Post apokaliptyczne powieści młodzieżowe zastąpiły ostatnimi czasy nurt gatunku „paranormal romance”. Z grubsza jednak polegają na tym samym – niespodziewana miłość, niebezpieczeństwo oraz rozważania próbujących poradzić sobie z losem nastolatków. Czy powieść Amy Engel – „Misja Ivy” – w jakikolwiek sposób wyróżnia się na ich tle?
Świat po wojnie nuklearnej, przeżyli jedynie nieliczni. W niewielkim, ogrodzonym kolczastym płotem miasteczku, panują surowe zasady, a kto ich nie przestrzega, zostaje wykluczony ze społeczności i wygnany na zewnątrz. Jednym z obowiązków mieszkańców są śluby w wieku szesnastu lat. Specjalna komisja dobiera pary na podstawie testów osobowości. Ivy to jednak nie dotyczy – ona jest córką założyciela osady, a to oznacza, że przeznaczony jej został syn prezydenta. Może nie byłby to taki najgorszy los, gdyby nie fakt, że od trzech pokoleń ich rodziny są zwaśnione, a zadaniem dziewczyny zostaje zabicie przyszłego męża.
Powieść jest oryginalna jak na swój gatunek i czyta się ją rewelacyjnie szybko. Fabuła została skonstruowana w interesujący sposób i z przyjemnością śledzi się losy bohaterów. Świat został pokrojony na kawałki, a w tytule „Misja Ivy” przedstawiona zostaje jedynie maleńka jego część – nic jednak straconego. Zakończenie zostało otwarte w taki sposób, że z pewnością niebawem pojawi się kontynuacja.
Bohaterowie zostali wykreowani bardzo szczegółowo. Mają wyraźnie zarysowane charaktery oraz cechy osobowości. Sama Ivy należy jednak do tego rodzaju irytujących postaci, które kosztem samych siebie chcą zbawić świat i nie przychodzą im do głowy żadne inne, logiczniejsze rozwiązania. Nie chciałabym spoilerować, ale wiedząc co ją czeka mogła chociaż wrzucić sobie plecak w krzaki przy płocie i pozostawić nutkę nadziei na przeżycie. Tylko po co? Śmierć w wieku szesnastu lat to przecież taka kusząca perspektywa…
„Misja Ivy” to ciekawa, przemyślana powieść. Autorce w dobry sposób udało się wykorzystać całkiem niezły pomysł. Brakuje w niej jednak post apokaliptycznego klimatu – odniosłam wrażenie, że akcja równie dobrze mogłaby rozgrywać się na przykład w średniowieczu. Wyszłoby na to samo. Nie było to jednak zbyt wielką wadą, chyba, że ktoś się nastawił na genialną wizję świata po zagładzie nuklearnej. Uważam, że książka jest jak najbardziej godna przeczytania i tego by poświęcić na nią swój cenny czas. Pomimo kilku, drobnych wad, lekturę jak najbardziej polecam!
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akapit Press
Alicja
A ja dalej nie ogarniam sensu finału. Naprawdę.
Vicky
Wydaje mi się, że ten sens oparł się na stwierdzeniu “będzie kontynuacja” 😉
Fenko
Jak dla mnie to dość duża wada, że to książka postapokalipsa, a nie ma dobrze zarysowanego wątku. Ale sama fabuła wydaje się naprawdę ciekawa, chyba sięgnę;)