Nastały ciężkie czasy. Z powodu globalnego ochłodzenia, które rozpoczęło się około 2030 roku ludzie zaczęli głodować. Na Ziemi wyczerpało się większość źródeł energii. W 2045 wybuchła Trzecia Wojna Światowa, która trwała przez dwadzieścia kolejnych lat. Liczba ludności zmniejszyła się do niespełna trzech miliardów. Jedynym powodem dla którego konflikt nie przerodził się w wojnę nuklearną, były osoby władające nadprzyrodzonymi umiejętnościami, które bez skrupułów wykorzystywali do walki. To właśnie oni zjednoczyli się, by zażegnać wojnę. Od tej pory każde państwo prowadzi swoją własną Akademię, a ich uczniowie są jedynymi, którzy biorą udział w bitwach. 

Wojnę atomową, wybuchy bomb, nawet wojnę biologiczną można było wytłumaczyć powołując się na naukowe teorie. My byliśmy fenomenem. Nikt nie wiedział do czego jesteśmy zdolni ani dlaczego posiadamy nasze umiejętności. Nauka w jednej z Akademii jednak nie była niczyim marzeniem. Śniliśmy o niej po nocy w naszych najgorszych koszmarach. Jako młode pokolenie staraliśmy się żyć normalnie, ale tak naprawdę odetchnąć mogliśmy dopiero na studiach – wtedy nabywaliśmy ostatecznej pewności – nie zostaliśmy wybrani, jesteśmy zwyczajni. Ja niestety nie miałam tyle szczęścia. Wiem jednak, że mimo wszystko nie powinno mnie tu być, bo mimo tego, że wykryto u mnie pewne zdolności, nie potrafiłam ich używać. 

Każde z nas posiada odmienne umiejętności, ostatecznie jednak wszyscy uczymy się tego samego – jak przetrwać, zapanować nad magią i nie dopuścić do wojny, chaosu oraz totalnej zagłady.

Rozdział Pierwszy

Lila

Drżały mi dłonie. Z całej siły ściskałam łuk. Byłam w tym naprawdę beznadziejna, a to nie wróżyło mi świetlanej przyszłości. Właściwie nie wróżyło mi żadnej przyszłości, chyba, że miałabym nadzieję spędzić resztę swojego życia jako niewolnica na farmie żywności… lub jeszcze gorzej, a tego „gorzej” nawet nie chciałam sobie wyobrażać. Moje strzały nie tyle nie wbijały się w kolorową, papierową tarczę co najczęściej w ogóle omijały dwumetrową słomiankę i to niezależnie od tego ile bym nie ćwiczyła albo jak bardzo się nie starała. 

– Czternastka, zostajesz po zajęciach – usłyszałam lodowaty glos trenera. 

Jeszcze mocniej zacisnęłam dłoń na drzewcu łuku. Czego innego mogłabym się spodziewać? 

– Poradzisz sobie – mruknęła do mnie Hester, przechodząc za moimi plecami i składając broń. 

Właściwie nie była moją przyjaciółką. Za to była jedyną osobą, która normalnie ze mną rozmawiała. Skoro została moją współlokatorką to nie miała wielkiego wyboru… Na większości zajęć byłam naprawdę kiepska, a trzymanie się z marnymi uczniami niczego nikomu nie dawało – nawet więcej, stanowiło pewnego rodzaju zagrożenie. Poza tym do tej pory byłam jedyną osobą z pierwszego roku, która jeszcze nie odkryła nawet jednego talentu. 

Ręce coraz bardziej drżały mi ze zmęczenia, ale nie przestawałam strzelać. Wiedziałam, że to byłby duży błąd i ból w ramionach jest niczym w porównaniu z karą, jaka wówczas mogłaby mnie czekać. Zajęcia z bronią okazały się jednymi z najgorszych. Nasz trener był przystojny posągową urodą i również jak posąg się zachowywał – nieczuły i zimny. Traktował nas bez cienia litości czy empatii. Błagałam w duchu żeby nie trafić do jego grupy, gdy zacznę się uczyć konkretnych sztuk walki wręcz. Obecnie próbowaliśmy wszystkiego, by móc zorientować się co najbardziej będzie do nas pasowało. 

Nieliczni uczyli się od wczesnego dzieciństwa, ponieważ już wtedy wykryto ich talent do magii, ale było ich niewielu. To właśnie oni zostawali naszymi trenerami i nauczycielami. Inni, tacy jak ja, w Akademii byli zaledwie od miesiąca, a dostanie się do niej zmieniło nasze życie w piekło. Niewielu przebywało w tym miejscu z własnej woli. 

– Źle to robisz – usłyszałam szorstki głos trenera.

Tak zawzięcie strzelałam, że zupełnie zapomniałam o jego obecności. Podszedł do mnie dopiero gdy wszyscy wyszli z hali. Stanął tuż za moimi plecami. Położył dłoń na moim ramieniu. Poczułam niepokojące drżenie i tym razem nie był to strach. Martin był od nas zaledwie parę lar starszy i… był tak samo cudowny, co i przerażający. Sprawiał wrażenie jakby znęcanie się nad nami sprawiało mu niekłamaną przyjemność, a jednocześnie… był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego w życiu spotkałam. Z powodzeniem mógłby zostać modelem lub gwiazdą filmową. Krótko ścięte, ciemne włosy, niemalże fiołkowe tęczówki, sylwetka sportowca. Był też oczywiście doskonały we wszystkim co robił. Kiedy za mną stał, czubkiem głowy sięgałam mu ledwie do ramienia. To było dziwne uczucie – darzyć nienawiścią kogoś, na czyj widok w moim brzuchu szalało stado wściekłych motyli. Taka była jednak prawda. Nienawidziłam go i nie byłam z tym uczuciem odosobniona. Lodowata maska na chwilę opadła i spojrzał na mnie zaskoczony. Czy on też to poczuł? Wiedziałam, że to niemożliwe! Gdy odważyłam się ponownie spojrzeć, po zaskoczeniu na jego twarzy nie było ani śladu. Pokazał mi w jakiej pozycji powinnam trzymać strzałę i łuk, a ja błagałam w myślach tylko o to, żeby już przestał mnie dotykać, a jednocześnie pragnęłam, żeby nigdy nie przestawał. 

– Spróbuj teraz – powiedział, wciąż trzymając dłonie na moich rękach.

Skupiłam się na tarczy. Wciągnęłam powietrze, kompletnie zaskoczona. Między grotem strzały a tarczą pojawiła się srebrna, mglista linia. Dopasowałam do niej strzałę i wypuściłam ją z łuku. Trafiła perfekcyjnie. W sam środek kolorowej kartki. Miałam ogromną ochotę zapytać go co to było, ale milczałam. Tak było bezpieczniej. Obdarzył mnie zagadkowym spojrzeniem i odsunął się ode mnie. 

– Następna – rozkazał.

Ponownie naciągnęłam cięciwę. Linia zniknęła, a ja wypuściłam strzałę w pustkę, o włos mijając się z moją słomianką. Nie wyglądał już na zirytowanego, a raczej na zaciekawionego. Położył dłoń na moim ramieniu. 

– Spróbuj jeszcze raz.

Linia wróciła, a ja oddałam kolejny perfekcyjny strzał. Kazał mi wykonać kolejne cztery strzały, nie zdejmując ręki z mojego ramienia. Wszystkie były idealne. Wziął ode mnie łuk i wystrzelił,  ale nie celował do tarczy. Strzała przeleciała przez niewielkie, otwarte okienko hali sportowej. Trafił w wysoki punkt na stojącym w pewnym oddaleniu drzewie. Oddał mi broń.

– Skup się – warknął. – Nie jestem ci potrzebny, żebyś zobaczyła trajektorię lotu strzały. 

Nie był? Poczułam irytację. Skupiłam się tak, jak kazał, ale tym razem nie na tarczy, a na jego wbitej w drzewo strzale. Nie byłam pewna czy chcę sobie czy jemu coś udowodnić. I rzeczywiście… kiedy już wiedziałam czego szukać bez trudu dostrzegłam linię, ale nie była tak wyraźna jak wtedy, kiedy mnie dotykał. Tym razem widziałam ją jako cienką, zamgloną smużkę. To jednak wystarczyło. Strzeliłam. Jego strzała rozpadła się na kawałki. Nie byłam nawet zdziwiona, że udało mi się trafić. On również nie był.

– Starczy na dzisiaj – oznajmił. – Jutro też zostaniesz po zajęciach. 

Skinęłam głową przerażona tą perspektywą i ruszyłam wyciągnąć z tarczy swoje strzały. Zatrzymał mnie w miejscu. Spojrzał mi w oczy.

– Lepiej póki co nie mów o tym nikomu.

Posłusznie skinęłam głową, a potem pobiegłam ku tarczy, nareszcie uwalniając się od jego dotyku. 

***

Najpierw strzelałam z łuku, a potem zabrał mnie na strzelnicę. Kazał strzelać z pistoletu i karabinu. Na swoje nieszczęście za każdym razem bezbłędnie trafiałam. Pojedyncze zostawanie po zajęciach przerodziło się w codzienne, dwugodzinne treningi, które na początku następnego tygodnia zamieniły się w sześciogodzinne sesje, na dodatek wcale nie obejmujące wyłącznie strzelania. Jako początkująca grupa uczyliśmy się kilkunastu różnych sztuk walki, by po trzech miesiącach treningów wybrać dwie, które najbardziej nam odpowiadają. Martin zrobił to przed czasem za mnie i zmusił mnie do intensywnej nauki karate i aikido. Jego treningi były mordercze. Nie miałam kiedy jeść. Nie nadążałam z innymi lekcjami. Kiedy wracałam do pokoju, po prostu padałam na łóżko i przesypiałam aż do rana. 

***

Nie rozumiałam czemu zabronił mi brać udział w treningach reszty grupy. Zamiast tego siedziałam obserwując ich wysiłki lub służyłam za dziewczynę na posyłki. To nie miało sensu. Przynajmniej nie dla mnie. Nikt jednak nie zadawał pytań. Z góry uznali, że jestem zbyt słaba by brać udział we wspólnych zajęciach, a ja nie wyprowadzałam nikogo z błędu. Trener również nie. Do czasu.

– Za tydzień odbędą się zawody – oznajmił grupie. – Zapewne wiecie co to oznacza? – ni to spytał ni stwierdził. – Osoby, które zwyciężą w przynajmniej jednej konkurencji są zwolnione z półrocznych egzaminów. 

Zważywszy na to, co groziło za ich niezdanie… cóż… była to naprawdę wartościowa nagroda i każdy liczył, że to on zostanie wytypowany do wzięcia udziału w międzyszkolnej rywalizacji. Na hali zapadła cisza. Nikt nie śmiał nawet odetchnąć, by przypadkiem nie zniszczyć swojej szansy.

– Z waszej grupy wytypowałem cztery osoby. 

W grupie była nas dwudziestka, niemal setka na roku, w zawodach każda szkoła mogła wystawić zaledwie dziesięciu pierwszoroczniaków. To było dla naszej grupy ogromnie pozytywne zaskoczenie. Znaczyło to również, że trener wyraźnie nas faworyzował. 

– Będą to: jedynka, – tej decyzji wszyscy się spodziewali, Aron był we wszystkim najlepszy – ósemka, – Hester z trudem powstrzymała okrzyk radości – dziesiątka – wiecznie milczący, ponury Dominik i tym razem nie dał po sobie poznać jak wpłynęła na niego usłyszana decyzja – i czternastka.

Cisza stała się gęsta, wręcz namacalna. Wszyscy spojrzeli w moim kierunku. Niemalże mogłam usłyszeć ich myśli. Czym zraziła do siebie Martina, że tak bardzo jej nienawidzi? Dlaczego chce oglądać jej kompromitację? Ogarnęło mnie całkiem przyjemne uczucie mrocznej satysfakcji. Wreszcie będę mogła pokazać pozostałym, czego się nauczyłam. 

Rozdział Drugi

Lila

Niedziela była jedynym dniem, który miałam wolny. Chociaż nie, tak naprawdę to nie. W niedzielę starałam się nadrobić wszystkie szkolne zaległości. Osiem godzin zajęć, a zaraz po nich sześć godzin treningu, to było dla mnie zbyt wiele. 

– Nie wychodzisz? – spytała Hester, unosząc brwi. 

Jak na nasze warunki i możliwości była naprawdę ładnie wyszykowana. Rozpuszczone, kasztanowe włosy sięgały jej ramion. Włożyła na siebie obcisły, sięgający niemal kolan sweter i długie, szare skarpety za kolana. Do tego wysokie buty i przerobiony na całkiem modną torebkę wojskowy chlebak.

– Uczę się – oznajmiłam wracając do leżącej przede mną książki.

– Jesteś tego pewna Lila? Wiesz, że to i tak wszystko na nic, jeżeli nie znajdziesz kogoś, kto cię zaprosi do pary… – w jej tonie pojawiła się nuta współczucia. – Wspólne zajęcia zaczynają się już za dwa tygodnie – dodała. 

Cholera! Zupełnie o tym zapomniałam. Pieprzone zajęcia w parach, których sensu kompletnie nie rozumiałam. Istniały podobno po to, żeby nauczyć nas radzenia sobie we wszystkich sytuacjach, nie tylko podczas ewentualnej walki, ja w to jednak nie wierzyłam. Dziewczyn było na naszym roku o dwadzieścia więcej niż chłopaków. Znaczyło to ni mniej ni więcej niż to, że dwadzieścia z nas nie zostanie zaproszone. Jeżeli nie znajdę sobie partnera, a przez moje wyniki w nauce wcale się na to nie zapowiadało, to zostanę wyrzucona. Skończę na farmie, całymi dniami pracując w polu. Tak jak pozostałe niezaproszone dziewczęta. Nie miałam przyjaciela, który mógłby mnie zaprosić, nie było też sensu wdzięczyć się do chłopaków. Każdemu zależało tylko na tym, żeby mieć jak najlepsze wyniki, a do tego potrzebna była jak najzdolniejsza partnerka. Ja nią zdecydowanie nie byłam.

Aron 

Idąc korytarzem uśmiechnąłem się arogancko do wpatrującej się we mnie łakomie blondynki. Pomachałem dwóm innym dziewczynom z grupy, które na mój widok zachichotały. Zawsze irytowały mnie osoby udające nadmierną skromność. Ja sam doskonale znam swoją wartość. I szczerze przyznam – nie mogłem doczekać się ćwiczeń w parach. Byłem nie tylko jednym z najlepszych uczniów, ale także jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Moja partnerka na zajęcia musiała być idealna. Tym razem popełniłem jednak błąd. Nie mogłem się zdecydować i zbyt długo zwlekałem z wyborem odpowiedniej dziewczyny. Za błędy natomiast w Akademii niestety zawsze się płaci. 

– Masz już partnerkę? – spytał od niechcenia sensei, kiedy zdjąłem buty i wszedłem na matę. 

– Jest jeszcze trochę czasu – mruknąłem, zaskoczony pytanem. 

Nieczęsto ze mną rozmawiał. Zazwyczaj ograniczał się do wydawania poleceń lub korygowania błędów. 

– Więc nie masz? – przecząco pokręciłem głową. – Doskonale. W takim razie zaprosisz Lilien. Numer czternaście z twojej grupy. 

Spojrzałem na niego zszokowany. Czyżbym się przesłyszał? W pierwszym momencie nie skojarzyłem dziewczyny, o której wspomniał, ale chwilę później pobladłem. Była na końcu list z niemal wszystkich zajęć, w tym również tych sportowych. Nie byłem pewien jakim cudem w ogóle udawało jej się cokolwiek zaliczać… 

– Żartujesz, prawda? – wyrwało mi się nieproszone. Trener spojrzał na mnie chłodno. Z trudem przełknąłem ślinę. Jak mogłem zachować się tak bezmyślnie? – Nie mówisz poważnie, sensei? – poprawiłem się natychmiast.

Ku mojej uldze puścił moje słowa mimo uszu. 

– Owszem, mówię. To nie jest prośba.

Nie potrafiłem w to uwierzyć. Nie chciałem. Ta dziewczyna nie zaprzepaści mojej szansy na zajęcie pierwszego miejsca i zostanie kapitanem! 

– Nie mogę jej zaprosić! – prawie krzyknąłem. – Co jeśli przez nią nie zdam?

Teraz naprawdę przegiąłem. W jego oczach pojawiła się wściekłość. Odezwał się jednak chłodnym, wyrachowanym tonem.

– Nie zdasz, jeżeli jej nie zaprosisz.

– Jak to nie zdam? – spytałem jak ostatni głupek.

– Nie zdasz, bo cię obleję – wyjaśnił z drwiną w głosie.

– Nie możesz! Jestem najlepszy! – panika i irracjonalność tej sytuacji znów odebrały mi rozum.

– Chcesz się założyć? – ponownie zignorował moją impertynencję.

Czy to był jakiś pieprzony żart? A może test? Zdałem sobie sprawę z porażki. Musiałem się wycofać. 

– Nie, mistrzu – mruknąłem. – Zaproszę ją.  

– Doskonale, w takim razie zaczynaj rozgrzewkę – odparł, jakby sprawa była zupełnie błacha, a on już o niej zdążył zapomnieć. 

Nie obchodziło go czy w ten sposób rujnował moje życie w Akademii. Ja go nie obchodziłem. Odetchnąłem. Nie miałem pojęcia czym mu podpadłem. Tym razem udało mi się uniknąć kary, ale czy to, na co się zgodziłem, to właśnie nie była najgorsza możliwa kara?

Lila

Stałam na korytarzu pod klasą, czekając na kolejne zajęcia, kiedy zatrzymał się przy mnie wysportowany blondyn. Spojrzałam na niego pytająco. Czego on ode mnie chciał? Stanął pod ścianą, z rękami założonymi na plecach. Jakby był czymś mocno zdenerwowany. Po chwili jednak odzyskał rezon.

– Zostaniesz moją partnerką na zajęciach – to nie była prośba ani pytanie. On po prostu oznajmił mi ten fakt. Jakbym nie mogła mu odmówić… Zdałam sobie sprawę, że nie mogę. Chwilowa niepoczytalność chłopaka była moją ostatnią nadzieją. Niechętnie skinęłam głową. – Świetnie, w takim razie widzimy się rano na treningu. Nie spóźnij się – rzucił na dowidzenia i szybkim krokiem oddalił się korytarzem, a ja oniemiała wpatrywałam się w jego plecy. 

Hester zerwała się z podłogi po przeciwnej stronie korytarza i podbiegła do mnie.

– Czego od ciebie chciał? 

No tak, teraz to się mną interesowała… Właściwie nie dziwiła mnie jej ciekawość.

– Zaprosił mnie do pary – odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam.

– Co?! Nie przesłyszało ci się coś czasem? – spytała z naganą w głosie.

Wzruszyłam ramionami.

– O co robisz tyle szumu?

– Mówi ci coś imię Aron? Pierwszy na wszystkich listach?

Popatrzyłam na nią zaskoczona. Jeśli mówiła prawdę to tylko znaczyłoby, że kompletnie nie zwracałam uwagi na innych uczniów.

– To on?

Uniosła brwi.

– Nie wiedziałaś? – przecząco pokręciłam głową. – Ciekawe czego od ciebie chciał – zastanowiła się przez chwilę. – Może ma zamiar wszystkim udowodnić, że jest najlepszy i nawet na ćwiczeniach w parach poradzi sobie sam? – drwiąco uśmiechnęła się Hester.

– Spierdalaj – warknęłam na nią, odwracając się w stronę okna.

– Masz więcej szczęścia niż rozumu – roześmiała się odchodząc i zostawiając mnie w spokoju.

Z przykrością musiałam jej przyznać, że chyba miała rację. Gdybym tylko mogła jej wyjaśnić, że zawalanie tych wszystkich zajęć, to nie tak do końca moja własna wina…

Rozdział Trzeci

Lila

W teorii dziewczęta dostały bardzo łatwe zadanie. Miałyśmy zostać w jednym miejscu i czekać na swojego wybawcę. W praktyce… zostałam zostawiona sama sobie pomiędzy drzewami w mrocznej puszczy i… cholernie się bałam. Ćwiczenia w parach były jednymi z najważniejszych, a ja zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Czemu mielibyśmy polegać na kimś innym, a nie wyłącznie na sobie samych? W końcu tego uczyły pozostałe zajęcia – nie powinniśmy nikomu ufać. Dlaczego więc teraz drżałam ze strachu, czekając na Arona? Nie byłam pewna jak tu trafiłam. Zadbali o to, żebyśmy były zdezorientowane. Nad sobą słyszałam upiorne wycie. Wiedziałam, że robią to specjalnie, a jednak… mimo wszystko odczuwałam strach. Duchy to martwi ludzie, a martwi nie mogą mnie skrzywdzić, to żywych powinnam się bać, powtarzałam sobie w myślach. Przeszłam kilka kroków, przeciskając się między gęstymi chaszczami. Grunt stawał się coraz bardziej podmokły. Po kilku metrach zaczęły mi w nim grzęznąć buty. Perfekcyjnie! Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ironia została moją najlepszą przyjaciółką. Zawróciłam. Gdybym chciała iść w drugą stronę na swojej drodze spotkałabym trujący bluszcz. Co prawda nie był tak naprawdę trujący, ale nie miałam ochoty na tygodniową, swędzącą wysypkę. Wybrałam więc trzecią opcję. Przeszłam wzdłuż bagna, uważnie pilnując swoich kroków i wspięłam się na wzgórze. Tu drzewa już nie rosły tak gęsto. Nawet jeżeli moje działania miałyby być daremne to i tak przynajmniej odsuwały ode mnie nieprzyjemne uczucie strachu. Znalazłam drzewo, którego gałęzi mogłam dosięgnąć i z nadzieją wspięłam się na nie. Zdziwiło mnie jakie to było łatwe. Wielogodzinne treningi najwyraźniej nie poszły na marne. Powoli, ostrożnie, wspięłam się jeszcze wyżej. Okazało się, że wybrałam całkiem słusznie, a wzgórze, na którym stało drzewo było odpowiednio wysokie. Ujrzałam nie tylko stojące wysoko na niebie słońce, ale i mury akademii. 

Aron

Wściekły wyszedłem z lasu. Po raz pierwszy od kiedy zacząłem uczyć się w akademii nie wykonałem powierzonego mi zadania. Mimo otrzymanych koordynatów nie udało mi się jej znaleźć. Kiedy jednak minąłem linię drzew, stanąłem jak wryty. Była tam! Siedziała spokojnie na trawie jak gdyby nigdy nic. 

– Co tu robisz?! – warknąłem podchodząc do niej.

Podniosła na mnie obojętne spojrzenie. Wzruszyła ramionami. 

– Znudziło mi się czekanie.

Miałem ochotę ją udusić! Przez tą cholerną smarkulę nie zaliczą nam zadania! Do tego piekielnie piekły mnie ręce. Z trudem powstrzymywałem się od ciągłego drapania. 

– Czy to było naprawdę takie trudne?! Po prostu poczekać?! Nawet do tego się nie nadajesz?!

Posmutniała, a ja poczułem, że nieco przesadziłem. Co zrobię, jeżeli w ogóle nie będzie ze mną współpracowała? Gwałtownie wstała.

– Więc dlaczego mnie wybrałeś? – spytała, a ja nie byłem pewien czy bije od niej złość czy żal. Może jedno i drugie po trochu? – Lubisz wyzwania? 

Nie odpowiedziałem, bo co niby miałem jej odpowiedzieć? Nie wiedziałem czy to w jakiś sposób jej wina, że zostałem do tego zmuszony, ale szczerze w to wątpiłem. To była raczej kwestia tego, że Martin chciał mi dopiec, albo mnie sprawdzić. Syknąłem zirytowany faktem, że nie mogę przestać się drapać. Spojrzała na moje odsłonięte przedramiona.

– Cholera! Przedzierałeś się przez trujący bluszcz? – spytała patrząc na mnie jak na idiotę.

– Trujący bluszcz? – spytałem głupio.

Przytaknęła.

– Sporo rosło go w tamtym miejscu.

Jęknąłem. Nie mówiła poważnie? Nie mogła!

– Może lepiej zgłoś się do punktu medycznego? – zasugerowała tonem jakby zwracała się do przedszkolaka. 

Wściekły i upokorzony zrobiłem jedyną rzecz, którą mogłem zrobić w tym wypadku. Odwróciłem się do niej plecami i odszedłem, byleby znaleźć się jak najdalej od tej przeklętej dziewczyny.

***

Mimo tego, że byłem na nią naprawdę zły, to nie mogłem tego tak po prostu zostawić. Jeżeli ona nie zda, to ja również. Dlatego właśnie musiałem jej pomóc i zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby jej się udało. Nie wyglądało wcale na to, żeby zadanie miało być proste. 

– Hej, Lilien, zaczekaj! – dogoniłem ją w korytarzu. 

Nie zwolniła, więc chwyciłem ją za ramię. Zatrzymała się patrząc na mnie z dezaprobatą. 

– Czego chcesz? – pytanie nie brzmiało zbyt miło.

Miałem ochotę ją tak zostawić, tyle, że… nie mogłem. Nie pomagałem przecież tylko jej, a również sobie. Przez myśli wędrowały mi same niecenzuralne słowa.

– Dzisiaj po treningu. Uczymy się razem – wycedziłem.

– Nie mogę – odpowiedziała i odwróciła się, by odejść. 

– Jak to nie możesz? – nie pozwoliłem jej ruszyć się z miejsca.

O ile to tylko możliwe sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zirytowanej. 

– Zostaję po zajęciach – wyjaśniła cicho.

– Nie szkodzi, poczekam – odpowiedziałem uparcie.

– Kończę o 22:00 – ucięła.

Zaskoczony zmarszczyłem brwi. Sam również miewałem dodatkowe treningi, ale nigdy aż tak długo…

– Dobra, w takim razie jutro – westchnąłem zrezygnowany.

– Jutro też zostaję.

– Jak to? To kiedy masz wolne? – poczułem się zdezorientowany.

– W niedzielę, ale wtedy nadrabiam zaległości.

Co takiego?! Nie patrzyła na mnie. Wzrok miała wbity w swoje buty. Mówiła poważnie?! Nawet nie zauważyłem, kiedy przestałem ją trzymać, ale uwolniona, zamiast uciec, plecami oparła się o ścianę, a po niej ześliznęła się na podłogę. Usiadła oplatając rękami kolana, schowała głowę w ramionach. 

– Lilien? – ukucnąłem przy niej. – Nic ci nie jest?

– Zaraz mi przejdzie – szepnęła.

Miała ciemne włosy, była bardzo blada i nieprzyzwoicie wręcz szczupła. Do tej pory myślałem, że to jej naturalna bladość. Co jednak jeżeli się myliłem?

***

Mały wywiad, który wykonałem, sprawił, że wciąż chodziłem wkurzony. Dlaczego on mnie w to wkopał? Co ja mu zrobiłem? Co ONA mu zrobiła? Rzeczywiście zostawała po ośmiogodzinnych zajęciach jeszcze na sześć godzin dziennie, co gorsza – na męczące treningi! Kiedy ona się uczyła? To cud, że w ogóle się prześlizgiwała dalej. Kiedy jadła? Czy w ogóle coś jadła? Byłem przekonany, że nie miała czasu na obiad i pewnie siły na kolację. Ile razy zdarzyło jej się już zasłabnąć? Czy on sprawdzał jej wytrzymałość? Równie podminowany przyszedłem na własny trening, a myśl o tym, że ona w tym samym czasie wykańcza się na basenie, albo strzelnicy, albo jeszcze gdzie indziej, sprawiła, że stałem się odważny. Zbyt odważny.

– Czemu kazałeś mi zostać jej partnerem, skoro sam zamierzasz spowodować, żeby nie zdała? – spytałem wprost. – Chcesz się mnie pozbyć?

– Skąd ten pomysł? – Martin wyglądał na bardziej zaciekawionego niż zirytowanego.

– Trzymasz ją tutaj po kilka godzin dziennie! Jak w więzieniu! – wybuchnąłem. – Nie dajesz jej jeść, nie dajesz jej się uczyć. Jutro profesor Aveel oddaje nasze testy. Wiem, że Lilien go zawaliła. To kiedy zostanie wyrzucona jest tylko kwestią czasu, a ja wylecę razem z nią. 

– I to powinno mnie obchodzić, bo…? – zapytał chłodno trener. 

Z trudem przełknąłem ślinę. Wpatrywał się we mnie tak, jak ja kiedy byłem mały obserwowałem mrówki, które później przypalałem za pomocą lupy. Cholera! Wpakowałem się w niezłe gówno. Przez cały trening adrenalina szalała w moich żyłach. Chyba jeszcze nigdy nie byłem aż tak dobry.

Ava

Patrzył na mnie z tym swoim irytującym chłodem, a ja zastanawiałam się jak smakowałyby jego usta. Nawet w wojskowych bojówkach, czarnej bokserce i narzuconej na nią szarej, rozpinanej bluzie, wyglądał obłędnie. 

– Nie oblejesz jej – oznajmił. To był rozkaz, nie prośba. – A nawet więcej. Będzie miała u ciebie same najwyższe oceny.

– Niby dlaczego? – spytałam zirytowana. – Co takiego specjalnego jest w tej dziewczynie?

Od początku wiedziałam, że będzie czegoś chciał. Ostatnio tylko wtedy do mnie przychodził. To jednak było dziwne roszczenie. Niepokojące. 

– W niej nie ma nic niezwykłego – uśmiechnął się do mnie arogancko, ale jego oczy wciąż pozostały zimne. – Specjalny jestem ja i to, co mogę ci w zamian dać. 

Oblało mnie cudowne ciepło. Taka odpowiedź mi się spodobała. Miałam nadzieję, że się nie rumienię. Od dawna już marzyłam o takiej sytuacji.

– Cóż miałoby być tak cennego? – pochyliłam się nad biurkiem, mając nadzieję, że odpowiednio eksponuję obciągnięte ciasnym żakietem piersi. 

– Wyniki zawodów – odpowiedział patrząc na mnie znacząco. 

Próbowałam ukryć zawód. To rzeczywiście było coś, tylko, że nie to na co miałam nadzieję. Przed zawodami zawsze były obstawiane zakłady, ale nie graliśmy o pieniądze, tylko o coś znacznie cenniejszego… przysługi. Długi, za których niespłacenie groziło coś znacznie gorszego niż śmierć. 

– Skąd masz pewność? – chciałam wiedzieć.

– Nie ufasz mi? – widziałam rozbawienie w jego spojrzeniu.

– Zazwyczaj nie – westchnęłam zirytowana. 

Tym razem jednak było inaczej. W tych sprawach wierzyłam w jego instynkt w stu procentach.

– Wchodzisz w to czy nie? – chciał wiedzieć.

Jakby dawał mi jakiś wybór…

– Oczywiście, że wchodzę! A teraz wynoś się z mojej klasy, zanim przyjdą uczniowie! 

– Tak jest, pani profesor – podniósł się z ławki o którą do tej pory się opierał, skłonił się drwiąco i opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak długo wstrzymywałam powietrze. 

Lila

Nienawidziłam przedmiotów ścisłych. To znaczy, tak naprawdę, to je uwielbiałam, ale nie kiedy nie mogłam poświęcić na naukę wystarczającej ilości czasu i nie wówczas, gdy moja nauczycielka była w tej dziedzinie geniuszem. To musiała być jej specjalna zdolność.

– Czternastka, zostaniesz dzisiaj po lekcji – usłyszałam zdanie od którego przeszły mnie ciarki.

Kiedy wszyscy wyszli, ja dalej siedziałam spięta w ławce. Nauczycielka podeszła do mnie, kładąc przede mną test. To był mój test! Czy chciała mi przekazać, że nie zdałam? Podała mi długopis.

– Pozmieniaj to, co poprawiłam ołówkiem – rozkazała. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Po prostu to zrób, zanim zmienię zdanie – syknęła.

Wbiłam wzrok w kartkę i zabrałam się do pracy. Skończyłam po kwadransie. Przejrzała test i kiwnęła głową usatysfakcjonowana. 

– Jeden, jedyny raz zrobiłam dla ciebie taki wyjątek – odezwała się zanim zdążyłam wyjść z klasy. – Jeżeli następnym razem czegoś nie zaliczysz, to wylatujesz!

Aron

Ramię w ramię szliśmy szkolnym korytarzem. Niby powinienem się cieszyć, ale zalała mnie fala wściekłości. 

– A? Jakim cudem dostałaś A?! – syknąłem zbyt głośnym szeptem.

Lilien wzruszyła ramionami.

– Może miałam dobry dzień – mruknęła.

Dobry dzień?! Nawet ja nie dostałem A z tego pieprzonego testu! Jakim cudem jej udało się ogarnąć taki kawał materiału w tak krótkim czasie? Myślenie o ocenach jednak szybko wyleciało mi z głowy, kiedy dotarliśmy do treningowej hali. Nie miałem pojęcia czemu znaleźliśmy się tutaj we dwójkę. Martin już na nas czekał.

– Spóźniliście się – oznajmił chłodno. 

Chciałem coś powiedzieć, ale dziewczyna mnie uprzedziła.

– Profesor Rosenberg zatrzymała mnie po zajęciach – odparła Lilien bez skrępowania.

Uznałem, że jest nadmiernie odważna albo zwyczajnie głupia, trener jednak jedynie skinął głową w odpowiedzi. O co chodziło z tą cholerną dziewczyną? Czemu się nią interesował?

– Macie pięć minut, żeby się przebrać – oznajmił stanowczo.

Lilien bez słowa pobiegła do damskiej szatni, a ja zniechęcony powlokłem się do mojej. Kiedy wróciliśmy okazało się, że mamy ćwiczyć walkę wręcz. Przeciwko sobie. Czy Martin chciał, żebym zrobił jej krzywdę? Nawet jeżeli będę starał się hamować, to i tak nie był najlepszy pomysł. Z pewnością nie przeciwko dziewczynie tak słabej, że mdlała z wyczerpania i niedożywienia. Kiedy weszliśmy na matę napotkałem jej przerażony wzrok. Krótka rozgrzewka, kilka próbnych chwytów i padów. Tylko tyle zdążyliśmy zrobić. Nie musiałem jej dotykać, żeby wiedzieć, że jest dla mnie zbyt słabą przeciwniczką. Po wspólnej rozgrzewce jednak autentycznie bałem się, że zrobię jej krzywdę.

– Dość! – przerwał nam głos Martina. – Chcę zobaczyć prawdziwą walkę. Tak jakbyście walczyli na turnieju. I Aron, nie powstrzymuj się. Jeśli stwierdzę, że nie pokazujesz wszystkiego na co cię stać, to wylatujesz z zawodów. 

Z trudem przełknąłem ślinę. Cholera! Co to miało być? Teraz naprawdę zacząłem się bać, że mógłbym ją jakoś poważnie zranić i… że dokładnie o to mu chodziło.

Lila

Nie rozumiałam dlaczego miałam walczyć z Aronem. Co to za nagła zmiana? Do tej pory trenowałam tylko z Martinem i… z nikim więcej, a to co robiliśmy i tak trudno było nazwać prawdziwą walką. Po prostu uczył mnie wszystkiego od strony technicznej. Więc czego teraz ode mnie oczekiwał? Zdążyłam się już zorientować, że każde jego działanie miało jakiś uzasadniony cel. 

– Dlaczego mam z nim walczyć – spytałam cicho, kiedy do mnie podszedł.

– Ponieważ ze mną nie wygrasz – odpowiedział spokojnym głosem. 

– A z Aronem tak? – spytałam powątpiewająco. 

Ku mojemu zaskoczeniu Martin skinął głowa. Położył mi rękę na ramieniu i odwrócił twarzą ku sobie. Zamarłam. Jak zawsze, kiedy mnie dotykał, miałam ochotę się wyrwać i uciec. Jak najdalej od niego…

– Nie bój się – powiedział na tyle cicho, że Aron nie mógł go słyszeć. – Skup się na jego ruchach. To wystarczy.

Bez przekonania skinęłam głową, ale posłusznie podeszłam do obserwującego mnie ponuro chłopaka. Wyglądał na przerażonego, ale wątpiłam, żeby bał się przegranej. Z pewnością nie wierzył, że mogłabym go pokonać. Przez chwilę obchodziliśmy się naokoło niczym dwa tygrysy, ale Martin szybko się zniecierpliwił. Zrezygnowany Aron zaatakował. Gdy trzeci raz wylądowałam na macie ujrzałam wyraz zawodu na twarzy trenera. Byłam zrezygnowana i obolała. Czy nie tego się spodziewał? Dzięki wielogodzinnym treningom z Martinem technikę znałam perfekcyjnie. Dlaczego nie miałabym dobrze walczyć? Tak jak mi polecił, zamiast przygotowywać się do obrony czy bezsensownego w tym przypadku ataku, postanowiłam skupić się na ruchach Arona. Był dobry. Zbyt dobry. Nie miałam pojęcia co zamierza. Coś się jednak zmieniło. Aron… Czy on zgłupiał do reszty? Poruszał się teraz w zwolnionym tempie jakby ktoś, klatka po klatce, przewijał film. Czy uznał, że Martin żartuje, kiedy kazał mu mnie nie oszczędzać? Bez trudu umknęłam z zasięgu  wyciągniętych ramion Arona. Zaatakowałam go z boku podważając jego nogi, tak, żeby się przewrócił. Ujrzałam wyraz zaskoczenia na jego twarzy i chłopak upadł na matę. Spojrzałam pytająco na Martina. Triumfował. 

Aron

Jak? Jak ona to zrobiła?! Nie byłem w stanie jej nawet dotknąć. Przez kolejną godzinę bezustannie lądowałem na macie. I… kompletnie nic nie mogłem na to poradzić.

– Na dzisiaj wystarczy – oznajmił w końcu trener, kiedy zgrzytałem zębami po kolejnej porażce. – Do turnieju trenujecie codziennie po dwie godziny o tej samej porze. Aron, widzimy się jutro – oznajmił. – Lilien, ty zostajesz – zwrócił się do dziewczyny, która nie była nawet zaskoczona.

Niechętnie opuściłem halę. Zacząłem marzyć, żeby zobaczyć te jej treningi. Jakim cudem taka piekielna niezdara nagle zrobiła się taka dobra? Uśmiechnąłem się do siebie. Kto wie… może okaże się, że Lila wcale nie była takim najgorszym wyborem.

Lila

Siedziałam przy stole na zapleczu i jadłam kanapkę. Z Subway’a! Do tej pory nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mi takich rzeczy brakowało. Kanapki z Subway’a, pizza, kawa z kawiarni, śmieciowe jedzenie z fasfood’ów, a także milion innych tego typu rzeczy, które w chwili obecnej były jedynie wspomnieniami. Do dzisiaj. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, po treningu z Aronem, Martin oznajmił, że zmieniamy harmonogram. Teraz sześć godzin ćwiczeń miało podzielić się na trzy, dwugodzinne etapy. Najpierw trening z Aronem, potem obiad i odrabianie lekcji, a na końcu strzelanie. Później zabrał mnie na zaplecze i zapytał czy lubię kanapki z Subway’a. Spodziewałam się po nim wielu rzeczy, ale z pewnością nie tego! To było takie n o r m a l n e ! Ludzkie… Kompletnie do niego nie pasowało. 

Kiedy skończyłam jeść wyjęłam z torby zeszyty. Mieliśmy takie przedmioty jak historia wojen, taktyka, fizyka, matematyka, biologia, chemia, geografia i technika, na której uczyliśmy się przede wszystkim konstrukcji różnego rodzaju broni. Zresztą wszystkie zajęcia i tak dotyczyły dokładnie tego samego – gdyby nie dało się jej zapobiec to szykowaliśmy się do wzięcia udziału w wojnie. O tym jak ogromne zaległości musiałam nadrobić świadczyło chociażby to, że nie potrafiłam rozwiązać zadanych nam na matematyce działań. Skoro jednak dostałam w prezencie nieco czasu postanowiłam go dobrze wykorzystać. Martin przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę, oparty o szeroki parapet jednego z okien. Jego obecność powoli zaczynała mnie krępować, zwłaszcza, że zupełnie nie znałam kierujących nim motywów. Uznałam, że treningi mimo wszystko były lepsze. Przynajmniej wówczas nie miałam czasu myśleć. Teraz, gdy mogłam przez chwilę odpocząć, myślałam zdecydowanie zbyt wiele. 

– Pomóc ci? – zapytał po kilkunastu minutach i niemalże całej, pokreślonej kartce. 

Nie czekał na odpowiedź. Jak gdyby nigdy nic usiadł koło mnie i zaczął tłumaczyć zadania. Kiedy o tym mówił to wszystko brzmiało tak prosto… Zupełnie inaczej niż kiedy wyjaśniała nam je profesor Rosenberg.

Rozdział Czwarty

Lila

Byłam przerażona. Dzień zawodów nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Zdecydowanie zbyt szybko. Staliśmy na dachu najwyższego budynku z całego kompleksu akademii, czekając na helikoptery, które miały nas zabrać na miejsce. Oczywiście nikt nie raczył poinformować nas gdzie dokładnie znajduje się nasz cel. W pewnym momencie Martin znalazł się obok mnie. Stanął tuż za moimi plecami. Mimowolnie zadrżałam. Nie miało znaczenia ile byśmy razem nie trenowali. Jego obecność, jego dotyk wciąż działały na mnie tak samo. Najwyraźniej hormony miały na jego temat swoje własne zdanie, zupełnie odmienne od mojego. 

– Posłuchaj – powiedział cicho, zbliżając usta do mojego ucha. – Chcę, żebyś wygrała w strzelaniu z łuku, ale tylko minimalnie. Zawsze tylko odrobinę przebijaj wyniki przeciwników. Rozumiesz?

Nie rozumiałam, ale mimo tego niepewnie skinęłam głową. Dlaczego w ogóle był taki pewien tego, że wygram?

– Walkę przegrasz, chcę, żebyś odpadła na samym początku – kontynuował.

– Co? Dlaczego? To po cholerę tyle ją trenowaliśmy? – poczułam się skonsternowana. 

Patrzył na mnie jakby nieco rozbawiony, nie uśmiechał się jednak. Nigdy tego nie robił. Moja irytacja wciąż rosła, szybko przekraczając bezpieczny poziom.

– Będziesz jeszcze miała okazję, żeby się wykazać, ale pamiętaj, że efekt zaskoczenia możesz wykorzystać tylko jeden, jedyny raz. Nie warto go teraz marnować.

– Rozumiem – odpowiedziałam mu niechętnie i… rzeczywiście rozumiałam co miał na myśli. 

Skoro bez trudu potrafiłam pokonać Arona, który był na naszym roku niekwestionowanym mistrzem, to być może – ale tylko być może – udałoby mi się wygrać. Tym razem miałam jednak nie pokazywać, że byłabym do tego zdolna.

– Co do strzelania z pistoletu, chcę żebyś była bardziej konkretna. W pierwszej rundzie 100 i dwie 25. Niech myślą, że masz szczęście. W drugiej 10, 15 i 5. Jakbyś była już zmęczona. Zapamiętasz? – spytał, jakby rzucał mi wyzwanie. 

– Tak – odpowiedziałam ledwo dosłyszalnym głosem. 

– Świetnie.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo dalszą rozmowę uniemożliwił hałas wytwarzany przez śmigła nadlatujących helikopterów. 

***

Zrobiłam dokładnie to czego chciał. Nawet niespecjalnie musiałam się wysilać. Poczułam jednoczesne ukłucie ulgi i zawodu, że to właśnie było to czego ode mnie oczekiwał, powód dla którego zmuszał mnie do treningu. Pierwsze miejsce w turnieju łuczniczym zagwarantowało mi kolejne pół roku względnego bezpieczeństwa. Aron zwyciężył w walce wręcz. Na strzelnicy wygrała dziewczyna z innej szkoły. To był koniec naszego przedstawienia. 

– Zaczekaj! – zawołał za mną Aron, kiedy szliśmy oglądać zawody starszych roczników. – Dlaczego tak szybko się poddałaś? – spytał zrównując się ze mną w korytarzu.

Wzruszyłam ramionami. Nie było sensu okłamywać Arona. W końcu to on ze mną trenował i widział do czego jestem zdolna.

– Kazał mi wygrać tylko jedną konkurencję.

Wyglądał na zaskoczonego, ale nic na to nie powiedział. W milczeniu weszliśmy na trybuny stadionu. Ogłuszył mnie odbijający się echem hałas trąbienia i głośnych rozmów. Mimo gęstego tłumu Aron wypatrzył dwa wolne miejsca i poprowadził mnie w ich kierunku. Niedługo po tym jak usiedliśmy hałas ucichł, a komentator zapowiedział walki. Słyszałam o tym, ale jeszcze nigdy nie widziałam na żywo. To było niesamowite. Jakbym oglądała film o X-menach. Jeden z pierwszych zawodników przywoływał błyskawice – dosłownie. Był jak burza z piorunami. Walczył przeciwko dziewczynie, która powodowała, że z podłogi wyrastały bujne pędy roślin. Tak się wciągnęłam w oglądanie niesamowitych pojedynków, że dopiero po kilku kolejnych zauważyłam na swoim udzie dłoń Arona. Spojrzałam na niego pytająco. Nie sprawiał wrażenia zmieszanego. Zamiast zabrać rękę przesunął ją i chwycił moją dłoń, splatając razem nasze palce. Nie wiedziałam jak na to zareagować i nie zareagowałam w ogóle bo zupełnie co innego rozproszyło moją uwagę. Stadion rozświetliła niesamowita, unosząca się w powietrzu, oślepiająca kula ognia.

Aron

Od kiedy Lila wygrała turniej koledzy przestali patrzeć na mnie jak na wariata. Jej wyniki w nauce także znacząco się poprawiły. Mimo że kompletnie nie było w tym mojej zasługi, postanowiłem napawać się dobrym wyborem. Co podobało mi się jeszcze bardziej to fakt, że dziewczyna nie była brzydka. Właściwie to nawet była bardzo ładna. Czarne, proste włosy sięgały jej do pasa. Gdy pozbyła się chorobliwej bladości, jej policzki potrafiły się cudownie zarumienić. Usta miała delikatnie różowe, ale pełne i… niezwykle kuszące. Nawet w wojskowych bojówkach, czarnej bokserce i zdecydowanie za dużej bluzie wyglądała całkiem seksownie. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi, bo tutaj, w akademii, uroda zdecydowanie była sprawą drugorzędną. Zacząłem cieszyć się z faktu, że stanowimy zgrany duet i po cichu liczyłem, że uda mi się zdobyć coś znacznie więcej niż tylko samo jej towarzystwo. 

Lila

Hester obrzuciła mnie wkurzonym spojrzeniem. Od paru dni była na mnie naprawdę zła, a teraz coś najwyraźniej musiało przeważyć szalę.

– Więc, wyjaśnisz mi jak to się stało? – spytała chłodno. Spojrzałam na nią pytająco. – Jesteś do niczego. Zaprasza cię najlepszy na roku chłopak. Bam! Wygrywasz zawody w łucznictwie, w którym notabene, przez cały czas byłaś beznadziejna. Bam! Chłopak, którego nawet nie lubiłaś, zaczyna być twoim chłopakiem.

Zamrugałam. Z całej wypowiedzi Hester zrozumiałam tyle, że jest… zazdrosna. Zazdrosna o Arona. Co gorsza Arona, którego miałam w dupie.  

– On nie jest moim chłopakiem – odpowiedziałam nie łudząc się nawet, że mi uwierzy.

– Skoro nie jest twoim chłopakiem, to dlaczego siedzi u nas w pokoju na t w o i m łóżku? – wycedziła. 

Co? Co on do cholery robił w moim pokoju?! Przymknęłam oczy. Miałam go naprawdę dość. Po zawodach płynnie przeszedł od chłodnej niechęci do jakiejś chorej natarczywości. Z przyjemnością powiedziałabym mu, żeby spadał. Tylko, że… nie mogłam. W dalszym ciągu był mi potrzebny. Kiedy dotarłyśmy do drzwi pokoju niechętnie weszłam do środka.  

Rozdział Piąty

Lila

Przed nami niebieskim światłem migotało otwarte przejście. Nie tylko ja byłam naprawdę przerażona. Słyszałam wokół siebie ciche, pełne niedowierzania szepty. Poczułam jak stojący tuż za mną Aron sztywnieje. 

– To będzie sprawdzian nie tylko waszej zdolności do współpracy, ale przede wszystkim tego czy potraficie przezwyciężyć swoje lęki – kontynuował Jonathan, jeden z grona nielicznych nauczycieli starej gwardii, to znaczy tych, którzy posiadali sporą wiedzę, ale nie mieli żadnych nadprzyrodzonych zdolności. 

Nasze zadanie było bajecznie proste, a jednocześnie było to najtrudniejsze z dotychczasowych zadań. Jedna osoba miała zostać zamknięta w czymś na kształt magicznej bańki, a zadaniem drugiej było ją uratować. Tyle, że pierwsza z osób miała być zamknięta w koszmarze i musiała stawić czoła swoim największym lękom. Nie ważne czy ktoś bał się wody, ciemności, pająków, węży czy czegokolwiek innego – to właśnie czekało go w tym zadaniu. 

– Tym razem to do was należy decyzja kto znajdzie się w jakiej roli. Macie pięć minut, żeby o tym zdecydować – oznajmił … i wtedy dopiero rozpętało się piekło. 

Stojąca obok nas Hester i będący z nią w parze Dominik kłócili się podniesionymi głosami. Inni krzyczeli na siebie lub wręcz brutalnie się przepychali. Nikt nie chciał znaleźć się w bańce. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu Aron nie odezwał się ani słowem. Po prostu wpatrywał się w niebieskie światło. Byłam przekonana, że za chwilę mnie tam wepchnie, albo zrobi coś równie nieprzyjemnego. On jednak tylko położył mi rękę na ramieniu i pochylił się do mnie odrobinę.

– Ja pójdę – wyszeptał niemal niedosłyszalnie, a potem, ignorując cały, otaczający nas harmider, po prostu zniknął w magicznym przejściu.

Zostałam sama w tłumie walczących ze sobą ludzi i wpatrywałam się oniemiała w pulsujące, niebieskie światło.

Aron

Otworzyłem oczy i zaraz tego bardzo pożałowałem. Związany i zakneblowany leżałem na podłodze targanej wiatrem gondoli diabelskiego młynu. Nad sobą widziałem zachmurzone niebo, a od nicości dzieliła mnie jedynie niezbyt wysoka barierka. W dół wolałem nie patrzeć, podejrzewałem jednak, że zatrzymałem się na samej górze. Powoli usiadłem, ale wtedy znów zawiał wiatr. Sparaliżował mnie strach i nie byłem w stanie wykonać żadnego, kolejnego ruchu.

Lila

Znalazłam się w wesołym miasteczku. Przez chwilę zastanawiałam się czego Aron mógłby się tu bać, bo przecież nie klaunów? Wtedy jednak to zobaczyłam. Ogromny diabelski młyn na tle burzowego nieba. Karuzela zatrzymała się w miejscu. Granatowe gondole kołysały się na czerwono-białym rusztowaniu. Pojawiłam się tutaj tak jak stałam w szkole – w wojskowych butach, bojówkach, bokserce oraz przewiązanej w pasie bluzie. Przy sobie miałam też nóż sprężynowy i z żalem stwierdziłam, że niestety nic więcej. Obwód koła diabelskiego młynu połączony był ramionami w kształcie siedmioramiennej gwiazdy, które tworzyły swojego rodzaju, niezbyt poręczną drabinę. Co prawda nie bałam się wysokości, ale to cholerstwo miało wielkość wieżowca! Czy naprawdę ktoś ode mnie oczekiwał, że będę się po tym wspinać?! Podbiegłam w kierunku karuzeli i weszłam do znajdującej się przy podeście budki kontrolnej. Cholera! Nie było prądu. To tyle jeżeli chodzi o proste zadania. Niechętnie pokonałam ogrodzenie i stanęłam pod rusztowaniem. Odwiązałam bluzę, żeby służyła mi za coś w rodzaju liny asekuracyjnej i powoli zaczęłam się wspinać.

Aron

Znów zakołysało gondolą, tym razem jednak mocniej. Związanymi rękami kurczowo złapałem się barierki. Bardziej poczułem niż zobaczyłem, że coś wśliznęło się do środka, bo nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wciąż mam zamknięte oczy. 

– Aron, nic ci nie jest? – usłyszałem zaniepokojony głos.

Ok. Nie coś, a ktoś. Jak jej udało się tutaj dostać?! Zdobyłem się na to by otworzyć oczy i spojrzeć na nią. Przysunęła się i zręcznie zdjęła mi knebel, w dalszym ciągu nie byłem jednak w stanie się odezwać. 

– Dobrze, że przynajmniej dostaliśmy linę – mruknęła, przecinając nożem krępujące mnie więzy. – Boję się, że zejść będzie trudniej niż wejść. 

– Zejść? – wydukałem.

Skinęła głową, uśmiechając się do mnie nieśmiało. 

– Jakoś musimy się stąd wydostać, prawda? – jej słowa podkreślił daleki grzmot. – I to lepiej szybko – dodała niespokojnie.

– Nie dam rady – mruknąłem niewyraźnie.

Chwyciła mnie za rękę. Drugą wciąż kurczowo trzymałem się barierki. Spojrzała mi w oczy.

– Myślę, że nie mamy wyjścia.

Następna godzina była dla mnie prawdziwym koszmarem. Lila przewiązała mnie w pasie liną, a potem wciąż coś do mnie mówiła. Nie miałem pojęcia w jaki sposób znalazłem się poza gondolą. Dziewczyna co kilka chwil musiała odrywać moje palce od stalowych prętów, które notorycznie chwytałem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jesteśmy na ziemi dopóki się o coś nie potknąłem i nie przewróciłem. Bolały mnie wszystkie mięśnie, ale poczułem przypływ czystego szczęścia. Zamiast tam na górze, byłem tutaj na dole, a to był wystarczający powód do euforycznej radości. Potem pojawiła się brama i obydwoje weszliśmy w niebieskie, opalizujące światło.

– Aron, udało nam się! Udało! – Lila podskakiwała jak mały króliczek z reklamy Duracella. – Jesteśmy pierwsi!

Spojrzałem na nią rozbawiony. W tym momencie nabrałem pewności, że naprawdę mógłbym ją polubić. 

Rozdział Szósty

Lila

Czułam irytację. Do tej pory koleżanki mnie po prostu ignorowały. Teraz dla odmiany wyraźnie okazywały mi swoją niechęć. Nienawiść była wszechobecna. Nie miałam pojęcia czy powinnam winić za to Arona czy może swoje niewielkie, turniejowe zwycięstwo. Miałam tylko nadzieję, że skończy się na nieprzychylnych spojrzeniach i żadna z nich nie postanowi posunąć się dalej. Musiałam przyznać, że niecierpliwie wyczekiwałam popołudniowych treningów. Dzięki temu, że nabrałam kondycji nie były już takie mordercze, a stały się nawet całkiem przyjemne, zwłaszcza od kiedy mogłam coś zjeść i odpocząć podczas nauki czy rozwiązywania zadań. Mimo że było już po  zawodach, to Martin nie przestał mi pomagać. Wciąż jednak nie mogłam znieść jego bliskości, której jakby nie patrzeć nie dało się uniknąć podczas treningów. Za każdym razem, nawet sam jego widok, rozbudzał w moim brzuchu stado wściekłych motyli, a ja nie potrafiłam powyrywać im skrzydełek. Dodatkowo bezpodstawnie irytowało mnie to, że dzielił swój czas pomiędzy mnie a Arona, bo to jasno świadczyło o tym, że nie jestem dla niego nikim wyjątkowym. 

– Będziecie kontynuowali wspólne treningi. Również w następnym semestrze – oznajmił nam trener, kiedy weszliśmy na matę.

Cudownie! Tylko tego mi brakowało! Jakbym za mało czasu musiała spędzać z Aronem… Myślałam, że przynajmniej to się skończy, zwłaszcza, że jeżeli byłam choć trochę skupiona, to chłopak nigdy jeszcze ze mną nie wygrał.

– I nie ważne jakie pojawią się u was zdolności – kontynuował – i tak chcę was widzieć u mnie. Czy to jasne?

Niepewnie skinęliśmy głowami. Jego ton był ostry i zdecydowanie zbyt rozkazujący. Wzdrygnęłam się jednak nie z tego powodu, a na samą wzmiankę o umiejętnościach. Od następnego półrocza mieliśmy zacząć je rozwijać, a ja jak do tej pory jeszcze żadnych nie miałam, chyba, że uznać za nie naturalną zdolność do walki wręcz i strzelania, ale wówczas, przy praktycznie magicznych umiejętnościach innych, wypadałyby bardzo blado. Byłam ciekawa czy Aron już coś u siebie zauważył. Widziałam co potrafi zrobić Hester i ani odrobinę mi się to nie podobało. 

Aron

Podczas nauki aikido nie dało się uniknąć kontaktu fizycznego, to oczywiste. Tylko, że on… dotykał jej zbyt poufale. Zupełnie jakby… jakby była jego własnością! Co to do cholery miało znaczyć?! Sam nie wiedziałem dlaczego, ale zaczęło mnie to naprawdę wkurzać. Dodatkowo był taki pewien, że to jego wybierzemy na swojego mentora, a to przecież do cholery było n a s z e  prawo wyboru! On tak jednak wyraźnie nie uważał. Piętnaście minut przed końcem treningu Lilien stanąłem przed drzwiami sportowej hali. Kiedy wreszcie wyszła, mój widok ją wyraźnie zaskoczył. Czarna koszulka ciasno opinała jej kształty. Ciemne włosy miała wciąż wilgotne po prysznicu. Niedbale zwinęła je na czubku głowy w taki sposób, że z powstałej konstrukcji wysuwały się luźne kosmyki. Wyglądała naprawdę ślicznie. 

– Hej – odezwałem się, w myślach po raz kolejny układając planowaną rozmowę.

– Hej, co tu robisz? – spytała podejrzliwie.

– Tak się zastanawiałem… Chcesz iść ze mną na jutrzejszą imprezę? – zapytałem nie do końca pewny czy się zgodzi. Wszyscy wiedzieli z czym to się wiąże, a ona była kompletnie nieprzewidywalna.

– Dobrze – odpowiedziała po dłuższej chwili namysłu. 

Poczułem jakby ktoś zdjął mi z barków ogromny ciężar. To było dziwne. Nigdy jeszcze nie czułem się przy jakiejkolwiek dziewczynie tak bardzo skrępowany. 

– Odprowadzę cię – oznajmiłem, obejmując ją ramieniem. 

Nie protestowała. Genialnie! W obecnej chwili niewiele więcej było mi trzeba.

Lila

Ku swojemu własnemu zaskoczeniu chciałam wyjść i bawić się razem z innymi… bawić się z  Aronem. Naprawdę chciałam. Chłopak był przystojny i to urodą księcia z bajki. Tego nie mogłam mu odmówić. Jasne włosy, żywo niebieskie oczy i atrakcyjna, już nie chłopięca, a zupełnie męska sylwetka. Poza tym posiadałam swoją małą, ukrytą motywację – miałam nadzieję, że jego bliskość pozwoli mi przestać myśleć w ten sposób o Martinie. To było świetne rozwiązanie, właściwie jedyne jakie w tej chwili widziałam. Drażniło mnie tylko, że Hester, do tej pory po prostu obrażona, teraz była na mnie otwarcie wściekła.

– Naprawdę chcesz tam iść?! – warknęła.

– Przecież ty też idziesz – spojrzałam na nią oskarżycielsko. – Z Dominikiem.

– Może z nim idę, ale to nie on miał mnie zaprosić – wyrzuciła z siebie coraz bardziej rozzłoszczona.

– Skoro nie on, to kto? – zapytałam niewinnie.

– Nie ważne, zapomnij, że cokolwiek mówiłam – złość w jednej chwili z wprawą przemieniła w chłód, a raczej lodowate zimno. 

– Nie zawsze możesz mieć to czego chcesz – odpowiedziałam jej właściwie myśląc bardziej o sobie niż o niej.

***

Mimo że właściwie byliśmy dorośli, bo jak inaczej określić wiek studencki… to nie sądziłam, że wymknięcie się w nocy z budynku akademii będzie aż takie łatwe. Może po prostu nikt specjalnie nie zawracał sobie nami głowy. Przynajmniej dopóki nie próbowaliśmy wychodzić do ludzi. Ludzi, którzy panicznie się nas bali. Impreza została zorganizowana na polanie, w środku lasu, mniej więcej kilometr od szkoły. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że jest tam tłum ludzi. Bawili się w najlepsze. Było ognisko, głośna muzyka i dużo alkoholu. Aron od niechcenia obejmował mnie ramieniem. Idąca obok nas Hester wciąż rzucała mi wściekłe spojrzenia, mimo że nie protestowała, kiedy ręka Dominika ześliznęła się z jej talii na ciasno opiętą dżinsami pupę. Kiedy Aron z Dominikiem zniknęli na chwilę po alkohol, Hester nie odezwała się do mnie ani słowem. Obserwowałam więc z niechęcią jak inni uczniowie popisują się swoimi świeżo odkrytymi talentami. Póki co były jeszcze bardzo słabe, ale przynajmniej istniały. Niewielkie kule ognia, zbyt silny wiatr podwiewający jakąś mini spódniczkę, iskry, rośliny i wiele, wiele innych, ledwo zauważalnych szczegółów. Ja miałam tego pecha, że widziałam je niestety zbyt dobrze. Kiedy Aron przyniósł mi drinka smakującego jak paskudnej jakości whisky z colą, wypiłam go duszkiem i poszłam po następnego. Chciałam przestać myśleć, a alkohol zdecydowanie w tym pomagał. Przystopowałam po trzecim, plastikowym kubeczku. Nie miałam zamiaru zasnąć gdzieś w trawie. Przystanęłam na skraju polany obserwując niewielki pokaz stworzonych z iskier fajerwerków, które tańczyły tuż nad ogniskiem. W pewnym momencie wszystkie zerwały się i podleciały do mnie. Okrążyły mnie w radosnym tańcu, a po chwili wróciły, by zgasnąć nad płomieniami. Poczułam jak obejmują mnie silne ramiona.

– Ty je stworzyłeś? – zapytałam próbując ukryć zawiść. 

– Tak, ale to dopiero początek – w jego głosie było słychać jak bardzo jest z siebie zadowolony. – Myślę, że niedługo nauczę się tworzyć prawdziwe kule ognia. 

Doskonale! Więc wszyscy coś potrafią, tylko nie ja… Jeżeli mam tylko ten zalążek talentu… Aron odwrócił mnie ku sobie i pocałował przerywając moje ponure rozmyślanie. Alkohol przyjemnie szumiał mi w głowie. Tak cudownie było nie musieć myśleć kompletnie o niczym!

***

Byłam całkiem mocno wstawiona. On również. Wracaliśmy. To znaczy konkretnie Aron zaprosił mnie do swojego pokoju, a ja za nim poszłam. Idąc korytarzami śmialiśmy się zbyt głośno, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Nie tej nocy. Gdy zatrzymaliśmy się na chwilę Aron oplótł mnie ramionami. Jego dłonie znalazły się na moich plecach, potem niżej, na talii. Pochylił się by ponownie tego wieczora mnie pocałować. Przymknęłam oczy starając się sobie nie wyobrażać, że jestem z kimś innym. Czy naprawdę nie wystarczał mi chłopak, na którego widok śliniły się wszystkie dziewczyny w szkole? Poza tym byłam dorosła, mogłam robić co chciałam, starałam się usprawiedliwić sama przed sobą. Czemu ten głupi alkohol tak słabo na mnie działał?! Aronowi raczej nie przeszkadzało to, że myślami krążę zupełnie gdzie indziej. Czułam w ustach jego język i starałam się bezmyślnie odwzajemniać jego zachłanne pocałunki. W ten sposób, zatrzymując się co kilka metrów, dotarliśmy pod drzwi jego pokoju. 

***

Nawet nie zauważyłam kiedy się pojawił. Wynurzył się z mroku niczym cień. Co on tu do cholery robił?! Na jego widok Aron przytulił mnie do siebie mocniej jakby w obronnym geście. Wyraźnie czułam jego napięcie. Po chwili zrozumiałam już czemu tak bardzo się denerwuje. To co ujrzałam w oczach Martina tym razem nie było jedynie chłodem. To była wyraźna wrogość. 

– Wracaj do siebie – rozkazał Aronowi.

– Chodź – chłopak popchnął mnie delikatnie w kierunku swoich drzwi.

– Ona zostaje – warknął Martin.

Wyczułam, że Aron chce zaprotestować. To nie był dobry pomysł. Nie tym razem. Protest mógłby go zbyt wiele kosztować. 

– Idź – oswobodziłam się z jego objęć. – Nic mi nie będzie.

Chłopak spojrzał na mnie niezbyt przekonany. Był pijany, ale nie na tyle, żeby się nie bać Martina. Niechętnie skinął głową i powoli otworzył znajdujące się niedaleko drzwi. Wszedł do środka nie odwracając się za siebie. Adrenalina spowodowała, że natychmiast niemal całkowicie wytrzeźwiałam. Nie bałam się. Zdałam sobie sprawę, że jestem zwyczajne wściekła. I miałam ku temu powody!

– Idziemy – Martin złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą korytarzem.

Minęliśmy w ten sposób kilka zakrętów, aż w końcu zaparłam się nogami.

– Nigdzie z tobą nie idę – warknęłam.

Spojrzał na mnie zaskoczony. W jego spojrzeniu nie było już chłodu, teraz malowała się tam irytacja.

– Odprowadzę cię do pokoju – wyjaśnił spokojnie.

– Nie, nie chcę wracać do żadnego pieprzonego pokoju! – wydarłam się na niego. – Zmusiłeś Arona, żeby został moją parą, to teraz przynajmniej pozwól mi z tego skorzystać!

Nawet nie próbował zaprzeczyć. Czyżby moje domysły okazały się prawdą? Po prostu… W jednej chwili znalazłam się przy ścianie. Swoim ciałem odciął mi drogę ucieczki.

– Nie będziesz pieprzyła się z Aronem! – zawarczał. 

– A co jeżeli mam na to ochotę? – spytałam buntowniczo. – Czego ode mnie chcesz?

Jego oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Powietrze między nami było jak naelektryzowane. Teraz już nie tylko zagradzał mi drogę. Chwycił moje nadgarstki. Pochylił się nade mną przyciskając mnie do ściany. Napięcie między nami stało się nie do wytrzymania.

– Nie będziesz pieprzyła się z Aronem – powtórzył tym razem już spokojniej – ani z nikim innym – dodał. Znalazł się jeszcze bliżej. Teraz na policzku czułam jego ciepły oddech. – Jedyną osobą, z którą możesz się pieprzyć jestem ja – wyjaśnił cicho. 

