwością mogę wyobrazić sobie opisywany przez nią świat. Natomiast fragmenty o wiśniowych konfiturach, kąpieli Alix czy odganianiu chmary owadów skrzydłami, równoważą niektóre braki. Jest dobrze, ale jednak mogłoby być lepiej, a ja coraz bardziej cieszę się z odkrywania kolejnych polskich autorek (i autorów) oraz z prawdziwą, drzemiącą we mnie ciekawością, czekam na drugą część zatytułowaną „Łowcy aniołów”, która nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia ukaże się w październiku.
O autorce słów kilka
Agnieszka Wojdowicz mieszka na Mazowszu, na skraju małego miasteczka, w którym nocą latają nietoperze, a za dnia motyle. Uczy języka polskiego w liceum. Uwielbia fantasy, słoneczniki i księżycowe kamienie. Nie cierpi szpinaku, psujących się laptopów oraz książek w szarych, smutnych okładkach. Ma też kotkę obronną o prawdziwie niezależnym charakterze.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia.