Frances Hodgson Burnett to, obok Astrid Lindgren, jedna z moich ulubionych pisarek powieści dla dzieci. Mimo że tworzyła na przełomie XIX i XX wieku jej historie są przepiękne i wciąż aktualne. Uczą dobroci, miłości i wybaczania. Pozwalają uwierzyć, że jak źle by nie było, czarne chmury w końcu rozwieje wiatr, a za nimi odkryjemy jasne, ciepłe słońce.
„Mały lord” to pierwszy utwór spod pióra angielskiej pisarki. Opowiada historię amerykańskiego chłopca Cedryka, którego ojciec był synem brytyjskiego arystokraty, ale został wydziedziczony z powodu mezaliansu jaki popełnił. Gdy wszyscy synowie lorda umierają, ten rozkazuje odnaleźć Cedryka i sprowadzić go do Wielkiej Brytanii, składając jego marce propozycję nie do odrzucenia.
Cedryk swoim urokiem małego chłopca oraz naturalną dobrocią, której nauczyła go mama podbił serca nie tylko bohaterów powieści, ale także czytelników z całego świata. Historia, którą opowiedziała pisarka jest przepiękna i ponadczasowa. Napisana została w sposób prosty i przystępny, a jednocześnie nie będzie raziła współczesnym, często niedopracowanym językiem. Uczy miłości, przyjaźni i uczuć, którymi ludzie powinni się w życiu kierować.
Kiedy urodziła się moja druga córeczka postanowiłam przeznaczyć dużą półkę na moje ulubione książki z dzieciństwa. Między innymi znalazły się na niej właśnie powieści Frances Hodgson Burnett takie jak „Mała księżniczka”, „Tajemniczy ogród”, „Zaginiony książę” czy recenzowany przeze mnie obecnie „Mały Lord”.
Mój egzemplarz „Małego Lorda” to nowe, piękne wydanie, które ukazało się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka. Jego tłumaczem jest pan Jerzy Łoziński, który przy takiej literaturze sprawdza się znacznie lepiej niż podczas tłumaczenie „Władcy Pierścieni”. Książka posiada twardą oprawę i materiałową zakładkę. Wewnątrz znajdują się grafiki, których Autorem jest Rginald B. Birch. Wszystko wygląda naprawdę wspaniale.
„Mały lord” to piękna, pełna ciepła książka. Czytana jest dzieciom od pokoleń i jak dotąd nie zapowiada się na to, że kiedyś wypadnie z literackiego kanonu. To lektura mojego dzieciństwa, więc być może trudno mi ją obiektywnie ocenić, ale uważam, że jest wspaniała. Warta tego, by po nią sięgnąć, zwłaszcza w okresie zimowym, gdyż mały lord Fauntleroy potrafi wlać nieco ciepła w każde, nawet najbardziej zamrożone serce.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka
Magia Słowa
Czyż to nie autorka książki “Tajemniczy ogród”? Czy mnie tylko się zdaje?
Ja raczej się nie skuszę, ale na pewno polecę młodszemu bratu 😉