Kiedy zaczął mnie całować mój świat roztrzaskał się na drobne kawałki. Puścił moje nadgarstki tylko po to, żeby swoje ręce położyć najpierw na mojej talii, a potem niżej. Nie protestowałam. Nie miałam zamiaru protestować. Oplotłam ramionami jego szyję. Kiedy mnie podniósł objęłam go w pasie nogami. Nasze twarze znalazły się teraz na tej samej wysokości. Pocałował mnie, ale to nie był delikatny, niepewny pocałunek. To było… Traciłam wszystkie zmysły. Kiedy mnie tak zachłannie i łapczywie całował, czułam, że zaraz oszaleję. Plecami opierałam się o twardą ścianę do której mnie przyciskał, rękami błądziłam po jego włosach i marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się jeszcze bliżej niego. Jęknęłam z zawodu, kiedy po kilku chwilach postawił mnie na podłodze. Jego oczy pociemniały z pożądania. Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą, a ja tym razem bez protestów podążyłam za nim. Kiedy się wreszcie zatrzymaliśmy otworzył jakieś drzwi. Pokój? Mieszkanie? To nie miało żadnego znaczenia. Ponownie utonęliśmy w morzu pocałunków. Zdjął przez głowę koszulę, zdałam sobie niejasno sprawę, że rozdarł moją bluzkę. Z trudem łapałam oddech. Przewrócił mnie na jakieś duże łóżko. Znalazł się nade mną. Całował każdy skrawek mojego nagiego ciała, jednocześnie ściągając ze mnie spodnie. Nie zauważyłam nawet kiedy pozbył się swoich i że nie mam już na sobie stanika. Jego usta i dłonie błądziły po moich piersiach. Z mojej krtani wydobywały się ciche jęknięcia. Dłońmi dotykałam jego włosów, nogami oplatałam go w pasie, na brzuchu czułam twardą wypukłość jego członka. Przesunął się niżej, zdejmując ze mnie majtki. Całował mój brzuch i uda, jego język odnalazł najbardziej intymne części mojego ciała. Przez chwile przyszło mi do głowy, że zaraz oszaleję. Moje ciało zaczęło drżeć w niekontrolowanym spełnieniu. Martin przesunął się wyżej. Znów znalazł się nade mną. Przez chwilę czułam jak jego członek ociera się o moje podbrzusze, a potem gwałtownie i bez ostrzeżenia wbił się do środka. Jęknęłam. Przyciągnęłam go do siebie oplatając ramionami. Oddychałam zbyt szybko i tak z trudem łapiąc powietrze. Zaczął mnie całować, a wtedy już zupełnie zabrakło mi tchu. Poruszał się we mnie silnymi, stanowczymi pchnięciami, a ja całą sobą czułam jego męskość. Rozkosz. Szaleństwo. Rozkoszne-szaleństwo. Cokolwiek to było nie chciałam żeby kiedykolwiek przestawał.

***

Jeżeli chociaż w niewielkim stopniu czuł to co ja, to nie miałam pojęcia jakim cudem wytrzymywał tak blisko mnie przez te wszystkie miesiące wspólnych treningów. Następny raz był bardziej leniwy, nie tak gwałtowny, ale równie niesamowity. Patrzył na mnie, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego niezwykłego spojrzenia. W końcu opadł na poduszki, a jego oddech był tak samo przyspieszony jak mój własny. Poczułam bardzo nieprzyjemny uścisk w gardle. To był koniec… Teraz, kiedy już zaspokoił swoje potrzeby, byłam pewna, że mnie stąd wyrzuci. Po prostu – każe mi wstać i się ubierać. Ku mojego ogromnemu zaskoczeniu, ale i niesamowitej uldze, nic takiego się nie wydarzyło. Martin oplótł mnie ramionami, przyciągając do siebie stanowczo. Palcami delikatnie zaczął błądzić po mojej nagiej skórze, najpierw po brzuchu, potem po udzie. To było niesamowicie przyjemne. Przylgnęłam do niego całą sobą. Prawie natychmiast zasnęłam zbyt zmęczona na jakiekolwiek dalsze rozważania. 

Aron

Wkurzony to mało powiedziane. Byłem naprawdę wściekły! Dlaczego on do cholery musiał się we wszystko wpieprzyć?! Co go to obchodziło? Co na tym zyskiwał? Przynajmniej nabrałem pewności, że Lila też na mnie leci, ale ta pewność miała słodko-gorzki smak. Była taka sama jak inne dziewczyny. Nie była nikim wyjątkowym… Nawet jeżeli wcześniej tak mi się wydawało… Nawet jeżeli… Cóż… z pewnością pojawi się inna okazja. Zwłaszcza, że przynajmniej przez jakiś czas byliśmy na siebie skazani.  

Lila

Kiedy się obudziłam było już jasno, a ja byłam sama. W jego łóżku! Nagle poczułam się okropnie skrępowana własną nagością. Na ramie łóżka wisiała moja bielizna i… jego bluza. No tak. Przypomniałam sobie, że poprzedniego wieczora zniszczył moją własną. Pośpiesznie wciągnęłam na siebie przygotowane rzeczy. Bluza sięgała mi do połowy uda i sprawiała wrażenie krótkiej, luźnej sukienki ze zdecydowanie zbyt długimi rękawami. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że miejsce w którym stało łóżko nie było osobnym pokojem, a raczej czymś w rodzaju wnęki. Nieco przestraszona, ale również bardzo ciekawa tego co będzie dalej, wysunęłam się na zewnątrz.

***

Mimo że kosztowało mnie to sporo odwagi, śmiało podniosłam wzrok. Pokój był przestrony. Znacznie większy od tego, który dzieliłam z Hester. Przypominał raczej mieszkanie niż klitkę w akademiku. W rogu stała czarna, skórzana kanapa i dwa fotele, nieopodal wisiał telewizor. Pod przeciwległą ścianą znajdował się aneks kuchenny, oddzielony od reszty pokoju wysokim blatem przy którym stały barowe stołki. Martin stał przy ekspresie, trzymając w ręku kubek. Cholera! Dlaczego nagle zaczęłam czuć się w jego obecności tak bardzo skrępowana?! Na domiar złego miał na sobie wyłącznie bokserki, nawet nie pofatygował się, żeby włożyć koszulkę! 

– Cześć – odezwałam się nieśmiało, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.

– Wyspałaś się? – zapytał. Niepewnie skinęłam głową. – Nalać ci kawy? – ponownie przytaknęłam. 

Podeszłam i usiadłam na jednym z wysokich stołków. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po chwili postawił przede mną parujący kubek, a obok niego wyjęte z lodówki mleko. Patrzyłam niedowierzająco. Zamiast mnie od siebie wyprosić zaparzył dla mnie kawę. Nie chciało mi się wierzyć, że to ten sam mężczyzna, który każdego dnia katował mnie sześciogodzinnymi treningami. To znaczy… już dawno przestałam traktować go jak nauczyciela, ale wciąż był dla mnie intrygującą zagadką. Po pierwsze nie dzieliła nas duża różnica wieku, po drugie zachowywał się przy mnie zupełnie inaczej niż kiedy prowadził trening dla grupy. To znaczy… wyglądało to tak jakby się zapominał i wówczas zaczynał się zachowywać zbyt poufale. Nie jakby był lepszy ode mnie. Nie jakbym powinna się go bać. Tylko tak po prostu, zwyczajnie. Niemal jakbyśmy się przyjaźnili. Nawet zamiast numeru używał mojego imienia, co tutaj raczej nigdy się nie zdarzało. Dolałam do kawy mleka i upiłam kilka łyków, a on w tym czasie dokończył swoją i odstawił kubek na blat. Cisza pomiędzy nami była wręcz namacalna, ale ku mojemu zdziwieniu nie była niezręczna. Raczej… pełna napięcia. Jakby każde z nas oczekiwało, że to drugie wykona jakiś ruch. Jak polowanie. … i jeżeli była to gra, to chyba ją wygrałam. Martin stanął za mną, tak, że plecami dotykałam jego torsu. Jedną ręką objął mnie w pasie, a drugą położył na moim udzie. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu. Delikatnie przygryzł jego płatek. Przesunął ręką po mojej nodze. Starałam się go zignorować, ale nie było to łatwe. Upiłam kolejny łyk kawy i odstawiłam kubek. Jego dłonie znalazły się pod materiałem bluzy. Powoli wędrowały najpierw na brzuch, a potem odnalazły piersi. Przesunął się tak, by móc mnie pocałować, a ja zachłannie odwzajemniłam jego namiętny pocałunek. 

***

Zdyszani leżeliśmy na kanapie. Właściwie to on leżał na kanapie, a ja leżałam na nim. Całowaliśmy się leniwie, a ja rozpływałam się w morzu przyjemności. W pewnym jednak momencie Martin usiadł. Znalazłam się na jego kolanach. Pocałował mnie namiętnie i posadził obok, a sam podniósł się z kanapy. Spojrzałam na niego pytająco.

– Bardzo chciałbym zostać, ale muszę załatwić pewną sprawę – wyjaśnił.

W środku ogarnął mnie bardzo nieprzyjemny chłód. Coś ścisnęło mi żołądek. Cholera! Dlaczego zaczęłam robić sobie jakąś dziwną nadzieję? Doskonale zdawałam sobie sprawę, że byłam tylko jednonocną zachcianką. Niechętnie wstałam.

– Dobrze, daj mi chwilę – poprosiłam. – Pozbieram swoje ubrania.

Wyglądał na zaskoczonego. Zagrodził mi drogę.

– A dokąd ty się wybierasz?

– Do siebie… – nie zrozumiałam pytania.

– O nie, nie ma mowy – oznajmił. – Czekasz tu aż nie wrócę. 

– Jak to? – poczułam się jeszcze bardziej zgubiona.

Oplótł mnie ramionami i zaborczo przyciągnął do siebie.

– No chyba, że nie przeszkadza ci chodzenie w mojej bluzie – mruknął nachylając się i całując mnie w usta. – Wtedy możesz jechać ze mną.

Jechać? Dokąd? Zresztą nieważne… Jeśli miało to oznaczać więcej czasu spędzonego z Martinem to nic innego nie miało zbyt dużego znaczenia. 

Rozdział siódmy

Lila

Kiedy opuściliśmy rozległe tereny szkoły, poczułam się jakbyśmy trafili do zupełnie innego świata. Jak szybko odzwyczaiłam się od wszechobecnej technologii! W akademii nawet niektóre książki mieliśmy papierowe. Testy pisaliśmy na kartkach! W normalnym świecie nie byłoby o tym mowy. Tablety i super lekkie, cienkie komputery wiele lat temu zastąpiły zeszyty i książki. Było to niezwykle praktycznie rozwiązanie… dopiero teraz przyszło mi do głowy pytanie czemu w akademii jest zupełnie inaczej? Rozważania jednak szybko ulotniły się na rzecz rosnącej adrenaliny. Wyjechaliśmy na autostradę, a Martin… on nie włączył autopilota. Pędziliśmy z prędkością ponad 350 kilometrów na godzinę. Cholera! Czy on chciał nas zabić?! 

– Zwariowałeś?! – spytałam zupełnie szczerze.

– Nie denerwuj się – sprawiał wrażenie rozbawionego. Zupełnie jakby robił to… specjalnie. Miałam na niego ochotę warknąć, ale jednocześnie bałam się go rozproszyć. – W jaki sposób zawsze wygrywasz z Aronem? – spytał.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Więc nie chodziło to, że wierzy w swój super-szybki refleks. On realnie potrafił spowolnić czas! Tak jak ja… podczas walki… Nagle zapragnęłam dowiedzieć się czy ta umiejętność sprawdziłaby się również w innych okolicznościach. 

– Co jeszcze potrafisz? – spytałam zaciekawiona. 

Skrzywił się nieznacznie, jakby zniesmaczony własnymi umiejętnościami.

– Wolałabyś nie wiedzieć – stwierdził.

Właśnie, że nieprawda! Cholernie chciałam wiedzieć! Na tyle, że zupełnie przestałam zwracać uwagę na prędkość z którą jechaliśmy.

– Więc mi nie powiesz? – byłam zawiedziona.

Przecząco pokręcił głową, a ja poczułam narastającą irytację. Szybko jednak mi przeszło gdy w oddali ujrzałam ogromne konstrukcje z czarnego metalu. Roboty pilnujące miasta. Zbliżaliśmy się do celu, a ja przypomniałam sobie, że boleśnie wręcz tęskniłam za cywilizacją! 

***

Miasto było niewielkie za to bardzo wysokie. Zaledwie nieliczne budynki posiadały mniej niż dwanaście pięter, a i te były tutaj rzadkością. Akademie rzeczywiście były niezwykłymi miejscami. Rozległe, zaledwie kilkupiętrowe budynki, do tego otoczone naturalnym lasem. Dodatkowo szkoły ukrywały się pod kopułami z pola energetycznego, niczym baśń zamknięta w bańce. „Cywile”, jak teraz powinnam ich określać, nie mieli tam dostępu. Tylko, że rzeczywistość wcale nie wyglądała tak różowo jakby mogło to wyglądać z zewnątrz… 

– Jesteśmy na miejscu – Martin zatrzymał samochód. – Muszę załatwić pewną sprawę, a potem możemy coś zjeść.

Zjeść! Miasto! Fastfood! Łudziłam się, że moje oczy nie błyszczą z podekscytowania. Miałam już dosyć ekologicznej żywności, którą raczyli nas w akademii. Serdecznie dosyć! 

– Wysiadasz? – spytał, a ja posłusznie ruszyłam za nim. 

Miejsce do którego trafiliśmy nie wyglądało zbyt przyjemnie. Właściwie… to była rudera do tego brudna i cuchnąca. Budynek stał w cieniu ogromnej, nowoczesnej wieży i chyba tylko dlatego nie został jeszcze rozebrany – nie miało to sensu bo i tak nic innego nie mogło stanąć na jego miejscu. Kiedy weszliśmy do środka starałam się trzymać możliwie blisko Martina. Zeszliśmy do piwnicy po stromych, nieco śliskich schodach, minęliśmy grube, metalowe drzwi i… znaleźliśmy się w jakby zupełnie innym miejscu. Ogromna sala o wysokim sklepieniu, bar, wąskie stoły i mgliste oświetlenie. Wszystko jakby żywcem wyjęte ze starych, gangsterskich filmów. To musiał być jakiś klub, a wnioskując po tym jak dobrze został ukryty, zapewne był mocno nielegalny. Kiedy ja przyglądałam się otoczeniu od jednego ze stołów wstało czterech postawnych mężczyzn i zagrodziło nam drogę. Martin spojrzał na nich niechętnym, znudzonym wzrokiem. 

– Dziewczyna zostaje – oznajmił jeden z nich zaczepnym tonem. 

Mój towarzysz jedynie wzruszył ramionami.

– Zaczekaj tu – rozkazał cicho, wyminął ich i zniknął w głębi pomieszczenia.

Zostałam sama i wcale mi się to nie spodobało.

***

Jak on mógł mnie tak do cholery zostawić?! Samą i zupełnie bezbronną! No dobrze… może nie tak zupełnie bezbronną, ale i tak… jak on mógł?! Moje zmieszanie i irytacja powoli zaczęły przeradzać się w złość, która sięgnęła zenitu, gdy jeden z mężczyzn podszedł i spróbował klepnąć mnie w tyłek. Jego niedoczekanie! Zrobiłam szybki unik, a potem jakoś samo poszło… Chwilę później, przez nikogo więcej nie niepokojona, pobiegłam w kierunku, w którym zniknął Martin. Okazało się, że za barem ukryte były wąskie drzwi. Przeszłam przez nie pewnym krokiem i znalazłam się w schludnie urządzonym, luksusowym gabinecie. No cóż… nie tego oczekiwałam. Martin stał przy szerokim biurku i rozmawiał z jakimś mężczyzną. Spojrzeli na mnie obydwaj, ani trochę nie zaskoczeni moim widokiem. 

– Och, zapomniałem im wspomnieć, że to studentka akademii – rzucił od niechcenia Martin. 

– Faktycznie niewinne przeoczenie – potwierdził tamten nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Teraz, kiedy przyjrzałam mu się uważniej, uznałam, że muszą być w jakiś sposób spokrewnieni. Chociaż nieznajomy był tęższy i niższy od Martina, to jednak były między nimi również wyraźne podobieństwa jak choćby posągowe rysy twarzy.  

– To mój brat, David – wyjaśnił chłopak, kiedy niepewnie do nich podeszłam.

Brat? Jakoś wcześniej w ogóle nie przyszło mi do głowy, że Martin może mieć jakąś rodzinę. Cóż… ja w każdym razie nie miałam. Mężczyzna skinął mi głową i… przestali zwracać na mnie uwagę. Zupełnie jakby mnie przy nich nie było. 

– Czy to pożegnanie? – spytał nasz gospodarz, a w jego pytaniu pobrzmiewała jakaś gorzka nuta. 

– Nie wiem – głos Martina brzmiał jakoś wyjątkowo poważnie. – Wiesz, że wciąż jest dla ciebie miejsce…

David skrzywił się i obrzucił brata nieco zirytowanym spojrzeniem, jakby przerabiali ten temat już setki razy.

– Miałbym spędzić resztę życia uwięziony pod ziemią? Podziękuję – oznajmił. 

Martin sprawiał wrażenie jakby rozumiał, co tamten ma na myśli, ale wciąż miał nadzieję zmienić jego punkt widzenia. 

– Więc to prawdopodobnie pożegnanie – przyznał ponuro. – Niedługo zamkną bramy.

– Dbaj o siebie braciszku i nie martw się o mnie. Nie zamierzam czekać na rozwój wydarzeń.

Podszedł jeszcze bliżej i objął Martina w krótkim, niedźwiedzim uścisku. Po takim pożegnaniu chłopak odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Po drodze, w milczeniu złapał mnie za rękę. Coś musiało być nie tak, bo ściskał ją zdecydowanie zbyt mocno. 

– Zostawiłeś mnie tam samą! – odezwałam się z nutą pretensji, kiedy stanęliśmy przy samochodzie. 

Wściekłość obudziła się na nowo. Wyrwałam rękę z jego uścisku. Spojrzał na mnie zachmurzonym wzrokiem. Miałam ochotę powiedzieć mu coś jeszcze. Zapytać dlaczego tak mnie potraktował, ale gwałtownie wszedł mi w słowo. 

– Zamknij się! – rozkazał, a ja spojrzałam na niego zszokowana. Westchnął. – Proszę cię… po prostu bądź cicho – zmienił słowa i ton swojego polecenia. 

Było to tak absurdalne, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Roześmiałam się. Wtedy on przyciągnął mnie do siebie i zamknął w swoich ramionach. 

– Źle na mnie działasz – mruknął cicho. – Nie zostawiłbym cię, gdyby groziło ci jakiekolwiek niebezpieczeństwo, gdybym nie miał pewności, że sobie poradzisz. Rozumiesz?

Powoli skinęłam głową… a potem… potem zatonęliśmy w morzu płomiennych pocałunków. 

***

Pizza! Jedliśmy prawdziwą pizzę! Na dodatek w staromodnej, włoskiej restauracji. Martin, kiedy na mnie patrzył, sprawiał wrażenie na wpół rozbawionego, na wpół zadumanego. Byłam przekonana, że jego myśli są teraz zupełnie gdzie indziej. To mi jednak nie przeszkadzało. Przyjemnie było siedzieć tuż obok siebie i zajadać się pizzą. Zupełnie jakbym wróciła do czasów sprzed Akademii. Do… normalności. 

Rozdział ósmy

Aron

Nie miałem pojęcia gdzie ona się podziewała i powoli zaczynałem świrować. Nie było jej już drugi dzień! Kilkakrotnie odwiedziłem pokój dziewczyn, ale nie zastałem ani Lili ani nawet Hester i oczywiście bardzo mi się to nie spodobało. Wkurzony wracałem do siebie, kiedy zatrzymał mnie korowód zamaskowanych postaci.

– Numer jeden z grupy C? – zapytała jedna z nich. Po głosie stwierdziłem, że to mężczyzna. Nic innego nie wskazywało na płeć tych osób. – Aron Morris? 

Niepewnie skinąłem głową, nie mając pojęcia co mnie czeka. 

– Doskonale, idziesz z nami – oznajmił nieznajomy, nieznoszącym sprzeciwu tonem. 

Szereg rozstąpił się, a zamaskowane postacie stanęły po moich bokach. Poczułem się osaczony, jak zwierzę w pułapce. Nie miałem jednak wyjścia i posłusznie poszedłem z nimi. Zaprowadzili mnie do głównego holu pod wyjście z budynku. Na miejscu stało już kilka otoczonych przez zamaskowane postacie osób, a wciąż sprowadzano kolejne. Zebrał się też tłumek gapiów. O co chodzi zorientowałem się dopiero w momencie, gdy na środek pomieszczenia wyprowadzono jedną z dziewczyn. Dwie postacie przytrzymały ją za ręce, a trzecia szarpnęła ją za włosy, odginając do tyłu jej głowę. Dziewczyna zaczęła się wyrywać. Z ręki zamaskowanego mężczyzny – tym razem byłem pewien, że to mężczyzna, gdyż był zbyt wysoki na jakąkolwiek kobietę – wysunęły się stalowe pazury, którymi przejechał po jej policzku, zostawiając głębokie rany. Krzyczała, a echo odbijało jej krzyki w mrożącym krew w żyłach proteście. Przerażenie ścisnęło mi gardło. Rzuciłem się do przodu, próbując przedrzeć się przez zwarty szereg gwardzistów. Na próżno. Powalili mnie na ziemię, nie zamierzałem jednak przestać walczyć. Strzykawkę zauważyłem dopiero, kiedy igła wbiła się w moje ramię. Zacząłem tracić siły. Ktoś pociągnął mnie w górę, a ja z trudem utrzymywałem się na nogach. Więc tak to wszystko miało się skończyć? Z jakiegoś nieznanego mi powodu wyrzucano mnie z Akademii.

Lila

Kiedy weszłam do budynku okazało się, że w holu panuje okropne zamieszanie. Zebrał się tu tłum ludzi. Dopiero po chwili sobie przypomniałam co to oznacza. Jęknęłam w duchu. O nie! To była ostatnia rzecz, którą miałabym ochotę oglądać! Wystarczająco wiele osób straszyło mnie historiami o strażnikach szkoły, kiedy wszyscy byli przekonani o tym, że jako pierwsza zostanę z niej wyrzucona. Nikt dokładnie nie wiedział czym są, ale z pewnością przestawali być ludźmi, a przede wszystkim… tracili wolną wolę. Nie wszyscy pozbyli się ludzkich kształtów, niektórzy zostawali humanoidalni, ale i tak nikt nigdy nie miał okazji zobaczyć żadnego z nich. Gęste powietrze co jakiś czas przecinały krzyki, a ja zastanawiałam się czy powinnam przedrzeć się przez tłum czy jednak z powrotem wyjść na zewnątrz i poszukać Martina. Ktoś mnie popchnął, a potem następna osoba i w ten sposób znalazłam się w centralnym punkcie pomieszczenia. Tuż za barierą stworzoną przez odziane w szkarłatne stroje postacie. Na chwilę zrobił się między nimi prześwit, a wtedy, wśród biernie stojących w kręgu osób, rozpoznałam znajomą sylwetkę Arona. Co on tu do cholery robił?! Patrzyłam oniemiała, kiedy ktoś chwycił go za ramię i przeciągnął na środek niczym szmacianą lalkę. Co tu się działo? Czemu Aron nie protestował? Coś ścisnęło mnie w środku, zabijając racjonalne myślenie. Przedarłam się pomiędzy strzegącymi kręgu strażnikami, a oni byli zbyt zaskoczeni by mnie zatrzymać. 

– To jakaś pieprzona pomyłka! – wrzasnęłam, sama nie wiedząc do kogo konkretnie. – Jego nie powinno tu być! 

Jeżeli chciałam zwrócić na siebie uwagę to cóż… chyba mi się udało. Przynajmniej setka par oczu wpatrywała się teraz bezpośrednio we mnie, a przynajmniej te, które były w stanie mnie zobaczyć to robiły. Aron, do którego podbiegłam, patrzył na mnie otępiałym, zamglonym wzrokiem. 

– Lila… – odezwał się bardzo cicho, zachrypniętym głosem. – Szukałem cię…

Cholera! To zaczynało być kompletnie surrealistyczne! 

– Ty pójdziesz ze mną – usłyszałam nad sobą bardzo nieprzyjemny, warczący głos. Poczułam na ramieniu czyjąś rękę, a właściwie… zakończoną pazurami łapę. Syknęłam, kiedy pazury przecięły materiał bluzy, raniąc mnie aż do krwi. 

– To pomyłka – powtórzyłam głośno, ignorując ból. – Jego nie powinno tu być, jest najlepszy z mojej grupy!

– Jest na liście – warknęła wyraźnie coraz bardziej zirytowana postać.

– Ona ma rację! – usłyszałam z tyłu zdenerwowany, pełen napięcia głos jednej z nauczycielek. Chwilę później profesor Aveel Rosenberg przedarła się przez tłum. – Musiała zajść jakaś pomyłka. Tego chłopaka nie powinno być na liście. 

Po raz pierwszy w życiu ucieszyłam się, że ją widzę. Stworzenia, które prawdopodobnie kiedyś były ludźmi, a teraz napawały się ich cierpieniem, posłuchały. Odsunęły się ode mnie i od Arona. Aveel przytrzymała chłopaka z jednej strony, wskazując mi, żebym to samo zrobiła z drugiej. Wśliznęłam się mu pod ramię. Tłum zaczął się przed nami rozstępować – to znaczy zapewne głównie przed nauczycielką, która rzucała wszystkim gradowe spojrzenia. Po chwili udało nam się wyprowadzić Arona z tłumu, nareszcie opuszając ogromny hol.

***

Nie podobało mi się zostawianie Arona w takiej sytuacji samego, ale wolałam iść do Martina, niż żeby on przyszedł tutaj. Poza tym naprawdę chciałam spędzić z nim jeszcze trochę czasu… dopóki miałam ku temu okazję… Nie miałam pojęcia, jak szybko się mną znudzi. Aveel powiedziała, że Aronowi nic nie będzie i że wszystko wyjaśni, a chłopak, po środkach które mu podali, i tak poszedł spać. I pomyśleć, że zapowiadał się taki piękny dzień (a właściwie to w tym momencie już raczej wieczór). 

– Gdzie mi zniknęłaś? – Martin spytał z lekkim wyrzutem, kiedy nareszcie znalazłam się w jego mieszkaniu.

Opowiedziałam mu po krótce co się wydarzyło, ale z pewnością nie spodziewałam się, że się zdenerwuje. To znaczy… nie sądziłam, że zdenerwuje się na mnie. 

– Nie wolno ci pakować się w takie rzeczy! – niemalże warknął. – To cholernie głupie, nieprzemyślane i niebezpieczne!

– To co w takim razie miałam zrobić? – spytałam nieco urażona, ale jednocześnie niezwykle zadowolona z faktu, że w jakiś sposób się o mnie martwił.

– Nic – odpowiedział już spokojnie, podchodząc do mnie i otaczając mnie ramionami.

– Nic? – spytałam zaskoczona.

Przytaknął. Powoli zaczął mnie całować.

– To przecież nie twoja sprawa – mruknął cicho. – Nie przetrwasz, jeżeli nie nauczysz się, jakie zasady panują w tym miejscu – dodał przerywając na chwilę całowanie. – Uważasz, że on próbowałby cię obronić?

Musiałam mu przyznać, że chyba miał rację, bo przecież nie o Arona tutaj chodziło, tyko, że… gdybym miała spojrzeć na to z jego punktu widzenia…

– Niby jak mam przetrwać bez Arona? – spytałam walcząc by chociaż przez chwilę zachować trzeźwość myślenia i nie zatracić się w jego dotyku. – Prędzej czy później znalazłabym się w tej samej sytuacji co on dzisiaj.

Podniósł mnie do góry i posadził na kuchennym blacie, a sam stanął między moimi nogami. Teraz byliśmy na tej samej wysokości i całowanie nie wymagało gimnastyki. Jego dotyk palił mnie żywym ogniem, pocałunków potrzebowałam jak powietrza. Po chwili już poddałam się, uznając, że zupełnie zbył moje pytanie, wtedy jednak otrzymałam swoją odpowiedź.

– Nie dopuściłbym do tego – szepnął tuż przy moim uchu, zanim zupełnie zatopiliśmy się w rozkoszy.

Poczułam jak gdzieś wewnątrz mnie rozlewa się cudowne ciepło. Więc jednak… przynajmniej odrobinę… rzeczywiście mu na mnie zależało.

Ava

Byłam naprawdę wściekła. Co mu do cholery odbiło?! Czemu chciał się pozbyć tego chłopaka?! Przez cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek musiałam wszystko odkręcać. Z impetem wpadłam do jego mieszkania i… zamarłam w drzwiach. Och, teraz wszystko stało się aż nazbyt jasne. Na kanapie siedziała dziewczyna. Miała na sobie jego bluzę i… najwyraźniej niczego więcej. Po dźwiękach wnioskując oglądała jakiś horror. Kiedy weszłam spojrzała na mnie zaskoczona. Byłam przekonana, że spędziła u niego ostatnią noc. Nie zdążyłam jednak niczego powiedzieć bo chwilę później z łazienki wyszedł Martin. 

– Po co przyszłaś? – zapytał niezbyt miłym tonem, taksując mnie wzrokiem. 

– Eee… – nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatnim razem zabrakło mi słów. Do tego zżerała mnie zazdrość. To wyraźnie nie był mój dzień. – Musimy porozmawiać – wyjaśniłam przez ściśnięte gardło. 

Przyjaźniliśmy się od wczesnego dzieciństwa. Co się stało, że nie potrafiłam się przy nim normalnie zachowywać?

– Czy to nie może poczekać? – w jego pytaniu zawarty był wyrzut i wyraźna odprawa.

– Nie, to ważne – uznałam, że muszę postawić na swoim. 

– Świetnie, w takim razie mów – niemalże warknął.

– Na osobności… – dodałam, zerkając w kierunku przyglądającej się nam z zaciekawieniem dziewczyny.

Westchnął rozgoryczony, ale posłusznie podszedł i otworzył mi drzwi.

– Lila, przepraszam, zaraz wrócę – odezwał się do dziewczyny, a mnie ponownie coś ścisnęło w środku. 

Najchętniej wykopałabym ją na księżyc, albo jeszcze dalej! Liczyłam na to, że wyprosi ją i zostaniemy sami, a nie, że to mnie każe wyjść… Wzdrygnęłam się, kiedy ujrzałam malującą się w jego oczach wściekłość.

– Mów, byle szybko, jaką to masz do mnie niecierpiącą zwłoki sprawę – rozkazał.

Przypomniałam sobie po co tu przyszłam i miałam nadzieję, że pozostałe uczucia uda mi się ukryć pod maską gniewu.

– Zwariowałeś?! – nareszcie mogłam to z siebie wyrzucić. – Czemu to zrobiłeś? Po co tyle trenowałeś tego chłopaka, żeby teraz się go tak po prostu pozbyć?!

Odsunął się ode mnie zapobiegawczo. Jego uczucia jak zwykle zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Teraz wyglądał na bardziej rozbawionego niż wściekłego. 

– Ok. ok. Przyznaję, może trochę przesadziłem – westchnął.

– Trochę?! – nie potrafiłam powstrzymać się od krzyku. – Co ta piekielna dziewucha z tobą zrobiła?!

Zorientowałam się, że przesadziłam, kiedy jego twarz stała się lodowato-zimną maską. Ten wyraz twarzy, to spojrzenie… przeznaczone były dla innych, ale… nigdy jeszcze dla mnie. 

– Nie mieszaj jej do tego! – warknął.

– Nie tylko sypiasz z jakąś małoletnią zdzirą, ale też posuwasz się do tego, żeby usunąć ze szkoły jej chłopaka? – spytałam dalej brnąc w to samo bagno. 

– Zrobiłem to, bo zalazł mi za skórę, a nie ze względu na dziewczynę – odpowiedział mi chłodno. – Czy to wszystko czego ode mnie chciałaś?

Prychnęłam. Spojrzałam na niego z wyrzutem.

– Pieprzenie się z małolatą nie usprawiedliwia… 

– Daj spokój Ava – przerwał mi w połowie zdania. – Zupełnie jakbyś sama nie sypiała ze studentami.

Poczułam się urażona i… zaskoczona, że to w ogóle zauważył. Nie powinnam się jednak dziwić. W końcu od zawsze byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Nikt nie znał mnie lepiej od niego. Nawet jeżeli ostatnio nasze relacje się nieco ochłodziły… Nie zauważył chyba tylko tego, że już od dawna się w nim podkochuję… Czy jednak gdyby o tym wiedział cokolwiek by to zmieniło? Poza tym niestety musiałam mu przyznać rację. Akademia nie tylko akceptowała, ale wręcz propagowała takie zachowania. Chodziło tu tylko i wyłącznie o przetrwanie, a w jaki sposób osiągnie się cel nie miało najmniejszego znaczenia. Cóż… smarkula najwyraźniej potrafiła się nieźle ustawić… ale z pewnością nie na długo. Jej niedoczekanie!

– Czy to wszystko czego ode mnie chciałaś? – zapytał niecierpliwie.

Tak bardzo mu się do niej spieszyło? Niechętnie skinęłam głową. Nie miałam pomysłu co innego mogłabym zrobić. Cokolwiek… byle tam nie wracał…

– W takim razie do zobaczenia – rzucił niedbałym tonem podchodząc do drzwi. – A i jeszcze jedno Ava – dodał już niemal naciskając klamkę. Spojrzałam na niego z nadzieją. – Nie przychodź do mnie więcej bez zapowiedzi.

Kilka prostych słów roztrzaskało moje serce na tysiąc drobnych kawałków. 

Rozdział Dziewiąty

Lila

Żyłam w przekonaniu, że w poniedziałek wszystko się skończy, ale wcale tak się nie stało. Właściwie… naprawdę rzadko zdarzało się, że spałam w swoim własnym pokoju. W dalszym ciągu nie miałam na nic czasu, tylko teraz było to całkiem przyjemne. Dopiero w piątek pękła moja senna bańka, a powodem tego, wbrew moim obawom, wcale nie był Martin. 

– Jutro, przed wschodem słońca, opuścicie mury szkoły – oznajmił ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich profesor Jonathan. – Waszym zadaniem będzie dotrzeć do wyznaczonej bazy wojskowej. Nie dostaniecie jednak do dyspozycji żadnej elektroniki. Zamiast GPSu podłużycie się starą, papierową mapą, na której każda z drużyn zaznaczone będzie miała dwa punkty: swoje obecne położenie oraz miejsce, do którego musi dotrzeć. To misja survivalowa. Jakieś pytania?

Pytania? Naraz zaczęli mówić chyba wszyscy. Zaniepokojona spojrzałam na Arona. Chłopak jedynie wzruszył ramionami. Od czasu kiedy niemalże nie wyrzucono go ze szkoły był ponury i milczący. Raczej nie podobał mu się nowy rodzaj uwagi – Aron przywykł do tego, że jest gwiazdą, a teraz był niemal jak trędowaty. Wszyscy go unikali i nikt z nim nie rozmawiał. Mnie też to oczywiście dotyczyło, tylko, że dla mnie nie miało to zbyt wielkiego znaczenia.

Po skończonych zajęciach wspólnie poszliśmy do hali sportowej. Tu również czekała nas niespodzianka. 

– Dzisiaj nie będzie treningu – oznajmił nam Martin. On również sprawiał wrażenie zaniepokojonego. – Zamiast tego przedstawię wam kilka szczegółów jutrzejszej wycieczki.

Usiedliśmy na materacach. Aron sprawiał wrażenie obojętnego, ale poznałam go już zbyt dobrze, żeby nie zauważyć drobnych oznak zdenerwowania, chociażby takich jak napięte mięśnie. Skoro Martin odwołał trening, coś musiało być na rzeczy i z pewnością mieliśmy powody do niepokoju. Właściwie… Zdarzało się to po raz pierwszy.

– Nie wolno wam spać w dżipie – kontynuował, kiedy zajęliśmy swoje miejsca. – Wieczorem zabierzcie z niego wszystko czego potrzebujecie i schowajcie to do namiotu. Rano już samochodu nie będzie i resztę drogi będziecie musieli iść pieszo, dlatego pierwszego dnia spróbujcie przejechać ile się da. 

W chwili obecnej mój mózg zatrzymał się na informacji o dżipie. Jakim do cholery dżipie?! Takim jak na starych filmach? Aron chyba podzielał moje przemyślenia bo wpatrywał się w Martina szeroko otwartymi oczami. Cholera! Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień…

***

Obudziłam się koło czwartej rano. Martin przywitał mnie kawą i dużą ilością kanapek, twierdząc, że nie wiadomo kiedy będę miała najbliższą okazję coś znowu zjeść. Na zewnątrz padało i wiał silny, porywisty wiatr. Cudowna pogoda na wycieczkę! Nie wolno nam było niczego ze sobą zabierać, tylko to co nosiliśmy na sobie. Przed wejściem do lasu mieliśmy zostać dokładnie przeszukani. Jeszcze przed piątą byłam gotowa do wyjścia. 

– Trzymaj, przyda ci się – Martin podał mi swoją skórzaną kurtkę. 

– Dzięki – mruknęłam bojąc się coraz bardziej.

– Poradzicie sobie – chyba odgadł o czym myślę.

No tak… a niby mieliśmy jakieś inne wyjście? Niechętnie opuściłam bezpieczne mieszkanie by dołączyć do Arona i innych uczniów, czekających przed wyjściem z budynku, niczym więźniowie idący na skazanie. 

Aron

Tak jak wcześniej to uzgodniliśmy, chwyciliśmy po wojskowym plecaku i pobiegliśmy. Niektórzy próbowali brać po dwa lub trzy, a to rozpętało zamieszki. Nas już jednak tam nie było. Problemem jednak okazała się pogoda. Nie zdążyliśmy nawet jeszcze dotrzeć do linii drzew, a już byliśmy przemoczeni i drżeliśmy z zimna. Po godzinie drogi nareszcie znaleźliśmy samochód, ukryty pod gałęziami i siatką maskującą. Musiałem przyznać, że gdyby nie wskazówki trenera to prawdopodobnie nie wiedzielibyśmy czego szukać i całkiem możliwe, że próbowalibyśmy pokonać cały dystans po prostu na piechotę. 

– Potrafisz to prowadzić? – Lila spytała powątpiewająco, kiedy zająłem fotel kierowcy.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie mam pojęcia, ale grałem w parę oldschoolowych gier – uśmiechnąłem się do niej, a ona blado odwzajemniła mój uśmiech. 

Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjęła mapę, a ja oddałem jej plecaki. W stacyjce samochodu tkwiły kluczyki. Cholera! To był prawdziwy zabytek! Nawet najstarsze samochody reagowały obecnie na komendy głosowe lub odcisk palca. No i… nie trzeba było ich prowadzić. W końcu od czego miały autopilota? Za trzecim razem udało mi się zapalić. Silnik pracował bardzo głośno, ale powoli ruszyliśmy do przodu. Wyjechaliśmy na szeroką, leśną drogę. Nic trudnego. Było zupełnie jak w grach. I najwyżej, jak w grze, coś po drodze staranuję. Czytanie mapy sprawiło nam nieco więcej problemów. Najłatwiej byłoby wyjechać na autostradę, ale to było oczywiste, że nie możemy. Bo niby jak? Tym? Wzbudzilibyśmy sensację, ktoś by nas staranował lub zatrzymał. Zostawało więc trzymać się lasu, a potem pustkowia. 

– Mamy paliwa na jakieś 500 kilometrów – oznajmiłem. 

Lila ponownie spojrzała na mapę. 

– W takim razie zostanie nam do przejścia nieco ponad pięćdziesiąt. To nie tak źle – westchnęła i zaczęła sprawdzać co ze sobą mamy.

Pierwszy z plecaków wyglądał obiecująco. Dziewczyna znalazła w nim kilka batonów energetycznych, tabliczkę czekolady, bukłak – niestety pusty, śpiwór, polarowy koc oraz długą i cienką latarkę. Kiedy jednak otworzyła drugi plecak zgodnym chórem jęknęliśmy z zawodu. Był… wypchany zgniecionymi kulkami papieru.

***

W dalszym ciagu padało, a ja wolałem nie czekać aż zupełnie skończy nam się paliwo. Zatrzymaliśmy się na skraju lasu. Nasz mały obóz znacznie lepiej było rozbić między drzewami niż na zupełnie odsłoniętym terenie. Wysiedliśmy z dżipa. Rozbijanie namiotu w takiej ulewie z pewnością nie należało do przyjemności, ale Lila nalegała, żeby posłuchać tego co przekazał nam Martin. Ja sam miałem nieco wątpliwości, ale ostatecznie musiałem się z nią zgodzić. Nie sądziłem, żeby chciał nam zaszkodzić, raczej zależało mu na naszej wygranej. Namiot, który znaleźliśmy w dżipie okazał się całkiem porządny – z dodatkowym przykryciem i rękawem na bagaże. Kiedy wreszcie skończyliśmy przemoczeni i wyczerpani wpełzliśmy do środka. Lilien drżała z zimna jeszcze bardziej ode mnie.

– Zdejmijmy te przemoczone ciuchy – mruknąłem, mając nadzieję, że to cokolwiek pomoże.

Żałowałem, że jeszcze nie panuję wystarczająco nad ogniem, żeby po prostu ogrzać powietrze, niczego po drodze nie podpalając. Lila, szczękając zębami, pozbyła się kurtki i spodni. Bluzę miała suchą. Szczęściara! Skąd ona w ogóle wytrzasnęła taką porządną kurtkę?! Ja musiałem rozebrać się do samych bokserek. Ubrania rozłożyliśmy w rękawie namiotu mając nadzieję, że przez noc chociaż odrobinę wyschną. Wśliznęliśmy się do śpiwora (ostatecznie mieliśmy tylko jeden) i dodatkowo przykryliśmy kocem. Nie było to zbyt wygodne, za to jakie przyjemne! Lila położyła głowę na moim ramieniu. wtulając się we mnie plecami. Jednocześnie żałowałem, że ma na sobie bluzę i cieszyłem z powodu braku spodni. Tuliłem ją do siebie, ale to mi nie wystarczało. Powoli zacząłem przesuwać rękę po jej odsłoniętym udzie. Zesztywniała. Jej dłoń znalazła się na mojej ręce i zatrzymała ją w miejscu.

– Aron, nie – poprosiła cicho.

Dlaczego do cholery nie?! Teraz przynajmniej nikt by nam nie przeszkodził… Przestałem, ale byłem zbyt wkurzony, żeby cokolwiek powiedzieć. Pieprzone dziewczyny! Chyba nigdy ich nie zrozumiem. Lila wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. Sadystka! Powoli przestawała drżeć z zimna. Zamknąłem oczy. Czekał nas ciężki dzień i może rzeczywiście nie było sensu marnować energii na cokolwiek innego niż spanie.

***

Byliśmy głodni, spragnieni i zmęczeni. Nie sądziłem, że zatęsknię za deszczem z poprzedniego dnia. W dalszym ciągu wiał porywisty wiatr, ale teraz powietrze było suche i chłodne, a myśmy szli po niemalże zupełnie odsłoniętym terenie. Gdzieniegdzie tylko rosły pojedyncze krzaki albo pojawiały się płaskie pagórki. Lila milczała, a ja byłem na nią w dalszym ciągu wkurzony, więc również nie zamierzałem się odzywać. Szliśmy przez kilka godzin rzadko kiedy odpoczywając i wydawałoby się, że w ten sposób dotrzemy do samej bazy. W pewnym momencie jednak powietrze przed nami przeszyła czerwona błyskawica. Na niebie pojawił się ciemny kształt, który z niesamowitą prędkością zaczął pikować w dół. Spojrzeliśmy na siebie z Lilą, a potem ona, ni z tego ni z owego, rzuciła się w tamtym kierunku.

– Chodź! – zawołała za mną.

Co, do cholery?! Nie miałem wyboru. Musiałem pobiec za dziewczyną. Gdy dotarliśmy na miejsce naszym oczom ukazał się niecodzienny widok. Współlokatorka Lilien, Hester, stała w rozkroku nad leżącym na ziemi Dominikiem. Nad jej ramieniem, niczym wielki balon, unosił się złowrogi, czerwony kształt.

– Hester, zwariowałaś?! – Lilien wyskoczyła do przodu zanim zdążyłem ją powstrzymać.

– To on zaczął! – warknęła wyraźnie wkurzona dziewczyna.

Dopiero teraz spostrzegłem, że wisząca nad jej ramieniem chmura ma wyraźny kształt i… pełną ostrych kłów paszczę. Dominik wykorzystał ten moment, żeby odczołgać się nieco dalej.

– Miałem takie zadanie! – zasłonił się ramieniem w obronnym geście, kiedy chmura odczepiła się od ramienia Hester i zawisła tuż nad nim.

– Zadanie? – spytałem zaciekawiony.

Hester przytaknęła.

– Nie dostaliście swoich? 

Spojrzeliśmy po sobie zaniepokojeni. Czyżby coś nas przypadkiem ominęło?

***

No cóż… Hester nie było łatwo uspokoić. Odwołała swojego demona dopiero kiedy Lilien zaproponowała jej, żeby zostawiła Dominika i poszła razem z nami. 

– Jak znaleźliście się z przodu? – spytałem zdając sobie sprawę, że skoro im się udało to innym również mogło.

– Olaliśmy mapę i poszliśmy na autostradę, ukradliśmy samochód i voilà, jesteśmy – oznajmiła radośnie.

– Mocne – musiałem przyznać. 

– Tylko, że mieliście unikać ludzi – wtrąciła pragmatycznie Lila.

Hester wzruszyła ramionami.

– Zasady są po to, żeby je łamać. 

Rzeczywiście… coś w tym było. Co jak co, ale ta szkoła w zdecydowany sposób nie miała nic przeciwko łamaniu zasad. 

Lila

Okazało się, że mimo wszystko jesteśmy pierwsi. Po kilkunastu godzinnej wędrówce padaliśmy ze zmęczenia. Kiedy dotarliśmy do bazy, żołnierze w czarnych uniformach bez żadnych problemów wpuścili nas za groźnie wyglądające ogrodzenie, które stale było pod wysokim napięciem. Kazali nam zatrzymać się na placu. Stanęli w szeregu z wycelowaną w nas bronią. Po chwili jednak pojawił się również profesor Jonathan.  

– Ósemka, miałaś odłączyć się od partnera i znaleźć inną grupę. Świetna robota. Czternastka, miałaś ukryć zadanie przed swoją parą. Doskonale! – oznajmił podchodząc do nas, a ja wpatrywałam się w niego oniemiała. – Jedynka, nie tolerujemy porażek. Zostajesz na placu i czekasz na dalsze instrukcje.

Aron sprawiał wrażenie wstrząśniętego. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Zapewne czuł się zdradzony. Tylko, że… nawet nie miałam okazji go zdradzić, bo nie dostałam żadnego pieprzonego zadania!

Rozdział Dziesiąty

Lila

Lot helikopterem był śmiesznie krótki. Szczególnie w porównaniu z długotrwałym i forsownym marszem. W nagrodę z Hester otrzymałyśmy całkiem sporo wolnego czasu. Inni na dotarcie do bazy mieli jeszcze trzy dni. 

Umyłam się, najadłam i przebrałam w czyste ubranie, a potem, tak jak się umawialiśmy, mimo kompletnego wyczerpania, udałam się bezpośrednio do mieszkania Martina. Kiedy weszłam nie było go w środku, za to na jednym z wysokich stołków przy kuchennym blacie, z nogą założoną na nogę, siedziała profesor Aveel. Miała na sobie obcisłe, czarne getry i długą tunikę z nieprzyzwoitym wręcz dekoltem, w kształcie rąbu. Wyglądała bosko, a ja poczułam nieprzyjemny uścisk w gardle. 

– O, Lilien, nie spodziewaliśmy się ciebie tak szybko – rzuciła od niechcenia, obdarzając mnie przeciągłym spojrzeniem spod długich, ciemnych rzęs.

– Gdzie Martin? – spytałam nie mając ochoty w nic z nią grać.

Wydęła usta niczym urażona, mała dziewczynka.

– Miał coś ważnego do załatwienia, niedługo powinien wrócić. Może usiądziesz? – zaproponowała. Jej glos wręcz ociekał słodyczą. Do tego, czuła się tu… jak u siebie. – Wybacz moje wcześniejsze zachowanie – kontynuowała słodkim głosem. – Po prostu poczułam się odrobinę zazdrosna. Właściwie to już powinnam się przyzwyczaić… – uśmiechnęła się do mnie kocim uśmiechem, a ja tylko wpatrywałam się w nią stojąc w drzwiach, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Moje uczucia najwyraźniej było aż nazbyt łatwo odgadnąć. – Och! Słonko! Chyba nie myślałaś, że Martin tylko z tobą sypia? Wiesz, znamy się od naprawdę długiego czasu…

Jej słowa zaparły mi dech. Spodziewałam się, że to nic dla niego nie znaczy… nigdy nie liczyłam, że zostanę jego dziewczyną czy kimś takim, ale to… jej obecność tutaj… wszystko było zwyczajnie nie do zniesienia! Z trudem zebrałam się w sobie.

– Przekaż mu proszę, że przyszłam, tak jak chciał – odezwałam się mając nadzieję, że nie zdradzi mnie drżenie głosu. – Skoro go nie ma, to idę spać. Wie gdzie mnie znaleźć. 

Aveel skinęła mi głową, a ja z pędzącym w dzikim galopie sercem wyszłam na korytarz. Zmusiłam się, żeby spokojnie minąć zakręt, a dopiero potem, ignorując zmęczenie, puściłam się biegiem do swojego pokoju. Nigdy jeszcze nie czułam się tak bardzo zraniona. 

***

Martin nie odezwał się do mnie ani tej nocy, ani następnego dnia. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Do tego zapewne Aron był na mnie śmiertelnie obrażony, a Hester bez przerwy marudziła. Miałam dość. Wszystkich i wszystkiego. Nie miałam pojęcia co działo się z Aronem przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, ale kiedy dowiedziałam się, że wrócił, miałam już jasno ułożony plan. 

Aron

Patrzyłem na nią niedowierzająco kiedy znalazła się na progu mojego pokoju. Po tym co mi zrobiła… jak mnie wykiwała… miała niezły tupet! 

– Czego tu chcesz?! – warknąłem. 

Stanęła przede mną w seksownie zsuniętej z ramion koszulce. W uroczy sposób przygryzła dolną wargę. Nie przestawała się we mnie wpatrywać, a ja zdałem sobie sprawę, że wcale nie przyszła mnie przepraszać. 

– Aron – zaczęła powoli, w seksowny sposób wypowiadając moje imię – wciąż masz na mnie ochotę?

Z trudem powstrzymałem się przed tym, żeby nie jęknąć. W co ta cholerna dziewczyna ze mną pogrywała?! Skinąłem głową, bo bałem się, że jeśli wypowiem choć słowo to mój głos natychmiast zdradzi jej jak bardzo jestem na nią napalony. Ciemne włosy, które zazwyczaj nosiła wysoko upięte, teraz miała rozpuszczone i hebanową kaskadą spływały jej po plecach. Spodnie, które włożyła, ciasno opinały jej pupę. Wyglądało to tak, jakby specjalnie przygotowała się na spotkanie ze mną. Podeszła do mnie jeszcze bliżej. Ramionami oplotła moją szyję. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem zachłannie. W tym momencie byłem gotowy wybaczyć jej dosłownie wszystko. 

Po chwili już leżeliśmy na moim łóżku, a raczej ja leżałem, a Lila siedziała na mnie. Większość naszych ubrań kłębiła się gdzieś na podłodze. Dziewczyna miała teraz na sobie jedynie seksowną, czarną bieliznę. Chociaż były to ładne szmatki, to zdecydowanie wolałbym oglądać jak zdobią podłogę. Dłońmi sięgnąłem do zapięcia jej stanika, a ona pochyliła się niżej i pocałowała mnie w usta. Wtedy właśnie przestałem rozumieć co się dookoła mnie dzieje. 

Martin wpadł do pokoju jak burza. W brutalny sposób ściągnął ze mnie Lilę i odepchnął z taką siłą, że upadła na podłogę. Błyskawicznie usiadłem, ale to chyba był błąd. Poczułem silne uderzenie, a potem następne. Mimo że potrafiłem się świetnie bić w tym momencie byłem po prostu zdezorientowany. Nawet nie wiedziałem w jaki sposób znalazłem się na podłodze. On był jak żywioł. Nie do powstrzymania! Przynajmniej miałem na tyle instynktu samozachowawczego, żeby osłonić się ramionami. Tylko co on tu do cholery robił?!

– Martin, przestań, to nie jego wina – usłyszałem spokojny, ale jednocześnie jakoś dziwnie władczy głos Lilien, która zgrabnie podniosła się z podłogi i teraz stała wyprostowana zaledwie dwa kroki od niego. – Zostaw go!

– Czemu miałbym cię słuchać? – odwrócił się w jej kierunku zupełnie mnie ignorując. – Pieprzyłaś się już z nim czy dopiero zamierzałaś to zrobić? – jego głos był lodowato-zimny i nieludzko wręcz spokojny. 

Nie rozumiałem całej sytuacji. Co tak naprawdę mogło go to obchodzić?!

– Więc tobie wolno, a mnie nie? – spytała buntowniczo. – Nie bądź hipokrytą.

Teraz Martin wyglądał na naprawdę skonsternowanego i jakby… urażonego.

– Co masz na myśli? – spytał jakby ostrożnie.

– Nie udawaj niewiniątka – warknęła na niego. – Aveel powiedziała mi wprost, że z nią sypiasz.

– Co?! – jego zaskoczenia z pewnością nie sposób było udawać. Tak samo jak i narastającej złości. 

Pożałowałem, że nie mam się dokąd wycofać bo najchętniej bym teraz stąd zniknął. Mężczyzna podszedł do Lilien i chwycił ją za ramiona. W powietrzu aż iskrzyło od napięcia, które pojawiło się między tą dwójką. 

– Jestem pieprzonym monogamistą – wycedził przez zęby Martin – rozumiesz? – Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Spróbowała się od niego odsunąć, ale jej na to nie pozwolił. – Natomiast co do Aveel – kontynuował – to nigdy z nią nie sypiałem, nie sypiam i nie zamierzam tego robić – odezwał się ostrym tonem – a jeżeli to co mówisz jest prawdą – spojrzał Lilien w oczy – to prawdopodobnie przestała również być moją przyjaciółką. 

Dziewczyna nie odpowiedziała. Pobladła jeszcze bardziej niż zwykle. Wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby szukając jakichkolwiek oznak kłamstwa. Potem… zupełnie jakby byli tutaj sami… oplotła ramionami jego szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. Z trudem przełknąłem ślinę. Co tu się do cholery działo?! Martin pochylił się ku niej i zaczął ją całować z takim zapałem, że nie byłem przekonany czy za chwilę nie zabraknie im powietrza. Lilien ocierała się o niego niczym kotka w rui. Jego ręce znalazły się na jej plecach, a potem niżej, na nagich pośladach dziewczyny. Odchrząknąłem głośno, ale nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. 

– Nie jesteście tu sami! – warknąłem w końcu, podnosząc się z podłogi. 

Roznosiła mnie wściekłość… i to piekielne uczucie zazdrości! Pieprzona dziwka! Spojrzeli na mnie zaskoczeni, jakby zupełnie zapomnieli o mojej obecności i… całkiem możliwe, że tak właśnie było. 

– Zjeżdżaj stąd! – rozkazał Martin, zasłaniając sobą Lilien jakby w obronnym geście.

– Co?! Przecież to mój pokój! – krzyknąłem.

Coś w jego spojrzeniu kazało mi się dwa razy zastanowić. Warknąłem i zacząłem cicho przeklinać, ale posłusznie opuściłem s w ó j pokój, po drodze szybko zgarniając ubrania. Na dowidzenia z impetem trzasnąłem drzwiami. Znalazłem się na korytarzu. Uderzyłem pięścią w ścianę. Potem jeszcze raz i kolejny. Ból przynosił ukojenie. Wściekłość płonęła we mnie żywym ogniem. Nie miałem pojęcia co zrobię, ale byłem przekonany, że jeszcze tego pożałują. 

Lila

Uwielbiałam to uczucie, jego bliskość. Podobało mi się, że jest o mnie zazdrosny jeszcze bardziej niż ja o niego. Leżeliśmy na łóżku próbując uspokoić oddechy. Wtuliłam się w jego ramię, dopiero teraz nieco zawstydzona.

– Przepraszam – szepnęłam cicho.

– Nie przepraszaj – mruknął, przyciągając mnie do siebie bliżej. – Mogłem przewidzieć, że tak się stanie. Znam Avę od dziecka. Porozmawiam z nią – obiecał.

Niejasno zdałam sobie sprawę, że chyba dość kiepsko wyszło mi godzenie się z Aronem. W tej chwili jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, a przynajmniej nie miałam ochoty snuć rozważań na ten temat. Martin sprawiał wrażenie zamyślonego.

– Coś się stało? – spytałam. 

– Gdybyś mogła kogoś uratować, ale tylko jedną osobę, kto by to był?

Uniosłam lekko głowę. Spojrzałam na niego, zaskoczona pytaniem.

– Chyba ty – odpowiedziałam szczerze, specjalnie się nie zastanawiając.

Nie roześmiał się, ale czułam narastające w nim rozbawienie. 

– Nie to miałem na myśli, ale dziękuję – pocałował mnie w czubek głowy. – Chodziło mi o ludzi z zewnątrz, tych mieszkających poza murami szkoły.

– Nie ma nikogo takiego – wyznałam. 

Moi rodzice nie żyli, zginęli dawno temu. Nie miałam żadnej innej rodziny ani bliskich przyjaciół, właściwie w ogól nie było tam nikogo, kogo mogłabym nazwać przyjacielem. Wszystkie osoby, na których w jakikolwiek sposób mi zależało, mieszkały tutaj, w Akademii. 

Rozdział Jedenasty

Lila

Aron był na mnie naprawdę wściekły, a ja musiałam mu przyznać, że miał ku temu całkiem niezłe powody. Podczas wspólnych zajęć w ogóle się do mnie nie odzywał. Również Hester kompletnie mnie ignorowała i to by było na tyle, jeżeli chodzi o osoby, które mogłyby mnie darzyć jakąkolwiek sympatią. 

Coraz częściej ćwiczyliśmy teraz nasze umiejętności. Okazało się, że w całej szkole, na wszystkich latach, po ostatniej selekcji zostało około trzystu osób i tylko ja jeszcze nie znałam swoich zdolności. Na siłę mogłam podciągnąć pod nie to co działo się podczas nauki walki, było to jednak jak jedzenie okruszków podczas gdy inni zajadali się kawałkami ciasta.

Dodatkowo w szkole pojawiły się nowe zakazy. Nie można było zapuszczać się do lasu, mogliśmy przebywać jedynie na otaczających Akademię błoniach. Dalszej drogi pilnowali strażnicy, a każdy kto spróbowałby złamać ten zakaz był na najlepszej drodze do tego by do nich dołączyć. Kiedy inni trenowali, ja siedziałam na trawie i czytałam książkę. W pewnym momencie zaczął mnie dręczyć niepokój, a uczucie wciąż we mnie narastało. Coś przysłoniło mi słońce. Podniosłam wzrok znad tabletu, tylko po to, żeby przekonać się, że wisi nade mną czerwony cień. Zapikował ku mnie z zatrważającą prędkością. Co do cholery?!

– Nie! – krzyknęłam zasłaniając się ramionami.

Nawet nie zdawałam sobie spawy, że zamknęłam oczy, dopóki ich ponownie nie otworzyłam.  Gwałtownie wstałam. Czerwona kulka, rozmiarów małego psiaka, leżała na trawie u moich stóp cicho skomląc. 

– Coś ty mu zrobiła?! – znalazłam się twarzą w twarz z rozwścieczoną Hester. 

– Dlaczego mnie zaatakował? – powoli otrząsałam się z szoku.

Jej spojrzenie było wystarczająco wymowne. Zaatakował mnie, bo mu rozkazała. 

Aron

Kiedy do mnie podeszła, z trudem przełknąłem ślinę. Profesor Aveel była młoda, zaledwie kilka lat starsza ode mnie. Do tego była naprawdę piękna i to taką oszałamiającą urodą gwiazdy filmowej. 

– Coś cię dręczy? – zapytała, a ja próbowałem nie wbijać wzroku w jej kształtne piersi. 

– Nic mi nie jest – odpowiedziałem niezbyt przekonany.

– Na pewno? – drążyła dalej, czarująco się uśmiechając. – Bo wydawało mi się, że nie przepadasz za swoją partnerką.

– To nic takiego, pokłóciliśmy się – miałem nadzieję, że uda mi się uciąć temat. 

Znalazła się jeszcze bliżej mnie. Zdecydowanie zbyt blisko. Spodnie, które miałem na sobie stawały się zbyt ciasne. 

– Pomyślałam sobie, że może mógłbyś być zainteresowany m o i m i – podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo – planami względem czternastki. 

Musiałem wyglądać na tak samo zaskoczonego jak się poczułem, bo już po chwili w powietrzu rozbrzmiewał jej dźwięczny i pełen uroku śmiech.

Ava

Ósemka wykonała swoje zadanie, choć może nie zupełnie tak jak się tego spodziewałam. Najwyraźniej ta piekielna smarkula była odporna nie tylko na moje umiejętności, ale również w jakiś sposób wpłynęła na demona Hester. Dziewczyna jednak była przebiegła i skądś wytrzasnęła środki uspakajające, które bez problemu wstrzyknęła w ramię zaskoczonej koleżanki. Kiedy podeszliśmy, nie wiedziała co się z nią dzieje. Aron podniósł ją bez problemu, niczym szmacianą lalkę. Patrzyła na nas nieprzytomnym wzrokiem, a ja czułam przyjemną satysfakcję, że wreszcie się jej pozbędę.

Lila

Hester zrobiła mi jakiś zastrzyk, po którym nie mogłam się poruszać. Nie panowałam nad własnym ciałem. Po kilku chwilach zobaczyłam Arona i… Aveel. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Chłopak wziął mnie na ręce. Szliśmy na skraj lasu. Ogarnęła mnie panika. Zatrzymał się tuż przed linią drzew. 

– Na co czekasz? – spytała zirytowanym głosem Aveel. 

– Chcę zostać z nią sam na sam – oznajmił stanowczo Aron.

– Nie mamy teraz na to czasu – warknęła na niego Hester, a w jej tonie pobrzmiewały złość i dość absurdalna w tej sytuacji zazdrość.

– Należy mi się – Aron przeszywał wzrokiem profesor Aveel. 

Kobieta wzruszyła ramionami. 

– Masz pół godziny – oznajmiła odwracając się do nas plecami i odchodząc. Hester powoli, niechętna i wyraźnie zniesmaczona powlokła się za nią. 

Aron ułożył mnie na trawie. Nie mogłam nic zrobić. Pochylił się nade mną, a ja patrzyłam na niego błagalnie. Zdawałam sobie sprawę z faktu, że zraniłam jego uczucia, ale czy… on naprawdę był taki? Jęknęłam cicho, z przerażenia, gdy znalazł się jeszcze bliżej, a jego dłonie zaczęły błądzić po moim ciele. Wargami dotknął mojego policzka, czułam na twarzy jego ciepły oddech.

– Nie bój się – szepnął tuż przy moim uchu. – Musisz mi zaufać, wciąż nas obserwują.

Nie potrafiłam zebrać myśli. Co i dlaczego właściwie się wydarzyło? O co im chodziło? 

– Aveel potrafi paraliżować ludzi. Wystarczy jej jeden dotyk – mówił, nie przestając mnie całować.

Uspokoiłam się nieco, ale kiedy podwinął moją koszulkę wiedziałam, że co jak co, ale z pewnością nie jestem w stanie mu ani odrobinę zaufać. Przynajmniej nie w tej kwestii. 

Aron

Gdzie on do cholery był i czemu w ogóle mu się nie spieszyło?! Jeżeli zaraz nie przestanę, to Lila była gotowa zabić mnie wzrokiem. Kto wie czy to nie była kolejna z jej cudownych umiejętności? Zaczynałem czuć coraz większy niepokój. Co jeżeli mi nie uwierzył? Albo co gorsza, jeżeli Lilien w ogóle go nie obchodziła? Odetchnąłem z ulgą, kiedy kątem oka zobaczyłem ciemną sylwetkę. Miałem nadzieję, że dziewczyna niedługo zacznie odzyskiwać kontrolę nad własnym ciałem, ale póki co wziąłem ją na ręce. W dalszym ciągu nie ważyła zbyt wiele. Aveel i Hester zszokowane wpatrywały się w Martina, którego, ich zdanem, nie powinno tu być. Tym co z niego emanowało nie było zdenerwowanie – to była lodowata furia. Zdecydowanie wolałem zadrzeć z Aveel niż z nim. 

– Idź do lasu – rozkazał Hester – nie zatrzymuj się dopóki nie zostaniesz załapana. 

Osłupiałem. Dziewczyna posłusznie odwróciła się i ruszyła ku lini drzew, by po chwili zniknąć w leśnym półmroku. Co do cholery?!

– Zawiodłem się na tobie – zwrócił się teraz ku Aveel, która patrzyła na niego jakby nie miała pojęcia co zamierza z nią zrobić. – Chcę, żebyś poszła do swojego pokoju i została tam póki po ciebie nie przyjdę – oznajmił chłodno. – Nie wiem kiedy to nastąpi.

Jej oczy zrobiły się wielkie, kobieta sprawiała wrażenie wstrząśniętej. 

– Nie zrobisz mi tego! – jęknęła.

Wyglądało to zupełnie tak, jakby nie panowała nad własnym ciałem. Wyraźnie walcząc ze sobą odwróciła się i odeszła, zostawiając nas samych. O nie! Patrzyłem na niego zaniepokojony. Nic dziwnego, że przyzwyczaił się do tego, by wszyscy go słuchali! Skoro potrafił sprawić, żeby to robili… Teraz jego uwaga skupiła się na mnie. Zaborczo wyrwał Lilien z moich objęć. 

– Czy ją też zmuszasz, żeby z tobą sypiała? – wyrwało mi się zanim zdążyłem pomyśleć.

Spojrzał na mnie ze złością, a ja poczułem się okropnie głupio. Musiałem przyznać sam przed sobą, że to by było dla mojego ego najwygodniejsze rozwiązanie. 

– Do niczego jej nie zmuszam! – warknął. – Zresztą, nawet gdybym chciał i tak bym nie mógł – dodał już znacznie spokojniej. – Jest w jakiś sposób odporna na umiejętności innych.

Odwrócił się i tuląc Lilę w ramionach ruszył w kierunku zabudowań, a ja, nie widząc co mam ze sobą zrobić, powlokłem się za nim. Wolałem już więcej nie patrzeć na las, w którym zniknęła Hester. 

Lila

Obudziłam się, a nawet nie mogłam sobie przypomnieć kiedy zasnęłam. Leżałam skulona na materacu, w rogu treningowej hali. Byłam przykryta rozpinaną bluzą Arona. Obok mnie siedział Martin, którego dłoń, jakby bezwiednie, błądziła po moich włosach. 

– Dobrze się czujesz? – zapytał, kiedy zauważył, że nie śpię. 

Spróbowałam wstać, ale zaczęło mnie mdlić, więc tylko usiadłam opierając się o ścianę. 

– Bywało lepiej – mruknęłam. 

Ku mojemu zaskoczeniu, w przejściu do następnego pomieszczenia, pojawił się Aron. Chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu głośny, przenikliwy dźwięk alarmu. Zamilkł dopiero po paru minutach. 

– Co to do licha było? – Aron pierwszy zdążył zadać oczywiste pytanie. 

– Zamknęli teren akademii – oznajmił spokojnie Martin, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie bliżej.

– Dlaczego? – spytałam zaciekawiona. 

– Żebyśmy nie mogli się stąd wydostać – zauważył Aron.

– To też – Martin stwierdził obojętnym tonem – ale bardziej, żeby nikt z zewnątrz nie mógł dostać się tutaj.

– Po co ktoś miałby chcieć się tu znaleźć? 

Gdybym miała wybór to teren akademii byłby ostatnim miejscem, w jakim chciałabym być. 

– Ze względu na kopułę – wyjaśnił dziwnie cichym głosem. – Będą myśleli, że mogłaby ich ocalić.

Spojrzałam na niego zaintrygowana, ale to Aron ponownie zadał pytanie.

– Przed czym?

– Lepiej będzie jeśli wam pokażę – oznajmił Martin. – Poradzisz sobie? – zwrócił się do mnie. 

Podniósł się z materaca i pociągnął mnie za sobą w górę. Stanęłam na lekko drżących nogach, ale mdłości na szczęście już minęły. Skinęłam głową, ale on i tak objął mnie ramieniem. To było miłe uczucie, ale bałam się pozwolić sobie na myślenie, że naprawdę się mną aż do tego stopnia przejmował. 

Aron

Poszliśmy za Martinem do głównego budynku szkoły, a potem, przez labirynt korytarzy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że przyprowadził nas do pomieszczenia, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Nowoczesna technologia, obrazy z komputera wyświetlane na ścianach, wszystko to czego mi w akademii tak cholernie brakowało. Szkoła sprawiała wrażenie jakby chciała nas odciąć od jakiegokolwiek postępu technicznego i z pewnością nie spodziewałem się w niej takiego miejsca. Martin wydał kilka komend i po chwili otoczyły nas obrazy. To była jakaś symulacja. Symulacja tego, co stałoby się, gdyby jakiś duży obiekt uderzył w Ziemię.

– Nie rozumiem – odezwała się cicho Lila.

– Akademie nie zostały stworzone po to, żeby zapobiec wojnom – wyjaśnił beznamiętnie Martin. – Istnieją, żeby zapewnić ludzkości przetrwanie. 

– Czy… to się ma wydarzyć? – zapytałem uświadamiając sobie co właściwie nam pokazywał.

Ku mojemu przerażeniu skinął głową.

– Naukowcy już kilkadziesiąt lat temu przewidzieli apokalipsę, jednak do tej pory nie udało im się w żaden sposób jej zapobiec. Jedna półkula planety zamieni się w pustynię. Na drugiej kompletnie zmienią się warunki atmosferyczne. Pojawi się całe mnóstwo anomalii pogodowych i katastrof naturalnych. 

Zmroziło mnie nie tylko to co mówił, ale również w jaki sposób wypowiadał słowa. Zupełnie… jakby było mu to kompletnie obojętne. Lila zafascynowana wpatrywała się w symulację zagłady. Cholera! Czy tylko ja tutaj w jakiś sposób trzeźwo myślałem?!

– Kiedy? – spytałem, ale nie musiał mi odpowiadać na pytanie, bo już sam zauważyłem licznik. Dziesięć dni, dwanaście godzin i czterdzieści trzy minuty. – Dlaczego nie spróbują ewakuować ludzi pod kopuły? – nie rozumiałem.

Spojrzeli na mnie jak na przedszkolaka. Obydwoje.

– Ponieważ nic by to nie dało – wyjaśniła ze stoickim spokojem Lila. – Ci którzy umrą w wyniku zderzenia lub anomalii pogodowych będą mieli prawdziwe szczęście. Pozostałych, w ciągu kilku kolejnych tygodni, zabije promieniowanie. Kopuła w niczym by im nie pomogła.

– Więc dlaczego my się pod nią ukrywamy?

Tym razem odezwał się Martin. 

– Dzięki naszym mutacjom genetycznym lub wyjątkowym zdolnością, jeżeli wolisz tak to nazwać, jesteśmy odporni na promieniowanie.

Zakręciło mi się w głowie. Mówili o APOKALIPSIE! Mówili o niej tak jakby przepowiadali pogodę na następny dzień! Nagle uświadomiłem sobie coś jeszcze.

– Muszę się stąd wydostać! – zwróciłem się do nich desperacko i rzuciłem się ku drzwiom, ale dziewczyna zagrodziła mi drogę. – Błagam Lila! Tam jest moja siostra. Ma dopiero dwanaście lat!

Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Zdałem sobie sprawę, że chciała mi pomóc, naprawdę chciała, tylko po prostu nie potrafiła. Nikt nie potrafił, bo niby jak? 

– Jak nazywa się twoja siostra i w jakim mieście mieszka? – spytał rzeczowo Martin, zupełnie mnie zaskakując.

A jakie to miało teraz znaczenie? Mimo to odpowiedziałem, desperacko chwytając się każdej, nawet porwanej nitki. Mężczyzna westchnął.

– Dysponuję wolnym miejscem na liście. Twoja siostra może zostać ewakuowana do jednego z górskich fortów. Zamknięci w nim ludzie prawdopodobnie przetrwają uderzenie, ale z powodu promieniowania już nigdy nie będą mogli go opuścić. Z pewnością nie w tym pokoleniu.

Spojrzałem na niego pełnym nadziei wzrokiem. Czemu mi o tym mówił?! Czego chciał w zamian?

– Zrobię wszystko! Wszystko co tylko mi każesz!

Najwyraźniej taka obietnica mu wystarczyła, bo tylko skinął głową. 

– Niedługo dowiedzą się o tym wszyscy i zapewne spora część uczniów zareaguje tak ja Aron. Wybuchną zamieszki. Nie chcę, żebyś tam wtedy była – zwrócił się do Lilien. – Nie chcę, żebyście tam wracali, żadne z was – poprawił się, tym razem patrząc na mnie. – Póki co będziecie mieszkali u mnie – oznajmił. –  Obydwoje. I w miarę możliwości będziecie trzymali się blisko mnie, a jeżeli nie będzie takiej możliwości, to Aron, jesteś odpowiedzialny za bezpieczeństwo Lilien. Dowiodłeś już, że mogę ci w tej kwestii zaufać.

Zabrzmiało to tak, jakby nie ufał mi w żadnej innej. No tak… Dziewczyna wcale nie wyglądała na zadowoloną. Raczej na zirytowaną, ale o dziwo się nie kłóciła. Cudownie! Kończył się świat, a ja miałem to obserwować w towarzystwie przyjaciółki, która miała szansę stać się moją dziewczyną i… jej pieprzonego chłopaka, którego polecenia musiałem wykonywać. 

Rozdział Dwunasty

Lila

Dopiero teraz ujrzałam całość. Nie czułam się nawet specjalnie zaskoczona. Układanka była nareszcie kompletna. Na ekranach ukazywały się wszystkie dane. Dziesięć schronów, po trzy tysiące osób każdy, to będzie razem trzydzieści tysięcy. Do tego siedemnaście akademii na właściwej półkuli, po około trzystu uczniów każda. To będzie trochę ponad pięć tysięcy. Zderzenie i jego następstwa miało przeżyć niecałe czterdzieści tysięcy osób… Możliwe, że niektóre państwa spróbują wysłać w przestrzeń kosmiczną jakieś promy, ale to niewiele zmieniało. Wydłużało jedynie oczekiwanie na śmierć. Czterdzieści tysięcy z kilku miliardów. Liczby były zatrważające, zwłaszcza gdy stawały się nie tylko liczbami. 

– Jaka jest w tym wszystkim twoja rola? – spytałam cicho, zwracając się do Martina. – Czego chcesz? Władzy?

Sprawiał wrażenie zaskoczonego moim pytanie. Przecząco pokręcił głową. 

– Władza? Nie widzisz tego? – odezwał się spokojnie. – Wszyscy starzy nauczyciele już jakiś czas temu opuścili szkołę. Zostaliśmy tylko my. Przewidzieli to i dlatego każdy z nas otrzymał jedno miejsce w schronie, z odciętym dopływem powietrza z zewnątrz. Jedno miejsce, którym mogliśmy dowolnie rozporządzać. Chcą żeby nam zależało na utrzymaniu ich przy życiu. I większości z nas będzie na tym zależało.

– Ale nie tobie, prawda? – spytałam retorycznie, przypominając sobie jego rozmowę z bratem i dopiero teraz w pełni uświadamiając sobie co oznaczała.

Wzruszył ramionami.

– To nie takie proste – stwierdził. – Chciałbym, żeby przeżyli. Jak wszyscy. Tylko, że dla mnie to nasze przetrwanie zawsze będzie priorytetem, nie ich. 

Jego logika była okrutna, ale sensowna. Zgadzałam się z nim i byłam pewna, że sama zrobię wszystko, żeby przeżyć. 

***

Siedzieliśmy z Aronem pod ścianą i staraliśmy się wtopić w tło. Z tego co zrozumiałam wszyscy nauczyciele bez nadprzyrodzony umiejętności zdążyli już dawno opuścić szkołę i udać się do schronów. Zostali tylko ci, którzy byli tacy jak my, a jednak się od nas różnili. Od wczesnego dzieciństwa byli przygotowywani na to co ma się wydarzyć, znali prawdę. Oprócz Martina i Aveel, która zresztą się tutaj nie pojawiła, było ich jeszcze sześcioro. Ciemnoskóra Tessa była lekarzem i… jedną z milszych osób w tym miejscu. Lucas i Sara byli trenerami, on specjalizował się w boksie, ona w taekwondo. Eric był zagadką. Uczył konstrukcji broni i pokazywał nam kiedyś jak koncentrując wzrok w jednym punkcie przetapia materię. Karl i Winnie, którzy chyba byli rodzeństwem, nie uczyli niczego, ale rygorystycznie pilnowali porządku. Dopiero patrząc z tej nowej, przerażającej perspektywy zrozumiałam, dlaczego wszyscy, mimo młodego wieku, tak poważnie traktowali swoją pracę. 

– Co oni tu robią? – Sara obrzuciła nas podejrzliwym spojrzeniem.

– Są ze mną i już wiedzą co się wydarzy – oznajmił chłodno Martin, ucinając dyskusję.

Pozostali nie mieli już żadnych obiekcji. Zaczęli dyskusję. Plan działania znali od dawna, ale spodziewali się nieprzewidzianych zdarzeń. Nic dziwnego, skoro chcieli przekazać trzystu osobom o nadprzyrodzonych zdolnościach, że niedługo zginą ich rodziny i bliscy… Każdy mógłby spodziewać się kłopotów. 

– Czemu nie ma z nami Aveel? – spytała w pewnym momencie Tessa.

– Martin zabronił jej wychodzić z pokoju – wzruszył ramionami potężnie zbudowany Lucas, bagatelizując zniknięcie nauczycielki.

– O co takiego się pokłóciliście? Może byś jej wreszcie odpuścił? – wtrąciła się Winnie.

– Nie, to sprawa między nami – ton Martina był ostrzegawczy, ale najwyraźniej nie wszyscy zwrócili na to uwagę.

– I co, jeżeli któreś z nas zalezie ci za skórę to na nim też będziesz testował swoje zdolności? – zirytowała się tamta.

– Tak – odpowiedź Martina była krótka i pewna, a jednocześnie najwyraźniej nikt się jej nie spodziewał. 

Napięcie, które pojawiło się w pomieszczeniu było wręcz namacalne. Rozmowy stały się konkretne i rzeczowe. Luźna, przyjacielska atmosfera została zdmuchnięta bezpowrotnie. Nie tylko ja nie miałam pojęcia dlaczego tak się zachował. Co chciał przez to uzyskać? Przecież i tak słuchali tego co miał do powiedzenia… Nie musiał nikogo zastraszać. 

– Zamierzasz zostać dyktatorem? – spytałam kiedy wszyscy wyszli.

– Jeśli będę musiał – Martin sprawiał wrażenie niewzruszonego.

Przyjrzałam mu się uważnie, ale jego oblicze było nieprzeniknione, a spojrzenie… lodowato-zimne. 

Ava

Siedzenie i bezczynne czekanie doprowadzało mnie do szaleństwa. Byłam w więzieniu, którego opuścić nie pozwalała mi moja własna psychika! Nie mogłam nawet skupić się na tym, że chciałabym ominąć te pieprzone drzwi! Wgapiałam się w nie bezustannie jakbym zupełnie zapomniała do czego służą. Żeby nie umrzeć z nudów i nie zwariować raz za razem oglądałam symulacje komputerowe lub sprawdzałam trajektorię lotu. Został nam tydzień, tydzień po którym skończy się życie jakie znaliśmy. Wtedy właśnie to się wydarzyło. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny asteroida zwolniła lot. Zrobiłam szybkie obliczenia, a potem sprawdzałam ich sens przynajmniej kilkadziesiąt razy, mimo że już przy pierwszym podejściu wszystko było jasne. Wpadnie w atmosferę ziemską o dziesięć godzin i czterdzieści trzy minuty później niż powinna, a to oznaczało, że zamiast w drugą półkulę, uderzy zbyt blisko nas. Nawet jeżeli to jakimś cudem, dzięki energetycznej tarczy przeżyjemy, znajdziemy się na pełnej płynnego ognia pustyni. Wówczas i tak nie będziemy mieli żadnych szans. 

Lila

Mieli rację. Oczywiście, że mieli. Kiedy uczniowie dowiedzieli się o apokalipsie, wybuchły zamieszki. Wielu z nich chciało stąd uciec i znaleźć swoje rodziny. Dopiero teraz przekonałam się jak potrzebni i użyteczni byli strażnicy. Rozstawieni po korytarzach pilnowali, żeby nikt nie opuszczał budynku. W jakiś sposób nie tylko byli od nas silniejsi, ale również neutralizowali nasze zdolności. Byli uczniowie… istoty, którymi się stali… rozbudzili moją ciekawość. Byłam przerażona, ale też zaintrygowana. 

– Co by się ze mną stało? To znaczy… gdybym została jedną z nich? – spytałam Martina, kiedy mijaliśmy ich po drodze z pokoju do treningowej hali.

Skrzywił się nieznacznie, odpowiedział jednak bez chwili wahania. Krótko i rzeczowo.

– Nic dobrego. Strażnicy tracą swoje ja. Zyskują zwierzęce cechy. Stają się zwierzętami. Co prawda zachowują swoją inteligencję, ale kierują się instynktem. Nie ma w nich ani grama człowieczeństwa. 

– Czemu zostali stworzeni? – wypytywałam dalej.

– To drażliwa sprawa – wyjaśnił cicho. – Liczba osób na terenie akademii nie jest ograniczana dla czyjegoś widzimisię. Jeżeli będzie nas tu zbyt wielu nie będziemy w stanie przetrwać. Dlatego najsłabsi odpadają, ale nie można nikogo od tak wypuścić na zewnątrz. Z dużym prawdopodobieństwem taka osoba przeżyłaby uderzenie, a potem mogłaby zaszkodzić innym. – Odniosłam wrażenie, że nie chce o tym mówić, ale mimo wszystko kontynuował. – Ich powstanie to czysty przypadek. Naukowcy z początku chcieli sprawdzić skąd się biorą nasze umiejętności. Wstrzykiwali próbki naszego DNA, próbowali tworzyć mutacje. Jak widać nie wyszło im to zbyt dobrze. Strażnicy to potwory. Żywią się bólem i strachem. 

Kolejny eksperyment… Wzdrygnęłam się na myśl, że to mogło stać się z Aronem… albo ze mną. Zastanawiałam się dlaczego nigdy się nie zbuntowali. Sprawiali wrażenie jakby byli do nas wrogo nastawieni. Jakby chcieli nas zaatakować, ale coś im na to nie pozwalało. 

– Kto i jak ich kontroluje? – zadałam nurtujące mnie pytanie.

Martin obrzucił obojętnym spojrzeniem mijające nas bestie. 

– W tej chwili chyba ja – odpowiedział ponuro. 

To było aż nazbyt oczywiste, że nie jest z tego faktu ani odrobinę zadowolony. Natomiast jego „chyba” było zdecydowanie niepokojące. 

***

Naprawdę starałam się nie gapić, ale nie mogłam się powstrzymać – wyglądał wspaniale. Uwielbiałam patrzeć jak ćwiczy. Uwielbiałam go obserwować. Uwielbiałam jego ciało i… nie tylko. Zaczęłam się zastanawiać czy jestem złą osobą. Kończył się świat, a jedyne o czym teraz potrafiłam myśleć to jak cudownie byłoby znaleźć się w jego ramionach… Tak, zdecydowanie byłam zła, ale… chyba mi to nie przeszkadzało. Poza tym… gdybym umarła zanim znalazłam się w Akademii to nawet nikt by się tym nie przejął. Teraz miałam przynajmniej Martina i Arona, a oni obydwaj stanęli w mojej obronie. Nie obchodziło mnie co nimi kierowało. Za to najwyraźniej innych obchodziło co kierowało Martinem, bo co chwila pojawiał się ktoś, kto zamierzał w jakiś sposób przemówić mu do rozumu, jak to ujmowali. Tylko, że oczywiście bezskutecznie. Tym razem byli to inni trenerzy – Lucas i Sara. Z początku mówili przyciszonymi głosami, ale pod koniec, zanim Martin ich wyrzucił, już niemalże krzyczeli. Czułam się coraz bardziej zirytowana, że nie możemy zostać sami. Kiedy wyszli z hali, podeszłam do niego wolnym krokiem. Naprawdę chciałam go zrozumieć… 

– Czemu chcesz władzy? – spytałam cicho. – Nigdy tego nie wyjaśniłeś… 

Spojrzał na mnie zaskoczony. Najwyraźniej trudno było mu się przyzwyczaić do tego, że nagle o wszystko pytam. 

– Bo nie pozwolę, żeby zrobili z was niewolników – odpowiedział stanowczo. – Strażnicy byli potrzebni. Nie tylko do ochrony i polowań, ale także by podtrzymywać kopułę. Rozumiem to. Nie pojmuję tylko czemu potrzebowaliśmy ich aż tylu. Wydaje mi się, że pozostali pozbywali się po prostu wszystkich, którzy byli dla nich niewygodni.

– Tak jak ty chciałeś pozbyć się Arona? – nie byłam w stanie się powstrzymać.

Skrzywił się nieznacznie, ale odpowiedział szczerze. 

– Tak, dokładnie to miałem na myśli. 

W pewnym momencie objął mnie i przyciągnął do siebie. Zachłannie pocałował. Pragnęłam go, chciałam tego, mogłabym zatonąć w jego ramionach, oddychać pocałunkami, ale jednocześnie, tym razem, miałam ochotę go od siebie odepchnąć. Najwyraźniej wyczuł moje napięcie. Złagodniał. Przytulił mnie do siebie.

– Lila, nic się nie zmieni – usłyszałam jego głos tuż przy moim uchu.

– Wszystko się zmieni – odpowiedziałam mu cicho.

– Nie dla nas.

Jak to możliwe, że tak po prostu kończył się świat?

Ava

Odchodziłam od zmysłów. Nie chciałam umierać. Nie miałam zamiaru tutaj umrzeć! Musieliśmy coś zrobić! Potrzebowałam dostępu do lepszego sprzętu i kontaktu ze światem. Zostało tak mało czasu… Dlaczego musiał mnie zdradzić i zwrócić się przeciwko mnie? Dlaczego akurat teraz? Kiedy nareszcie otworzyły się drzwi byłam przekonana, że to moja jedyna szansa.

Lila

Z początku nie podobało mi się, że tu przyszliśmy, ale kiedy ją zobaczyłam… profesor Aveel w ciągu tych kilku dni stała się zupełnie inną osobą, a raczej wrakiem samej siebie. Zapuchnięte oczy, tłuste włosy, niechlujne, wymięte ubranie. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak negatywie wpłynęło na nią siedzenie w pokoju. Po tym co zamierzała ze mną zrobić powinnam czuć satysfakcję, a ja czułam jedynie lekką odrazę. Było mi jej również nieco żal. To chyba nazywa się litość? Kobieta wzbudzała we mnie sporo uczuć, ale tym razem nie były zbyt intensywne i z pewnością nie pojawiły się wśród nich zazdrość czy gniew. 

– Przyszedłeś! – wykrzyknęła na widok Martina z prawdziwą ulgą.

Mężczyzna skrzywił się nieznacznie. Poczułam napięcie jego mięśni. 

– Gdyby to ode mnie zależało… – zaczął chłodno, ale przerwała mu w pół słowa.

– Nie mamy na to czasu! Musimy się stąd wynieść i to jak najszybciej! 

– O czym ty mówisz? – spytał z trudem hamując złość. 

– Uderzenie… zostało opóźnione… – z ust Aveel zaczął wylewać się potok słów, ale Martin odwrócił się zupełnie ją ignorując.

Delikatnie popchnął mnie przed sobą w stronę drzwi. 

– To był błąd, że tu przyszliśmy – mruknął cicho – wybacz. Nie powinienem był im ulegać.

– Musisz mnie do cholery wysłuchać! – kobieta uczepiła się jego ramienia. 

W jej oczach pojawiło się jakaś szalona dzikość i desperacja. Martin odepchnął ją od siebie, niczym szmacianą lalkę. Upadła na podłogę. Nie odwrócił się by choćby na nią spojrzeć. 

– Lilien, błagam, przemów mu do rozumu! Ciebie posłucha! – krzyknęła, zanim zamknęły się za nami drzwi.

Poczułam się zaskoczona, że zwraca się do mnie w tak błagalny sposób. Jednego byłam pewna – Aveel była przekonana, że ma rację. 

Aron

Nie wiem czemu się na to zgodziłem. Chyba dlatego, że rozbudziła moją ciekawość… a zarazem niepokój. Teraz, kiedy staliśmy w pokoju, za plecami Aveel, która wyglądała jak jakieś małe, żałosne stworzenie, a nie piękna, młoda kobieta jaką była jeszcze parę dni temu, wcale już nie uważałem, że to taki świetny pomysł. 

– Musimy to sprawdzić – oznajmiłem rzeczowo. – Przecież gdyby to była prawda ktoś by się z nami skontaktował…

– Niekoniecznie – stwierdziła Lila. – Wszyscy pochowali się w schronach, nie wzięli pod uwagę tego, że kosmos bywa… nieprzewidywalny, a inne Akademie mogły w ogóle nie pomyśleć, że powinny się tym przejmować.

– Przyprowadźcie do mnie Erica – poprosiła cicho Aveel. – On może skontaktować się z innymi.

Lila przecząco pokręciła głową. To jak niesfornie wymykały się kosmyki z jej naprędce ułożonej fryzury było po prostu nie fair! 

– Myślę, że to nie będzie konieczne – oznajmiła dziewczyna. – Możesz pójść z nami.

Aveel obdarzyła ją pełnym irytacji spojrzeniem.

– Sądzę, że nie rozumiesz jak działa umiejętność Martina…

– Och, doskonale rozumiem – Lila uśmiechnęła się lekko, a ja mógłbym przysiąc, że był to dość złośliwy uśmieszek. – Po prostu uważam, że potrafię ją wyłączyć. Nie zamierzasz spróbować?

Nauczycielka zerwała się z miejsca i podbiegła do drzwi, otworzyła je z okrzykiem dzikiej radości i wybiegła na korytarz. Wróciła z wyrazem lekkiego zakłopotania na twarzy, ale już po chwili odzyskała rezon. 

– Dajcie mi chwilę – w jej głosie pobrzmiewała niemalże prośba – zanim stąd wyjdę muszę się umyć i przebrać. 

Spojrzałem na Lilę, która tylko obojętnie wzruszyła ramionami. Ostatecznie zgodnie z prośbą usiedliśmy, żeby na nią poczekać.

***

Nie tego się spodziewałem. Przypuszczenia Aveel okazały się zgodne z prawdą, ale jedyną rzeczą do jakiej ograniczyli się nasi – podobno – nauczyciele było powiadomienie innych szkół. Później, całkiem zgodnie, zaczęli planować swoją i tylko swoją ucieczkę. Lila odnalazła moją rękę i zrozumiałem, że tak samo jak ja odczuwa beznadziejność całej sytuacji.

– Chodź, wychodzimy – mruknąłem do niej, wyciągając ją na korytarz. 

Ku mojej uldze posłusznie poszła za mną. Kompletnie nikt nie zwrócił na nas uwagi. Jeżeli chcieliśmy ewakuować całą szkołę musieliśmy mieć cholernie dobry plan, zwłaszcza, że na nikogo innego najwyraźniej nie mogliśmy liczyć.

– Dokąd to? – spytał Martin, zatrzymując nas w drzwiach.

No tak… przecież on jeszcze nie wiedział. Kiedy zajrzał do środka na chwilę jego bezbarwna maska opadła, ustępując miejsca bezbrzeżnemu zdumieniu. Aveel. To jej się tam nie spodziewał. Chyba się domyślił jak to się stało, bo obrzucił Lilę zirytowanym spojrzeniem, a potem wypuścił nas na korytarz, sam wchodząc do środka i z premedytacją zamykając za sobą drzwi.

Rozdział Trzynasty

Lila

Obudziły mnie jego pocałunki. Otworzyłam oczy. Nie miał na sobie ubrania. W półmroku ujrzałam zarys jego twarzy. Przyciągnął mnie do siebie, a wtedy poczułam jak bardzo jest podniecony. Przewrócił mnie na plecy, a sam znalazł się nade mną. Może powinnam się już przyzwyczaić, ale jego dotyk, jego bliskość… wciąż były oszołamiające. Zachłysnęłam się powietrzem kiedy nagle, bez żadnego uprzedzenia, wtargnął do środka. Oplotłam go w pasie nogami, moje dłonie bezwiednie powędrowały na jego plecy. Jedna z jego rąk znalazła się na mojej piersi, drugą oparł o materac. Rozkosz falami rozlewała się po moim ciele. W pewnym momencie przyspieszył swoje ruchy, a potem zaczął zwalniać. Wysunął się powoli. Skuliłam się na boku, licząc na to, że mnie przytuli, czekając na to. On jednak tego nie zrobił. Wstał, włożył na siebie spodnie i bez słowa zniknął w pokoju. Poczułam nieprzyjemny ucisk w środku. W tym momencie nie miałam pojęcia czemu kiedykolwiek myślałam, że to wygląda inaczej, że… On… nie traktuje mnie jak zabawkę. 

***

Obudziłam się sama w jego łóżku. Nie było to zbyt przyjemne przebudzenie, zwłaszcza kiedy uświadomiłam sobie grozę całej sytuacji. Został nam tydzień, jeszcze tylko tydzień, a potem świat, który znamy zostanie unicestwiony, a całkiem możliwe, że my razem z nim. Wstałam i ubrałam się pospiesznie, a potem obudziłam śpiącego na kanapie Arona. Czy Martin w ogóle spał? Czy powinno mnie to obchodzić? Byłam wściekła na siebie samą, że jednak, mimo wszystko, mnie obchodziło.  

– Mamy jakiś plan? – spytał ponuro chłopak, kiedy wyszedł z łazienki, a ja podałam mu kubek z kawą.

Przecząco pokręciłam głową. To nie było takie proste. Nie było w tym nic prostego… Przynajmniej Aron przestał panikować, kiedy dowiedział się, że jego siostra została przetransportowana do twierdzy w bezpiecznej strefie. Dzięki temu miała spore szanse na przeżycie. Możliwe, że nawet większe niż my. 

– Myślę, że moglibyśmy ukraść samolot, gdyby udało nam się przekonać innych. Chociaż pewnie wszędzie panuje już chaos… – mruknęłam zrezygnowana. 

Rozumiałam decyzję pozostałych. Naprawdę. W tym momencie nawet zbyt dobrze ją rozumiałam. Grupce ludzi będzie znacznie łatwiej przedostać się do bezpiecznej strefy niż kilkuset nastolatkom. Nie zamierzałam jednak się poddawać. Tu już nie chodziłoby o głupi kaprys – odegranie się za to, że większości z nich nie darzyłam sympatią. To była walka o przetrwanie. 

Aron

W holu, w którym wreszcie udało nam się zebrać całą grupę, panował chaos. Jedni przekrzykiwali drugich, nikt nie dawał nikomu dojść do słowa. To była katastrofa! Powoli zaczynałem żałować naszej decyzji i traciłem nadzieję, że sobie poradzimy. Spojrzałem na Lilę z nadzieją, że ma jakiś pomysł, ale jedynie przecząco pokręciła głową. Cholera! 

– Posłuchacie nas wreszcie?! – spróbowała, ale nie dali jej dojść do słowa.

Kiedy zrobiła krok do przodu, ktoś zatrzymał ją w miejscu. Martin położył rękę na ramieniu Lilien. Co on tu w ogóle robił? Nie mogłem uwierzyć, że tu jest, a to co wydarzyło się później było jeszcze mniej wiarygodne.

– Cisza! – odezwał się chłodno i wcale nie za głośno, ale wszyscy i tak gwałtownie umilkli. – To co słyszeliście jest prawdą – kontynuował, a nikt nie przerwał mu ani słowem. Wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami. – Kończy się świat jaki znamy. Na domiar złego pojawił się błąd w obliczeniach i jesteśmy w strefie zagrożenia, z której musimy się ewakuować. – Przerwał na chwilę. Rozejrzał się po otaczających nas twarzach. – Każde z was będzie miało tylko jedną szansę – oznajmił. – Może iść z nami i przeżyć, albo zostać tutaj i umrzeć. Do was należy decyzja. Pakujecie się, bierzecie tylko to co jest wam niezbędne i co możecie bez trudu nieść. Nie zapomnijcie zabrać broni. Spotykamy się punktualnie o piątej rano przed szkołą. 

Stanowczo chwycił Lilien i wyprowadził ją z tłumu, a ja, nieco oszołomiony sytuacją i nieco zły, że nie potrafiliśmy sobie sami poradzić, posłusznie poszedłem za nimi.  

***

Wyglądało na to, że nikt nie zdecydował się zostać, co przyjęliśmy z prawdziwą ulgą. Przy drodze czekały na nas wojskowe ciężarówki. Żołnierze byli ubrani na czarno i mieli karabiny. Zastanawiałem się co trzyma ich przy zdrowych zmysłach, skoro wiedzą, że niedługo umrą. Czy to możliwe, żeby byli aż tak dobrze wyszkoleni? My przynajmniej mieliśmy jakieś szanse… Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że teren lotniska jest pilnie strzeżony przez armię, a żołnierze strzelają bez wahania, jeśli tylko ktoś próbował się zbliżyć. Na ulicach zapanował chaos, ale my, bezpiecznie, już za chwilę mieliśmy znaleźć się w samolocie. 

Aveel

Poważnie? To był już koniec? Nie mogłam uwierzyć, że przegrałam z nastolatką. Inni również nie mogli. Miałam ochotę wyć z wściekłości i frustracji. Znowu postawił na swoim, a raczej nie… Nie na swoim. Na tym co wymyśliła sobie ta dziewczyna. Nie ważne jak nie racjonalne to było i jak bardzo zmniejszało nasze szanse na przetrwanie. 

– Nie myślisz o tym serio, prawda? – wciąż nie opuszczały mnie resztki nadziei. – To tylko przykrywka? Zabieranie ze sobą wszystkich uczniów to cholernie głupi pomysł…

Spojrzał na mnie z wyraźną wrogością. 

– Nie pytałem cię o zdanie – warknął. 

Westchnęłam. Wyraźnie wciąż był na mnie wkurzony.

– Martin… – zaczęłam chwytając go za rękę, ale brutalnie mnie od siebie odepchnął. 

Odwrócił się do mnie plecami i ruszył w kierunku samolotu. Miałam ochotę krzyknąć za nim, ale tego nie zrobiłam. Nie zamierzałam tak łatwo dać za wygraną. Byłam przekonana, że ostatecznie i tak uda mi się go odzyskać.

Aron

Udało się! Wznieśliśmy się ku niebu, opuściliśmy miasto i nikt nas nie zestrzelił. Chyba wszyscy byli zbyt zajęci ratowaniem własnych tyłków. Kiedy turbulencje ustały byłem jednym z pierwszych, którzy odpięli pasy. Zajmowaliśmy pomieszczenie przeznaczone dla osób z biletami pierwszej klasy. Reszta rozlokowała się w większej części samolotu. Biznes klasę zostawiliśmy pustą.

– Kiedy wylądujemy trzeba będzie stworzyć nowych strażników – westchnął Lucas, jakby ktoś obarczył go niezwykle niewygodnym zadaniem. – Szkoda, że tamci przepadli.

Rozpętała się dyskusja, a ja śledziłem ją przerażony. Czy tylko po to uciekliśmy stamtąd, żeby stać się ich niewolnikami?!

– Nie! – Martin, ku zaskoczeniu wszystkich, stanowczo uciął dyskusję. – Kiedy wylądujemy, zrobicie co będziecie chcieli. My poszukamy bezpiecznego schronienia, a każdy kto zechce będzie mógł przyłączyć się do nas dobrowolnie. 

Uznałem, że dobrowolnie nie odnosi się ani do Lilien, ani do mojej osoby. Chociaż z drugiej strony… po tym jak nam pomógł zapewne i tak byśmy za nim poszli. 

– Nie mówisz poważnie – westchnęła Aveel. – Strażnicy są nam potrzebni! Mają zapewnić nam przetrwanie!

– Zapewnimy je sobie sami, dzięki żywym ludziom – warknął na nią.

– To niedorzeczne… rozumiem, że chcesz zatrzymać przy sobie tę dziewczynę, ale dlaczego obchodzą cię pozostali? 

– Cóż, dopóki tego nie zrozumiesz, to nie będziesz wśród nas mile widziana.

Kobieta cofnęła się, jakby ją uderzył. Poruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jej krtani nie wydobył się żaden dźwięk. Zrobiła się czerwona na twarzy i cofnęła o kilka kroków, a potem odwróciła się i przeszła przez prowadzące do biznes klasy drzwi. 

Lila

Nie mogłam przestać drżeć. Chyba w ten sposób odreagowywałam stres. To był naprawdę nieprzyjemny dzień. Do tego wszystkiego staliśmy po dwóch stronach barykady – my i nauczyciele. To było tak samo pewne co i przerażające. W dalszym ciągu nie potrafiłam uwierzyć, że Martin stanął po naszej stronie… i widocznie nie tylko ja. 

– Oprzytomniej! – warknęła Sara. – Kiedy ci się znudzi twoja seksualna zabawka, będziesz żałował, że odrzuciłeś Aveel. 

To co powiedziała, to co sądzili inni… przeważyło szalę. Świat rozpadał się na kawałki, a ja dopiero teraz miałam ochotę na to, żeby zacząć płakać. Martin spojrzał na nią wrogo. 

– To nie jest twoja sprawa – odpowiedział chłodno. – Nie życzę sobie, żeby któregokolwiek z was się do nas zbliżało. Przeżyjemy, a potem każdy może iść własną drogą. 

– Nie mówisz poważnie! – jęknęła latynoska. W jej głosie pobrzmiewała nuta paniki. – Nie damy sobie bez ciebie rady. Jesteśmy w tym razem… od początku. 

– Ale nie będziemy, przynajmniej dopóki nie zaakceptujecie faktu, że nie jesteśmy już sami. Przekaż to pozostałym – rozkazał. 

Martin przez moment stał i patrzył za znikającą w biznes klasie Sarą, ale już po chwili przeniósł na mnie wzrok. Usiadł obok mnie na fotelu i przyciągnął do siebie stanowczo. Mimo że wielokrotnie już znajdowałam się w jego ramionach to jednak zawsze zaskakiwało mnie jakie to cudowne uczucie. Wcześniej z trudem powstrzymywałam łzy, ale teraz… po prostu same zaczęły płynąć, a ja nie mogłam nic na to poradzić.

– Nie płacz – wyszeptał cicho. – Nie jestem dobry w gadaniu, ale wiesz, że ona nie ma racji, prawda? Spodobałaś mi się już na samym początku – mówił tuż przy moim uchu, a ja czułam ciepło jego oddechu. – Gdybym po prostu chciał cię przelecieć, to zrobilibyśmy to już po pierwszych zajęciach – westchnął. – Wtedy, kiedy zobaczyłem jak całujesz się z Aronem… gdybyśmy nie poszli wtedy do łóżka, to prawdopodobnie bym go zabił tak piekielnie byłem zazdrosny.

Tak trudno było mi uwierzyć w jego słowa, ale przecież… na każdym kroku pokazywał, że naprawdę mu na mnie zależy. Przylgnęłam do niego całą sobą.

– Boję się – odezwałam się szepcząc w jego koszulkę. 

– Kocham cię i zamierzam się tobą opiekować – oznajmił twardo. – Nie dopuszczę, żeby stało ci się coś złego.

CO?! Podniosłam na niego wzrok. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co do mnie powiedział? Nie wyglądał na zmieszanego. Odwzajemnił moje spojrzenie, poważnie patrząc mi w oczy. Martin nie rzucał słów na wiatr. Cudowne ciepło rozlało się po moim ciele, bo on, mężczyzna moich marzeń, naprawdę odwzajemniał moje uczucia. 

Epilog 

Lila

Zajęliśmy wciąż pilnie strzeżoną bazę wojskową – jedno z niewielu miejsc, które przetrwało ogólny chaos. Wystarczyło kilka słów Martina, żeby żołnierze potulnie ją opuścili. Przez kilka kolejnych dni ciężko pracowaliśmy by odtworzyć kopułę. Zebraliśmy broń i rozstawiliśmy straże. Byliśmy znacznie skuteczniejsi niż wojsko. Zgromadziliśmy też tyle jedzenia ile się dało. Pozostawało nam tylko czekać na nieuchronny koniec świata 

Z początku jedynie obserwowaliśmy łunę ognia. W całkowitym milczeniu. Potem zatrzęsła się Ziemia. Zgasły wszystkie światła, a w ciszy rozległo się bzyczenie generatora. Stałam pomiędzy Martinem, a Aronem na dachu jednego z wojskowych zabudowań. Pod kopułą byliśmy względnie bezpieczni, ale musieliśmy być gotowi na wszystko – zmiany atmosferyczne, katastrofy naturalne, umierających na skutek promieniowania ludzi. Tak kończył się świat, a życie, które nas czekało, z pewnością nie będzie należało do najłatwiejszych.

The End

Vicky

Trochę nieśmiała, zawsze odrobinę rozkojarzona i najczęściej w czymś głęboko zaczytana. Kocha fantastykę i kulturę Japonii. Z zamiłowaniem tworzy opowiadania i irytuje otaczających ją ludzi. Oprócz bloga (przez zupełny przypadek) prowadzi portale PapieroweMotyle, DuzeKa oraz Secretum. Ps. Zostaw mi swój link w komentarzu, żebym również mogła odwiedzić Twoją stronę!

38 komentarzy

  1. Odpowiedz

    Vicky

    23 lutego 2021

    Poprawiłam parę błędów i kilka rzeczy przepisałam na nowo. Mimo upływu lat to w dalszym ciągu jedna z moich ulubionych par.

  2. Odpowiedz

    Vicky

    27 czerwca 2016

    … i tak oto, zamiast opowiadania, wyszła mi praktycznie powieść, która sądzę, że zasługuje na drugą część…

    • Odpowiedz

      Dannae Ammel

      27 czerwca 2016

      Koniecznie musi być kontynuacja! Tylko najpierw Słodycz Piekła, gdyby się dało 🙂

  3. Odpowiedz

    Vicky

    22 czerwca 2016

    Wybaczcie kolejną chwilę przerwy, już wracam do pisania i mam nadzieję, że niedługo będę miała dla Was (mam nadzieję, że przyjemną) niespodziankę.

  4. Odpowiedz

    Mala

    15 czerwca 2016

    Co raz ciekawiej się robi 🙂

  5. Odpowiedz

    Drusilla

    7 czerwca 2016

    No! Nareszcie coś jest!

  6. Odpowiedz

    Onna

    31 maja 2016

    Mam nadzieję, że niedługo będzie dalazy ciąg 🙂

    • Odpowiedz

      Vicky

      6 czerwca 2016

      Mam problem z tym opowiadaniem bo nie chcę standardowo spieprzyć zakończenia ;/

  7. Odpowiedz

    Drusilla

    13 maja 2016

    Czy coś sobie ubzdurałam czy w tym opowiadaniu to nie Aron miał być dupkiem?

  8. Odpowiedz

    Dannae Ammel

    12 maja 2016

    Fantastyczne! Czekam na dalszy ciąg!

  9. Odpowiedz

    Mala

    7 maja 2016

    To życzę powodzenia w nadrabianiu zaległości 🙂

  10. Odpowiedz

    Mala

    7 maja 2016

    Pogoda chyba nie sprzyja pisaniu?:)

    • Odpowiedz

      Vicky

      7 maja 2016

      Nie kwestia pogody tylko uczelni… Z przyjemnością usiadłabym z laptopkiem na dworze 🙂 Mam też kiepski pomysł na nowy tekst (kiepski w sensie, że chcę go napisać, ale Wam się nie spodoba). I oczywiście masę książkowych zaległości. Milion czynników, które nie pozwalają moim bohaterom żyć 🙂 Mimo wszystko i tak mam nadzieję, że dzisiaj uda mi się dodać nowy fragment.

  11. Odpowiedz

    Ana

    5 maja 2016

    Opowiadanie świetne, jest takie świeże i różniące się od pozostałych, z niecierpliwością czekam na kolejny fragment 😉

  12. Odpowiedz

    Czamba

    29 kwietnia 2016

    Znowu zabrakło, ale będę czekała!

  13. Odpowiedz

    Czamba

    28 kwietnia 2016

    Z przykrością stwierdzam, że już nie mam co czytać…

    • Odpowiedz

      Vicky

      28 kwietnia 2016

      Masz na myśli, że kiepskie czy że zabrakło? Bo jeżeli to drugie, to za chwilę właśnie wrzucam fragment.

  14. Odpowiedz

    Vicky

    27 kwietnia 2016

    Staram się codziennie dodawać, ale wczoraj pisałam dalsze fragmenty. Dzisiaj będzie nieco więcej.

  15. Odpowiedz

    Drusilla

    26 kwietnia 2016

    U mnie na telefonie działa bez zarzutów – czasem tylko dłużej się ładuje.

    • Odpowiedz

      Vicky

      26 kwietnia 2016

      Dzięki za info. Ktoś jeszcze mógłby napisać czy ma jakieś problemy?

      • Odpowiedz

        Onna

        27 kwietnia 2016

        U mnie działa 🙂 dodasz dzisiaj coś nowego?

  16. Odpowiedz

    Vicky

    26 kwietnia 2016

    Po prostu dobijają mnie komentarze na innych stronach, na których czasami publikuję “czytałam to już na Twoim blogu…” Strzał w samo serce! (…no bo skoro ktoś czytał to czemu pisze o tym tam, a nie tu?)

  17. Odpowiedz

    Mala

    26 kwietnia 2016

    Żeby poprawiać humor 🙂 a jak przeczytałam ostatni fragment, to pomyślałam, że się porobiło. I zastanawiam się co dalej wymyślisz 🙂

    • Odpowiedz

      Vicky

      26 kwietnia 2016

      Dziękuję <3 (naprawdę ostatnio czasami nachodzą mnie wątpliwości)

      • Odpowiedz

        Mala

        26 kwietnia 2016

        Chyba nie potrzebnie,bo tak ja lubię wracać do Twoich opowiadań (i myślę że takich osób jest wiecej), ale nie bardzo umiem pisać komentarze, a poza tym zazwyczaj czytam na komórce a z niej ciężko się cokolwiek pisze 🙂

  18. Odpowiedz

    Lolaa :D

    12 kwietnia 2016

    Genialne! Nie mogę się doczekać reszty ! <3

    • Odpowiedz

      Vicky

      12 kwietnia 2016

      Codziennie dodaję jakiś fragment. Dziękuję ^^

  19. Odpowiedz

    Onna

    9 kwietnia 2016

    Świetne! A planujesz skończyć Shiro Tori?

    • Odpowiedz

      Vicky

      9 kwietnia 2016

      Tak, myślę, że całkiem niedługo ^^

  20. Odpowiedz

    Paweł

    6 kwietnia 2016

    Trafić tu przypadkiem to aż o zgrozo prawdziwy przypadek! Takie miejsca jak to powinny znajdować się na jakis stronach onetu bądź zestawieniu świetnych blogów – co do twoich recencji, opowiadań i caaałej reszty pomysłów na blogu – brak słów podziwu – jestem pod ogromnym wrażeniem! czytaam dalej i podziwiam!

    • Odpowiedz

      dalayanna

      6 kwietnia 2016

      W pełni popieram .! Do bloga bardzo ciężko się dostać, ale jak już mi się udało to w kilka-kilkanaście dni przeczytałam wszystkie 60+ opowiadań ^^

      • Odpowiedz

        Vicky

        6 kwietnia 2016

        Dziękuję! Jakoś nigdy nie miałam dobrego pomysłu na to w jaki sposób się reklamować ;/

  21. Odpowiedz

    Kamil

    6 kwietnia 2016

    Hej 🙂 Mam nadzieje ,ze jeszcze dlugo dane mi będzie sledzic Twoje wpisy, ponieważ uwazam, ze są one jak najbardziej wartosciowe 🙂 Nie chiałbym więc zyc z mysla, ze za jakiś czas, w niedalekiej przyszłosci oglosisz zamkniecie bloga z racji malego zainteresowania nim, naprawdę pisz dalej, bo robisz to swietnie 🙂 No i masz we mnie stalego czytelnika :p

  22. Odpowiedz

    Drusilla

    3 kwietnia 2016

    O! Dawno nie pisałaś nic nowego! Zapowiada się świetnie!

    • Odpowiedz

      Vicky

      4 kwietnia 2016

      Opowiadanie fantasy, które powstało żeby odreagować nadmiar cukierkowych bohaterów w powieściach, jakie obecnie czytam.

Leave a Reply to Mala / Cancel Reply

Ostatnie Recenzje

Insomnia – Sarah Pinborough

Gra planszowa Gejsze 2 Herbaciarnie

Nawet jeśli rozetniesz mi usta tom #01

Moje szczęśliwe małżeństwo

Najpopularniejsze Artykuły